Każdy z
nas ma jakiegoś fryzjera. Bo mieć musi. Włosy przecież rosną
przez całe życie (z małymi wyjątkami) i trzeba je od czasu do
czasu strzyc. Czasami też farbować, czasami modelować. A czasami
to wszystko — w jednym, przy jednej wizycie w salonie fryzjerskim.
Albo i poza, jeśli ktoś i taką możliwość ma. Jedni wybierają
fryzjerów, inni fryzjerki. Ale są i tacy, którym płeć jest
obojętna, byleby z zabiegów na głowie być zadowolonym. Jedni
lubią gdy zabiegi są szybkie i bezbolesne, inni zaś lubią sobie
posiedzieć w salonie fryzjerskim i takim jest wszystko jedno, czy
zabiegi będą bezbolesne, czy bolesne (byleby nie za bardzo!).
Ważne, aby w efekcie końcowym z fryzjerskiego dzieła być
zadowolonym, a przy tym wygodnie sobie posiedzieć i… pogadać z
fryzjerem. A jeszcze lepiej — wygadać się. Do takiej grupy należą
zwłaszcza te osoby, które mają swoich stałych fryzjerów.
Fryzjerzy
(obu płci) też lubią gadać. A i słuchać niezgorzej. Tych
słuchających jest chyba nawet więcej. Siłą rzeczy. Bo kiedy
robią swoje przy włosach klientów, wysłuchiwać ich zwierzeń są
wręcz zmuszeni — niczym spowiednik.
Już ponad 25 lat mam stałego fryzjera, 48-letniego
Włocha o imieniu Giuseppe. Jest on nie tylko wspaniałym fryzjerem,
jest też żywym przykładem mocy pozytywnego myślenia. Parę lat
temu uległ bardzo poważnemu wypadkowi, szybko jednak stanął na
nogi. Dzięki pozytywnemu myśleniu właśnie.*
W salonie
Giuseppe jest zawsze miła atmosfera, ba, rodzinna, można by rzec.
Giuseppe, jak na Włocha przystało, jest ciepłym i radosnym
facetem. Każdego swojego stałego klienta wita bardzo wylewnie.
Uścisk, buzia, buzia uścisk. A jego asystentki zaraz podają coś
do picia i poczytania.
Kilka dni
temu znów korzystałam z usług fryzjerskich Giuseppe. Co żeśmy
się przy tym nagadali, to nasze. W rozmowach poruszamy zawsze
szerokie spektrum tematów, od kwestii światopoglądowych, poprzez
politykę w naszych trzech Ojczyznach (ostatnim razem Silvio
Berlusconiego
wzięliśmy na tapetę), aż po problematykę
egzystencjalną. Na tematy osobiste też czasem rozmawiamy. Ja się
jednak nie zwierzam. Nie mam takiego zwyczaju ani takiej potrzeby.
Przy
okazji mojego któregoś tam pobytu u Giuseppe obfotografowałam jego
salon z każdej strony (za jego zgodą oczywiście). Myślę, że
jest ciekawie i funkcjonalnie urządzony. Można tam też pooglądać
prace miejscowych artystów. I nie tylko. Kilka i z Sycylii
podziwiałam.
W tym
czasie, kiedy odsiadywałam swoje półgodziny z farbą na włosach,
Giuseppe zajmował się inną osobą, a dokładniej, przystojnym
panem w średnim wieku. Byłam więc mimowolnym świadkiem ich
rozmowy, a właściwie zwierzeń tego pana. Rany, momentami aż włos
mi się na głowie jeżył! Razem z farbą. Parę razy zdarzyło mi
się też buchnąć śmiechem, wtórując obu panom. Nie będę
jednak zdradzać zwierzeń tego pana, bo podobnie jak Giuseppe, czuję
się w obowiązku dochowania tajemnicy.
***
Po
kolejnych dwóch miesiącach, kiedy pojechałam
do Ratusza coś załatwić, przyszło mi na myśl, że jak już
jestem w śródmieściu, miło będzie odwiedzić Giuseppe, a przy
okazji i grzywkę podciąć. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Wchodząc
do salonu, doznałam szoku. Stanęłam w progu jak wryta. Nie
poznawałam gdzie jestem. I pewnie jeszcze długo bym tak stała,
wytrzeszczając oczy, gdyby nie Giuseppe, który wyrósł nagle w
drzwiach ze swoim szerokim uśmiechem.
Na widok
Giuseppe momentalnie odzyskałam rezon i poczułam się już jak w
domu. Ale jeszcze przez dobrą chwilę musiałam swoje oczy
przyzwyczajać do nowego wizerunku salonu. Wszystko jest teraz inne.
Dokładnie wszystko. Tylko Giuseppe ten sam. Przy ostatniej mojej
wizycie w salonie Giuseppe wspominał, że ma zamiar przeprowadzić
renowację, ale jakoś mi to z głowy wyleciało. Stąd ten szok.
Zresztą, chociażbym nawet i pamiętała to pewnie i tak szoku bym
doznała, bo aż takiej zmiany z pewnością bym się nie
spodziewała.
Giuseppe
uśmiał się z mojej zszokowanej miny, ale zaraz zaczął się
dopytywać, czy mi się jego salon podoba. Jasne, że mi się podoba,
odpowiedziałam mu i zabrałam się za jego obfotografowywanie.
Kiedy w
końcu poddałam się zabiegowi Giuseppe, czyli podcięciu grzywki,
on opowiadał mi jak przebiegała renowacja salonu. Okazało się, że
podłogę kładł mu mój Landsmann (jak mówił Giuseppe), czyli rodak. Natychmiast dopytałam, czy jest z niej zadowolony. Jest. No
to się ucieszyłam.