wtorek, 31 marca 2020

Prima aprilis zrobiłam sobie sama

Wybrałam się dzisiaj na dłuższą wędrówkę po lesie. Miałam parę spraw do przemyślenia. A takie właśnie wędrowanie na łonie natury w ciszy i spokoju na przemyśliwania moje najlepiej działa. Zawsze tak robię.

Wychodząc z domu, wymyśliłam, że tym razem pojadę do innego lasu. Las, w którym biegam, zbyt dobrze znam, a skoro mam wędrować, to najlepiej w nieznane. Zależało mi też na tym, aby iść o wiele dłużej. Iść, i iść... i myśleć. Na wędrówkę przeznaczyłam sobie ca. cztery godziny.

Przed godziną dziewiątą wyjechałam autem z miasta i udałam się w stronę południowej części naszej kotliny. Przyznam, że rzadko tam bywam i nie bardzo znam te okolice. Ale jadąc autem szosą, widać już z daleka, że lasy są tam piękne i bardzo gęste. Na wędrówkę w nieznane w sam raz. Zajechałam na pierwszy lepszy parking, zaparkowałam auto, i zadowolona, pomaszerowałam w las.

Och, jakże wspaniale mi się wędrowało. Wszystkie sprawy do przemyślenia przemyślałam i w głowie sobie poukładałam. Ba, nawet wiele nowych tematów przyszło mi na myśl. Wszystkie je skrupulatnie zanotowałam w kajeciku. Po drodze czasami zaglądałam, gdzie jestem, cobym nie zabłądziła, ale że widziałam swoje ślady na śniegu, którego na dróżkach leśnych było jeszcze sporo, byłam pewna, że do auta wrócę bez problemu.

Niestety, okazało się, że kiedy postanowiłam już zawrócić, po śniegu nie było śladu. Przez cały czas mojej wędrówki słońce mocno operowało i najnormalniej w świecie śnieg się stopił, razem z moimi śladami. Co się naszukałam drogi wyjścia z lasu, to moje. Ponad godzinę szukałam. Miałam już dość tej wędrówki. Chciałam do domu. A las wydawał mi się coraz bardziej nie do przebycia. Nie spotkałam też ani jednej żywej duszy. Nie miałam więc kogo o drogę spytać.

Zaczynałam się już na siebie mocno wkurzać, że taka ze mnie melepeta topograficzna. Komórkę, i owszem, miałam ze sobą, ale przecież nie mogłam policji wzywać, żeby mnie GPS-em namierzyła i z lasu wyprowadziła. To dopiero byłby obciach! Do dzieci też nie chciałam dzwonić. Raz, że pracują o tej porze, drugi raz, że nie wiedziałam, co niby miałabym im powiedzieć. Że co, że mają mnie szukać? Gdzie? Skoro ja sama najmniejszego pojęcia nie miałam, gdzie jestem. Zresztą, poddać się? O nie! To nie leży w mojej naturze. Co to, to nie! Nigdy i nigdzie. Uparta jestem jak łosioł. Wiedziałam, że sama muszę sobie poradzić, by wyleźć z tej matni, w którą na własne życzenie, i też sama, się wpakowałam.

Postanowiłam w końcu iść na przełaj przez las, z nadzieją, że zejdę do jakiejś wsi. Schodziłam cały czas w dół. Bo to przecież kotlina. Momentami zjeżdżałam, nawet kiedy w poślizg wpadłam na wilgotnej ściółce. Biodra mnie już bolały od tego wyhamowywania szybkości, a i trochę pupsko, bo raz nawet i tą częścią ciała hamowałam, kiedy upadłam na stromym i śliskim zboczu. Nie omieszkałam jednak sytuacji tej wykorzystać... i z pozycji horyzontalnej, uwieczniłam piękne zawilce, jakie miałam przed nosem.

 


Mój trud na szczęście nie poszedł na marne. Udało się. Zeszłam do jakiejś wsi. Musiałam jednak przejść jeszcze przez kolejną wieś, aby dojść do parkingu, gdzie stało moje auto. Do domu wróciłam porządnie zmęczona, to fakt, ale bardzo szczęśliwa. Podwójnie szczęśliwa. Raz, że na wędrówce zamierzony cel osiągnęłam, sprawy przemyślane i zapisane, a drugi raz, że sama sobie poradziłam i do domu jednak trafiłam.

Kiedy odpoczywając, siedziałam sobie w moim wygodnym fotelu z filiżanką zielonej herbaty w ręce, zadzwonił telefon. To moja córka chciała wiedzieć, jak minął mi dzień. Opowiedziałam jej wtedy, co mi się w lesie przytrafiło. No i oto co w słuchawce usłyszałam:

Ale jesteś szalona! To tylko tobie może się zdarzyć... Prima Aprilis urządziłaś sobie jak się patrzy.

No coś takiego, a ja nawet zapomniałam, że dzisiaj Prima Aprilis. Musiałam córce przyznać rację. Rzeczywiście, Prima Aprilis mi się udał.

Po chwili zadzwonił też i mój syn. Jemu też opowiedziałam swoją leśną przygodę. No i oto co w słuchawce usłyszałam:

Ale jesteś szalona! To tylko tobie może się zdarzyć... — po chwili zachichotał i dodał: — No, to Prima Aprilis urządziłaś sobie wzorcowo. Ale dobrze, że tym razem, chociaż nikt do ciebie nie strzelał.

Pośmialiśmy się z synem zdrowo, wspominając moją leśną przygodę sprzed paru lat, kiedy to też w dniu 1 kwietnia wybrałam się do lasu na dłuższą wędrówkę... i wlazłam tam, gdzie pod żadnym pozorem wleźć nie powinnam. Nieświadomie, rzecz jasna.

Pamiętam tę przygodę doskonale. Tamtego roku, choć wiosna kalendarzowa trwała już dziesięć dni, zima nie chciała odpuścić i ogromne ilości śniegu zalegały góry i lasy. Ale że ja od zawsze lubię też i takie zimowe wędrówki, pomaszerowałam w las i wtedy. Z tym że pomaszerowałam nie w mój pobliski las a w nieznany, w którym wcześniej nigdy jeszcze nie byłam. Podobnie jak dzisiaj. Pewnie też miałam wiele spaw do przemyślenia. Szłam sobie i szłam zamyślona, nie patrząc w ogóle, gdzie idę. Nagle, ni stąd, ni zowąd, usłyszałam ostre strzały z karabinów maszynowych. Całą serię. Zdębiałam! Strach mnie na moment sparaliżował, ale już po chwili zerwałam się do ucieczki. Gnałam co sił w płucach i w nogach. A kiedy serie z karabinów spotęgowały się, to już takiego przyśpieszenia dostałam, że mało nóg w zaspach śnieżnych nie pogubiłam.

Kiedy tak zasuwałam z duszą na ramieniu, zobaczyłam nagle ogromny szyld, którego wcześniej wcale nie zauważyłam. Szyld ogłaszał byczymi literami: „Das Militär Übungsgelände — das Verbot der Übertretung” (tłum. Poligon wojskowy — zakaz przekraczania). Pojęcia nie mam, czemu tego szyldu wcześniej nie zauważyłam. Czy taka zamyślona aż byłam, czy może dlatego, że zbyt dużo śniegu było dookoła. Nieważne. Ważne, że udało mi się wydostać z terenu poligonu bez szwanku. Kurcze... to by było, gdyby mnie Niemiec ustrzelił. I to tak głupio!

Jak już się znalazłam w bezpiecznej odległości, poza zasięgiem kul, przyszło mi przeżyć jeszcze jedną niedogodność, że się tak delikatnie wyrażę. Otóż z nagła poczułam potęgujące pieczenie w okolicy krzyża. Musiałam się co rusz zatrzymywać i nacierać to miejsce śniegiem, aby choć trochę załagodzić ten piekący ból. Skąd to pieczenie? Ano stąd, że przed wyjściem z domu, przez to, że od rana odczuwałam ból w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, nasmarowałam się silnie rozgrzewającą maścią z jadu żmii. Widocznie pod wpływem potu maść zaczęła działać ze spotęgowaną mocą. A że w czasie ucieczki spociłam się jak szczur, paliło mnie żywym ogniem.

Po przyśpieszonym powrocie do domu natychmiast wskoczyłam pod zimny prysznic. Moje dzieci, gdy mnie zobaczyły z plecami spieczonymi na raka, i kiedy wysłuchały mojej „poligonowej opowieści”, najpierw były wystraszone, ale już po chwili buchnęły śmiechem i jednomyślnie orzekły — „Szalona ta nasza mamuśka”.

No fakt, przyznam szczerze, że dzieci mają rację, jestem szalona. Ale od razu dodam, że zupełnie nieszkodliwie dla innych. I że lubię siebie taką. Przynajmniej zawsze coś się wokół mnie dzieje, coś, co w sumie wywołuje uśmiech na twarzy... Jak nie na już, to później, z perspektywy czasu, urastając do rangi anegdoty opowiadanej w gronie rodzinnym i bawiącej wszystkich. Mnie też.

Mój syn, jako że jest moim prezentem urodzinowo-imieninowym, siłą natury, jest podobnie szalony jak ja. Kiedy się do siebie dorwiemy i opowiadamy swoje przygody, boki zrywamy ze śmiechu. Moja córka zaś, wsłuchując się w nasze opowieści, puka się palcem w czoło... Ale to pewnie z miłości do nas, bo przy tym pukaniu na twarzy ma zawsze pobłażliwy uśmiech, zmieniający się w mig w serdeczny. Jednak i jej, choć jest poważna z natury, zdarza się czasami spłatać jakiegoś figla. O, chociażby instalacja primaaprilisowa, jaką wykonała dla mnie pewnego 1 kwietnia. Zobaczyłam ją, kiedy, chcąc sięgnąć po śmietankę do kawy, otworzyłam lodówkę... Myślałam, że jakowegoś zawału dostanę. Ale tylko przez ułamek sekundy tak myślałam, bo wnet buchnęłam głośnym śmiechem.



 
* Coś takiego, dopiero teraz zauważyłam, że córka strzeliła byka. A może to też prima aprilis? ;) 
 
 


Domniemanie niewinności (praesumptio boni viri)


Każda oskarżana istota jest niewinna — wobec przedstawianych jej zarzutów — dopóki wina nie zostanie jej udowodniona.*




* Wiodąca teoria mówi, że koronawirus pochodzi od nietoperzy... Czyżby? 





poniedziałek, 30 marca 2020

Pidi i Midi

Pidi i Midi Marcelka
To dwa milutkie szczurki.
Mają piękne futerka
I szpiczaste pazurki.

Wesołe są bardzo,
Bawią się ochoczo.
Higieną nie gardzą,
Spokojnie śpią nocą.

Papu lubią różniste,
Wsuwają co dostają.
Szczęśliwe są zaiste,
Marcelka zabawiając.




Krople deszczu zdobią świat

W kroplach deszczu świat pięknieje
i radością promienieje...
Czułe oko magii ulega,
moc brylantów w nich dostrzega.


 
Krople deszczu mają swój niepowtarzalny urok. Ich piękno można podziwiać wiosną, latem i jesienią. Ostatnimi czasy także i zimą.
Mamy koniec marca, przyroda budzi się do życia, rośliny zaczynają się zielenić. Krople deszczu dodają im uroku. Tak to widzę... Bo przyroda, niczym wyborny artysta, potrafi zachwycać swoją twórczością na każdym kroku. Trzeba tylko umieć to dostrzec.





sobota, 28 marca 2020

Uśmiech kosmetykiem ciała i duszy

Dzień Uśmiechu obchodzimy wprawdzie w październiku, ale że teraz, w czasie pandemii koronawirusa, uśmiechu potrzeba nam szczególnie, jak mówią epidemiolodzy, zajmę się nim dzisiaj. Ku refleksji. Może komuś pomoże. A jako że należę do osób uśmiechniętych, zajmę się nim na swoim przykładzie.

Moja córka często mi powtarza, że jak przychodzę do nich z wizytą, to najpierw wchodzi mój uśmiech, a potem ja. Przyznam, że kiedy to słyszę, miło robi mi się na sercu… A uśmiech jakoś tak od samości rozjeżdża mi się jeszcze szerzej. I gdyby nie uszy, pewnie dookoła głowy by mi się rozjechał.
Sama nie zwracam na to uwagi, czy jestem uśmiechnięta, czy nie. Widocznie już tak mam, że uśmiech na twarzy wciąż przyklejony mam. Pewnie mam tak po mojej babci, o której, jak pamiętam, wszyscy zawsze mówili: — „Co to za miła, zawsze uśmiechnięta staruszka”. Dodam, że babcia z uśmiechem przeżyła 94 lata. Zaś moja ciocia (siostra dziadka), która również należała do osób stale uśmiechniętych, przeżyła 103 lata.
Uśmiechu swojego nie widzę, ale go czuję. Czuję się uśmiechnięta. Sama też lubię uśmiechniętych ludzi. Czyjś uśmiech bardzo miło na mnie działa. Smutasy natomiast mnie deprymują. Nie to, że nie rozumiem, iż ludziom czasami nie do śmiechu. Nie. Przecież ja też człowiek, i mi też — nie raz i nie dwa — nie do śmiechu… Ale nie obnoszę się swoim smutkiem. Sama się z nim rozprawiam. A kiedy się już rozprawię, wtedy z uśmiechem (tak czuję) wychodzę z domu. Życie tak mnie już nauczyło, i mam tę świadomość, że ludzie najbardziej lgną do osób uśmiechniętych. A to, jakby nie patrzeć, korzyść obopólna.

Pewnie, że łatwiej jest żyć, mając kogoś, komu można się i ze swoich smutków wyżalić. Jednak, według mnie, powinien to być ktoś z grona najbliższych osób. Nie ogół. Bo cóż komu po tym przyjdzie, że wylewać będzie swoje smutki przed obcymi, przypadkowymi ludźmi? Pomocy żadnej, a jedynie ich niechęć. Mniej lub bardziej skrywana. W najlepszym przypadku. Bo niech mi nikt nie mówi, że ma przyjemność w wysłuchiwaniu smutaszenia i labidzenia kogoś obcego. A zwłaszcza kogoś, kto wręcz uwielbia pławić się w swoim smutku i o nim rozprawiać (czyt. zanudzać) na lewo i prawo. Ja takich ludzi wyczuwam w lot… i wolę ich unikać. Dla własnego zdrowia. Psychicznego.
Oczywiście rozgraniczam tu takie sytuacje, w których rzeczywiście mamy do czynienia z ludźmi potrzebującymi pomocy. Takich ludzi powinno się wysłuchać i nieść im pomoc. Bo też co innego — ludzie potrzebujący pomocy, a co innego — ludzie obnoszący się swoją skrzywioną miną. Pierwszym, bezsprzecznie trzeba pomóc. Drugim… hmm, a chyba też trzeba… porządnie nimi wstrząsnąć.

Uśmiechajmy się. Z uśmiechem o wiele łatwiej pokonać trudności. Życie staje się łatwiejsze. Świat wydaje się piękniejszy. Ja się uśmiecham. Oto i mój uśmiech. Wprawdzie stary już, bo sprzed wielu, wielu lat, ale niewiele się zmienił:



Uśmiech mój

Ktoś kiedyś mi powiedział,

że ładny uśmiech mam,

lecz on o tym nie wiedział,

że to dla was… i dzięki wam.


To do was uśmiecham się serdecznie,

by przywołać uśmiech na waszą twarz.

I będę to robić wiecznie,

gdyż radość mi sprawia uśmiech wasz.


Wszak uśmiech działa niczym balsam

na skołatane serce i duszę.

Jeśli nie potrafisz uśmiechnąć się sam,

ja swym uśmiechem pomóc ci muszę.


Dla mnie to wszakże czysta przyjemność,

w uśmiechu się czuję zwiewnie i lekko.

Niestraszna mi wtedy nawet ciemność

i nigdzie mi nie jest za daleko.


Proszę, uśmiechnij się do mnie i ty,

poczujesz się miło i wesoło.

Na trudy życia wszak lek to prosty

(gdy pojmiesz to),

będziesz wnet sam rozsyłać go wkoło.






Świat oczami dziecka


Każde dziecko ufnie patrzy na świat... Wierzy, że jest piękny i pełen szczęśliwych ludzi.






piątek, 27 marca 2020

Bez korony a w hełmie

Na rowerze śmigam sobie...
I tak też codziennie robię.
Wirusem się nie przejmuję,
Bo on w bikers nie gustuje.

Ruch na łonie natury,
Zapewniam wszystkich z góry,
To najlepsza metoda...
Każdemu zdrowia doda.




Podbiał pospolity. Dobro i zło w jednym

Podbiał pospolity to roślina o żółtych drobnych kwiatach zebranych w koszyczki i dużych liściach od spodu białawo owłosionych. Dla jednych jest ona chwastem, dla innych rośliną leczniczą. Kwitnie od marca do maja. Zwany inaczej: ośla stopa, końskie kopyto, białkuch, boże liczko, kniat, kaczyniec, grzybień, rośnie dość dziwnie, gdyż najpierw rozwija się jego kwiatostan (marzec), a dopiero potem liście (kwiecień).


Kwiaty po przekwitnięciu przekształcają się w tzw. puch kielichowy, który służy do rozsiewania nasion. Tworzy on bardzo sprytny aparat lotny, który ułatwia długie utrzymywanie się nasion w powietrzu i roznoszenie ich nieraz na bardzo duże odległości.

Podbiał pospolity w uprawach rolnych uznawany jest za chwast i skutecznie niszczony. Natomiast w ziołolecznictwie uznawany jest jako skuteczny lek. Ze względu na zawartość śluzu oraz garbników stosowany jest głównie jako środek wykrztuśny przy astmie, przewlekłym kaszlu i zapaleniu oskrzeli. Zewnętrznie zaś stosowany jest przy schorzeniach skórnych, takich jak: wrzody, czyraki, odciski, oparzenia, a także przy pękających brodawkach u karmiących kobiet. Podbiałem leczyli już starożytni medycy.

A dla tych, co się ani na uprawach nie znają, ani na ziołolecznictwie, podbiał jest przede wszystkim radosną oznaką nadchodzącej wiosny, gdyż należy do roślin, które już w marcu, jako jedne z pierwszych, wyłaniają się spod topniejących śniegów.




środa, 25 marca 2020

Dendroterapia. Poprzez przyjemność ku zdrowotności

A cóż to takiego, ta dendroterapia, że ku zdrowotności poprzez przyjemność prowadzi? Z pewnością wiele osób wie. Tym, co nie wiedzą, pokrótce wyjaśnię. Bo też na jej temat sporo wiem, i choć generalnie zdrowa jestem, sama nieraz z przyjemnością z niej korzystam. Siłą rzeczy, gdyż często bywam tam, gdzie najlepiej korzystać z niej można. Czyli w lesie. Kocham las, toteż oprzeć mi się jego darom nie sposób.

O leczniczych właściwościach kory, liści i owoców drzew, wiemy chyba wszyscy. Lekarze i naukowcy potwierdzają w tym względzie osiągnięcia medycyny ludowej. Sami też ciągle znajdują nowe dowody na cudowną moc drzew. Okazuje się, że uzdrawiająco działa na nas już samo przebywanie w ich otoczeniu. Zwykły nawet spacer po lesie, czy parku, albo piknik na leśnej polanie, to więcej niż przyjemność... To zdrowie! A uzdrawiającą mocą drzew zajmuje się właśnie dendroterapia, zgłębiająca ich zdrowotny wpływ na zdrowie człowieka. Innymi słowy, dendroterapia — to rodzaj leczenia za pomocą naturalnej energii. Podwójnej energii, bo i drzew, i kosmosu... Wszak drzewa są antenami energii Wszechświata.

Zgodnie z dawnymi przekazami, najlepiej było odpoczywać pod lipą, zdrowie odzyskiwać wśród brzóz, a wyprawy wojenne planować pod dębem... Dziwne, bo ja najlepiej czuję się właśnie pod dębem, a pacyfistką jestem. No cóż, pewnie w moim przypadku o planowanie innych wypraw chodzi. Chociażby rowerowych. Chyba tak, bo bardzo je lubię i pod dębem właśnie nieraz je planuję, a w następnych dniach uskuteczniam.

 


Współcześni bioenergoterapeuci podzielają tę opinię o wspomnianych wyżej drzewach. Ich zdaniem, warto pamiętać, że pewne gatunki drzew mają określony i bardzo korzystny wpływ na nasz organizm. Do najlepszych i sprawdzonych uzdrowicieli należą takie drzewa właśnie jak: lipy, dęby, brzozy, a także kasztanowce, klony, sosny, świerki i jodły.

Od kiedy tylko pamiętam moim ulubionym drzewem był dąb. I jest nadal. Tu gdzie obecnie mieszkam, niestety nie ma dużo dębów. W ogromnym lesie na szczycie góry, w którym najczęściej bywam, znalazłam tylko dwa. Obydwa rosną nad bardzo stromym urwiskiem. Pewnie ich nasiona skądś przywiało. Bo chyba ich tutaj nikt specjalnie nie posadził. A może?

Aby rozpocząć dendroterapię należy zacząć od wyboru dużego, zdrowego drzewa. Przed zabiegiem dobrze by było zdjąć buty, wtedy przepływ energii nie będzie zakłócany. Dłonie należy położyć na pniu drzewa, można się też do niego przytulić, a najlepiej, oprzeć się o niego plecami. Wtedy prawą dłoń kładziemy w miejscu splotu słonecznego, a grzbietem lewej ręki dotykamy okolicy nerek, zaś jej wewnętrzną częścią pnia drzewa. Seans pod drzewem powinien potrwać ca. 20 minut.

