Symbolem tego marzenia jest znany z mitologii greckiej lot Ikara. Możliwość wzbicia się w powietrze od tysiącleci pobudzała wyobraźnię ludzi, dlatego też historia lotnictwa jest niezwykle bogata. Ponoć już około 3 tys. lat temu wznosiły się w powietrze pierwsze przedmioty w tym celu konstruowane przez człowieka.
Rozpoczęcie współczesnego okresu lotnictwa datuje się natomiast na 21.11.1783 roku, kiedy to dwaj Francuzi, bracia Joseph i Jacques Montgolfier wznieśli się nad ziemią skonstruowanym przez siebie balonem na gorące powietrze.
Potem przyszedł czas na sterowce. I to też Francuz, inżynier Henri Jules Giffard odbył pierwszy lot zmajstrowanym przez siebie pierwowzorem sterowca. A miało to miejsce 24.09.1852 roku.
W 1903 roku nastała już era samolotów. Zapoczątkowali ją Amerykanie, bracia Orville i Wilbur. 17 grudnia skonstruowany przez nich samolot Flyer z Orvillem na pokładzie wzbił się w powietrze i przeleciał na odległość 37 m.
I tak to się zaczęło... Człowiek wreszcie stał się ptakom podobny. Od tamtej pory, czyli po 120 latach, tysiące samolotów codziennie szybko i łatwo pokonują wielkie odległości w przestworzach, przewożąc pasażerów i towary z różnych krańców świata. Służą także wojsku i służbom ratowniczym, zwłaszcza helikoptery. Promy kosmiczne natomiast od ponad pół wieku podbijają wszechświat.
Miłośnicy latania z radością wzbijają się w powietrze szybowcami, paralotniami, ba, już nawet wymyślili kombinezon do latania (wingsuit). Pomysłom na nowe "coś", czym można by wznieść się w przestworza nie ma końca.
Ludzie latają też nadal balonami i sterowcami. Oczywiście o wiele bardziej już wypasionymi i bezpieczniejszymi.
Samoloty pasażerskie, które startują na nieodległym lotnisku w Stuttgarcie, wzbijając się w niebo, tworzą bardzo spektakularny widok.
Szybowce natomiast mogę podziwiać bardzo często, gdyż mają lotnisko oddalone o parę kilometrów od miejsca mojego zamieszkania i często tam bywam. Startują przy pomocy specjalnych wyciągarek lub samolotów holujących, jak to widać na prawym górnym zdjęciu (linę widać, ale samolot holujący ucięło mi przy tworzeniu kolażu).
Balon sfotografowałam nad tutejszym lasem. Kiedyś latało ich tutaj mnóstwo. Teraz rzadko. Czemu? Nie wiem.
Ten kukuruźnik z kolei, o przepraszam, dwupłatowiec, na tle zachmurzonego nieba, wywołał we mrożące krew w żyłach skojarzenia. Na szczęście tylko na chwilę.
Paralotni nie widuję często. Najwyraźniej nie ma tu zbyt wielu zapaleńców na tego typu podniebne podboje.
Najbardziej lubię podziwiać sterowce. Prezentują się na niebie niezwykle dostojnie. Ten na zdjęciu to Zeppelin unoszący się nad Jeziorem Bodeńskim (nazwany tak został na cześć niemieckiego wynalazcy Ferdinanda von Zeppelina, który był pionierem w rozwoju sterowców na początku XX wieku).
***
Lubię obserwować różne statki powietrzne na tle nieba i fotografować je. Ale jakoś tak mam, że latać nie lubię. Tylko dwa razy w życiu leciałam samolotem. Pierwszy raz, zaraz na trzeci dzień po tej potwornej katastrofie lotniczej w piątkowe przedpołudnie 14.03.1980 roku, w którym zginęła m.in. Anna Jantar. A leciałam tylko dlatego, że tak bardzo byłam zszokowana tą tragedią, że chciałam być z moimi dziećmi. Ich klasy miały już dużo wcześniej zaplanowany lot z Katowic do Krakowa na wycieczkę szkolną. Z tym że to nie one się bały, tylko ja — o nich.
Drugi raz natomiast, po wielu latach, i już z Niemiec, poleciałam z córką na wczasy do Turcji. Przyznam, że ten lot wcale mnie nie bawił. Nie, nie boję się latania. Mam inny problem... Otóż taki, że w czasie lotu opanowuje mnie jakieś bliżej nieokreślone uczucie obrzydzenia... I czuję się jak sardynka w konserwie.
Mój syn ma to po mnie (może dlatego, że urodziłam go w dniu swoich urodzin) i też tylko dwa razy w życiu leciał samolotem. Wtedy do Krakowa i już tu na delegację służbową do Hamburga.
Córka natomiast oblatała już niemalże cały świat i nadal lata. Obecnie z całą swoją pięcioosobową rodzinką.