Witaj złotojesienną
porą, Nastka!
Och, jakże
piękny dzień był u nas dzisiaj. Polska Złota Jesień. Taka
prawdziwa. Cudowny to czas. Zewsząd roznosi się wspaniały zapach
palonych liści. Uwielbiam go. Sama u siebie pod domem też zrobiłam
małe ognisko. Jeszcze teraz w całym domu czuję tę przyjemną woń.
Na
rusztowaniach wyraźne postępy. Czterech chłopów uwija się jak w
ukropie. Nie to, że chcą mi zrobić przyjemność i jak najszybciej
zakończyć remont mojego domu, ale ponoć dostali jakieś bardzo
intratne zlecenie i śpieszno im przejść do nowego zleceniodawcy.
To i dobrze. Przynajmniej szybciej będę miała ich z głowy. A i
Kazan zazna wreszcie spokoju, bo też nieco nerwowy stał się
biedaczek przez te ich całodzienne hałasy.
Z
politykowaniem koniec, ale muszę Ci jeszcze podziękować za Twój
świetny wiersz satyryczny. Uśmiałam się zdrowo. Jestem pod
wrażeniem, że tak trafnie ujęłaś w nim wszystkie ówczesne
wydarzenia polityczne. Hihihi…! Dobra jesteś. Tyle lat żyjesz na
obczyźnie, a więcej wiesz, co się u nas dzieje niż niejeden Polak
w kraju.
Za
pocieszenie z serca Ci dziękuję. Pomogło! Od razu jest mi lżej
znosić stan słomianej wdowy. Mówię serio! Jak Bron wróci, to ja
się już za niego wezmę, żeby żadne takie fanaberie do głowy mu
więcej nie przychodziły. Bo jakżeby inaczej nazwać tę jego
wyprawę na wojnę nikomu oprócz polityków niepotrzebną? Choć tak
po prawdzie, przyznać Ci się muszę, iż uważam, że to w pewnym
sensie wielka odwaga pchać się tam. Nieważne już jaki to jest
konflikt zbrojny i czyj. Każdy jest okropny i wymaga ogromnej odwagi
ludzi biorących w nim udział. Ale żeby moje Bronisko za wiele
sobie nie pomyślało, to mu nawet o tym nie wspomnę… A nuż rolę
bohatera będzie chciał częściej odgrywać? Chłopa trzeba umieć
sobie utemperować. Krótko za mordziuchnę trzymać, broń Boże za
wiele nie chwalić. Pochwały dozować.
Ty, Nastka,
a tak w ogóle, to skąd Ty tyle wiesz o facetach, skoro od lat żadne
portki Ci się po domu nie pałętają?... Hihihi! A mojego Brona
przecież nie znasz. Czyżbyś studiowała „Instrukcję obsługi
faceta”? Jak opowiedziałam mojej sąsiadce Urszulce, co mi
napisałaś w kwestii mojego stanu słomianej wdowy, była
zachwycona. Bo musisz wiedzieć, że ją też czeka za niedługo taki
sam stan, ponieważ jej mąż wyjeżdża ze swojej firmy na półroczny
kontrakt do Belgii.
Poza tym, na
poletku życiem mym uprawianym (och, jakże pięknie nazwałaś moje
życie!) wszystko rośnie jak najlepiej i dojrzewa. Zdrówko
dopisuje. Praca wre… i w przychodni, i na rusztowaniach. I zawsze
znajduję też czas, by choć wieczorem z dwie godzinki przynajmniej
pobiegać z Kazanem. Z rana nie zawsze mam czas na dłuższe
uganianie się po lesie. Ale wczoraj czas sobie znalazłam (w
poniedziałek praktykę otwieram dopiero o 14-tej). Specjalnie
wstałam o 6-tej i powędrowałam z koszem i Kazanem w głąb lasu.
Zamarzyło mi się grzybobranie. Chciałam nasuszyć sobie trochę
grzybków, a i trochę zamarynować. Wiesz, moją twórczość
kulinarną nadal rozwijam… Hihihi! Specjalnie dla Brona. Na jego
przywitanie pragnę go zaskoczyć moimi (nieznanymi mu do tej pory)
zdolnościami kulinarnymi. A przecież takie leśne grzybki wielu
potrawom nadają szczególny smak. No i wyobraź sobie, że choć w
porannym lesie unosił się dookoła zapach grzybni, moje marzenie
spaliło na panewce. Kompletnie żadnych grzybów nie znalazłam.
Jedynie takie:
No ale
takimi grzybkami przecież Brona nie przywitam… Hihihi! Dobre ci
one na pożegnanie, nie na przywitanie. Ale że nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło, przynajmniej nawdychałam się porządnej
dawki świeżego powietrza i wróciłam do domu, wprawdzie z pustym
koszem (chociaż nie, trochę pięknych szyszek w nim było), lecz za
to jak nowonarodzona. Lekka, zwiewna… i miła w dotyku. Cholewcia,
gdzie ten Bron?
Cały dzień
minął mi bardzo miło. Lekko, zwiewnie. Jest już późny wieczór,
leżę w łóżku i dalej jestem lekka, zwiewna i… ach, nie będę
nawet kończyć, bo się jeszcze rozkleję. Albo co?... Ech, lepiej
zapomnę, żem dorosła kobieta i pożegnam się z Tobą jako malutka
dziewczynka:
Aaaa… śpij
Nastulko… Aaaa!
