sobota, 27 lutego 2021

Chcą nas pozbawić najpiękniejszych pór roku?

Kto? A naukowcy. Jakich? A przedwiośnia i wiosny. I to już w najbliższej przyszłości. Co za niewyżyty gatunek ludzki z tych naukowców!

O rany, wiosny miałoby nie być?! Jak to?! Toż to najpiękniejsza pora roku… No, przynajmniej dla mnie. Ale myślę, że i dla większości z nas. Kiedy przeczytałam wywody naukowców na ten temat, to aż mną potelepało. I już sama nie wiem, czy ze złości, czy z zimna.

Właśnie nastał czas przedwiośnia, czyli uzupełniającej pory roku w przyrodzie — w strefie klimatu umiarkowanego — na styku zimy i wiosny. Tak w skrócie możemy powiedzieć o tym cudownym okresie, w czasie którego przyroda zaczyna budzić się do życia i poprawiać nam samopoczucie.

Czy zima zechce nas sobą jeszcze doświadczyć? Zobaczymy. Lepiej, żeby nie, przecież gdzieniegdzie pojawiły się już ptaszki z ciepłych krajów. Zmarzłyby straszliwie i nie miałyby co jeść. A te, co są jeszcze w locie, musiałyby wtedy ominąć zimną Europę i lecieć dalej na południe.

Nie każdego roku jednak jesteśmy z przedwiośnia zadowoleni. Wszak bywa czasami brzydkie i zimne. Czyżby naukowcy rzeczywiście się nie mylili? Czyżby „ten czas” już nadchodził? To całkiem możliwe, skoro w niektórych latach zimie jest bardzo ciężko się z nami pożegnać i po prostu odejść. A kiedy już łaskawie odejdzie, momentalnie robi się gorąco jak w lecie.

Polscy naukowcy obserwujący zmiany klimatyczne przewidują, żeby nie powiedzieć: straszą, iż wiosna też ma odejść do historii. Że będą jedynie trzy pory roku: zima, lato i jesień [sic!]. Wiosna, według ich wyników badań przeprowadzonych w Stacji Polarnej na Spitsbergenie, ma być coraz krótsza, aż wreszcie — za kilka lat — zaniknie całkowicie. Zauważyli, iż szczyt zimy w Arktyce ulega wyjątkowo szybkiemu przesunięciu, a to ma niestety ogromny wpływ na pory roku w Polsce. Właśnie taki, że wiosny ma nie być… A niech to! Przecież to jest straszne!

Często przebywam na łonie natury i sama widzę, że w ostatnich latach pogodowe dziwy zdarzają się we wszystkich porach roku. Stają się też coraz to bardziej nagminne i intensywne. No cóż, musimy się z takim stanem rzeczy pogodzić i… dalej żyć. Co nie znaczy, że nie powinniśmy, i to już na swoim podwórku, zwracać uwagę na to, co emitujemy do atmosfery. Bo że to człowiek w dużej mierze winny jest takim zmianom klimatycznym to jest już ponoć udowodnione. Ponoć, bo są też akurat opinie odwrotne, chociażby paleoklimatologów z Uniwersytetu w Cambridge. Naukowcy ci twierdzą, że obecne ocieplenie to nic nowego, że takie zmiany klimatu na Ziemi już się zdarzały i że to nie człowiek ponosi za nie winę. Że podobne miały miejsce bodajże 900 tys. lat temu w plejstocenie. Do wniosku takiego doszli na podstawie innowacyjnych metod badania pokrywy lodowej Antarktyki.

Gdzie zatem leży prawda? Pewnie my, zwykli mieszkańcy Planety Ziemia, wiedzieć nie będziemy, ale powinniśmy jednak do tematu podchodzić rozsądnie i atmosfery ziemskiej niepotrzebnie nie zatruwać. W końcu Ziemia jest naszym jedynym domem we Wszechświecie. Jedyną żywicielką. I pewnie jeszcze długo będzie. Naukowcy też tak twierdzą, bo jakoś do tej pory nigdzie we Wszechświecie nie udało im się znaleźć warunków do życia. Może będą na Marsie? Pracowity łazik Perseverance daje taką nadzieję. Jednak to jeszcze bardzo długa droga, by ludzkość się mogła przekonać.

Dbajmy więc o naszą kochaną Ziemię każdego dnia z całej mocy, wymagajmy też od innych, a będzie to z pożytkiem dla nas samych i przyszłych pokoleń.

 

Przedwiośnie w mojej małej Ojczyźnie.


Męska rzecz?

  Na widok maszyn promienieją...

Wszak od dziecka wszystkie kochają.

 

Spod oka na gawiedź zerkają,

Kiedy je dumnie zasiadają.



Facet na rumaku stalowym 

Zawsze do szaleństw gotowy.

 

Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


czwartek, 25 lutego 2021

Geocaching - poszukiwanie ukrytych skarbów

Geocaching to gra terenowa polegająca na szukaniu skarbów przy pomocy GPS, czyli tzw. skrzynek (ang. geocache) uprzednio ukrytych przez innych uczestników tej samej zabawy. Skrzynki ukrywane są zazwyczaj w ciekawych miejscach. Uczestnicy zabawy, wędrując w poszukiwaniu skarbów, mają więc okazję zwiedzić wiele ciekawych miejsc (nie tylko pod względem geograficznym, ale także historycznym), przebywać w pięknym anturażu przyrody, przeżyć wiele niezapomnianych wrażeń, i co bardzo ważne, zażyć dużo ruchu oraz zdrowo się dotlenić.

W tym miejscu niestety trzeba by dodać, że z powodu pandemii publikacja skrytek na stronach internetowych została zawieszona, ale jest nadzieja, że od wiosny tego roku ruszy na nowo. Można się więc do tej wspaniałej zabawy już zacząć przygotowywać i zachęcać innych, którzy do tej pory nie brali w niej udziału. Geocaching to zdrowa alternatywa zabawy przede wszystkim dla dzieci i młodzieży. Warto więc wyciągnąć ich z domu, by oderwali się od wielogodzinnego często siedzenia bez ruchu przy grach komputerowych.

Nazwa Geocaching pochodzi z połączenia greckiego słowa geo — Ziemia i angielskiego cache — schowek, chować. Gra ta powstała w 2000 roku za przyczyną pewnego amerykańskiego pasjonata sprzętu GPS o nazwisku Dave Ulmer. Mężczyzna ten, chcąc uczcić decyzję ówczesnego Prezydenta Billa Clintona dot. dopuszczenia cywilnych użytkowników do dokładniejszej wersji systemu GPS (dostępnej do tej pory tylko dla wojska), z GPS w ręku schował w lesie wiadro, do którego wrzucił kilka przedmiotów i zeszyt. Zapisał dokładne współrzędne i podzielił się nimi w Internecie z innymi pasjonatami GPS. Odzew był natychmiastowy. Ludzie uzbrojeni w odbiorniki GPS ruszyli na łowy. I tak zaczęła się zabawa, która trwa do dziś (przerwana jedynie przez pandemię) i zbiera coraz to większą rzeszę wiernych fanów.

Geocaching to naprawdę wspaniały pomysł na spędzanie wolnego czasu. Wystarczy zaopatrzyć się w sprzęt GPS (smartfon) wyświetlający aktualną pozycję, zarejestrować się na jednym z portali geocachingu, przeczytać dokładne zasady obowiązujące w tej grze, a potem już tylko wybrać sobie odpowiednią dla siebie skrzynkę w pobliżu swojego miejsca zamieszkania lub w innych miejscach w kraju czy też za granicą (jeśli wybieramy się akurat na urlop)… i w drogę poszukiwaczu! Wrażenia gwarantowane!

W każdej znalezionej skrzynce (geocache) oprócz różnych drobnych upominków znajduje się specjalny dziennik odwiedzin. Każdy, kto znajdzie skrzynkę, zapisuje się w tym dzienniku, podając swój identyfikator i datę. Może także dorzucić swoje upominki lub wymienić je na inne, zostawione przez innych graczy. W specjalnych internetowych bazach danych, w tzw. serwisach geocachingowych, można wybrać sobie dowolne miejsca poszukiwania skrzynek. Tam właśnie każdy założyciel skrzynki przekazuje innym zarejestrowanym uczestnikom gry lokalizację (namiary) miejsca ukrycia skrzynki — poprzez wprowadzenie jej współrzędnych geograficznych (długości i szerokości geograficznej).

Chowający skrzynkę powinien w serwisie podać również dodatkowe wskazówki, które ułatwią jej znalezienie, a także informacje o charakterze krajoznawczym dotyczące miejsca ukrycia oraz innych ewentualnych atrakcji turystycznych w okolicy. I koniecznie ostrzeżenia o ewentualnych zagrożeniach w trakcie poszukiwań, zwłaszcza dla szukających w towarzystwie dzieci i osób niepełnosprawnych.

Geocaching jest zabawą międzynarodową przeznaczoną dla poszukiwaczy przygód w każdym wieku. To rodzaj aktywności, który łatwo jest połączyć z innymi formami aktywnego wypoczynku, takimi jak np. turystyka, nordic-walking, kolarstwo, kajakarstwo, wspinaczka.

Radość z odnalezienia skrzynki jest ogromna. Geocaching potrafi nawet zwykły spacer zamienić w nie lada wyzwanie… a i ogromną przyjemność.

***

Moja rodzina już ładnych parę lat temu przystąpiła do tej wspaniałej zabawy. Pierwsze poszukiwania skarbów utrwaliły się nam najbardziej, gdyż miały miejsce na bardzo niebezpiecznym po trzęsieniach ziemi terenie.

Pogoda tamtego dnia była nie najlepsza. Było chłodno i mgliście. Ale to nam nie przeszkadzało. Rozgrzewała nas wędrówka, a także dobry nastrój i nadzieja na znalezienie skarbów. 

 

 

Maszerujemy wszyscy żwawo i ochoczo. Córka jest naszym przewodnikiem, dzierży w ręku GPS i wskazuje kierunek wędrówki.

Po drodze dzieciaki pofikały sobie po starym, rozłożystym dębie. Starszyzna zaś się do niego poprzytulała i po chwili zbiórka. I znów pierś do przodu, krok miarowy… i heja! poszukiwacze skarbów! Nasz przewodnik ruszył w dalszą drogę parę sekund wcześniej. Musimy się go trzymać. Siłą rzeczy, ma GPS.

Hurraaa…! Pierwsza kryjówka znaleziona. Wnuczka wpisuje w dzienniczku co trzeba, wymienia upominki i idziemy dalej... szukać dwóch kolejnych kryjówek na tym terenie, i to w miejscach jeszcze trudniej dostępnych.

Zwijamy się szybko, by nie zdradzić tego miejsca osobom niepowołanym, gdyż takie akurat z nagła pojawiły się na biegnącej w pobliżu dróżce. Musimy też bardzo uważać, gdyż na tym terenie jest dużo głębokich szczelin po kilku trzęsieniach ziemi sprzed wielu lat. GPS szczelin niestety nie wskazuje, ale od czego mamy oczy?

Hurraaa…! Kolejna kryjówka odkryta. Tuż nad przepaścią. Wnuczka znów wpisuje w dzienniczku co trzeba, wymienia upominki i idziemy dalej.

Mijamy kolejną ogromną szczelinę, ma kilkadziesiąt metrów głębokości. Takich szczelin jest tu mnóstwo. Trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Hurraaa…! Trzecia kryjówka odkryta! Upominki tym razem wymienia wnuczek. Córka z kolei wysyła informacje do serwisu geocachingowego, a wnuczka, nasza rodzinna sekretarka, wpisuje do dzienniczka nasz identyfikator i datę. 

 


Po chwili ruszamy już w drogę powrotną, opowiadając sobie po drodze z ogromnym podnieceniem o swoich doznaniach w czasie całej wędrówki i w momencie odnalezienia skarbów. Tryskamy radością. Dobry humor nas nie opuszcza, wszak wrażeń mieliśmy bez liku.



Mamy przedwiośnie

Wyłaniające się z ziemi przebiśniegi są tego dowodem. Kiedy je wypatrzyłam w swoim ogrodzie po powrocie z lasu, całe były jeszcze w porannej rosie. Sa piękne. Aż serce się raduje, patrząc na nie. 

 


 

Gdy do domu wróciłam, uwierzyć nie mogłam,

Że przedwiośnia uparcie po lesie szukałam,
Że takie sobie za nim urządzałam biegi,
Aż tu nagle — w ogrodzie — widzę przebiśniegi.

A przecież to właśnie te kwiatuszki śnieżnobiałe,

Takie radosne, piękne, chociaż bardzo małe,
Są niezaprzeczalną oznaką przedwiośnia...
I to najszczersza prawda, żadna tam przenośnia.


