Gdybym
nadal mieszkała w Polsce, to całkiem możliwe, że królową śmieci
bym została. Nie, nie dlatego, że królowanie i władza mi się
marzy. Nie dlatego też, że śmieci lubię. A gdzież tam, wręcz
przeciwnie, nie znoszę. Jestem straszną pedantką. Królową śmieci
zostałabym dlatego, bo lubię obserwować jak powstaje czystość,
ład i porządek. To po pierwsze. A po drugie, bo wiem, że to
bardzo, ale to bardzo intratny interes, takie sprzątanie miast i wsi
ze wszelkiego typu śmieci.
Temat
ten, choć dotyczy śmierdzących śmieci, sam w sobie śmierdzący
wcale nie jest. Przeciwnie, pachnie... Mamoną. A zainteresował mnie
po przeczytaniu w lokalnej gazecie o naszym miejscowym królu śmieci,
jak to wspaniale prosperują jego śmieciarskie firmy i jakich
milionów się dorobił. Znam właściciela tej firmy, toteż sama
wiem, jaki z niego bogacz. Nie bez kozery jest tak nazywany. Bo jakby
nie patrzeć, na śmieciach się dorobił.
Od lat
zajmuje się oczyszczaniem naszego miasta i okolicznych wsi. A trzeba
przyznać, że on naprawdę bardzo dba, aby wszędzie panowała
czystość, niemiecki Ordnung. I panuje.
Od
momentu przeczytania o nim prześladuje mnie myśl, że skoro i ja
lubię czystość, a i sam proces powstawania czystości obserwować
lubię, to może by tak samej założyć taką firmę w Polsce… I
milionów się nachapać. Sprzątać jest co. Ha, na długie nawet
lata. A z tego, co mi wiadomo, w Kraju są jeszcze ogromne luki w
branży śmieciarskiej. Toż to istna żyła złota.
Praca
może i śmierdząca, ale jakże popłatna. Jasne, że sama nie
trudziłabym się nią. Zatrudniłabym dużo ludzi, oczywiście za
sowitym wynagrodzeniem — i niech sprzątają, porządkują, wywożą,
odśnieżają, posypują… itp. prace
niech wykonują. A ja dalej bym sobie robiła to, co najbardziej
kocham. Może znów zaczęłabym podróżować po świecie? Już od
paru lat tego nie robię, przestało mnie bawić. Świat stał się
jakiś taki mniej pociągający. No ale skoro pieniędzy miałabym od
groma i ciut ciut to może kupiłabym sobie wygodny samolot z
pilotem, i ze dwóch bodyguardów bym zatrudniła (koniecznie młodych
i przystojnych), i znów mogłabym sobie pofruwać po świecie. A
potem opisywać swoje podróże i przygody. Ha, to by było życie!
No
dobra... Ale póki co, póki królową śmieci jeszcze nie jestem,
podglądnę jak ta firma w naszym mieście działa. Z tego co już
wiem, każdy
obywatel co roku dostaje nowy kalendarz z terminami odbioru
poszczególnych rodzajów śmieci i opłaca całoroczną usługę.
Mało prawdopodobne, żeby ktoś przegapił któryś z terminów
odbioru… Chyba że zaspał, będąc pod wpływem jakowyś używek
albo czegoś tam.
Pod każdym domem (w
ukryciu) stoją 3 rodzaje pojemników. Brązowy – na odpady
żywności; Siwy – na zwykłe śmiecie (obydwa co 2 tygodnie
opróżniane); Niebieski na papier (co 4 tyg. opróżniany). Do tego
dochodzą jeszcze Gelbe Säcke (żółte worki). W nich odbierane są
różne opakowania z tworzyw sztucznych, metalu,
materiałów wielowarstwowych,
np. pojemniki po napojach, artykułach mlecznych, puszki po
konserwach, piwie… itp. (odbierane są również co 4 tygodnie).
Wywóz wszelkich
elektrycznych urządzeń także odbywa się zgodnie z planem. Także
na życzenie. Nie inaczej jest z odpadami ogrodowymi, takimi jak
gałęzie, liście. Są odbierane spod domów zgodnie z terminami
zaznaczonymi w kalendarzu.
Butelki szklane i
stare ciuchy też są odbierane. Specjalnie na te rzeczy stoją
porozstawiane po mieście kontenery. Oprócz tego, dwa razy w
tygodniu otwarta jest taka specjalna składnica z ogromnymi
kontenerami gdzie każdy bez żadnej odpłatności może wyrzucić co
tylko chce. Od mebli począwszy, poprzez przeróżne szkła, metale,
plastiki… na częściach samochodowych skończywszy.
Sprzątanie ulic
odbywa się regularnie i miasto świeci czystością. Ale nie tylko o
ulice się dba, o dróżki leśne również. W zimie główne dróżki
regularnie są odśnieżane i posypywane drobnym żwirem, coby
joggujący obywatele gnatów sobie nie połamali.
Jeszcze
parę lat temu odbywał się raz w roku Sperrmüll. Czyli odbiór
spod domów wszystkiego, co tyko ludzie na ulice wystawiali. Ależ
ulice wtedy wyglądały przez kilka dni, jak po jakimś kataklizmie.
Zanim nastąpił odbiór tego wszystkiego przez firmowe śmieciary,
wiele ludzi chodziło po ulicach i grzebało w tych rzeczach,
wynajdując dla siebie coś przydatnego. Bo trzeba przyznać, że
dużo dobrych rzeczy niektórzy wyrzucają.
W
pierwszych latach po otwarciu granicy z Polską to właśnie Polacy
wiedli prym w takim grzebaniu na ulicach. Było też trochę Czechów
i Węgrów. Wszyscy oni zbierali z ulic co lepsze rzeczy i ładowali
do aut. Potem koczowali na największym parkingu pod lasem. Tam
nocowali i tam też segregowali to wszystko co z ulic zebrali.
Rany!... Co za bydło zostawiali po sobie. Włos się jeżył.
Wreszcie policja pod karą pieniężną zrobiła z nimi porządek i
od tamtej pory parking był czyściutki, że mucha nie siada. Potem
Rumuni przejęli po nich schedę i tak samo koczowali na tym samym
parkingu, ale już z zachowaniem należytej czystości. Nieraz stało
ich tam ze 20 aut. Wszystkie takie same, białe, dostawcze. Fajnie to
wyglądało. Jak obóz zmotoryzowanych koczowników.
W ostatnich latach ze sperrmüll`ami sytuacja
diametralnie się zmieniła. Obecnie każdy obywatel sam musi wejść
w kontakt z firmą i zameldować, że chce wystawić jakieś
niepotrzebne rzeczy. Wtedy dostaje termin i śmieciara przyjeżdża
je odebrać. Muszą być jednak posegregowane. Osobno rzeczy
metalowe, osobno drewniane, osobno z plastiku... itd.
No masz!
Tak dokładnie opisałam cały śmieciarski proces i dopiero teraz
przyszła refleksja… A jak komuś w Polsce przyjdzie na myśl
ukraść mój pomysł założenia takiej firmy? To by było. O nie!
Niech się nawet nie waży! Nie bez mojej zgody. Zrozumiano?! No!...
A nuż przyjdzie mi ochota swój pomysł samej zrealizować... i
królową śmieci w Polsce zostać?