Jakie drzewo/drzewa wybrać dla siebie? A to już każdy sam powinien zdecydować. W zależności od tego, jakie ma dolegliwości i jakiej pomocy potrzebuje. A oto te najbardziej znane drzewa i ich właściwości:

Lipa przywraca stan wewnętrznej równowagi, dostarcza nowej energii, odświeża umysł.
Brzoza neutralizuje niekorzystne promieniowanie cieków wodnych.
Dąb wzmacnia nasz organizm, aktywizuje energię życiową, poprawia odporność na stresy oraz krążenie.
Sosna pobudza aktywność, a jednocześnie rozładowuje napięcie psychiczne, które jest spowodowane stresem. Pomaga w leczeniu schorzeń górnych dróg oddechowych oraz w stanach przemęczenia.
Buk podobnie jak brzoza uspokaja. Poprawia zdolność koncentracji i krążenie.
Kasztan powoduje regenerację sił witalnych organizmu, łagodzi stany lękowe, a także pomaga w leczeniu bezsenności.
Modrzew doskonale wspomaga twórcze myślenie.
Wierzba może łagodzić stany depresyjne. Przebywanie w jej otoczeniu działa uspokajająco i wzmacniająco.
Jarzębina pobudza silną wolę i pozwala pozbyć się nałogów.

Topola uwalania od smutków, odpręża i dodaje sił. Zwiększa motywację.
Lista dowodów leczniczej mocy drzew stale się wydłuża. Niedawno naukowcy odkryli, że drzewa wydzielają fitoncydy, substancje, które mają właściwości bakteriobójcze i grzybobójcze. Nazwali je roślinnymi antybiotykami. Fitoncydy skutecznie odkażają śluzówkę gardła, nosa i krtani. Nic więc w tym dziwnego, że lekarze zalecają swoim pacjentom, którzy mają problemy z nawracającymi infekcjami dróg oddechowych, wypoczynek w lasach, zwłaszcza sosnowych i sosnowo-świerkowych.
Drzewa, które rosną w dużych skupiskach, wytwarzają korzystny dla człowieka mikroklimat. Leśne powietrze jest przesycone tlenem i jest bardzo czyste. Drzewa bowiem pochłaniają i neutralizują substancje toksyczne, takie jak: dwutlenek węgla, dwutlenek siarki; oraz metale ciężkie, jak: ołów, kadm, miedź, cynk.

Warto więc jak najczęściej przebywać w lesie albo parku. Przytulać się do drzew, obejmować je. Drzewa dają zastrzyk energii i wzmacniają odporność na choroby. Odprężają i wspomagają myślenie. Dendroterapia jest równie ważna dla człowieka, jak fitoterapia, czyli ziołolecznictwo. Dzieje się tak dlatego, iż pola energetyczne zdrowych drzew mają potencjał ujemny, co korzystnie wpływa na ludzi chorych, w złym nastroju, a nawet w stanie depresji. Drzewo niweluje jony dodatnie otaczające człowieka, które mają zdecydowanie negatywny wpływ na organizm. Wywołują bowiem zaburzenia krążenia, czy też niewydolność układów, m.in. pokarmowego i moczowego. Z ich przyczyny powstają migreny, bóle mięśniowe, reumatyczne, a także wszelkie problemy psychiczne. Na co więc tu jeszcze czekać?... Marsz do lasu! Albo do parku. Już samo przebywanie wśród drzew korzystnie wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie.




Drzewa są antenami energii Wszechświata. Energii, która każdemu stworzeniu jest niezbędna do życia. Ja zawsze ją czuję. Bo też z Naturą bardzo związana jestem. Żyję z nią w bliskim kontakcie. Mam tak od dziecka. Wszechświatem zaś jestem zafascynowana i często mi się zdarza buszować wzrokiem po nocnym i dziennym niebie. Wiele ciekawych rzeczy na nim znajduję.


Czasami warto założyć różowe okulary


Świat widziany przez różowe okulary jest o wiele piękniejszy i radośniejszy...Takim go widzą optymiści.






Jedna jaskółka...

Jedna jaskółka wiosny może nie czyni, ale zachwyca. Zwłaszcza w locie. I to właśnie w locie, jedną piękną jaskółkę potrąciło dziś jadące przede mną auto… i pojechało dalej. Kiedy to zobaczyłam, zatrzymałam się natychmiast i pobiegłam jej na ratunek. Biedulka na szczęście żyła. Drżała na całym swoim malutkim ciałku. Wzięłam ją do ręki i przeniosłam z ulicy na pobliski skwer. Nie mogłam pozwolić na to, żeby ją inne auto rozjechało. Zastanawiałam się, co mam z nią dalej począć. Nie chciałem jej straszyć swoją osobą, wycofałam się więc do auta, aby tam się zastanowić. Zanim się jednak wycofałam, na wszelki wypadek zrobiłam jej zdjęcie i przykryłam chusteczką higieniczną. Chciałam by było jej w miarę ciepło, a przede wszystkim, żeby jej jakiś kot nie przyuważył.




Kiedy tak siedziałam w aucie, myśląc intensywnie co zrobić (był wczesny ranek, sobota, do weterynarza daleko), zauważyłam nagle, że chusteczka higieniczna rusza się i jaskółka zaczyna się powoli spod niej wyłaniać. Biedulka zatrzepotała parę razy skrzydełkami na sucho, ale już po krótkiej chwili uniosła się w powietrze. Wyżej, coraz wyżej. Przyfrunęła nad moje auto, zatoczyła nad nim dwa koła… i odleciała. Och, jaka byłam szczęśliwa!

Przypomniała mi się wtedy stara piosenka Stana Borysa: "Jaskółka uwięziona" (śpiewana też pięknie przez Natalię Sikorę... o, ona też ptaszek), i nucąc ją ("...Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru. Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu…”), pojechałam w swoją stronę.


Czym jest życie...


Życie jest jak balansowanie na linie... Najmniejsza nawet utrata równowagi — może zadecydować o całej naszej przyszłości.



niedziela, 22 marca 2020

Światłem w depresję

Dobroczynny wpływ światła na zdrowie znany jest od stuleci. Już starożytni medycy wiedzieli, że najlepszym lekarstwem na poprawę samopoczucia jest światło słoneczne i swoim pacjentom zalecali jak najczęściej zwracać oczy w kierunku słońca.

I my, ludzie XXI wieku, też o tym wiemy. Dzięki nauce wiemy jeszcze więcej. O tej wiedzy przypominamy sobie zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy to niedobór światła słonecznego zaczyna źle wpływać na nasze samopoczucie. Niektórzy z nas jakoś sobie radzą i aż tak mocno nie odczuwają skutków niedoboru światła słonecznego. Zwłaszcza ci, którzy mimo złej aury za oknem często bywają na dworze. Ja należę do takich właśnie osób i rzadko mam złe samopoczucie. Jednak wiele osób w tym okresie czuje się naprawdę źle. Niektóre wręcz cierpią na tzw. depresję sezonową.

Wiele jest też i takich osób, które generalnie są podatne na depresję, więc w okresie jesienno-zimowym czują się jeszcze gorzej. Specjaliści uważają, że nic w tym dziwnego, bowiem istnieje ścisły związek między występowaniem depresji a ilością światła dziennego. Odpowiedzialna jest za to m.in. serotonina, zwana hormonem szczęścia. U osób cierpiących na depresję bardzo często odnotowuje się jej niski poziom, podczas gdy światło stymuluje jej wydzielanie. I koło się zamyka.
Korzystajmy więc z promieni słonecznych jak najczęściej. Kiedy tylko się da. Bo warto... dla zdrowia. Dla lepszego własnego samopoczucia, a w konsekwencji, dla lepszego samopoczucia całej rodziny.

Mam taką znajomą, która jest właśnie podatna na depresję i co roku o tej porze jest wręcz nie do życia. Ciągle żali się, że dręczy ją uczucie smutku i jakieś nieuzasadnione lęki. Mówi, że ma trudności z koncentracją, jest ciągle ospała, drażliwa i obolała. Zwłaszcza plecy ma obolałe. Szybko też wpada w gniew i brakuje jej motywacji do działania. Według niej — wszystko jest beznadziejne. Do tego wszystkiego, jak mówi, ma nadmierny apetyt na słodycze, którymi zajada swoje złe samopoczucie. I jaki jest tego efekt? Z roku na rok jest coraz bardziej otyła.

Uważam, że w dzisiejszych czasach nie powinniśmy tak szybko poddawać się sezonowej depresji. Dzisiaj jest na nią rada. Fototerapia, czyli światłolecznictwo. Nowoczesna metoda leczenia światłem w naturalny sposób wpływa na komórki krwi i tkanek. Pobudza procesy regeneracyjne organizmu i wzmacnia jego system odpornościowy. W fototerapii używa się specjalnych lamp, które emitują światło białe i doskonale uzupełniają niedobory światła słonecznego, lecząc tym samym objawy depresji sezonowej.

Na czym więc polega ta terapia światłem? Otóż polega na codziennym naświetlaniu oczu specjalną lampą przeznaczoną do fototerapii. Siadamy sobie wygodnie przed lampą w odległości około pół metra i co chwilę spoglądamy na nią. W tym czasie możemy sobie na przykład czytać książkę lub gazetę. Aby uzupełnić niedobór światła naturalnego wystarczą dwa seanse dziennie — rano i wczesnym wieczorem. Każdy powinien trwać od 30 do 60 minut.

Terapeuci twierdzą, że fototerapia jest bardzo skuteczna i szybko przynosi efekty. Już po paru dniach jej stosowania odczuwa się ulgę i poprawę nastroju, zmniejsza się też senność i stabilizuje się apetyt. A co też bardzo ważne, jest o wiele tańsza od farmakoterapii, a samo naświetlanie lampą jest bardzo wygodne, ponieważ można je stosować w warunkach domowych. Jest też bezbolesne i nie niesie ze sobą niebezpieczeństwa oparzenia skóry, ponieważ lampy nie emitują promieniowania ultrafioletowego. Objawy niepożądane, jak podrażnienie oczu, czy ból głowy, występują sporadycznie i dają się szybko wyeliminować poprzez skrócenie czasu naświetlania i zwiększenie odległości od źródła światła. Fototerapia nie może być stosowana jedynie u osób zażywających leki wywołujące nadwrażliwość na światło oraz ze schorzeniami narządu wzroku.

Są również lampy emitujące ściśle określoną długość fal — odpowiadającą czystym kolorom. Terapeuci stosujący tę metodę twierdzą, że wpływ kolorowego światła ma bardzo korzystny wpływ dla organizmu. I tak, światło:

— czerwone:
odpręża, uspokaja, utrzymuje energię fizyczną i psychiczną w
stanie równowagi, wspomaga przemianę materii, łagodzi ból i
zmęczenie.

— pomarańczowe:
ogrzewa, łagodnie odpręża, likwiduje skurcze.

— żółte:
wzmacnia organizm, pobudza układ trawienny wzmacnia odporność
nerwową.

zielone:
przywraca równowagę, uspokaja, likwiduje napięcia i bóle, daje
głęboki spokój.

— niebieskie:
działa uspokajająco, uśmierza ból, chłodzi, wycisza.

fioletowe:
pobudza system odpornościowy, koi nerwy, wspomaga wysiłek umysłowy,
odpręża, łagodzi podrażnione nerwy.

Mnie najbardziej odpowiada światło czerwone i niebieskie. Mam taką specjalną lampę i czasami jej używam, zmieniając sobie kolory w zależności od nastroju i samopoczucia.
Kiedy oglądam telewizję, w kąciku zapalam czerwone światło. Niebieskie światło rzadziej. Wtedy tylko, kiedy jestem totalnie zmęczona. Na szczęście zbyt często mi się to nie zdarza.


Wspaniałe efekty daje również leczenie podczerwienią, czyli promieniowaniem podczerwonym, którego podstawową cechą jest działanie rozgrzewające. Stosuje się ją w zasadzie w fizykoterapii, ale ona ma przecież także nieoceniony wpływ na poprawę samopoczucia Do emisji podczerwieni stosuje się najczęściej lampę sollux. Promieniowanie tej lampy powoduje rozgrzanie i rozszerzenie naczyń krwionośnych, a co za tym idzie, wzmaga ukrwienie i przemianę materii, a przede wszystkim, zmniejsza napięcie mięśni. Dobroczynne działanie tej lampy znam doskonale i nieraz jej używam. Niekiedy też i w celach kosmetycznych. Parę dni temu pożyczyłam ją mojej znajomej, o której wspominałam wyżej. Mam nadzieję, że i jej pomoże... No, przynajmniej na obolałe plecy. A to już, bądź co bądź, jedna dolegliwość mniej.

Jestem zdania, że przy wszystkich dolegliwościach, czy to natury fizycznej, czy psychicznej, i tak najważniejsze jest to, by samemu chcieć sobie pomóc, inaczej żadne leczenie nie odniesie pożądanego skutku. 


Uśmiech i wiara nade wszystko


Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej!... Ale pamiętaj, musisz wierzyć w siebie, a nie bazować tylko na tych — co w niebie.





sobota, 21 marca 2020

Kultura osobista... Czy idzie w parze z wykształceniem?

O kulturze można mówić dużo i długo. Kultura to temat rzeka. A i termin wieloznaczny. Jeśli chodzi o kulturę osobistą, to jest to ten rodzaj kultury, który dotyczy każdego człowieka indywidualnie. Od niej poniekąd zależy rozwój wszystkich pozostałych dziedzin kultury. Co to takiego jest więc ta kultura osobista, że aż tak ważna jest w naszym życiu? Zapewne każdy z nas wie, że jest to taki nasz wewnętrzny głos, który podpowiada nam jak mamy się zachować w danej sytuacji. Odpowiednie, kulturalne zachowanie oznacza, że coś sobą reprezentujemy. Że jesteśmy człowiekiem na poziomie. Każdy też wie, że kultura osobista to także nasz wygląd. Pamiętamy o starym przysłowiu: „Jakim Cię widzą, takim Cię piszą”. Kiedy inni widzą nas dobrze, jesteśmy szanowani i łatwiej nam przychodzi wiele rzeczy. Inni liczą się z naszym zdaniem i uważają nas za osoby warte szacunku, poważania.

Kultura osobista to nie tylko wygląd i nienaganne maniery, to również wysoki poziom ogólnej edukacji i umiejętności logicznego myślenia. To wreszcie dbanie o zdrowie, higienę, dom, rodzinę, miejsce pracy, wypoczynku, a także przestrzeganie zasad savoir-vivre`u. Jest bardzo potrzebna w życiu codziennym i z pewnością je ułatwia.

Każdy z nas się stara (no, może jednak nie każdy, ale wielu), aby reprezentować sobą wysoką kulturę osobistą. Nie wszystkim to jednak wychodzi. Bo też ciągle o jednych się mówi: prostak, gbur, cham, a o innych: ma klasę, ma styl.
Każdy z nas pragnie zaznaczyć czymś swoją osobę. Staramy się wyróżnić wyglądem, stylem bycia, wiedzą, odwagą... Problem w tym, że jedni zyskują aprobatę i sympatię, inni nie. I ci inni, nawet gdy są osobami wykształconymi, też nie zyskują. Ponieważ ich chamstwo, ich przejawy nienawiści dyskwalifikują ich całkowicie z miana ludzi kulturalnych.

A wydawać by się mogło, że ludzie z wyższym wykształceniem powinny być dobrze wychowani, kulturalni. Bo dlaczegóż by nie, skoro mają wiedzę, potrafią mówić o ważnych rzeczach... Nic bardziej mylnego. Niestety. Okazuje się, jak życie pokazuje, wykształcenie nie idzie w parze z kulturą osobistą.

Są ludzie, którzy tak jakby z natury są kulturalni i mają taki sposób bycia, i są też tacy, którzy, też z natury, są niekulturalni, chamscy, nienawistni. Przekonujemy się o tym na co dzień.

Wiele jest takich, którzy, choć są wykształceni i mają dużą wiedzę, nie potrafią się nią szczerze dzielić z innymi. Potrafią się nią tylko chełpić. Z ich wiedzy niewiele możemy skorzystać, gdyż w zetknięciu z ich chamstwem, brakiem kultury osobistej, omijamy ich szerokim łukiem. Znamy takich wielu.