Zamruczały
kotki dwa:
Cicho,
cicho, cicho sza!
Śpij nocką
spokojnie... każdego dnia.
Dobranoc,
Nastuś! Maryna
***
Witam, Maryniu, i też
złotojesiennie!
„A w
górach już jesień, królestwo niczyje, a w górach już jesień, i
kruche motyle…”. A ja w górach mieszkam i góralką Hanką
jestem, więc dobrze wiem jak cudownie wygląda jesień. Łażę
sobie po nich i co rusz deklamuję słowa tej piosenki. Nie śpiewam.
Nie mogę. Nie chcę mieć zwierzyny na sumieniu... Hihihi! W wieku
młodzieńczym jakowąś mutację głosu przeszłam i od tej pory mój
śpiew do skrzeku jest podobny. Żałuję, bo bardzo lubię śpiewać…
No cóż, pozostało mi jedynie śpiewanie w myślach. Co za pech! I
pomyśleć, że jako dziecko byłam pierwszą solistką na wszystkich
akademiach w mieście. Sama nie wiem, czemu Ci o tym piszę. Pewnie
ta cudowna aura złotojesienna tak mnie do śpiewu nastroiła…
Hihihi! No to sobie przynajmniej podeklamuję troszeczkę. A co?!
Ciągle mam w pamięci słowa wielu polskich piosenek z tamtych lat.
Nie sposób
oprzeć się temu jesiennemu pięknu w górach. To zdjątko zrobiłam
specjalnie dla Ciebie na szczycie najwyższej u nas góry.
Tak,
Maryniu, pamiętam doskonale te cudowne, pachnące ogniska w Polsce.
Uwielbiałam je. A wyobraź sobie, że tu palić ni jak nie można.
Niechbym no tylko spróbowała, a piękną złotą jesień przez
kraty Gefängnis będę oglądać. Oczywiście żartuję, ale prawdą
jest, że tu rzeczywiście nic nie wolno samemu palić. Bez względu
na porę roku, czy tradycje. Niemcy to naród zdyscyplinowany,
trzymający się prawa jak rzep psiego ogona i jakiekolwiek jego
naruszenie grozi karą. I nie ma zmiłuj!... Tak jak w Polsce, gdzie
ciągle jeszcze różne przepisy można pięknym łukiem obchodzić.
A nie,
Maryniu, doświadczonam ci ja, że ho, ho! A może i więcej.
Zdążyłam przecie doświadczyć tego szczęścia w porciętach. I
wiem też, co w „Instrukcji obsługi faceta” stoi napisane. Z
wrodzonej ciekawości i żądzy wiedzy (wszelakiej) nieraz do niej
zaglądałam. Dlatego też, kierując się swoim różnorako nabytym
doświadczeniem, jeno obcych facetów chwalę. Zwłaszcza szefów,
jak mi się już jakiś gdzieś napatoczy. Bo tak po prawdzie, to ja
sama sobie szefem od lat. Jak u Ciebie zawitam, Twojemu Bronowi
również komplementów szczędzić nie będę. A niech się chłopina
cieszy. Będę kimś w jego oczach. A co? Lubię być lubiana. A Ty
później temperuj go sobie na swój własny użytek według
wspomnianej instrukcji… Hihihi! Będziesz miała zajęcie. Dobra
jestem, nie?
Co do
grzybków, to też je bardzo lubię. Ale od kiedy wyszłam z domu
rodzinnego, grzybobraniem się nie param. Z prostej przyczyny. Za
czorta nie znam się na grzybach. Jako małolata zawsze tuptałam na
grzybki do lasu ze swoją Mamuśką. Ona doskonale zna się na
grzybach, i dzięki jej wiedzy, żadnych trujaków do domu nie
przynosiłyśmy. Na to wygląda, skoro żyjemy. A ja znam się
jedynie na takich grzybkach:
Fajniutkie,
nieprawdaż? Jedną hubulkę nawet sobie finką wycięłam i
przytargałam do domu. Z sentymentu. W dzieciństwie zawsze miałam
ich pełno w swoim pokoju. Robiłam z nich różne ozdoby.
To tyle na
dzień dzisiejszy, moja kochana. Trzymaj się zdrowo i wesoło. No i
pisz, pisz, bo z utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik.
Ściskam Cię mocno bardzo i buziam w obydwa poliki… cmok! cmok!
Nastka
PS
Aha! A co Ty
do mnie z kotkami wyskakujesz? Przecież wiesz, że za
kotkami-leniwcami akurat nie przepadam. Kotki są dobre dla
ludzi-kanapowców… Jam człowiek-energia. Do mnie jak już, to z
pieskami trzeba. I to lepiej budzić, niż usypiać, bo też spanie
akurat za zło konieczne uważam. A budzić mnie na ten przykład
można tak:
Żadne już aaaa, aaaaa…!
— Zaszczekały
pieski dwa.
— Na
jogging po lesie już pora,
Fauna czeka
i pachnąca flora!
2009
Z
cyklu: „Teksty epistolarne”