niedziela, 31 stycznia 2021

Zamek na wodzie w Glatt - gotycka warownia i renesansowa rezydencja w jednym

 

Miejscowość Glatt znana jest przede wszystkim z pięknego Wasserschloss, czyli zamku na wodzie. Ten trójskrzydłowy zamek z czterema wieżami w narożach i jedną w ścianie frontowej jest jednym z najstarszych w południowych Niemczech renesansowych rezydencji wodnych — posiadających cechy warowne.

Historia tego niezwykłego zamku sięga drugiej połowy XIII wieku, kiedy to wzniesiony został jako twierdza obronna z surowego kamienia w stylu gotyckim. Twierdza okalana była palisadą o długości ca. 175 metrów. 

 

Obrazek ze strony internetowej Glatt.
 

Dopiero w XVI wieku twierdza ta zmieniona została na renesansową rezydencję za przyczyną możnego szlachcica Reinharda von Neuneck. Była to jedna z pierwszych tego typu budowli na terenie Badenii-Wirtembergii. Zamek został rozbudowany jeszcze bardziej w drugiej połowie XVII wieku przez jego rodzinę.

Od tamtej pory przechodził różne koleje losu i niestety niszczał z roku na rok. Pod koniec XX wieku, ku radości mieszkańców Glatt oraz turystów, zamek został poddany gruntownej renowacji, która przywróciła mu jego dawną świetność.  

 

Obecnie zamek odwiedza mnóstwo turystów. W jego wnętrzu utworzone zostało muzeum szczycące się bogatą kolekcję zbroi oraz stylowa i bardzo przytulna restauracja. Na terenie zamku i w jego zewnętrznym otoczeniu organizowane są także przeróżne imprezy kulturalne. Są koncerty, są spektakle, są również różnego typu spotkania i odczyty. Tak że dzisiaj, ta stara, wiekowa warownia tętni życiem kulturalnym aż miło.

Zamek stoi w stawie zasilanym przez wody rzeki Glatt płynącej tuż obok. Dookoła jest bardzo dużo zieleni. Na dziedziniec wchodzi się prosto z przyzamkowego parku. Dziedziniec obudowany skrzydłami zamku tworzy niezwykłą atmosferę.

Po prawej stronie zamku mieszczą się zabudowania gospodarskie, które obecnie zostały zaadaptowane na kawiarnie i knajpki.

 

Przy tak pięknej pogodzie, jaka tu nagle po deszczu nastała, wielu gości korzystało ze stolików na tarasie przy zamkniętych parasolach przeciwsłonecznych. Najwyraźniej każdy chciał się nachapać jak najwięcej promieni słonecznych. Żałowałam, że nie mogłam uwiecznić tego miejsca z bliska, ale jakoś niezręcznie mi było kierować obiektyw w stronę posilających się ludzi. Jeszcze by ktoś pomyślał, że zaglądam mu do talerza.

Pogoda nas naprawdę miło zaskoczyła. Choć to tylko około 20 km od zapłakanego deszczem Freudenstadt, w Glatt było ciepło i słonecznie. Spokojnie, spacerowym krokiem mogliśmy więc obejść zamek dookoła. A było na co popatrzeć i co podziwiać. Jednak wszystko co piękne, jak zwykle szybko się kończy i nadszedł czas powrotu do domu. Po drodze na parking koniecznie trzeba było jeszcze puścić kilka kaczek na rzece Glatt i na piękne rybki popatrzeć.

 


Na powyższym zdjęciu, jak się ktoś dobrze przypatrzy, może Forelle (pstrągi) zobaczyć — jak wyskakują ponad powierzchnię wody.


Idzie luty, podkuj buty

Luty to najmroźniejszy miesiąc w roku. Nic więc dziwnego, że trzeba mieć odpowiednie buty, aby nie ślizgać się po zamarzniętych drogach. Już robi się potężna ślizgawica. Nawet zwierzętom czasem trudno utrzymać równowagę. Jedynie bałwanom wszystko jedno. Stoją jak stały. 

 


Najpiękniej w lutym jest chyba w lesie. Zamarznięte dróżki magicznie migoczą w promieniach słonecznych jakby z kryształu były. Wprawdzie czasem idzie się po nich z lekkim poślizgiem, ale w butach z solidnym protektorem w podeszwie daje się radę pion utrzymać. I można spokojnie wędrować po leśnych zakamarkach... i je obfotografowywać. A naprawdę jest co.

