Pierwszy raz w życiu miałam okazję zobaczyć takie miejsce. Natknęłam się na nie przypadkowo na wycieczce rowerowej. Cóż za cudowny widok! Istny żłobek. Same owce ze swoimi malutkimi owieczkami. Każda z nich miała po dwie owieczki. Wydawało mi się, że mają gdzieś tak po dwa, trzy tygodnie.
Aż się wzruszyłam, patrząc, jak wszystkie owce wspaniale się swoimi owieczkami opiekowały... Chociaż nie, po chwili w głębi pastwiska przyuważyłam jednak też i jedną wyrodną matkę. Miała dwie owieczki, które urodziła (nietrudno było się domyślić, gdyż obie miały namalowane te same numery, co ona) i ciągle jedno z nich od siebie odpychała, aż w końcu tak je głową bodnęła, że biedulka przeleciała po trawie parę metrów.
Przyznam, że bardzo mnie to oburzyło, ale cóż miałam zrobić. Wygląda na to, że wśród zwierząt, tak jak i u ludzi takie wyrodne matki się zdarzają.
Trudno mi było oderwać się od tego owczego żłobka. W końcu zaczęłam sobie z nimi pogadywać, naśladując ich beczenie, a one mi wszystkie chórem odpowiadały. Matki basem, a maleństwa jakimś takim śmiesznym piskiem.
Ależ miałam ubaw! Nawet nie zauważyłam, że w międzyczasie przyjechał ich właściciel. Gdy doszedł do mnie, ze śmiechem powiedział:
— Ja już z oddali słyszałem ten głośny chór owiec i zacząłem się już wręcz obawiać, że coś im się stało, a to pani jest tego powodem. To miłe. Miały trochę rozrywki.
Wtedy też się dowiedziałam od niego, że one w większości mają po kilka godzin. Najstarsze urodziły się jeden do dwóch dni wcześniej.
W trakcie naszej rozmowy doniosłam mu oczywiście na tę wredną matkę. A on mi podziękował i powiedział:
— Czasami tak się niestety zdarza. Zaraz tę owieczkę od niej odseparuję i podłożę innej matce. Wśród kilkudziesięciu matek z pewnością znajdę taką, która z chęcią się nią zaopiekuje.
Uspokoiła mnie ta jego reakcja. Skoro to dla niego nie pierwszyzna, to on już najlepiej wie, co zrobić, aby było dobrze. Nie zrobiłam jednak zdjęcia tej wstrętnej, wyrodnej matce... Nie zasłużyła sobie.