wtorek, 31 marca 2020

Pidi i Midi

Pidi i Midi Marcelka
To dwa milutkie szczurki.
Mają piękne futerka
I szpiczaste pazurki.

Wesołe są bardzo,
Bawią się ochoczo.
Higieną nie gardzą,
Spokojnie śpią nocą.

Papu lubią różniste,
Wsuwają co dostają.
Szczęśliwe są zaiste,
Marcelka zabawiając.




Krople deszczu zdobią świat

W kroplach deszczu świat pięknieje
i radością promienieje...
Czułe oko magii ulega,
moc brylantów w nich dostrzega.


 
Krople deszczu mają swój niepowtarzalny urok. Ich piękno można podziwiać wiosną, latem i jesienią. Ostatnimi czasy także i zimą.
Mamy koniec marca, przyroda budzi się do życia, rośliny zaczynają się zielenić. Krople deszczu dodają im uroku. Tak to widzę... Bo przyroda, niczym wyborny artysta, potrafi zachwycać swoją twórczością na każdym kroku. Trzeba tylko umieć to dostrzec.





niedziela, 29 marca 2020

Uśmiech kosmetykiem ciała i duszy

Dzień Uśmiechu obchodzimy wprawdzie w październiku, ale że teraz, w czasie pandemii koronawirusa, uśmiechu potrzeba nam szczególnie, jak mówią epidemiolodzy, zajmę się nim dzisiaj. Ku refleksji. Może komuś pomoże. A jako że należę do osób uśmiechniętych, zajmę się nim na swoim przykładzie.

Moja córka często mi powtarza, że jak przychodzę do nich z wizytą, to najpierw wchodzi mój uśmiech, a potem ja. Przyznam, że kiedy to słyszę, miło robi mi się na sercu… A uśmiech jakoś tak od samości rozjeżdża mi się jeszcze szerzej. I gdyby nie uszy, pewnie dookoła głowy by mi się rozjechał.
Sama nie zwracam na to uwagi, czy jestem uśmiechnięta, czy nie. Widocznie już tak mam, że uśmiech na twarzy wciąż przyklejony mam. Pewnie mam tak po mojej babci, o której, jak pamiętam, wszyscy zawsze mówili: — „Co to za miła, zawsze uśmiechnięta staruszka”. Dodam, że babcia z uśmiechem przeżyła 94 lata. Zaś moja ciocia (siostra dziadka), która również należała do osób stale uśmiechniętych, przeżyła 103 lata.
Uśmiechu swojego nie widzę, ale go czuję. Czuję się uśmiechnięta. Sama też lubię uśmiechniętych ludzi. Czyjś uśmiech bardzo miło na mnie działa. Smutasy natomiast mnie deprymują. Nie to, że nie rozumiem, iż ludziom czasami nie do śmiechu. Nie. Przecież ja też człowiek, i mi też — nie raz i nie dwa — nie do śmiechu… Ale nie obnoszę się swoim smutkiem. Sama się z nim rozprawiam. A kiedy się już rozprawię, wtedy z uśmiechem (tak czuję) wychodzę z domu. Życie tak mnie już nauczyło, i mam tę świadomość, że ludzie najbardziej lgną do osób uśmiechniętych. A to, jakby nie patrzeć, korzyść obopólna.

Pewnie, że łatwiej jest żyć, mając kogoś, komu można się i ze swoich smutków wyżalić. Jednak, według mnie, powinien to być ktoś z grona najbliższych osób. Nie ogół. Bo cóż komu po tym przyjdzie, że wylewać będzie swoje smutki przed obcymi, przypadkowymi ludźmi? Pomocy żadnej, a jedynie ich niechęć. Mniej lub bardziej skrywana. W najlepszym przypadku. Bo niech mi nikt nie mówi, że ma przyjemność w wysłuchiwaniu smutaszenia i labidzenia kogoś obcego. A zwłaszcza kogoś, kto wręcz uwielbia pławić się w swoim smutku i o nim rozprawiać (czyt. zanudzać) na lewo i prawo. Ja takich ludzi wyczuwam w lot… i wolę ich unikać. Dla własnego zdrowia. Psychicznego.
Oczywiście rozgraniczam tu takie sytuacje, w których rzeczywiście mamy do czynienia z ludźmi potrzebującymi pomocy. Takich ludzi powinno się wysłuchać i nieść im pomoc. Bo też co innego — ludzie potrzebujący pomocy, a co innego — ludzie obnoszący się swoją skrzywioną miną. Pierwszym, bezsprzecznie trzeba pomóc. Drugim… hmm, a chyba też trzeba… porządnie nimi wstrząsnąć.

Uśmiechajmy się. Z uśmiechem o wiele łatwiej pokonać trudności. Życie staje się łatwiejsze. Świat wydaje się piękniejszy. Ja się uśmiecham. Oto i mój uśmiech. Wprawdzie stary już, bo sprzed wielu, wielu lat, ale niewiele się zmienił:



Uśmiech mój

Ktoś kiedyś mi powiedział,

że ładny uśmiech mam,

lecz on o tym nie wiedział,

że to dla was… i dzięki wam.


To do was uśmiecham się serdecznie,

by przywołać uśmiech na waszą twarz.

I będę to robić wiecznie,

gdyż radość mi sprawia uśmiech wasz.


Wszak uśmiech działa niczym balsam

na skołatane serce i duszę.

Jeśli nie potrafisz uśmiechnąć się sam,

ja swym uśmiechem pomóc ci muszę.


Dla mnie to wszakże czysta przyjemność,

w uśmiechu się czuję zwiewnie i lekko.

Niestraszna mi wtedy nawet ciemność

i nigdzie mi nie jest za daleko.


Proszę, uśmiechnij się do mnie i ty,

poczujesz się miło i wesoło.

Na trudy życia wszak lek to prosty

(gdy pojmiesz to),

będziesz wnet sam rozsyłać go wkoło.






Świat oczami dziecka


Każde dziecko ufnie patrzy na świat... Wierzy, że jest piękny i pełen szczęśliwych ludzi.






piątek, 27 marca 2020

Bez korony a w hełmie

Na rowerze śmigam sobie...
I tak też codziennie robię.
Wirusem się nie przejmuję,
Bo on w bikers nie gustuje.

Ruch na łonie natury,
Zapewniam wszystkich z góry,
To najlepsza metoda...
Każdemu zdrowia doda.




Podbiał pospolity. Dobro i zło w jednym

Podbiał pospolity to roślina o żółtych drobnych kwiatach zebranych w koszyczki i dużych liściach od spodu białawo owłosionych. Dla jednych jest ona chwastem, dla innych rośliną leczniczą. Kwitnie od marca do maja. Zwany inaczej: ośla stopa, końskie kopyto, białkuch, boże liczko, kniat, kaczyniec, grzybień, rośnie dość dziwnie, gdyż najpierw rozwija się jego kwiatostan (marzec), a dopiero potem liście (kwiecień).


Kwiaty po przekwitnięciu przekształcają się w tzw. puch kielichowy, który służy do rozsiewania nasion. Tworzy on bardzo sprytny aparat lotny, który ułatwia długie utrzymywanie się nasion w powietrzu i roznoszenie ich nieraz na bardzo duże odległości.

Podbiał pospolity w uprawach rolnych uznawany jest za chwast i skutecznie niszczony. Natomiast w ziołolecznictwie uznawany jest jako skuteczny lek. Ze względu na zawartość śluzu oraz garbników stosowany jest głównie jako środek wykrztuśny przy astmie, przewlekłym kaszlu i zapaleniu oskrzeli. Zewnętrznie zaś stosowany jest przy schorzeniach skórnych, takich jak: wrzody, czyraki, odciski, oparzenia, a także przy pękających brodawkach u karmiących kobiet. Podbiałem leczyli już starożytni medycy.

A dla tych, co się ani na uprawach nie znają, ani na ziołolecznictwie, podbiał jest przede wszystkim radosną oznaką nadchodzącej wiosny, gdyż należy do roślin, które już w marcu, jako jedne z pierwszych, wyłaniają się spod topniejących śniegów.




czwartek, 26 marca 2020

Dendroterapia. Poprzez przyjemność ku zdrowotności

A cóż to takiego, ta dendroterapia, że ku zdrowotności poprzez przyjemność prowadzi? Z pewnością wiele osób wie. Tym, co nie wiedzą, pokrótce wyjaśnię. Bo też na jej temat sporo wiem, i choć generalnie zdrowa jestem, sama nieraz z przyjemnością z niej korzystam. Siłą rzeczy, gdyż często bywam tam, gdzie najlepiej korzystać z niej można. Czyli w lesie. Kocham las, toteż oprzeć mi się jego darom nie sposób.

O leczniczych właściwościach kory, liści i owoców drzew, wiemy chyba wszyscy. Lekarze i naukowcy potwierdzają w tym względzie osiągnięcia medycyny ludowej. Sami też ciągle znajdują nowe dowody na cudowną moc drzew. Okazuje się, że uzdrawiająco działa na nas już samo przebywanie w ich otoczeniu. Zwykły nawet spacer po lesie, czy parku, albo piknik na leśnej polanie, to więcej niż przyjemność... To zdrowie! A uzdrawiającą mocą drzew zajmuje się właśnie dendroterapia, zgłębiająca ich zdrowotny wpływ na zdrowie człowieka. Innymi słowy, dendroterapia — to rodzaj leczenia za pomocą naturalnej energii. Podwójnej energii, bo i drzew, i kosmosu... Wszak drzewa są antenami energii Wszechświata.

Zgodnie z dawnymi przekazami, najlepiej było odpoczywać pod lipą, zdrowie odzyskiwać wśród brzóz, a wyprawy wojenne planować pod dębem... Dziwne, bo ja najlepiej czuję się właśnie pod dębem, a pacyfistką jestem. No cóż, pewnie w moim przypadku o planowanie innych wypraw chodzi. Chociażby rowerowych. Chyba tak, bo bardzo je lubię i pod dębem właśnie nieraz je planuję, a w następnych dniach uskuteczniam.

 


Współcześni bioenergoterapeuci podzielają tę opinię o wspomnianych wyżej drzewach. Ich zdaniem, warto pamiętać, że pewne gatunki drzew mają określony i bardzo korzystny wpływ na nasz organizm. Do najlepszych i sprawdzonych uzdrowicieli należą takie drzewa właśnie jak: lipy, dęby, brzozy, a także kasztanowce, klony, sosny, świerki i jodły.

Od kiedy tylko pamiętam moim ulubionym drzewem był dąb. I jest nadal. Tu gdzie obecnie mieszkam, niestety nie ma dużo dębów. W ogromnym lesie na szczycie góry, w którym najczęściej bywam, znalazłam tylko dwa. Obydwa rosną nad bardzo stromym urwiskiem. Pewnie ich nasiona skądś przywiało. Bo chyba ich tutaj nikt specjalnie nie posadził. A może?

Aby rozpocząć dendroterapię należy zacząć od wyboru dużego, zdrowego drzewa. Przed zabiegiem dobrze by było zdjąć buty, wtedy przepływ energii nie będzie zakłócany. Dłonie należy położyć na pniu drzewa, można się też do niego przytulić, a najlepiej, oprzeć się o niego plecami. Wtedy prawą dłoń kładziemy w miejscu splotu słonecznego, a grzbietem lewej ręki dotykamy okolicy nerek, zaś jej wewnętrzną częścią pnia drzewa. Seans pod drzewem powinien potrwać ca. 20 minut.

Jakie drzewo/drzewa wybrać dla siebie? A to już każdy sam powinien zdecydować. W zależności od tego, jakie ma dolegliwości i jakiej pomocy potrzebuje. A oto te najbardziej znane drzewa i ich właściwości:

Lipa przywraca stan wewnętrznej równowagi, dostarcza nowej energii, odświeża umysł.
Brzoza neutralizuje niekorzystne promieniowanie cieków wodnych.
Dąb wzmacnia nasz organizm, aktywizuje energię życiową, poprawia odporność na stresy oraz krążenie.
Sosna pobudza aktywność, a jednocześnie rozładowuje napięcie psychiczne, które jest spowodowane stresem. Pomaga w leczeniu schorzeń górnych dróg oddechowych oraz w stanach przemęczenia.
Buk podobnie jak brzoza uspokaja. Poprawia zdolność koncentracji i krążenie.
Kasztan powoduje regenerację sił witalnych organizmu, łagodzi stany lękowe, a także pomaga w leczeniu bezsenności.
Modrzew doskonale wspomaga twórcze myślenie.
Wierzba może łagodzić stany depresyjne. Przebywanie w jej otoczeniu działa uspokajająco i wzmacniająco.
Jarzębina pobudza silną wolę i pozwala pozbyć się nałogów.