Luty to najkrótszy miesiąc w roku, szybko przeminie. Uwiecznione zaś jego bajeczne obrazki pozostaną na zawsze.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


piątek, 29 stycznia 2021

Polakom brakuje poczucia humoru?

 

Oglądam co wieczór TV Wiadomości

I to co tam widzę wcale mnie nie złości.

A wręcz przeciwnie, ubaw mam po pachy,

Bo krach za krachem goni nowe krachy.


Krach na giełdzie, kryzys w rządzie,

Tajne teczki ustawione w rzędzie…

Szafa Lesiaka na oścież otwarta —

To polska rzeczywistość… Ech, do czarta!


Strach nerwy przędzie jak pająk pajęczynę,

Każdy spietrany łeb chowa pod pierzynę…

Ale zbyt długo chować go nie może,

Nadchodzą nowe news`y — pożal się Boże:


Ukryta kamera posłanki Beger;

W stolicy pobity jakiś „Neger”;

Młodzież Wszechpolska swastykę nosi;

Lepper Kaczora o litość prosi;

Kurski PO nową świnię podłożył;

Jakiś debil nową partię założył;

Giertych w mundurki dzieci ubiera;

A gdzieś na świecie panuje cholera…

Lecz to nie wszystko, bo za chwilę:

Kanclerzyca Andzia wygłasza swe Wille,

A w międzyczasie pobito Rabina…

Po co? Dlaczego? Czyja to wina?

Podumać o tym nam długo nie dano,

Bo już na ekranie głoszą znów rano,

Że Begerowa kurwikami strzela

I z owsem do Sejmu jak nic się wybiera.

Kaczora po kartoflu Durchfall rozłożył

I Trójkąt Weimarski na później przełożył.

Tusk z Rokitą, choć przyjaciele z klubu,

Epatują spektakularnym: łubu-dubu!

Uwaga, uwaga, znów news`a podali!

Ciężki kaliber… z nóg może zwalić…

W rządzie wybuchła seksafera!!!

Zachód zbaraniał i oczy przeciera.

Sława” Polski nie zna jednak granic,

Bo przy korycie wstyd mają za nic.

Pękają ze śmiechu narody całe,

Wręcz na Jamajce zdziwko niemałe.


A my z duchem czasu przecież idziemy

I co amerykańskie tylko chcemy…

Chcemy na lunch wychodzić z pracy.

Po pracy w weekend odpoczywać na cacy.

Żadnych życiorysów pisać już nie chcemy,

Bo CV brzmi piękniej i my o tym wiemy.

Jakże amerykańskie jest też „Sex-affair”

I jak super brzmi, choć jest nie fair.

Już na przykładzie Clintona Billa

W TV pokazano jak przaśna to chwila.


Każdego dnia natłok wiadomości

Przytłacza, przenika do szpiku kości.

Zewsząd z nas chcą wyciskać soki…

Czyż to za mało, by zrywać boki?


Jednak my, naród — kompleksy mamy…

I nie umiemy się śmiać z siebie samych.

I choć to zaleta — poczucie humoru,

Dla niej Polakom brakuje wigoru.


***


Czas się nauczyć poczucia humoru,

Nie mamy przecież lepszego wyboru...

I śmiejmy się z siebie drodzy rodacy,

Aż przyjdzie czas na strajk: w pracy… i po pracy.

(9.12.2006)


Ten stary wierszyk przypomniał mi się dziś z samego rana, kiedy to oglądając TVP Info, buchnęłam śmiechem i polałam się kawą. :D Dlaczego? Otóż dlatego, że w czasie porannych wiadomości, w których ostro krytykowano (a jakże!) kolejny protest Strajku Kobiet — na czerwonym pasku przeczytałam nagle taką oto treść: „Siewcy śmierci znów wyszli na ulicę”.

Nic tylko boki zrywać! W 2006 roku PiS był też u władzy... Niedługo, bo Kaczyński się przeliczył. Jak teraz będzie? Najbliższy czas pokaże.


czwartek, 28 stycznia 2021

Zima jest kobietą

I tak jak wszystkie kobiety — zmienną jest. To widać i czuć, czasem też i słychać. Nawet w ciągu jednego dnia potrafi się parokrotnie zmieniać. W nocy na przykład sypie gęstym śniegiem, rano jeszcze też, ale w ciągu dnia chlapie już tylko deszczem... i śnieg znika. Po to tylko, by w nocy znów zacząć sypać jak z worka ogromnymi płatkami. Takie ma kaprysy i nic na to poradzić nie można.

 


Jak na prawdziwą kobietę przystało lubi się też stroić. Jej ozdoby napotkać można w wielu miejscach. Robią niesamowite wrażenie. Są piękne i bardzo oryginalne. Wszystkie oczywiście pysznią się na białym tle.

 


O kaczorze i jego przesłaniu

 

Gdy kaczor stoi w zaspie,

Znakiem jest wręcz tego:

Do odwilży daleko!...

Dotarło do każdego?




Tak długo wart będzie to kacze przesłanie

Aż wiosenka przybędzie... i odwilż nastanie.



wtorek, 26 stycznia 2021

Pandemia w naszym mieście...

Ciągle trwa, ale wyraźnie widać, że coraz bardziej słabnie. W dzisiejszym dniu służby sanitarne meldują o 85 osobach aktualnie zarażonych COVID-19. Codziennie przybywa po kilka lub kilkanaście nowych. Bywało że nawet po kilkadziesiąt w jednym dniu. Tak było w grudniu. Natomiast w całym powiecie — liczącym ca. 113 tys. mieszkańców — od początku pandemii do dnia dzisiejszego zmarło niestety 116 osób.

Włodarze miasta dbają o to, aby było ich jak najmniej. Stąd lockdown i różne obostrzenia. Jednak aż tak bardzo się ich nie odczuwa. Sklepy spożywcze, apteki, drogerie są otwarte normalnie. Wiele przemysłowych także, tyle że pracują w skróconym czasie pracy. Restauracje podobnie. Jedzenie można w nich zamawiać także do domu.

Szkoły i przedszkola są zamknięte do 14 lutego, ale dzieciaki i tak mają frajdę, bo śniegu od niepamiętnych lat napadało mnóstwo i ciągle się trzyma. Jest tak od Wigilii do dziś. Świeży też często popaduje, tak że jest go pełno wszędzie. Dzieci więc szczęśliwe i radosne jeżdżą sobie na sankach i nartach gdzie się tylko da. A da się w wielu miejscach, wszak to górzysty teren.

Na mieście nie widzi się żadnej paniki. Ludzie chodzą (w większości bez maseczek), przystają, rozmawiają, śmieją się. Nie widzi się też żadnej policji, żadnych kontroli.

Miasto dba o swoich obywateli, szczególnie o emerytów i starsze osoby. Wszyscy oni otrzymali darmowe maseczki wielokrotnego użytku, a do tych bardziej schorowanych dowożone są posiłki i różne rzeczy codziennego użytku.



Nastał już też czas szczepień. Nie ma obowiązku poddawania się jemu. Nikt też nie musi sobie głowy zaprzątać jakąś tam rejestracją. Każdy otrzymuje do domu zaproszenie. I ci, którzy reflektują na szczepienie, potwierdzają termin, a ci, którzy nie, nie muszą w ogóle nic robić. I jest spokój, żadnych szaleństw... I w tym pandemicznym świecie życie toczy się jakoś do przodu... I każdy ma cichą nadzieję, że wiosna będzie już nasza... Oby!



Owczy pęd, czy czarne owce?

Co jest gorsze dla stada: owczy pęd, w którym owce potulnie i bezwolnie podążają za najpodlejszym nawet pasterzem, czy czarne owce, które się wyróżniają i przez to są źle widziane?

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


poniedziałek, 25 stycznia 2021

O puszącym się Krzysztofie I.


Gdy paw Krzysztof* się puszy,

Zejdź mu lepiej z drogi...

Jeśli nie chcesz wyglądać

Jak ten krewny ubogi.

    

(* Krzysztof I. — jak Ibisz)

 

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (6). Pół żartem, pół serio

 

 

Witaj, Nastka, Ty moja kochana Serotoninko!

A witają Cię dwa bijące serca. Moje, to wiadomo, ale to drugie to nawet pojęcia mieć nie możesz, czyje. Ha, kochana, to drugie serce to… to… to serce… Kazana. Hurrrraaa! Mam pieska! Kochanego, pięknego, słodkiego, mądrego, radosnego wilczurka... Voila`!!!

 


No czyż nie piękny? Och, jakże ja jestem szczęśliwa. Kocham to moje cudowne psisko jak najbliższą mi osobę. I on to chyba wyczuwa, bo odwdzięcza mi się swoim dobrym psim serduszkiem ile może. Z pewnością instynktownie wyczuwa, żem go z biedy wyciągnęła. Otóż wyobraź sobie, że zanim zaczęłam szukać w gazetach ogłoszeń o sprzedaży psów, postanowiłam najpierw zaglądnąć do naszego miejskiego schroniska. Kiedy tam weszłam, myślałam, że mi serce pęknie na widok tylu biednych piesków. Byłam załamana ich widokiem. Najchętniej bym wszystkie ze sobą wzięła. A kiedy spostrzegłam Kazana, to od razu pewna byłam, że przynajmniej z nim ze schroniska wyjdę. Kazan wodził za mną takim wzrokiem, że czułam się jak zahipnotyzowana. Tyle smutku było w tych jego ogromnych oczętach… No myślałam, że się popłaczę. Pracownik schroniska powiedział mi, że jego właściciel pozbył się go dlatego, że atakował kury sąsiedzkie. Wyobrażasz sobie? Lepiej się problemu pozbyć, niż starać się go rozwiązać. Biedny Kazan, to musiał być dla niego potworny szok, taka drastyczna zmiana, utrata wolności. Kiedy z nim wychodziłam ze schroniska, cały czas tulił się do moich nóg i lizał po rękach. Moje kochane biedaczysko. Był tak szczęśliwy, że go wybawiłam z niewoli. Nie mogę pojąć, co to za ludzie, którzy tak bestialsko traktują te żywe istoty. Najwyraźniej bawią się tylko nimi, a kiedy im się znudzą, albo zaczynają przeszkadzać, pozbywają się ich. Co za podli ludzie! A ja Nastusiu jestem taka szczęśliwa. Teraz mam z kim rozmawiać i na spacery chodzić… E tam… spacery! Marszobiegi, bo Kazan bardzo lubi po lesie się wybiegać. Urszulka też już raz z nami była i też jest zachwycona. Świetnie mi robi taki ruch na świeżym powietrzu. Odżyłam i energii jeszcze mi przybyło. Tak że czasami i trzy razy biegam z Kazanem po lesie… Hihihi! I już wiem, że wszystko to prawda, co w swoim wierszyku o lesie zawarłaś. Dzięki Ci Nastulko za niego! Na porannym wybiegu po lesie zawsze go głośno deklamuję… Serio!

Na aerobik pewnie się zapiszę, ale w późniejszym okresie, aż Kazan będzie już całkowicie zaaklimatyzowany w swoim nowym domu. Choć nie widać, żeby miał jakieś problemy z aklimatyzacją. Zawsze jest radosny. A na mój widok, kiedy wracam z mojej przychodni, skacze z radości jakby się szaleju najadł… No dobra, przyznam szczerze, że sama chcę być z nim jak najdłużej. Szkoda mi też go samego zostawiać w domu.

A wiesz, moja Pola, jak jej powiedziałam o Kazanie, aż piszczała z radości. W następny weekend chce specjalnie przyjechać do domu, by go poznać. Bron też jest zachwycony. Rozmawiałam z nim przez Skype`a i pokazałam mu Kazana. Ależ się cieszył. Prosił mnie też, bym Kazanowi dużo o nim opowiadała, bo jak wróci, to nie chciałby zostać pogryzionym przez mojego osobistego bodyguard`a… Hihihi! Dobre, nie? Ale że Kazan to mój osobisty bodyguard, wiadomym musi być dla wszystkich… Bo mój ci on! I tylko mój… No!

Poza tym wszystko u mnie dobrze. Pielęgniarka wróciła do pracy i dochodzi do siebie. Pacjentów mam od groma, bo ludzie z urlopów różne choróbska skórne poprzywozili. Coraz więcej też ludzi zgłasza się do mnie ze świerzbiączką. Wiesz, to takie atopowe zapalenie skóry, które pojawia się często wraz z uczuleniem na pokarmy, astmą czy katarem siennym. Takie tam przewlekłe i nawrotowe schorzenie, rozwijające się na podłożu zaburzeń w układzie immunologicznym. A ludzie ostatnimi czasy jakoś mniej odporni się stali. No nic, nie będę Cię zanudzać swoją dermatologią. Powiem Ci jeszcze tylko, że bardzo się cieszę z tej mojej prywatnej praktyki. Zwłaszcza teraz. Wiesz, chodzi mi o Kazana.

Przepraszam Cię, że na inne tematy pisać nie będę, ale chyba sama rozumiesz, Kazan przysłonił mi cały świat. Nawet mój pociąg do łakoci jakby zelżał… Hihihi!

O, muszę już kończyć, bo widzę przez okno Urszulkę. Idzie do mnie ubrana w dres. No to zasuwamy do lasu. Pa, Ty moja kochana Serotoninko! Buziaczki słodziutkie ślę! Maryna

PS

Wierz mi, niewiele przesady jest w tym moim określeniu. Od kiedy Cię odnalazłam, tyle radości wstąpiło w moje życie… Jak nic, jesteś moją Serotoninką.


***

 

Witajcie dwa bijące Serducha!

Cudownie Maryniu, cieszę się razem z Tobą z Twojego Kazana. Bardzo się cieszę. A wiesz, w dzieciństwie też miałam Kazana, ale był to pies rasy husky. On jednak, na odmianę, nie w kurach gustował, a w kurzych jajach… Hihihi! Jednak po jakim czasie oduczyliśmy go wybierania kurom jaj z sąsiedzkich kurników. Widać, że nie wszyscy mają ochotę zajmować się swoim psem, i przy byle z nim problemie, oddają do schroniska. Podłe to strasznie! Na wszystkich schroniskach dla zwierząt powinno się zainstalować transparenty z cytatem L.B. Singera: „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka”. Może słowa te co do niektórych przemówią?

Postąpiłaś bardzo mądrze i humanitarnie, że wzięłaś psa ze schroniska. Mądrze, bo pies już dorosły, nie będziesz z nim więc miała kłopotów wychowawczych, jakie się ma ze szczeniakiem. Humanitarnie, bo wybawiłaś z niewoli jedną żywą istotę. Sama doświadczasz, jak bardzo Kazan jest Ci oddany. Pies instynktownie wyczuwa dobrego człowieka.

Wilczury to też bardzo przyjazna dla człowieka rasa. I bardzo człowiekowi oddana. Pamiętam, że jeszcze w Polsce, kiedy po raz pierwszy moim dzieciom chciałam kupić psa, cały czas myślałam właśnie o wilczurze. Moja 10-letnia wtedy córeczka zmieniła jednak moje zamiary. Otóż zaprowadziła mnie do rodziców jej klasowego kolegi, którzy hodowali bassety… No i tak bardzo zakochałam się w tych psach ze smętnym spojrzeniem i uszami do ziemi, że oczywiście kupiłam jednego. Półroczną suczkę, którą moje dzieci od razu nazwali Malwą. Och, Maryniu, ile ja miałam potem z nią problemów. Malwa była tak odporna na wszelkie metody wychowawcze, że ni jak nie dała się wychować. Po dwóch miesiącach doszły jeszcze większe problemy. Parę dni przed naszym wyjazdem na wczasy nad Bałtyk, pojechałam z nią i dziećmi na wieś odwiedzić teściów mojego brata. A u nich było akurat świniobicie. Pracujący u nich rzeźnik, tak bardzo był zachwycony naszą Malwą, że co rusz rzucał jej kawałek świniny na podłogę. Prosiłam, żeby tego nie robił, bo pies jeszcze młody i może mu zaszkodzić. Przecież świeża świnina jest toksyczna. Pamiętam to doskonale ze stanu wojennego. Najpierw trzeba ją parę godzin wietrzyć, by nie zaszkodziła na żołądek. No ale że Malwa łasa była na mięcho, skomląc, ciągle się dopraszała. I pewnie gdy nie widziałam jakiś ochłap dostawała. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jakie miałam z nią potem perypetie. Czyściło ją na wszystkie strony. W końcu była tak odwodniona, że weterynarz nie dawał jej większych szans przeżycia. Byłam załamana. Moje dzieci dopiero. A za parę dni czekał nas przecież wyjazd na urlop. Nie wiedziałam, co mam robić. Na szczęście po dwóch dniach, po intensywnym leczeniu weterynaryjnym, Malwa nieco doszła do siebie. Lekarz widział tylko jedne wyjście. Zaaplikować jej porządną dawkę opium i z na wpół uśpioną wsiadać do pociągu i tak jechać na wczasy. Wyobrażasz sobie? Z południa Polski na północ… No i tak jechaliśmy. Całą noc.

Malwa była tak przymulona, że rozwaliła się na podłodze w przejściu między siedzeniami i spała jak zarżnięta. Nie można było jej ruszyć. Zresztą, gdzie skoro tłok w pociągu był niemożebny. Kiedy rano dotarliśmy do Międzyzdrojów, musiałam nieść swój potwornie ciężki plecak na plecach (z zawekowanym jedzeniem), dwa mniejsze plecaki moich dzieci na ramionach (po męczącej nocce nie miały siły)… no i oczywiście Malwę na rękach przed sobą. Ciągle była tak naćpana, że na nogach nie umiała ustać, a co dopiero iść. Na szczęście po dniu wywczasów jakoś to Malwinisko fizycznie do siebie doszło... Ale psychicznie? O rany! Po tym opium najwyraźniej sfiksowała. No sama popatrz, jak ta moja narkomanka wyglądała. Dzieci miały radochę. Ale ja? Szkoda gadać!

 

 

Przez całe dwa tygodnie tak nam tam nad morzem rozrabiała, że co rusz musiałam za nią jakieś koszty ponosić. Najgorsze było to, że stała się okropną złodziejką. Jej miska cały dzień stała pełna, nic z niej nie ruszała, chociaż dogadzałam jej różnymi smakołykami. Smakowało jej tylko to, co sobie sama ukradła. No i kradła na potęgę. Najgorzej było z nią na plaży, bo ani gdzie pofyrtańca przywiązać, ani upilnować. A wiesz, jak jest na plaży, koc przy kocu, ludzi pełno, no to i jedzenia w bród.

Dobrze, że większość ludzi na urlopie ma podwyższony wskaźnik poczucia humoru, to najczęściej reagowali śmiechem na tej jej złodziejskie zapędy. A i ona sama swoim wyglądem i zachowaniem potrafiła porządnie rozśmieszyć. Wieczorem, kiedy czas było wracać do campingu, nigdy z plaży tej czorcicy nie mogliśmy wyciągnąć. Ludzie, którzy już nas znali, stali zawsze przy schodkach na promenadę i czekali na cowieczorny spektakl w wykonaniu Malwy. A ona wyrywała się, uciekała, szczekała, ujadała, skomlała, prychała... ba, nawet jodłowała. Kiedy udało mi się w końcu chwycić ją na ręce, specjalnie robiła się bezwładna, że nie mogłam jej unieść. Po prostu wysypywała mi się z rąk. Jedyny sposób to ciągnąć ją na smyczy po piasku. Oczywiście na brzuchu, bo małpica zbuntowana rozkładała łapy na boki i jak sanie po śniegu ją ciągnęłam, a dzieci popychały za zad. Ludzie pękali ze śmiechu, a my za każdym razem spoceni jak szczury wracaliśmy z plaży.

Raz jej złodziejski wybryk kosztował mnie o wiele więcej, i grosza, i nerwów. Szliśmy wtedy do pobliskiej kawiarenki na naleśniki. Idziemy sobie spokojnie, Malwa ze świeżo umytymi zębami, bo znów się „czegoś" (już nawet nie powiem, czego) na wydmach nażarła... idziemy, idziemy, wesoło sobie rozmawiając, aż tu nagle, Malwa z ogromnym impetem wyrwała mi się ze smyczy i jak szalona pognała przed siebie. Aż jej uszy furkotały w powietrzu. Zdębiałam, bo jeszcze nigdy nie udało jej się ze smyczy zerwać. Wystraszona też byłam, bo nie mogłam pokapować o co jej tym razem chodzi. Za moment już wiedziałam. Niestety. Zobaczyłam wraz z moimi dziećmi jak ona dogania dwoje małych dzieci, wyskakuje w powietrze, i jednemu z nich coś wyrywa z rączki. No myślałam, że mnie trafi. Potworne zamieszanie zrobiło się dookoła. Napadnięte dzieci w pisk, moje dzieci w krzyk, przechodzący ludzie we wrzask... A wiesz, co się okazało, otóż okazało się, iż jedno z tych dzieci trzymało w rącze zwinięty w rulonik banknot 100 zł, wiesz, ten stary jeszcze, czerwony, z Waryńskim, no i nie wiem, czy ta szurnięta Malwa wzięła go za jakiś kawałek ciastka, czy co, w każdym razie z wyskoku w locie chapnęła dziecku za tę stówkę i uciekła w krzaki. No a ja później i 100 zł oddać musiałam i za straty moralne zapłacić również. Oczywiście rodzicom dziecka, nie dziecku.

