Był piękny, słoneczny poranek. Wchodząc do lasu na główny dukt leśny, zobaczyłam coś, co mnie na chwilę zmroziło. Z kilku miejsc lasu wydobywały się ogromne słupy białego dymu. Wystraszyłam się nie na żarty. Strach mnie jednak wnet opuścił, ponieważ ujrzałam po chwili liczne grupy dzieciaków na skraju lasu. Także je usłyszałam. Nawoływały się radośnie.
Pomyślałam sobie, że te ogniska to pewnie jakaś zorganizowana akcja. Po krótkiej chwili przekonałam się, że tak jest naprawdę, bo kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam leśniczego jak dyryguje tymi dzieciakami. Z pewnością to on wyznaczył miejsca na ogniska.
Podeszłam do pierwszego ogniska i pogadałam chwilę z leśniczym, a także z niektórymi dzieciakami i ich opiekunami. Dowiedziałam się wtedy, że w ogniskach uczestniczy trzy klasy z gimnazjum i że nie są to takie sobie normalne ogniska a tylko robocze, gdyż są efektem ciężkiej pracy gimnazjalistów. Społecznej pracy.
Dzieciaki po prostu sprzątały las z zeschłych gałęzi i paliły je w kilku miejscach pod okiem leśniczego i swoich opiekunów.
Bardzo mi się spodobała ta ich praca społeczna i sama trochę popracowałam z nimi, targając z lasu gałęzie na miejsce ich ostatecznego przeznaczenia, czyli do ogniska, w którym poprzez spalenie kończyły swój żywot.
Och, jak cudownie pachniał las. Cały czas z rozkoszą wciągałam nozdrzami ten niesamowity zapach. Zapach licznych ognisk. Czułam się jak leśny ludek.
Kiedy ruszyłam już w swoją wytyczoną drogę, pomachałam dzieciakom na pożegnanie i pożyczyłam im dalszej owocnej pracy.
Muszę przyznać, że praca ich wcale nie była taka łatwa. Ale co tam, dla nich to żaden wielki problem. Przecież widziałam, że mają wielką frajdę.
Do swojego zadania, i owszem, podchodziły bardzo poważnie i nie obijały się, ale wykonywały je na wesoło i były bardzo radosne. Dzieci już tak mają. Jeśli są oczywiście umiejętnie przez dorosłych kierowane i... i darzą ich autorytetem.