Dzień ten został ustanowiony w 2004 roku i obchodzony jest oczywiście na całym świecie. Obchodom tym przyświeca jeden cel — uhonorowanie najlepszego przyjaciela człowieka, oddanego, wiernego towarzysza. Wszak psy od wieków są nieodzowną częścią naszego życia. Pełnią wiele różnych ról. Od stróżów, ratowników, przewodników dla osób niewidomych, aż po najwierniejszych ze wszystkich zwierząt towarzyszy w naszym dniu codziennym.
To święto wszystkich psów, zarówno rasy mieszanej, jak i czystej. Kto kocha psy, wie doskonale, jaką rolę odgrywają w społeczeństwie i jakże pozytywny wpływ mają na ludzkie życie.
Warto w tym dniu również przypominać, z jakimi wyzwaniami na co dzień mierzy się wiele z nich w niektórych krajach. Tu gdzie mieszkam, na szczęście nie ma bezpańskich psów. Nigdy nie było. Mało tego, Niemcy nawet przygarniają bezdomne psy (także koty) ze schronisk w Polsce i z Ukrainy.
Jestem psiarą i kocham psy od zawsze i zawsze psy miałam. W dzieciństwie wychowywałam się razem z psami, a potem moje dzieci również się z psami wychowywały.
Moim największym przyjacielem wśród wszystkich psów, jakie miałam, był Dog Arlekin Jocker. Nie tylko ze względu na jego posturę, ale przede wszystkim na jego oddanie. Był moim obrońcą, moim bodyguardem w każdej sytuacji.
Pisałam o nim we wspomnieniu pt. "Niemiecki Dog Arlekin — pies obronny i wspaniały towarzysz". Oto krótki fragment:
"Jocker był moim najmądrzejszym i najukochańszym psem ze wszystkich. jakie miałam. Był moim prawdziwym bodyguardem. Nikogo obcego do mnie nie dopuścił. Zwłaszcza miał uraz do zawianych facetów. Na odległość takiego delikwenta wyczuwał... i warczał, i szczekał, jak wściekły. A mnie łbem odpychał jak najdalej od tych alkoholowych wyziewów.
Gdy jechaliśmy do kraju, kiedy jeszcze były kontrole na granicy, to dopiero fantastycznie z nim miałam. Był postrachem wszystkich celników i wopistów. Niechby no tylko któremuś przyszła ochota skontrolować moje auto, to szybko tego pożałował. Bo kiedy tylko jeden z drugim otworzył klapę bagażnika, na widok mojego Jockera, spietrały cały, jeszcze szybciej ją zamykał. A ja, chichocząc, siedziałam sobie wygodnie za kierownicą i czekałam na znak, że mogę jechać dalej… Eee tam, że mogę, że muszę, i to natychmiast! Tak to odczytywałam po nerwowym machaniu rękami niedoszłego kontrolera.
Ależ miałam fajowo z Jockerem przy przekraczaniu granicy, i to za każdym razem. Łypiąc swoimi ogromnymi ślepiami z bagażnika, musiał rzeczywiście bardzo groźnie wyglądać"...
Po jego śmierci, którą bardzo przeżyłam, nie zdecydowałam się już na kolejnego psa. Zresztą, nie musiałam, gdyż moja córka ma dwa psy, które często są u mnie, albo ja u nich.
A oto kilka zabawnych fotek naszych, już tutejszych psiaków: