Ja
nie lubię. Ba, mam do nich uraz. Nabawiłam się go w dzieciństwie
za przyczyną pewnego nierozgarniętego konduktora, kiedy to
jechałyśmy z Mamą pociągiem na wakacje do Kłodzka. Miałam 7 lat
i już wtedy wiedziałam, że tunele nie przypadną mi do gustu. Po
przejechaniu przez dwa, zachciało mi się siusiu. Bałam się iść
do toalety, bo a nuż pociąg wjedzie do kolejnego tunelu? Mama
spytała konduktora, czy jeszcze będą, a on ją zapewniał, że
nie. No to po chwili poszłam. Będąc już w środku, ni stąd, ni
zowąd usłyszałam zgrzyt zamka w drzwiach od zewnętrznej strony...
Aż tu nagle, trzask-prask, i pociąg wjechał do tunelu. O rany,
ależ się wystraszyłam. Tym bardziej, że okno było całkowicie
opuszczone. Cóż za potworny łoskot! Cóż za niesamowity smród!
Okazało
się, że konduktor zamknął ubikację, gdyż taki jest wymóg. W
tunelach nie można używać tego przybytku. Pewnie zapomniał, o
czym moją Mamę wcześniej zapewniał. Albo miał to gdzieś! Nie
interesowało go, że jakieś dziecko może być w środku. Co ja
wtedy przeżyłam, zamknięta w ciemnym i śmierdzącym klozecie, to
moje.
W
późniejszym okresie, już w Niemczech, pewnego upalnego
sierpniowego dnia przeżyłam kolejny szok w tunelu. Tym razem w
samochodowym. Jechałam wtedy z dziećmi. W tunelu był wypadek.
Staliśmy w korku gdzieś tak w jego połowie, dusząc się
spalinami. Klimatyzacja nie
nadążała oczyszczać powietrza. Auta posuwały się bardzo powoli.
Co rusz trzeba było hamować i stać... Aż tu nagle, głośny
wybuch pod maską mojego auta i kłęby pary zaczęły się spod niej
wydobywać. Okazało się, że w chłodnicy zagotowała się woda i
nagromadzona para z głośnym hukiem wysadziła zakrętkę. O matko,
cośmy się wtedy strachu najedli. Tym większego, że każde z nas w
ciasnych i zamkniętych pomieszczeniach zawsze odczuwa pewnego
rodzaju dyskomfort. Może to jeszcze nie klaustrofobia, ale jakiegoś
typu dolegliwości klaustrofobiczne z pewnością. I choć wtedy bez
szwanku udało nam się w końcu z tunelu wyjechać, a dzięki
butelce wody mineralnej podratować chłodnicę, to jednak od tamtej
przygody zauważyłam, że i moje dzieci za tunelami nie przepadają.
A ja je unikam tym bardziej, jak diabeł święconej wody.
Zawsze
staramy się omijać wszelkie tunele. Kiedy jedziemy na urlop np. do
Włoch i musimy pokonać Przełęcz
Św. Gotarda, to najczęściej pokonujemy ją drogą nad tunelem.
Przełęcz
jest niezwykle piękna. Jest co podziwiać. Widać tam też
niewielkie fragmenty tunelu. Nie
zawsze jednak jest to możliwe, aby jechać tą drogą. Czasem jest
zbyt zaśnieżona i zamknięta. Wtedy niestety nie ma zmiłuj, trzeba
się zabawić w kreta i wjechać do tunelu.
Ostatnim
razem przed wjazdem do tunelu ponad pół godziny staliśmy w korku.
A potem już trzeba nam było niestety jakoś przeżyć te niemalże
17 km tunelowej ciasnoty i ciemności. Brrrr… jak ja nie cierpię
tuneli. Gotarda szczególnie. Pochłonął już 31 ofiar. Zrobiłam
tylko jedną fotkę — przy wyjeździe, szczęśliwa, że mamy go
już za sobą.
Tunelu
Św. Gotarda nie lubię dlatego, że jest straszliwie długi. Ma aż
16,92 km długości. (Do 2000 r. był najdłuższym tunelem drogowym
na świecie. Od 2000 r. najdłuższym jest tunel Laerdal w Norwegii,
ma 24,51 km długości). A po drugie, i pewnie przede wszystkim, że
w 2001 r. doszło w nim do wielkiej tragedii. W wyniku zderzenia
dwóch ciężarówek wybuch straszliwy pożar. Zginęło wtedy aż 11
osób.