Może i zima zechce jeszcze choć na chwilę dać znać o sobie, ale skoro kwitną już przebiśniegi, jawi się nadzieja, że niebawem ją pożegnamy. W tym roku dała nam się zdrowo we znaki, mogłaby więc zacząć już zwijać swoje śnieżne i mroźne podwoje. Tęsknić za nią nie będziemy. Tym bardziej, że po niej przychodzi najpiękniejsza pora roku. Teraz już tylko bocianów wypatrywać… i WIOSNY.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


wtorek, 23 lutego 2021

Rowerowania nastał czas

 Sezon rowerowy już rozpoczęty,

Pomogła Madonna i inny święty.

A także niebiańska, wszechmocna góra,
Czyli kochana Matka Natura.
 

Choć to dopiero dwudziesty luty,

Zmienić już możesz odzienie, buty,
Z okrzykiem radości wskoczyć na rower...

Mam rację, rowerzysto?... Oooveeer!



W lasach gdzieniegdzie na dróżkach jeszcze śnieg leży, mimo że od trzech dni mamy kilkanaście stopni ciepła. W większości jednak już tylko błoto... Ale wspaniale się jeździło, choć do domu błotem strzaskanym się wróciło. ;)


poniedziałek, 22 lutego 2021

Płoną góry, płoną lasy... płonie niebo

Kiedy się wędruje po górskich lasach o zachodzie słońca, w tym jakże pięknym czasie nastającego przedwiośnia, takiego właśnie wrażenia można doznać, że wszystko płonie wokół nas. Jest to bardzo spektakularne zjawisko. Aż dech zapiera. Chciałoby się tak iść i iść aż po horyzontu kres i wpatrywać się w nie bez końca. Czuje się wtedy coś bardzo wzniosłego. Coś, co wycisza emocje, ociepla duszę, energetyzuje umysł... Moc Wszechświata. 

 


Choć to bardzo krótkotrwała chwila, wrażenia jednak niezapomniane. Bo też kiedy słońce chyli się ku zachodowi i powoli zaczyna znikać za leśnym horyzontem, nad lasem rozciąga się bajeczna poświata, która tworzy niesamowite widoki.

Ostatnie promyki słońca przenikają przez splątane gałęzie drzew i tworzą razem długie, tajemnicze cienie. Nadchodzi wtedy czas, aby podziękować naszej najjaśniejszej gwieździe za piękny dzień... Żegnaj słoneczko. Do jutra!

 

Z cyklu: „A niebo nad nami”


niedziela, 21 lutego 2021

Z kijkami przez swój mały świat

Kiedyś nawet nie myślałam, żeby sprawić sobie kijki Nordic Walking. Nie to, żebym leniwa była albo mało wysportowana. Nie. W swoim życiu wiele różnych sportów uprawiałam i zawsze się zdrowo ruszałam: bieganie, pływanie, rower, czasem badminton a nawet piłka nożna z wnukami.

Do kijków jednak podchodziłam jak pies do jeża. Nie wierzyłam, że dam się kiedyś na nie skusić i będę z nimi maszerować, czyli uprawiać Nordic Walking, mówiąc fachowo. Dlaczego? Ano dlatego, że ja po prostu, nie lubię mieć zajętych rąk. Zwłaszcza będąc w lesie. Uwielbiam fotografować, a w lesie co rusz znajduje się przecież wdzięczny obiekt do obfotografowania. No to jak tu ręce mieć zajęte?

Moja córka często namawiała mnie na ich kupno. Sama już wtedy ponad pięć lat uprawia Nordic Walking. Lecz ja, uparciuch niemożebny, nie dawałam się jej namówić. — Że co, że kijki? Nigdy w życiu! — za każdym razem odpowiadałam. W końcu załatwiła mnie na cacy. Jak? Ano tak, że kupiła mi kijki w prezencie.

Przyznam szczerze, że byłam bardzo niezadowolona z tego jej prezentu. Kurczę… no nie lubię jak mnie ktoś do czegoś zmusza. Nawet moje dzieci. Ale córka mnie dobrze zna i wie, że nie lubię też kiedy jakieś rzeczy zużywają się moralnie, i wtedy, chcąc nie chcąc sama zaczynam je zużywać fizycznie. Tak też się stało z kijkami. I znów się potwierdziło powiedzonko: „Nigdy nie mów nigdy”. Bo kijki jednak wzięłam do ręki. Ba, biorę nadal. I to już przeszło 9 lat.

Z ręką na sercu przyznaję, że bardzo polubiłam ten rodzaj sportu i ciągnie mnie teraz do lasu jak przysłowiowego wilka. A zdjęcia? Ha, a zdjęcia i z kijkami nauczyłam się robić. Na nich jest taki przycisk, dzięki któremu można dłonie wraz z paskiem szybko wyswobodzić, odstawić kijki, porobić sobie zdjęcia i równie szybko pasek z dłońmi do kijków na powrót przytwierdzić. Wystarczy zawieszkę paska włożyć do dziurki przy kijku, przycisnąć, klik… i gotowe. I dalej można zamaszyście maszerować.

Ostatnio tak się już wyszkoliłam, że robię zdjęcia nawet z kijkami przymocowanymi do dłoni. W ogóle ich nie ściągam… O przepraszam, w jednym przypadku muszę. W czasie przerwy na... no, wiadomo.

Nordic Walking to wspaniała aktywność fizyczna przeznaczona dla osób w różnym wieku. Mobilizuje wiele mięśni, a przy tym odciąża stawy i kręgosłup. Kijki wyposażone są w antypoślizgowe uchwyty i specjalne zapięcia. Mają także dwie końcówki: gumową — przeznaczoną do chodzenia po twardym podłożu, oraz szpiczastą — do chodzenia po lesie czy plaży. Można je kupić z regulowaną długością, czyli teleskopowe, ale również jednoczęściowe, dobierane do wzrostu.

Regularnie uprawianie tego sportu znakomicie wpływa na stan zdrowia. Technika jest prosta. Bardzo szybko można ją opanować. W Internecie jest wiele porad. Trzeba tylko pamiętać, aby dopasować kijki do swojego wzrostu, i kiedy się już maszeruje, nie należy się nimi podpierać, a odpychać od podłoża — pod odpowiednim kątem.

Od tylu już lat uprawiam kijkowanie o każdej porze roku (zmieniając kijki na bardziej profesjonalne) i muszę przyznać, że naprawdę czuję się świetnie. Najczęściej jadę do swojego ulubionego lasu na szczycie tutejszej góry, pod lasem parkuję auto, przyczepiam kijki… i maszeruję dróżkami i ścieżynkami. Lasów mamy tutaj bez liku, dróżek leśnych jeszcze więcej. Tylko wybierać… i maszerować. Ostatnim razem zawędrowałam na sam szczyt góry, aby porobić sobie zdjęcia naszego miasta z lotu ptaka (a`propos krzyża: w tym krzyżu nie ma cierpienia, w tym krzyżu jest satysfakcja, że się szczyt zdobyło). 

 

 

Po kilkuminutowej sesji zdjęciowej pomaszerowałam dróżkami dookoła szczytu. W sumie zrobiłam 8 km. Pogoda była wspaniała, więc bardzo przyjemnie się maszerowało. Po drodze zrobiłam oczywiście jeszcze dużo zdjęć. Bo jak coś zwróci moją uwagę, nie mogę ot tak sobie przejść obojętnie i tego czegoś nie uwiecznić. Tak że za każdym razem mnóstwo zdjęć do domu przynoszę. Różnych. Robię je oczywiście już bez ściągania kijków.

Bardzo żałuję, że byłam takim uparciuchem i że szybciej nie zaczęłam uprawiać Nordic Walking. Przecież to taka wspaniała forma aktywności ruchowej. Do tego łatwa i przyjemna, przynosząca ogrom korzyści dla zdrowia oraz samopoczucia. Polecam ją z całego serca!... I już pędzę na niedzielne, rodzinne kijkowanie.

 


 

By dzieci osiągały sukcesy w dorosłym życiu

Każdy normalny rodzic marzy, aby jego dzieci były ambitne i osiągały sukcesy w dorosłym życiu. Uczmy je więc „zdobywać góry” i ambitnie dążyć do celu... I by ich ambicje i właściwe autorytety były im drogowskazem.

 

Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


sobota, 20 lutego 2021

Wielka heca... Marek i Jarek w akcji

 Dziś w przedszkolu wielka heca,

Marek z Jarkiem spadli z pieca. 
Wszystkim strachu napędzili... 
Wielkie guzy se nabili. 
 
 

A było to wtedy, gdy nauczycielka

Mówiła o sztuce, jak bardzo jest wielka.
Chłopcy — jak wielka — pokazać w mig chcieli,
Wspięli się więc na piec... Wyższego nic nie widzieli.
 

Pani palcem pogroziła, zimny kompres przyłożyła,

Grzecznym być też nakazała i na miejsce ich wysłała.


Zawstydzeni braciszkowie bolące głowy spuścili,

Ale już po krótkiej chwili radośnie się razem bawili.
Pomimo ogromnych guzów rozbawieni wciąż biegali.
I jeszcze piaskowy zamek ze swą panią zbudowali.


Kiedy zaś z przedszkola do domu wracali,

Po drodze swą mamę szczerze przepraszali.
Przysięgli być grzecznym już zawsze i wszędzie,
Gdyż też zrozumieli, że lepiej tak będzie.

 


Ilustracja mojej 8-mio letniej Wnuczki.


czwartek, 18 lutego 2021

Nieprzyjemna przygoda ze stróżami prawa*

Ostatnio coraz częściej marzę o wakacjach. O moich drugich wakacjach w średniej szkole. Mam nadzieję, że będą udane, bo już od jakiegoś czasu z moimi kolegami z podstawówki, Jankiem i Staszkiem, planujemy zdrowo sobie poszaleć na naszych nowo nabytych komarkach, czyli motorowerach marki „Komar”. 



Specjalnie na te nasze komarki dałam sobie uszyć, a i chłopakom także, takie same koszule w niebieskie kwiatuszki na czarnym tle oraz niebieskie spodnie na podobieństwo dżinsów. Sama wyszukałam materiał na te nasze stroje i sama je też zaprojektowałam, a uszyła je moja znajoma krawcowa. Chciałam, abyśmy ładnie wyglądali na naszych „niebiańskich rumakach”, jak nazywałam te nasze trzy maszyny. Od dziecka wrażliwa jestem na estetykę i modny, kolorystycznie dobrany ubiór jest dla mnie bardzo ważny. Zawsze, na każdą okazję.

Już parę razy robiliśmy sobie próbne jazdy. Ależ to frajda! Gnaliśmy w trójkę jak szaleni aż za miasto i pierwszą wieś. Ostatni raz w minioną sobotę. Wprawdzie chcieliśmy jechać jeszcze dalej, ale że Janek wysypał się na ostrym zakręcie tuż za pierwszą wsią, musieliśmy zawrócić. Z prostej przyczyny. Tylne koło jego komarka się scentrowało. I to porządnie. Wracaliśmy jednak nie szosą a polnymi drogami. Nie chcieliśmy się napatoczyć na naszą nadgorliwą milicję. Po ostatnim Staszka wyczynie... no dobra, moim także, mają nas na oku. Postanowiliśmy więc, że lepiej będzie im się nie narażać i niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi. A nuż jeszcze coś innego wynajdą przeciwko nam? Te typy tak mają! A to, co już mają, wystarczy... Bo też to było nie byle co. Wszystko przez Staszka... kurka flinta! (choć i ja czuję się winna), ponieważ w jedną z kwietniowych sobót zachciało mu się podprowadzać ojcu jego SHL-kę, której, jak się później okazało, brakowało jednego małego detalu.



Przyjechał nią pod mój dom, a że ja akurat wyglądałam przez okno, zaproponował mi małą przejażdżkę. Nie powiem, miałam chwilowe opory, bo przecież on nie miał prawa jazdy na motor, ale że uwielbiam szybkość, pęd powietrza i ten cudowny świst w uszach, opory szybko zniknęły. W momencie byłam na ulicy. Wskoczyłam na tylne siedzenie i ruszyliśmy z kopyta. Och, jakże wspaniale się jechało! Staszek dodawał gazu i jak szaleni popruliśmy bocznymi ulicami w kierunku pierwszej wsi. Na dziurach w asfalcie podskakiwaliśmy jak na batucie. Ale co tam, taka jazda też ma swój urok. Gorzej było ze Staszka spodniami i moją spódniczką, gdyż co dziura, to chlup! — i nasze dolne części ubioru były mokre od… benzyny. Jak to możliwe? A tak to, że podprowadzony przez niego motor nie miał nakrętki zbiornika baku. Staszek uznał ją za zbyteczną w tak z nagła nadarzającej się okazji, kiedy to jego ojciec akurat wyszedł z domu na dłużej.

W czasie tak wspaniałej jazdy nie zwracaliśmy na to uwagi, że jest nam trochę mokro. Ten cudowny świst w uszach zagłuszał wszelkie inne odczucia. Pruliśmy szczęśliwi przez miasto, wreszcie i przez pierwszą wieś. I kiedy wyjechaliśmy z niej, pech chciał, że przy lesie napatoczyliśmy się na powiatowych lotniarzy, którzy kontrolowali akurat jakiegoś traktorzystę. Skubańce od razu nas przyuważyli, i zostawiając traktorzystę, puścili się swoim Junakiem za nami. Staszek ich też od razu zauważył... i dodał gazu.

Popędziliśmy w stronę następnej wsi. Lotniarze za nami. We wsi Staszek wjechał na teren Kółka Rolniczego, i wrzeszcząc do mnie, kazał mi zeskoczyć z motoru i ukryć się. Nie chciałam się zgodzić, bo nie chciałam zostawiać go samego, ale on wrzeszczał dalej, że tak będzie lepiej i że on też się ukryje, ale w innym miejscu. To do mnie przemówiło.

Kiedy zwolnił, zeskoczyłam i schowałam się za budkę transformatora. Staszek zniknął za zabudowaniami Kółka Rolniczego. Po chwili na plac wpadli lotniarze na swoim Junaku. Zatrzymali się nieopodal transformatora, gdzie stała grupka małych chłopaczków. Zaglądałam zza muru i widziałam, że rozmawiają z nimi, a potem jeden z chłopaczków palcem pokazał w kierunku transformatora, a drugi, palcami obu rąk, kierunek jazdy Staszka. Ależ byłam wściekła. Te wstrętne chłopaczyska wystawili nas lotniarzom jak kaczki do odstrzału.

Po chwili było już po wszystkim. Lotniarze mieli nas oboje. No i nasza wspaniała jazda zakończyła się tak, że motor musieliśmy pchać z powrotem do miasta, i to polnymi drogami. Lotniarze zabrali Staszkowi kluczyk i powiedzieli, że nie chcą nas więcej widzieć. Postraszyli również, iż sprawę zameldują w naszym miejskim komisariacie i od tej pory nasza milicja będzie miała na nas baczenie... i że ona też zadecyduje, czy o fakcie naszej wariackiej jazdy bez kasków, a i bez nakrętki zbiornika baku, powiadomi naszych rodziców.

Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego nie wspomnieli o prawie jazdy? Może nie wydało im się to aż tak ważne? Tak czy siak, musieliśmy od tej pory zacząć bardziej na siebie uważać… to znaczy, uważać gdzie jedziemy i jak jedziemy. Siła wyższa! Później się okazało, że i siła wdzięczności... Gliniarze nie zapodali nas rodzicom. A to zobowiązywało jeszcze bardziej.

 

* Fragment wspomnień z „Narzuconej autobiografii” — „Jak rodziła się we mnie miłość do zmechanizowanych jednośladów”.

O mojej późniejszej miłości do dużych motorów pisałam — we wspomnieniu pt. "Ryk motoru muzyką dla ucha".  

 

Chcesz być zdrowy? Kup sobie psa

 

 Pies jest najlepszym lekarstwem na wszystko.

Daje przyjaźń, daje ruch… duuużo ruchu!

Daje zabawę, daje radość… duuużo radości!


I jak przekonują naukowcy:

Z nim będziesz żył dłużej i przyjemniej.

 


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”



poniedziałek, 15 lutego 2021

Taka zima to jest zima, śniegu pełno i mróz trzyma

Taka też powinna być prawdziwa zima. Śnieżna i mroźna. Śnieg ostatnio u nas rzadko pada. A jak już, to najczęściej drobny, mroźny, kłujący. Lecz śniegu i tak jest wszędzie dużo. Wystarczająco dużo. Trzyma się ciągle ten, co w poprzednim tygodniu ogromnymi płatami napadał. Pomaga mu w tym siarczysty mróz. Codziennie rano co najmniej 8-10 stopni na minusie.

  

 

Hu, hu, ha, zima ciągle trwa! I nadziei na wiosnę na razie nie ma. Wszędzie ogromne zaspy. Po nocnej śnieżycy kilka dni temu wyjście z domu do ogrodu u mnie było niemożliwe.

Śniegu tyle nasypało, że nie sposób też dokopać się do przebiśniegów. A przecież dwa tygodnie temu już było je widać (w ogrodzie mam ich mnóstwo), jak pięknie zaczęły się przebijać przez topniejący wtedy od paru dni śnieg. 

 


Przed siarczystym mrozem można się jednak zabezpieczyć, ubierając się na cebulkę. A jak śniegiem w oczy prószy, wtedy niezbędne są okulary. Koniecznie przetarte octem jabłkowym przed wyjściem z domu, żeby nie zaparowywały.

Wspaniale się maszeruje w rytm skrzypiącego śniegu pod butami. Warto zadać sobie trochę trudu (to ubieranie mam na myśli) i wyjść z domu, by tego doświadczyć. A i zdrowie wzmocnić. Piękne zimowe krajobrazy, jakie można podziwiać dookoła, też są warte zachodu. Oj, bardzo warte.

W każdym razie, póki kalendarzowa zima trwa, słowa słynnego wierszyka Marii Konopnickiej wolę parafrazować w taki sposób:


Hu-hu-ha! Zima nie jest zła!

Choć nas szczypie w nosy, w uszy,

Choć nam śniegiem w oczy prószy...

Niechaj zima ta — jak najdłużej trwa! (?)



 
Jezioro Bodeńskie o zachodzie słońca.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Puść wodze fantazji... i opowiedz sobie bajkę

Tym razem nie piszę kolejnej bajki, ani też niby-bajki. Milczę. Bawię się tylko obrazkami i wszystkie je łączę w taki sposób, aby zadziałały na wyobraźnię każdego, kto ma jej sporo. Kto lubi taką zabawę, sam sobie bajkę opowie... Własną. 

 

 

 

Niech moc będzie z Wami!


Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


sobota, 13 lutego 2021

Kałuże skute lodem przyciągają

W zimie kałuże zmieniają nie tylko swój wygląd, zmieniają także swoją moc. Często ją potęgując. Wiedzą o tym jedynie osoby o dużej wrażliwości i wyobraźni. Także czują ją, i to za każdym na nie spojrzeniem... Lecz tylko wtedy, kiedy są zrelaksowane i nastawione na magiczne przeżycia.

 


Niektóre kałuże

Skrywają sekrety.

Ich tajemne moce

To żadne też bzdety.


Moc w nich tajemnic

I bajek zaklętych...

Możesz je poznać,

Gdyś nie jest spięty.

 

   


Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (8). Pół żartem, pół serio


Witaj złotojesienną porą, Nastka!

Och, jakże piękny dzień był u nas dzisiaj. Polska Złota Jesień. Taka prawdziwa. Cudowny to czas. Zewsząd roznosi się wspaniały zapach palonych liści. Uwielbiam go. Sama u siebie pod domem też zrobiłam małe ognisko. Jeszcze teraz w całym domu czuję tę przyjemną woń.

Na rusztowaniach wyraźne postępy. Czterech chłopów uwija się jak w ukropie. Nie to, że chcą mi zrobić przyjemność i jak najszybciej zakończyć remont mojego domu, ale ponoć dostali jakieś bardzo intratne zlecenie i śpieszno im przejść do nowego zleceniodawcy. To i dobrze. Przynajmniej szybciej będę miała ich z głowy. A i Kazan zazna wreszcie spokoju, bo też nieco nerwowy stał się biedaczek przez te ich całodzienne hałasy.

Z politykowaniem koniec, ale muszę Ci jeszcze podziękować za Twój świetny wiersz satyryczny. Uśmiałam się zdrowo. Jestem pod wrażeniem, że tak trafnie ujęłaś w nim wszystkie ówczesne wydarzenia polityczne. Hihihi…! Dobra jesteś. Tyle lat żyjesz na obczyźnie, a więcej wiesz, co się u nas dzieje niż niejeden Polak w kraju.

Za pocieszenie z serca Ci dziękuję. Pomogło! Od razu jest mi lżej znosić stan słomianej wdowy. Mówię serio! Jak Bron wróci, to ja się już za niego wezmę, żeby żadne takie fanaberie do głowy mu więcej nie przychodziły. Bo jakżeby inaczej nazwać tę jego wyprawę na wojnę nikomu oprócz polityków niepotrzebną? Choć tak po prawdzie, przyznać Ci się muszę, iż uważam, że to w pewnym sensie wielka odwaga pchać się tam. Nieważne już jaki to jest konflikt zbrojny i czyj. Każdy jest okropny i wymaga ogromnej odwagi ludzi biorących w nim udział. Ale żeby moje Bronisko za wiele sobie nie pomyślało, to mu nawet o tym nie wspomnę… A nuż rolę bohatera będzie chciał częściej odgrywać? Chłopa trzeba umieć sobie utemperować. Krótko za mordziuchnę trzymać, broń Boże za wiele nie chwalić. Pochwały dozować.

Ty, Nastka, a tak w ogóle, to skąd Ty tyle wiesz o facetach, skoro od lat żadne portki Ci się po domu nie pałętają?... Hihihi! A mojego Brona przecież nie znasz. Czyżbyś studiowała „Instrukcję obsługi faceta”? Jak opowiedziałam mojej sąsiadce Urszulce, co mi napisałaś w kwestii mojego stanu słomianej wdowy, była zachwycona. Bo musisz wiedzieć, że ją też czeka za niedługo taki sam stan, ponieważ jej mąż wyjeżdża ze swojej firmy na półroczny kontrakt do Belgii.

Poza tym, na poletku życiem mym uprawianym (och, jakże pięknie nazwałaś moje życie!) wszystko rośnie jak najlepiej i dojrzewa. Zdrówko dopisuje. Praca wre… i w przychodni, i na rusztowaniach. I zawsze znajduję też czas, by choć wieczorem z dwie godzinki przynajmniej pobiegać z Kazanem. Z rana nie zawsze mam czas na dłuższe uganianie się po lesie. Ale wczoraj czas sobie znalazłam (w poniedziałek praktykę otwieram dopiero o 14-tej). Specjalnie wstałam o 6-tej i powędrowałam z koszem i Kazanem w głąb lasu. Zamarzyło mi się grzybobranie. Chciałam nasuszyć sobie trochę grzybków, a i trochę zamarynować. Wiesz, moją twórczość kulinarną nadal rozwijam… Hihihi! Specjalnie dla Brona. Na jego przywitanie pragnę go zaskoczyć moimi (nieznanymi mu do tej pory) zdolnościami kulinarnymi. A przecież takie leśne grzybki wielu potrawom nadają szczególny smak. No i wyobraź sobie, że choć w porannym lesie unosił się dookoła zapach grzybni, moje marzenie spaliło na panewce. Kompletnie żadnych grzybów nie znalazłam. Jedynie takie:


 

No ale takimi grzybkami przecież Brona nie przywitam… Hihihi! Dobre ci one na pożegnanie, nie na przywitanie. Ale że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przynajmniej nawdychałam się porządnej dawki świeżego powietrza i wróciłam do domu, wprawdzie z pustym koszem (chociaż nie, trochę pięknych szyszek w nim było), lecz za to jak nowonarodzona. Lekka, zwiewna… i miła w dotyku. Cholewcia, gdzie ten Bron?

Cały dzień minął mi bardzo miło. Lekko, zwiewnie. Jest już późny wieczór, leżę w łóżku i dalej jestem lekka, zwiewna i… ach, nie będę nawet kończyć, bo się jeszcze rozkleję. Albo co?... Ech, lepiej zapomnę, żem dorosła kobieta i pożegnam się z Tobą jako malutka dziewczynka:

Aaaa… śpij Nastulko… Aaaa!

Zamruczały kotki dwa:

Cicho, cicho, cicho sza!

Śpij nocką spokojnie... każdego dnia.

  

Dobranoc, Nastuś! Maryna

***

Witam, Maryniu, i też złotojesiennie!

A w górach już jesień, królestwo niczyje, a w górach już jesień, i kruche motyle…”. A ja w górach mieszkam i góralką Hanką jestem, więc dobrze wiem jak cudownie wygląda jesień. Łażę sobie po nich i co rusz deklamuję słowa tej piosenki. Nie śpiewam. Nie mogę. Nie chcę mieć zwierzyny na sumieniu... Hihihi! W wieku młodzieńczym jakowąś mutację głosu przeszłam i od tej pory mój śpiew do skrzeku jest podobny. Żałuję, bo bardzo lubię śpiewać… No cóż, pozostało mi jedynie śpiewanie w myślach. Co za pech! I pomyśleć, że jako dziecko byłam pierwszą solistką na wszystkich akademiach w mieście. Sama nie wiem, czemu Ci o tym piszę. Pewnie ta cudowna aura złotojesienna tak mnie do śpiewu nastroiła… Hihihi! No to sobie przynajmniej podeklamuję troszeczkę. A co?! Ciągle mam w pamięci słowa wielu polskich piosenek z tamtych lat.



Nie sposób oprzeć się temu jesiennemu pięknu w górach. To zdjątko zrobiłam specjalnie dla Ciebie na szczycie najwyższej u nas góry.

Tak, Maryniu, pamiętam doskonale te cudowne, pachnące ogniska w Polsce. Uwielbiałam je. A wyobraź sobie, że tu palić ni jak nie można. Niechbym no tylko spróbowała, a piękną złotą jesień przez kraty Gefängnis będę oglądać. Oczywiście żartuję, ale prawdą jest, że tu rzeczywiście nic nie wolno samemu palić. Bez względu na porę roku, czy tradycje. Niemcy to naród zdyscyplinowany, trzymający się prawa jak rzep psiego ogona i jakiekolwiek jego naruszenie grozi karą. I nie ma zmiłuj!... Tak jak w Polsce, gdzie ciągle jeszcze różne przepisy można pięknym łukiem obchodzić.

A nie, Maryniu, doświadczonam ci ja, że ho, ho! A może i więcej. Zdążyłam przecie doświadczyć tego szczęścia w porciętach. I wiem też, co w „Instrukcji obsługi faceta” stoi napisane. Z wrodzonej ciekawości i żądzy wiedzy (wszelakiej) nieraz do niej zaglądałam. Dlatego też, kierując się swoim różnorako nabytym doświadczeniem, jeno obcych facetów chwalę. Zwłaszcza szefów, jak mi się już jakiś gdzieś napatoczy. Bo tak po prawdzie, to ja sama sobie szefem od lat. Jak u Ciebie zawitam, Twojemu Bronowi również komplementów szczędzić nie będę. A niech się chłopina cieszy. Będę kimś w jego oczach. A co? Lubię być lubiana. A Ty później temperuj go sobie na swój własny użytek według wspomnianej instrukcji… Hihihi! Będziesz miała zajęcie. Dobra jestem, nie?

Co do grzybków, to też je bardzo lubię. Ale od kiedy wyszłam z domu rodzinnego, grzybobraniem się nie param. Z prostej przyczyny. Za czorta nie znam się na grzybach. Jako małolata zawsze tuptałam na grzybki do lasu ze swoją Mamuśką. Ona doskonale zna się na grzybach, i dzięki jej wiedzy, żadnych trujaków do domu nie przynosiłyśmy. Na to wygląda, skoro żyjemy. A ja znam się jedynie na takich grzybkach:

   

Fajniutkie, nieprawdaż? Jedną hubulkę nawet sobie finką wycięłam i przytargałam do domu. Z sentymentu. W dzieciństwie zawsze miałam ich pełno w swoim pokoju. Robiłam z nich różne ozdoby.

To tyle na dzień dzisiejszy, moja kochana. Trzymaj się zdrowo i wesoło. No i pisz, pisz, bo z utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik. Ściskam Cię mocno bardzo i buziam w obydwa poliki… cmok! cmok! Nastka


PS

Aha! A co Ty do mnie z kotkami wyskakujesz? Przecież wiesz, że za kotkami-leniwcami akurat nie przepadam. Kotki są dobre dla ludzi-kanapowców… Jam człowiek-energia. Do mnie jak już, to z pieskami trzeba. I to lepiej budzić, niż usypiać, bo też spanie akurat za zło konieczne uważam. A budzić mnie na ten przykład można tak:

Żadne już aaaa, aaaaa…!

Zaszczekały pieski dwa.

Na jogging po lesie już pora,

Fauna czeka i pachnąca flora!

 

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”

 

czwartek, 11 lutego 2021

Jeśli się ma dość bieli

Choć bardzo lubię podziwiać zimowe, białe krajobrazy, czasami jednak mam już dość tej wszechobecnej bieli. Wtedy z wielką przyjemnością przeglądam swój przyrodniczy album i przemalowuję nieco swój świat, zabawiając się kolorami.

To bardzo fajna, relaksująca zabawa. Polecam. A jak jeszcze się ma bujną wyobraźnię to radocha wręcz niesamowita. Wystarczy parę ciekawych zdjęć... i do dzieła!

 





Wyobraźnia nie zna granic i jest ściśle związana z kreatywnością — jakże dziś chwalebną i odmienianą przez wszystkie przypadki.

 

Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


Masz alergię na psa, a chciałbyś go mieć?

Jeśli kochasz psy, a ich sierść cię uczula, to wcale nie znaczy, że żadnego psa mieć nie możesz. Jest to już możliwe W ostatnich latach pojawiły się hodowle psów hipoalergicznych, przyjaznych alergikom.

Osoby, które kochają psy z pewnością nieraz poszukiwały odpowiedniej rasy dla swoich alergenów. Alergia wcale nie musi przecież oznaczać rozstania się z myślą o zakupie psa. Istnieją już psy, których hodowcy zapewniają, iż nie wywołują uczuleń. Odpowiednimi psami dla alergików są m.in. Yorki, West Teriery, psy albinosy, np. Golden Retriever. Okazuje się jednak, że nie dla wszystkich alergików są one przyjazne. Niektórych mimo wszystko uczulają.

Jest już jednak nowa rasa psów, których hodowla rozpoczęła się w Australii w 1988 roku i jest odpowiedzią na pojawiające się zapotrzebowanie na psy hipoalergiczne. Rasę tych psów nazwano: Labradoodle. Powstała ona ze skrzyżowania labradora z pudlem.

Psy tej hybrydowej rasy są wręcz wymarzonymi psami dla alergików. Nie tylko nie uczulają (mają włosy, nie sierść), ale są też bardzo mądre. Umieją i lubią współpracować z ludźmi. Są bardzo radosne i zabawne. Swoimi zabawami potrafią rozśmieszyć największego nawet ponuraka. Doskonale też wyczuwają moment, kiedy mają stać się czujnym i opiekuńczym psem.


 

Mają piękne atletyczne ciało, duże oczy, zwisające uszy oraz, co bardzo ważne, nie linieją. Polecane są jako psy dla rodziny.

Doskonale także dotrzymają towarzystwa osobie samotnej. Są bardzo żywotne oraz posłuszne. Mają niewielkie tendencje do agresji, czy szczekania, są delikatne w podejściu do dzieci i innych zwierząt. Osiągają bardzo wysokie wyniki w treningach posłuszeństwa. Są też bardzo dobrymi przewodnikami dla osób niewidomych.

Labradoodle stają się coraz bardziej popularną rasą w Europie. Też i w Polsce rośnie nią zainteresowanie. Z tego co wiem, w kraju jest już kilka hodowli tych psów. Największa na Śląsku.