Topola uwalania od smutków, odpręża i dodaje sił. Zwiększa motywację.
Lista dowodów leczniczej mocy drzew stale się wydłuża. Niedawno naukowcy odkryli, że drzewa wydzielają fitoncydy, substancje, które mają właściwości bakteriobójcze i grzybobójcze. Nazwali je roślinnymi antybiotykami. Fitoncydy skutecznie odkażają śluzówkę gardła, nosa i krtani. Nic więc w tym dziwnego, że lekarze zalecają swoim pacjentom, którzy mają problemy z nawracającymi infekcjami dróg oddechowych, wypoczynek w lasach, zwłaszcza sosnowych i sosnowo-świerkowych.
Drzewa, które rosną w dużych skupiskach, wytwarzają korzystny dla człowieka mikroklimat. Leśne powietrze jest przesycone tlenem i jest bardzo czyste. Drzewa bowiem pochłaniają i neutralizują substancje toksyczne, takie jak: dwutlenek węgla, dwutlenek siarki; oraz metale ciężkie, jak: ołów, kadm, miedź, cynk.

Warto więc jak najczęściej przebywać w lesie albo parku. Przytulać się do drzew, obejmować je. Drzewa dają zastrzyk energii i wzmacniają odporność na choroby. Odprężają i wspomagają myślenie. Dendroterapia jest równie ważna dla człowieka, jak fitoterapia, czyli ziołolecznictwo. Dzieje się tak dlatego, iż pola energetyczne zdrowych drzew mają potencjał ujemny, co korzystnie wpływa na ludzi chorych, w złym nastroju, a nawet w stanie depresji. Drzewo niweluje jony dodatnie otaczające człowieka, które mają zdecydowanie negatywny wpływ na organizm. Wywołują bowiem zaburzenia krążenia, czy też niewydolność układów, m.in. pokarmowego i moczowego. Z ich przyczyny powstają migreny, bóle mięśniowe, reumatyczne, a także wszelkie problemy psychiczne. Na co więc tu jeszcze czekać?... Marsz do lasu! Albo do parku. Już samo przebywanie wśród drzew korzystnie wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie.




Drzewa są antenami energii Wszechświata. Energii, która każdemu stworzeniu jest niezbędna do życia. Ja zawsze ją czuję. Bo też z Naturą bardzo związana jestem. Żyję z nią w bliskim kontakcie. Mam tak od dziecka. Wszechświatem zaś jestem zafascynowana i często mi się zdarza buszować wzrokiem po nocnym i dziennym niebie. Wiele ciekawych rzeczy na nim znajduję.


Czasami warto założyć różowe okulary


Świat widziany przez różowe okulary jest o wiele piękniejszy i radośniejszy...Takim go widzą optymiści.






środa, 25 marca 2020

Jedna jaskółka...

Jedna jaskółka wiosny może nie czyni, ale zachwyca. Zwłaszcza w locie. I to właśnie w locie, jedną piękną jaskółkę potrąciło dziś jadące przede mną auto… i pojechało dalej. Kiedy to zobaczyłam, zatrzymałam się natychmiast i pobiegłam jej na ratunek. Biedulka na szczęście żyła. Drżała na całym swoim malutkim ciałku. Wzięłam ją do ręki i przeniosłam z ulicy na pobliski skwer. Nie mogłam pozwolić na to, żeby ją inne auto rozjechało. Zastanawiałam się, co mam z nią dalej począć. Nie chciałem jej straszyć swoją osobą, wycofałam się więc do auta, aby tam się zastanowić. Zanim się jednak wycofałam, na wszelki wypadek zrobiłam jej zdjęcie i przykryłam chusteczką higieniczną. Chciałam by było jej w miarę ciepło, a przede wszystkim, żeby jej jakiś kot nie przyuważył.




Kiedy tak siedziałam w aucie, myśląc intensywnie co zrobić (był wczesny ranek, sobota, do weterynarza daleko), zauważyłam nagle, że chusteczka higieniczna rusza się i jaskółka zaczyna się powoli spod niej wyłaniać. Biedulka zatrzepotała parę razy skrzydełkami na sucho, ale już po krótkiej chwili uniosła się w powietrze. Wyżej, coraz wyżej. Przyfrunęła nad moje auto, zatoczyła nad nim dwa koła… i odleciała. Och, jaka byłam szczęśliwa!

Przypomniała mi się wtedy stara piosenka Stana Borysa: "Jaskółka uwięziona" (śpiewana też pięknie przez Natalię Sikorę... o, ona też ptaszek), i nucąc ją ("...Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru. Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu…”), pojechałam w swoją stronę.


Czym jest życie...


Życie jest jak balansowanie na linie... Najmniejsza nawet utrata równowagi — może zadecydować o całej naszej przyszłości.



poniedziałek, 23 marca 2020

Światłem w depresję

Dobroczynny wpływ światła na zdrowie znany jest od stuleci. Już starożytni medycy wiedzieli, że najlepszym lekarstwem na poprawę samopoczucia jest światło słoneczne i swoim pacjentom zalecali jak najczęściej zwracać oczy w kierunku słońca.

I my, ludzie XXI wieku, też o tym wiemy. Dzięki nauce wiemy jeszcze więcej. O tej wiedzy przypominamy sobie zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy to niedobór światła słonecznego zaczyna źle wpływać na nasze samopoczucie. Niektórzy z nas jakoś sobie radzą i aż tak mocno nie odczuwają skutków niedoboru światła słonecznego. Zwłaszcza ci, którzy mimo złej aury za oknem często bywają na dworze. Ja należę do takich właśnie osób i rzadko mam złe samopoczucie. Jednak wiele osób w tym okresie czuje się naprawdę źle. Niektóre wręcz cierpią na tzw. depresję sezonową.

Wiele jest też i takich osób, które generalnie są podatne na depresję, więc w okresie jesienno-zimowym czują się jeszcze gorzej. Specjaliści uważają, że nic w tym dziwnego, bowiem istnieje ścisły związek między występowaniem depresji a ilością światła dziennego. Odpowiedzialna jest za to m.in. serotonina, zwana hormonem szczęścia. U osób cierpiących na depresję bardzo często odnotowuje się jej niski poziom, podczas gdy światło stymuluje jej wydzielanie. I koło się zamyka.
Korzystajmy więc z promieni słonecznych jak najczęściej. Kiedy tylko się da. Bo warto... dla zdrowia. Dla lepszego własnego samopoczucia, a w konsekwencji, dla lepszego samopoczucia całej rodziny.

Mam taką znajomą, która jest właśnie podatna na depresję i co roku o tej porze jest wręcz nie do życia. Ciągle żali się, że dręczy ją uczucie smutku i jakieś nieuzasadnione lęki. Mówi, że ma trudności z koncentracją, jest ciągle ospała, drażliwa i obolała. Zwłaszcza plecy ma obolałe. Szybko też wpada w gniew i brakuje jej motywacji do działania. Według niej — wszystko jest beznadziejne. Do tego wszystkiego, jak mówi, ma nadmierny apetyt na słodycze, którymi zajada swoje złe samopoczucie. I jaki jest tego efekt? Z roku na rok jest coraz bardziej otyła.

Uważam, że w dzisiejszych czasach nie powinniśmy tak szybko poddawać się sezonowej depresji. Dzisiaj jest na nią rada. Fototerapia, czyli światłolecznictwo. Nowoczesna metoda leczenia światłem w naturalny sposób wpływa na komórki krwi i tkanek. Pobudza procesy regeneracyjne organizmu i wzmacnia jego system odpornościowy. W fototerapii używa się specjalnych lamp, które emitują światło białe i doskonale uzupełniają niedobory światła słonecznego, lecząc tym samym objawy depresji sezonowej.

Na czym więc polega ta terapia światłem? Otóż polega na codziennym naświetlaniu oczu specjalną lampą przeznaczoną do fototerapii. Siadamy sobie wygodnie przed lampą w odległości około pół metra i co chwilę spoglądamy na nią. W tym czasie możemy sobie na przykład czytać książkę lub gazetę. Aby uzupełnić niedobór światła naturalnego wystarczą dwa seanse dziennie — rano i wczesnym wieczorem. Każdy powinien trwać od 30 do 60 minut.

Terapeuci twierdzą, że fototerapia jest bardzo skuteczna i szybko przynosi efekty. Już po paru dniach jej stosowania odczuwa się ulgę i poprawę nastroju, zmniejsza się też senność i stabilizuje się apetyt. A co też bardzo ważne, jest o wiele tańsza od farmakoterapii, a samo naświetlanie lampą jest bardzo wygodne, ponieważ można je stosować w warunkach domowych. Jest też bezbolesne i nie niesie ze sobą niebezpieczeństwa oparzenia skóry, ponieważ lampy nie emitują promieniowania ultrafioletowego. Objawy niepożądane, jak podrażnienie oczu, czy ból głowy, występują sporadycznie i dają się szybko wyeliminować poprzez skrócenie czasu naświetlania i zwiększenie odległości od źródła światła. Fototerapia nie może być stosowana jedynie u osób zażywających leki wywołujące nadwrażliwość na światło oraz ze schorzeniami narządu wzroku.

Są również lampy emitujące ściśle określoną długość fal — odpowiadającą czystym kolorom. Terapeuci stosujący tę metodę twierdzą, że wpływ kolorowego światła ma bardzo korzystny wpływ dla organizmu. I tak, światło:

— czerwone:
odpręża, uspokaja, utrzymuje energię fizyczną i psychiczną w
stanie równowagi, wspomaga przemianę materii, łagodzi ból i
zmęczenie.

— pomarańczowe:
ogrzewa, łagodnie odpręża, likwiduje skurcze.

— żółte:
wzmacnia organizm, pobudza układ trawienny wzmacnia odporność
nerwową.

zielone:
przywraca równowagę, uspokaja, likwiduje napięcia i bóle, daje
głęboki spokój.

— niebieskie:
działa uspokajająco, uśmierza ból, chłodzi, wycisza.

fioletowe:
pobudza system odpornościowy, koi nerwy, wspomaga wysiłek umysłowy,
odpręża, łagodzi podrażnione nerwy.

Mnie najbardziej odpowiada światło czerwone i niebieskie. Mam taką specjalną lampę i czasami jej używam, zmieniając sobie kolory w zależności od nastroju i samopoczucia.
Kiedy oglądam telewizję, w kąciku zapalam czerwone światło. Niebieskie światło rzadziej. Wtedy tylko, kiedy jestem totalnie zmęczona. Na szczęście zbyt często mi się to nie zdarza.


Wspaniałe efekty daje również leczenie podczerwienią, czyli promieniowaniem podczerwonym, którego podstawową cechą jest działanie rozgrzewające. Stosuje się ją w zasadzie w fizykoterapii, ale ona ma przecież także nieoceniony wpływ na poprawę samopoczucia Do emisji podczerwieni stosuje się najczęściej lampę sollux. Promieniowanie tej lampy powoduje rozgrzanie i rozszerzenie naczyń krwionośnych, a co za tym idzie, wzmaga ukrwienie i przemianę materii, a przede wszystkim, zmniejsza napięcie mięśni. Dobroczynne działanie tej lampy znam doskonale i nieraz jej używam. Niekiedy też i w celach kosmetycznych. Parę dni temu pożyczyłam ją mojej znajomej, o której wspominałam wyżej. Mam nadzieję, że i jej pomoże... No, przynajmniej na obolałe plecy. A to już, bądź co bądź, jedna dolegliwość mniej.

Jestem zdania, że przy wszystkich dolegliwościach, czy to natury fizycznej, czy psychicznej, i tak najważniejsze jest to, by samemu chcieć sobie pomóc, inaczej żadne leczenie nie odniesie pożądanego skutku. 


Uśmiech i wiara nade wszystko


Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej!... Ale pamiętaj, musisz wierzyć w siebie, a nie bazować tylko na tych — co w niebie.





sobota, 21 marca 2020

Kultura osobista... Czy idzie w parze z wykształceniem?

O kulturze można mówić dużo i długo. Kultura to temat rzeka. A i termin wieloznaczny. Jeśli chodzi o kulturę osobistą, to jest to ten rodzaj kultury, który dotyczy każdego człowieka indywidualnie. Od niej poniekąd zależy rozwój wszystkich pozostałych dziedzin kultury. Co to takiego jest więc ta kultura osobista, że aż tak ważna jest w naszym życiu? Zapewne każdy z nas wie, że jest to taki nasz wewnętrzny głos, który podpowiada nam jak mamy się zachować w danej sytuacji. Odpowiednie, kulturalne zachowanie oznacza, że coś sobą reprezentujemy. Że jesteśmy człowiekiem na poziomie. Każdy też wie, że kultura osobista to także nasz wygląd. Pamiętamy o starym przysłowiu: „Jakim Cię widzą, takim Cię piszą”. Kiedy inni widzą nas dobrze, jesteśmy szanowani i łatwiej nam przychodzi wiele rzeczy. Inni liczą się z naszym zdaniem i uważają nas za osoby warte szacunku, poważania.

Kultura osobista to nie tylko wygląd i nienaganne maniery, to również wysoki poziom ogólnej edukacji i umiejętności logicznego myślenia. To wreszcie dbanie o zdrowie, higienę, dom, rodzinę, miejsce pracy, wypoczynku, a także przestrzeganie zasad savoir-vivre`u. Jest bardzo potrzebna w życiu codziennym i z pewnością je ułatwia.

Każdy z nas się stara (no, może jednak nie każdy, ale wielu), aby reprezentować sobą wysoką kulturę osobistą. Nie wszystkim to jednak wychodzi. Bo też ciągle o jednych się mówi: prostak, gbur, cham, a o innych: ma klasę, ma styl.
Każdy z nas pragnie zaznaczyć czymś swoją osobę. Staramy się wyróżnić wyglądem, stylem bycia, wiedzą, odwagą... Problem w tym, że jedni zyskują aprobatę i sympatię, inni nie. I ci inni, nawet gdy są osobami wykształconymi, też nie zyskują. Ponieważ ich chamstwo, ich przejawy nienawiści dyskwalifikują ich całkowicie z miana ludzi kulturalnych.

A wydawać by się mogło, że ludzie z wyższym wykształceniem powinny być dobrze wychowani, kulturalni. Bo dlaczegóż by nie, skoro mają wiedzę, potrafią mówić o ważnych rzeczach... Nic bardziej mylnego. Niestety. Okazuje się, jak życie pokazuje, wykształcenie nie idzie w parze z kulturą osobistą.

Są ludzie, którzy tak jakby z natury są kulturalni i mają taki sposób bycia, i są też tacy, którzy, też z natury, są niekulturalni, chamscy, nienawistni. Przekonujemy się o tym na co dzień.

Wiele jest takich, którzy, choć są wykształceni i mają dużą wiedzę, nie potrafią się nią szczerze dzielić z innymi. Potrafią się nią tylko chełpić. Z ich wiedzy niewiele możemy skorzystać, gdyż w zetknięciu z ich chamstwem, brakiem kultury osobistej, omijamy ich szerokim łukiem. Znamy takich wielu.

Wychodzi więc na to, że to nie literki przed nazwiskiem robią z człowieka człowieka. Takich niekulturalnych, chamskich ludzi, żaden magister, żaden doktor, żaden nawet profesor przed nazwiskiem — nigdy nie zmieni.

piątek, 20 marca 2020

Mamy wiosnę...

Dzisiaj astronomiczną, jutro kalendarzową. I choć ten przeklęty koronawirus upośledza naszą radość z jej przywitania, nie damy się. Nie warto. Jedno co warto, to cieszyć się warto, że wreszcie nadeszła, i jak najczęściej przebywać na łonie natury. Dla zdrowia, dla wzmocnienia odporności. To też obecnie nasze rządy wręcz nam zalecają.
A takie przebywanie na łonie natury jest wspaniałe, choć:

Trudno nie wytężać wzroku,
aby odgadnąć jaka to pora roku.

Drzewa choć nagie, dumnie stoją
i swoją mocą wędrowców koją.

Cichutko i brunatnie dookoła…
Czy to istotnie wiosna wesoła?


Wiosno, kochana wiosno, a gdzieżeś ty? Jest, jest. Widać ją już w żółciutkich kwiatuszkach podbiału. Teraz tylko czekać, aż buchnie zielenią i zapachami... I nastroi nas pozytywnie do życia.

Zwierzęta budzą się już ze snu. Kwiatki nieśmiało zaczynają się przebijać przez ściółkę leśną. Suszki wnet odpadną i zrobią miejsce na nowe rośliny.


Warto wybrać się na łono budzącej się do życia natury, bo wtedy:

Poprawia się nastrój i samopoczucie,
Pogoda ducha powraca, a nawet i… chucie. ;)




Kiedy życie nabiera sensu?


Życie człowieka nabiera sensu,
gdy miewa pomysły bez precedensu.







* 2 i 4 zdjęcie jest z Internetu.


czwartek, 19 marca 2020

Moc dendroterapii


Każdy, kto wierzy w dendroterapii moc,
odczuwa ją zawsze — i w dzień i w noc.






Żegnaj zimo na rok!

Zima, znudzona już samą sobą, zbiera się do odwrotu. I dobrze! Taki jest porządek świata… No, przynajmniej w strefie klimatu umiarkowanego. Tak więc, czy zima chce, czy nie, to nawet powinna zacząć zwijać swoje podwoje. Już dość nam dała przyjemności i niespodzianek. Poniektórym to i nawet dobrze w kość dała. Z wielkim żalem żegnać się z nią pewnie nie będziemy. Nadchodzi czas na wiosnę. Żegnaj więc zimo na rok! Kieruj się już na półkulę południową.
Osobiście będę ją wspominać z przyjemnością. Bardzo często jej piękno uwieczniałam. Zwłaszcza w górach i lasach. Bo co jak co, ale piękna zimie odebrać nie można. Obrazy przez nią malowane są cudowne, niepowtarzalne… einmalige, jak mówią Niemcy.

Kiedy parę tygodni temu wędrowałam po zaśnieżonych lasach, poznałam pewnego fotografika. Wędrował ze swoim wilczurem i też fotografował piękno zimy. Wspaniale wyglądał na tle tej niemalże syberyjskiej tajgi.
Michael, bo tak się nazywał ów fotografik, oglądnął moje fotki, które wówczas zrobiłam, i nawet mnie pochwalił… za wrażliwe oko. Ucieszyłam się bardzo, bo słowa te padły przecież z ust profesjonalisty. Ja jego zdjęcia też oglądnęłam. Cudne! Ale on też miał sprzęt fotograficzny… że ho, ho! Moja zwykła cyfrówka przy jego sprzęcie wysiada (ale i tak ją lubię). Wesoło pogadaliśmy przez chwilkę, a wilczur Hektor w tym czasie obwąchiwał mnie z każdej strony. Pewnie po zapachu w końcu poznał, że ze mnie to taka psia mama, bo widać było, że mnie zaakceptował. Dał temu wyraz lizaniem mnie po ręce. Jego pan również… Nie, nie lizaniem. Uznanie mam na myśli. I też tak sądzę, skoro umówiliśmy się na spotkanie po leśnych bezdrożach. Celem wspólnego fotografowania oczywiście.


W tamtym dniu krajobrazy tonęły w ołowianej bieli. Taka zima też ma swój urok… A te zapachy? Uwielbiam wciągać je nozdrzami. To nic, że czerwonymi. Przechadzając się zimową aleją, człowiek czuje się jakoś tak wzniośle. Gałęzie zimowych drzew kłaniają się na przywitanie… To i ja w ukłonie zawsze dygam, fotografując.


Ujęcie źródlanej wody obfotografowałam z każdej strony. Jest zamarznięte, na powierzchni gruba warstwa krystalicznego lodu, ale źródlanka kapie nadal. Dno ujęcia wyłożone jest filtrującymi kamyczkami. Lubię to miejsce. Wodę też. Jest bardzo smaczna i zdrowa. Dużo w niej magnezu.

To z pewnością ostatnie już moje wspomnienie tej zimy. Czas się z nią pożegnać... Żegnaj więc zimo, żegnaj na rok!




wtorek, 17 marca 2020

Nu pagadi, koronawirus!

My się ciebie nie boimy,
Choć ty groźny, ustoimy.
Byś był grzeczny, nakażemy...
Nie posłuchasz, ku słońcu wyślemy.



My uśmiechem świat zmienimy.
Zło na dobro zamienimy.
Moc wirusów ogarniemy...
i szczęśliwie żyć będziemy.


Przedwiośnie... Czy musi być smutne?

Choć smutny mamy teraz czas w związku z epidemią koronawirusa, nie powinniśmy się jednak temu nastrojowi tak łatwo poddawać. I kto tylko może, niech wyrusza na łono natury na wędrówkę w poszukiwaniu przedwiośnia. To jest jedyne, czego nam rządy naszych krajów nie zabraniają. Ba, wręcz zalecają. Korzystajmy więc póki czas... i jazda do pobliskiego lasu, czy też parku. Tam zapomnimy o tej przeklętej epidemii, dotlenimy się, zyska nasze zdrowie, nasz układ immunologiczny. Zdrowsi, szybciej pokonamy chorobę. A może się nią nawet nie zarazimy... O, tego właśnie życzmy sobie i wszystkim nawzajem.

Mimo tych strasznych niedogodności i upośledzeń, jakie spadły na nas w ostatnich tygodniach, trzymajmy się mocno. Z myślą, że Matka Natura nas nie zawiedzie. Że jak zawsze, szykuje dla nas piękny czas. Czas przedwiośnia. Czas wiosny.
Bądźmy jej za to wdzięczni i dbajmy o nią. Na każdym kroku... A ona z pewnością się nam odwdzięczy.






niedziela, 15 marca 2020

Koronawirus w natarciu... I co dalej?

Koronawirus to w ostatnich tygodniach najczęstsze słowo świata. Zewsząd torpedują nas różnymi informacjami na jego temat, aż nudne to się już staje. Niemal codziennie z różnych stron świata dostaję niusy na jego temat. Większość z nich zawiera bardzo dramatyczne teksty i obrazy. Niektóre są też w formie poradnika, co robić, jakie leki zażywać, a jakie nie, żeby się nie dać zarazić. Co jeść, jak oddychać, jak kaszleć, jak kichać, jak się witać... Rany, nawet jak myć ręce. Jakby ktoś tego nie wiedział (?).
Jeszcze inne mówią o pojawiających się teoriach spiskowych. O podejrzeniach. Zwłaszcza takich, że w Wuhan produkuje się broń biologiczną i to właśnie z tamtejszego laboratorium koronawirus wyciekł. I to też było powodem, że Chiny tak długo zwlekały z ogłoszeniem światu o epidemii na swoim terenie.

Natomiast przedstawiciele polskiego rządu, wprawieni w graniu tragediami na nastrojach Polaków, tym wstrętnym mikrobem, niczym czapką, przykrywają wszystkie swoje niewygodne i coraz głośniej podnoszone wcześniej problemy... I znów grają na nastrojach obywateli, często ogłupiając ich, codziennymi, nie do końca prawdziwymi informacjami. Chociaż, co trzeba im przyznać, niektóre są naprawdę chwalebne. W wielu jednak przypadkach aż do przesady chełpią się swoimi działaniami i sukcesami na tym polu, a w rzeczywistości, jak meldują lekarze, wcale nie jest aż tak różowo. TVP Info, pisowska tuba propagandowa, ogłasza wszem wobec, że kraje zachodnie, wzorem Polski (a jakże!), zamykają szkoły... Akurat. Francja na ten przykład już 6 marca podjęła taką decyzję. Zaś Belgia i Niemcy nie na dwa tygodnie zamykają a aż na pięć. Ale ci, bez skrupułów, dalej wykorzystują koronawirusa jako swoją nową szansę, żeby przypunktować u Polaków przed kolejnymi wyborami. I "dzięki" niemu, tym brutalniej, tym bardziej po chamsku uderzają w Opozycję... I huzia na opozycyjnego Józia! Co widać i słychać we wszystkich propisowskch mediach.
Ze wszystkim i ze wszystkimi sobie dobrze radzą... Ba, najlepiej, jak to pisowcy. Tylko jakoś z purpuratami im nie bardzo wychodzi. Pewnie dlatego, że ci, choć często mocno spietrani chowają się w swoich rezydencjach, szczególnie teraz przed atakiem COVID-19, to jednak nadal chcą znaczyć wiele i rządzić. I nie bacząc, ile kolejnych zakażeń po każdej mszy się pojawi, swoje owieczki wpuszczają w maliny, czyli do kościołów. A co tam! Może Bozia pomoże... A jak nie, to trudno. Ważne, by mamona nie przestała płynąć.
O przepraszam, jest nowe info. Pod naporem opinii publicznej Episkopat zaczął wreszcie działać i wydał komunikat, w którym rekomenduje biskupom udzielenie dyspensy od obowiązku uczestnictwa w mszach świętych do 28 marca: osobom w podeszłym wieku, osobom z objawami infekcji, dzieciom i młodzieży szkolnej oraz dorosłym, którzy sprawują nad nimi bezpośrednio opiekę i osobom, które po prostu czują obawę przed zakażeniem... No, sprytny komunikacik. Trzeba przyznać... Reszta niech się zaraża w domowych pieleszach od tych, co według własnego uznania powędrowali do kościoła... Ręce opadają.

Nie oglądam już żadnych katastroficznych filmików nt. koronowirusa, nie czytam też żadnych niusów przychodzących do mnie w formie, jakby nie patrzeć, tzw. łańcuszka. Jako fanka panteizmu mam własną filozofię... Myślę, że koronawirus jest efektem działania Wszechświata. Świat w ostatnich latach stał się nie do zniesienia. Rządzą nim nienawiść i agresja. Naturalne środowisko ubożeje. Coraz większy kryzys klimatu. Globalne ocieplenie. Zwierzęta giną w niewyobrażalnym tempie. Smog pokrywa miasta. Ludzie zapadają na coraz to potworniejsze choroby... Koronawirus zaczyna z tym wszystkim robić porządek. Smog znika znad Chin. Widać to nawet z kosmosu. Atmosfera wokół naszej Planety oczyszczenia się, bo i coraz mniej samolotów lata nad naszymi głowami. Źli ludzie, którym nienawiść do innych przeżarła mózg i osłabiła zdrowie poprzez upośledzenie układu immunologicznego, będą odchodzić. Dzieci nie, nawet te rodzone przez matki zakażone wirusem. Są pod ochroną. Są nadzieją dla świata... Stąd też wiele korzyści wyniknie dla naszej Planety. A ludzkość musi sobie sama jakoś poradzić. I, co najważniejsze, musi wyciągnąć konstruktywne wnioski — dla siebie, dla świata... Amen!


Tak sobie teraz myślę... A może ja te swoje filozoficzne wywody też powinnam w formie łańcuszka wrzucić do Internetu, hę? Może będą w czymś pomocne?




* Gif z Internetu

czwartek, 12 marca 2020

Smutny piątek 13-go

Nigdy nie wierzyłam w zabobony. Nigdy nie byłam przesądna. Nigdy też nie zwracam uwagi, kiedy 13-go przypada w piątek. Gdy z kolei ktoś próbuje mnie nim straszyć, wtedy mam w zwyczaju zaśpiewać dla żartu fragment piosenki Kasi Sobczyk: „Trzynastego nawet w grudniu jest wiosna”.
Wczoraj to nawet przez pół dnia nie wiedziałam, że jest 13-go. Dopiero wieczorem uświadomiła mi to moja starsza wnuczka. I chociaż nadal wierzyć nie będę, że piątek 13-go to jakiś szczególny, pechowy dzień, to jednak wczoraj taki dzień miałam.



Kiedy rano wstałam i jak każdego piątku przygotowywałam się do wyjścia do lasu, coś mi kazało w międzyczasie odpalić komputer. Przed wyjściem staram się najczęściej tego nie robić, aby mnie jakaś wiadomość nie zatrzymała w domu. Jednak tym razem zrobiłam to. No i okazało się, że czeka na mnie e-mail od mojej przyjaciółki z Polski, a w nim smutna wiadomość, że o 5-tej rano zmarł Wiesiek, nasz dobry kolega, z którym przez wiele lat pracowałyśmy w szkole. Dodatkowo to mąż naszej koleżanki. Ona także z nami pracowała. Bardzo smutno mi się zrobiło. Przecież Wiesiek miał dopiero 58 lat. Bardzo żal mi jego żony. Bardzo żal mi jego córki i jego małego wnuczka.

Do lasu oczywiście już nie poszłam. Pewnie bieganie po lesie dobrze by mi zrobiło na mój smutek, ale jakoś straciłam ochotę na wyjście z domu.
Przypomniało mi się także, że muszę wcześniej odebrać mojego wnuczka z przedszkola. W piątki odbieram go zawsze o 13-tej, tym razem jednak musiałam wcześniej, ponieważ byłam umówiona z córką, że i ją odbiorę z warsztatu samochodowego. Córka o godz. 13-tej miała oddać swoje auto do przeglądu i z warsztatu trzeba było ją zawieźć do domu. A właściwie to ona miała mnie i wnuczka zawieźć do mojego domu, bo potrzebowała mojego auta, by zawieźć starszą wnuczkę na balet i po dwóch godzinach odebrać. Warsztat naszego znajomego mieści się w innej dzielnicy miasta, jakieś 8 km dalej, musiałam więc tym bardziej się pośpieszyć. Wyjechałam pół godziny wcześniej. Kiedy dojeżdżałam do przedszkola, musiałam przejechać jeszcze przez wiadukt kolejowy. Wjechałam na niego zupełnie spokojnie... i nagle, w połowie wiaduktu, jakaś mała dziewczynka (może 5-letnia) wtargnęła na jezdnię tuż przed maską mojego auta. Hamowałam jak szalona... i wyhamowałam. Niestety, jadąca z przeciwka kobieta nie wyhamowała i uderzyła w nią. Dziewczynka poleciała kilka metrów w powietrzu i spadła na jezdnię. Trudno opisać, co się potem działo. Potworny wrzask, płacz, lament.
Nie wiem, jak to się stało, że matka tego dziecka ze starszą córką oraz znajomą znajdowały się na chodniku po lewej stronie wiaduktu, a jej młodsza córka sama została na przeciwległym. Biedne dziecko, pewnie chciało jak najszybciej dobiec do matki i zupełnie nie zwracało uwagi na jadące w obydwu kierunkach auta.

Potworny to był widok. Wyskoczyłam natychmiast z auta. Nie bacząc, że tamuję ruch, pobiegłam do tego tragicznego miejsca. Zaczęłam uspokajać klęczącą nad swoją córeczką matkę i radziłam, aby nie ruszała jej z jezdni, bo ona może mieć uszkodzony kręgosłup. Potem podeszłam do jej starszej córki. Siedziała blada jak papier na krawężniku chodnika i krzyczała wniebogłosy. Pogłaskałam ją po główce i łagodnym głosem prosiłam, żeby tak nie krzyczała, bo jeszcze bardziej wystraszy swoją siostrzyczkę. Pocieszałam ją, że karetka pogotowia już jedzie i pan doktor zaraz jej pomoże.
Śladów krwi nie było widać, ale z pewnością dziewczynka miała obrażenia wewnętrzne. Była przytomna. Jęczała cichutko.

Na szczęście kartka pogotowia przyjechała bardzo szybko. Kiedy tylko zobaczyłam, że się zbliża do wiaduktu, wskoczyłam do auta i odjechałam. Musiałam zrobić jej miejsce.
Pojechałam już prosto do przedszkola. Odebrałam wnuczka i razem jechaliśmy odebrać córkę. Byłam trochę roztrzęsiona, ale starałam się panować nad emocjami. Tym bardziej, że wnuczka już miałam pod opieką. Dojeżdżając do wiaduktu, zobaczyłam, że ratownicy wnoszą dziewczynkę na noszach do karetki. W międzyczasie dojechała policja i przejazd przez wiadukt był już zamknięty. Przed wiaduktem zrobił się korek. Z obydwu stron. Niewiele myśląc, wymanewrowałam auto z tego korka i pojechałam uliczką należącą do jednej z pobliskich firm. Przecież córka na mnie czeka.

Kiedy pod warsztatem opowiedziałam córce co się stało, była bardzo przejęta. A gdy nagle nad naszymi głowami przeleciał helikopter z czerwonym krzyżem, kierując się w stronę szpitala, aż pobladła. Widząc ją w takim stanie, postanowiłam, że sama będę prowadzić auto i wszystko za nią załatwię. Na początku trochę oponowała, ale gdy jej powiedziałam, że nic mi nie jest, że czuję się dobrze, oponować przestała. Córka zna mnie dobrze i wie, że w dramatycznych sytuacjach może mi zaufać.
Odwiozłam ją do domu, wzięłam ze sobą jeszcze starszą wnuczkę i we trójkę pojechaliśmy do mnie. Wiedziałam, że córka ma jeszcze jakąś pracę do wykonania w swoim biurze. Chciałam, żeby miała spokój.

Wnuczki w domu nakarmiłam i zanim wsiedliśmy do auta, by odwieźć naszą baletnicę na balet, jeszcze raz, już nawet nie wiem który, oboje pouczałam dlaczego dzieci same nie mogą przechodzić przez ulicę. Przez żadną ulicę i w żadnym przypadku. Wnuczka już dobrze pamiętała. Wnuczkowi na wszelki wypadek jeszcze praktycznie zademonstrowałam. Kazałam mu popatrzeć na jezdnię pomiędzy zaparkowanymi autami przy chodniku, potem wzięłam go na ręce i jeszcze raz kazałam mu popatrzyć na jezdnię. Wtedy brzdąc zrozumiał, że dziecko tylko z dorosłym może przechodzić przez ulicę, bo dorosły ma wyżej oczy i lepiej widzi, czy z którejś strony jakiś pojazd nie nadjeżdża. Mam nadzieję, że wiedzę tę sobie utrwalił na zawsze.

Pod wieczór, kiedy już wszystko było załatwione i wróciłam do domu, wreszcie mogłam spuścić powietrze. Nie powiem, wtedy się trochę rozkleiłam. Ciągle przed oczyma miałam przerażający widok tej biednej dziewczynki i w uszach brzmiał mi rozpaczliwy płacz jej matki i siostrzyczki. Wiesiek też mi się ciągle przypominał.
Długo jednak nie trwałam w takim stanie rozklejenia, bo wnet zadzwoniła do mnie córka, aby mi raz jeszcze podziękować za pomoc. Powiedziała też, że mnie podziwia, że zawsze potrafię zachować zimną krew w dramatycznych sytuacjach.

Sama nie wiem, skąd ta zdolność się u mnie wzięła. Pewnie to moja cecha wrodzona. W trudnych sytuacjach nigdy się nie rozklejam, nie panikuję. Staram się trzymać emocje na wodzy... i działać. Wtedy wręcz czuję, że dostaję przysłowiowego kopa do działania. Zwłaszcza w takich chwilach, w których chodzi o skrzywdzone dzieci.
Jeśli zaś chodzi o moje dzieci, zawsze im pomagam. Jestem opiekuńcza. Ale nie nadopiekuńcza. I już zawsze tak będzie. Już zawsze będę rozkładać nad nimi swoje matczyne ramiona. Do końca swoich dni. Wprawdzie zdaję sobie sprawę, że moje możliwości będą się starzeć wraz ze mną, ale jestem pewna, że tak długo, jak będę mogła, będę im pomocna... A potem...? A potem, to już tylko one mnie.


13 sierpnia 2010 roku