Wychodzi więc na to, że to nie literki przed nazwiskiem robią z człowieka człowieka. Takich niekulturalnych, chamskich ludzi, żaden magister, żaden doktor, żaden nawet profesor przed nazwiskiem — nigdy nie zmieni.

piątek, 20 marca 2020

Mamy wiosnę...

Dzisiaj astronomiczną, jutro kalendarzową. I choć ten przeklęty koronawirus upośledza naszą radość z jej przywitania, nie damy się. Nie warto. Jedno co warto, to cieszyć się warto, że wreszcie nadeszła, i jak najczęściej przebywać na łonie natury. Dla zdrowia, dla wzmocnienia odporności. To też obecnie nasze rządy wręcz nam zalecają.
A takie przebywanie na łonie natury jest wspaniałe, choć:

Trudno nie wytężać wzroku,
aby odgadnąć jaka to pora roku.

Drzewa choć nagie, dumnie stoją
i swoją mocą wędrowców koją.

Cichutko i brunatnie dookoła…
Czy to istotnie wiosna wesoła?


Wiosno, kochana wiosno, a gdzieżeś ty? Jest, jest. Widać ją już w żółciutkich kwiatuszkach podbiału. Teraz tylko czekać, aż buchnie zielenią i zapachami... I nastroi nas pozytywnie do życia.

Zwierzęta budzą się już ze snu. Kwiatki nieśmiało zaczynają się przebijać przez ściółkę leśną. Suszki wnet odpadną i zrobią miejsce na nowe rośliny.


Warto wybrać się na łono budzącej się do życia natury, bo wtedy:

Poprawia się nastrój i samopoczucie,
Pogoda ducha powraca, a nawet i… chucie. ;)




Kiedy życie nabiera sensu?


Życie człowieka nabiera sensu,
gdy miewa pomysły bez precedensu.







* 2 i 4 zdjęcie jest z Internetu.


środa, 18 marca 2020

Moc dendroterapii


Każdy, kto wierzy w dendroterapii moc,
odczuwa ją zawsze — i w dzień i w noc.






Żegnaj zimo na rok!

Zima, znudzona już samą sobą, zbiera się do odwrotu. I dobrze! Taki jest porządek świata… No, przynajmniej w strefie klimatu umiarkowanego. Tak więc, czy zima chce, czy nie, to nawet powinna zacząć zwijać swoje podwoje. Już dość nam dała przyjemności i niespodzianek. Poniektórym to i nawet dobrze w kość dała. Z wielkim żalem żegnać się z nią pewnie nie będziemy. Nadchodzi czas na wiosnę. Żegnaj więc zimo na rok! Kieruj się już na półkulę południową.
Osobiście będę ją wspominać z przyjemnością. Bardzo często jej piękno uwieczniałam. Zwłaszcza w górach i lasach. Bo co jak co, ale piękna zimie odebrać nie można. Obrazy przez nią malowane są cudowne, niepowtarzalne… einmalige, jak mówią Niemcy.

Kiedy parę tygodni temu wędrowałam po zaśnieżonych lasach, poznałam pewnego fotografika. Wędrował ze swoim wilczurem i też fotografował piękno zimy. Wspaniale wyglądał na tle tej niemalże syberyjskiej tajgi.
Michael, bo tak się nazywał ów fotografik, oglądnął moje fotki, które wówczas zrobiłam, i nawet mnie pochwalił… za wrażliwe oko. Ucieszyłam się bardzo, bo słowa te padły przecież z ust profesjonalisty. Ja jego zdjęcia też oglądnęłam. Cudne! Ale on też miał sprzęt fotograficzny… że ho, ho! Moja zwykła cyfrówka przy jego sprzęcie wysiada (ale i tak ją lubię). Wesoło pogadaliśmy przez chwilkę, a wilczur Hektor w tym czasie obwąchiwał mnie z każdej strony. Pewnie po zapachu w końcu poznał, że ze mnie to taka psia mama, bo widać było, że mnie zaakceptował. Dał temu wyraz lizaniem mnie po ręce. Jego pan również… Nie, nie lizaniem. Uznanie mam na myśli. I też tak sądzę, skoro umówiliśmy się na spotkanie po leśnych bezdrożach. Celem wspólnego fotografowania oczywiście.


W tamtym dniu krajobrazy tonęły w ołowianej bieli. Taka zima też ma swój urok… A te zapachy? Uwielbiam wciągać je nozdrzami. To nic, że czerwonymi. Przechadzając się zimową aleją, człowiek czuje się jakoś tak wzniośle. Gałęzie zimowych drzew kłaniają się na przywitanie… To i ja w ukłonie zawsze dygam, fotografując.


Ujęcie źródlanej wody obfotografowałam z każdej strony. Jest zamarznięte, na powierzchni gruba warstwa krystalicznego lodu, ale źródlanka kapie nadal. Dno ujęcia wyłożone jest filtrującymi kamyczkami. Lubię to miejsce. Wodę też. Jest bardzo smaczna i zdrowa. Dużo w niej magnezu.

To z pewnością ostatnie już moje wspomnienie tej zimy. Czas się z nią pożegnać... Żegnaj więc zimo, żegnaj na rok!




wtorek, 17 marca 2020

Nu pagadi, koronawirus!

My się ciebie nie boimy,
Choć ty groźny, ustoimy.
Byś był grzeczny, nakażemy...
Nie posłuchasz, ku słońcu wyślemy.



My uśmiechem świat zmienimy.
Zło na dobro zamienimy.
Moc mikrobów ogarniemy...
i szczęśliwie żyć będziemy.