Kiedy piszę ten tekst, tuż obok mojego biurka leży nasz rodzinny pies — Labradoodle. W mojej rodzinie jedna z wnuczek miała uczulenie na psią sierść, ale przeszła test z psem tej rasy i wynik okazał się być negatywny. Żadnego uczulenia. To wielka radość dla nas, bo bardzo kochamy psy.

 

 


wtorek, 9 lutego 2021

Czym jest teatr jednego aktora, a czym jednego widza?

Teatr jednego aktora to twarda walka o widza i przetrwanie na scenie. Zaś teatr jednego widza to prowokacyjna gra i do tego stopnia ryzykowna, że w pewnym momencie aktorowi może się wymknąć spod kontroli i spowodować, że widz może mieć jej nagle dość... puknąć się w czoło i odejść.


Teatr jednego aktora i jednego widza — dla dorosłych.

 

Teatr jednego aktora i jednego widza — dla dzieci.


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


Pomniki, pomniczki, pomnikomania... (czyja?)

Oglądanie pomników zasłużonych ludzi jest interesujące i bardzo pouczające. Ale oglądanie takich pomników, co to oko nacieszą, z czymś się skojarzą i pozytywnie nastroją, to dopiero fajna rzecz. Takich jak na przykład ten znad Jeziora Bodeńskiego, wiele mówiący i przede wszystkim bardzo budujący. 

 

 

Po tej polskiej, a właściwie pisowskiej pomnikomanii, a także zapowiedzi prezesa, że będą ozdabiać Polskę jego bratem Lechem jeszcze więcej, tym bardziej chce się spoglądać na rzeźby przynoszące miłe skojarzenia. W Polsce jest ich niewiele, ale na szczęście są.

Po tragedii smoleńskiej nietrudno było to sobie wyobrazić, że jak tylko PiS dorwie się do władzy, to pomników Lecha będzie w Polsce tyle, ile Lenina za czasów komuny. Ale że jego pomnik naczelny bufon wraz z podległą sobie pisowską bufonadą postawią w sąsiedztwie Naczelnika Piłsudskiego, i to o jeszcze większych gabarytach, tego się pewnie nikt nie spodziewał.

Domyślam się, że pisowskim zwolennikom ten pomnik się podoba, ale to tylko 1/3 Polaków. A reszta? Co na to reszta Polaków? Reszcie się nie podoba, tym bardziej że stoi tam też i bezprawnie.

Niektórzy szydzą wręcz, że to pomnik uniwersalny: i Lecha i Jarosława jednocześnie. Świadczy o tym brak obrączki na palcu i pieprzyka na twarzy tegoż. Żarty żartami, ale wielu też uważa, że Lechowi wielką krzywdę pisowcy wyrządzili tym pomnikiem. Także i innymi pomnikami, które w wielu miejscowościach stoją już od dawna... Co będzie dalej? Ile ich jeszcze „w glorii i chwale” stanie? Czas pokaże.

14 listopada 2018


Ten sprzed przeszło dwóch lat tekst przypomniał mi się dzisiaj, kiedy w TVP Info (a jakże!) oglądałam fragmenty kolejnej miesięcznicy pod pomnikiem Lecha Kaczyńskiego. Jakże uroczystej, mimo pandemii, jakże pompatycznej, mimo nie aż tak wielkich zasług opomnikowanego.

W dalszym ciągu uważam, że stawianie pomników znanym, zasłużonym postaciom jest OK., bo jest to potrzebne dla potomnych. Jednak powinno to następować dopiero wiele lat po ich śmierci, kiedy historia już ich należycie zweryfikuje. Po to tylko, aby się nagle nie okazało, że postawiono pomnik jakiemuś złemu człowiekowi, wręcz przestępcy (przykład pomnika ks. Henryka Jankowskiego). Żeby się nie okazało, że postawiono liczne pomniki niezbyt zasłużonej postaci, albo wręcz niegodnej dla historii Polski aż tak wielkiego wyniesienia... Żeby się nie okazało, że po upadku władzy PiS — pomniki Lecha Kaczyńskiego Polacy z hukiem będą z przestrzeni publicznej usuwać.


niedziela, 7 lutego 2021

Piłkę nożną w Polsce kocha się od zawsze

To prawda, a zainteresowanie nią rośnie w okresie Mistrzostw Europy i Mistrzostw Świata (Mundialu). I wtedy kocha się ją jeszcze bardziej Bo też piłka nożna jest bardzo widowiskowym sportem. Jakie były jej początki?

Matką dzisiejszej piłki nożnej jest Anglia. Już w połowie XIX wieku organizowano tam pierwsze rozgrywki. Tam też, jak mówi historia, po raz pierwszy spisano przepisy gry w piłkę nożną. W Polsce zaczęto w nią grywać niewiele później, bo już w połowie lat 80-tych XIX wieku, pod zaborami. W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku zaczęły powstawać już pierwsze kluby piłkarskie. Dyscyplina ta najprężniej rozwijała na terenach zaboru austriackiego. Najstarszy polski klub piłkarski powstał właśnie we Lwowie w 1903 roku i nosił nazwę Lechia Lwów.

W okresie międzywojennym piłka nożna stawała się dominującą dyscypliną sportową w wielu polskich miastach i wsiach. Zaraz po wojnie ożyła na nowo.

Na Ziemiach Odzyskanych równolegle z organizacją życia gospodarczego, społecznego, kulturalnego i politycznego rozpoczęto organizowanie sportu, zakładano kluby sportowe. I choć społeczeństwo tam było bardzo zróżnicowane, bo też składało się z Polaków pochodzących z różnych regionów kraju i odmiennych środowisk, to jednak wszyscy razem z wielkim zaangażowaniem działali na rzecz piłkarskich klubów sportowych.

Początki działalności klubów nie były łatwe. Brakowało wszystkiego, a na pomoc władz i instytucji państwowych nie można było liczyć, gdyż zajmowały się ważniejszymi sprawami — usuwaniem skutków wojny. Piłkarskie kluby sportowe radziły sobie w większości same. Organizowały środki finansowe, sprzęt i transport. Czasami był to traktor z ławeczkami ustawionymi na przyczepie, czasami samochód ciężarowy, czasami rowery, a czasami tylko własne nogi. Jednak mimo tych ogromnych trudności, piłkarzy tamtego okresu cechował wielki zapał i niebywałe poświęcenie, mogące służyć nam dzisiaj jako piękny przykład do naśladowania. 

 



 

* Zdjęcia z albumu piłkarskiego mojego Ojca, z roku 1946/47. Drużyna piłkarska była Jego dumą. Przez wiele lat był piłkarzem, kapitanem. Po latach został prezesem klubu.