Mówię Ci, Maryniu, o Malwie to ja mogę książkę napisać, tyle przeróżnych przygód z nią przeżyłam. Po latach to one wszystkie wydają się być bardzo śmieszne, ale wtedy, co z nią przeżyłam, to przeżyłam. Tak szurniętego psa jeszcze nigdy nie miałam.

Ale mamy temat… Hihihi! Listy nasze są całe pieskie, że się tak wyrażę. To nic, wszak pieski to wdzięczny temat. Co nie? Będę już kończyć, drodzy państwo Kazanostwo, bywajcie i zażywajcie świeżego powietrza. Całuski dla Ciebie, a Kazanowi łapa, Nastka

PS

Zapomniałam w poprzednim liście wspomnieć, że podkradłaś mi mój pomysł. Właśnie miałam zamiar ten wiersz o złotej rybce dać córce do wykaligrafowania na wymalowanym przez nią obrazie i przesłać Ci na pamiątkę. Taką niespodziankę chciałam Ci zrobić, a Ty wszystko zepsułaś... No okey, okey, żartuję. Już ci go wczoraj wysłałam.

Ale jakby nie patrzeć, to jeszcze jeden dowód na to, że nic się nie zmieniamy i nadal nadajemy na tych samych falach.

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”

 

sobota, 23 stycznia 2021

W lodowym królestwie Pani Zimy

Kto lubi zimę i wyobraźnię ma, zapewne chętnie wędruje po zaśnieżonych i skutych lodem parkach lub lasach. Mnie się to często zdarza. Zwłaszcza po lasach. Leśnym ludkiem w końcu jestem, jak mnie nazywają moje dzieci. A że wyobraźnię mam bujną, nietrudno mi wśród śniegu i lodu wypatrzyć takie rzeczy, które ją szczególnie inspirują. I które mi się z czymś kojarzą. Często z bajką i z postaciami bajkowymi. Tym razem skojarzyły mi się z bajkowym królestwem Pani Zimy... i wyobraźnia zadziałała.

Wyobraziłam sobie, że spaceruję po jej skutym lodem królestwie, którego wrót strzeże brodaty strażnik — z głową na kolanach. Dziwne? Wcale nie. W bajce wszystko jest możliwe. 

 


Freudenstadt, niczym Feniks odradzał się z popiołów

Wikipedia: Lothar Neumann. Freudenstadt z lotu ptaka - w 2000 r.


Freudenstadt to niewielkie górskie miasto uzdrowiskowe (23,6 tys. ludności) w Niemczech w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia. Leży w samym centrum Schwarzwaldu. To miasto bardzo doświadczone przez historię i klęski żywiołowe. W ciągu minionych stuleci raz po raz było nawiedzane przez pożogi, wojny i pomory.

Jak mówi historia, ostatni tak bolesny cios miasto otrzymało w czasie II wojny światowej z rąk żołnierzy francuskich. Po piekle, jakie mu zgotowało wojsko francuskie 16 i 17 kwietnia 1945 roku, zrównując je z ziemią, miastu ciężko było się podnieść. Francuzi wiedzieli, że miasto było bezbronne, że od dawna nie było tam żadnego żołnierza niemieckiego, mimo to zbombardowali je i rozgrabili. Zniszczyli całkowicie 649 budynków, a spośród nich, wszystkie cenne, historycznie budynki, prawie wszystkie urzędy i ponad połowę budynków mieszkalnych.

Poniższe zdjęcia zrobiłam z historycznych obrazów wiszących w Kościele Luterańskim z XVII wieku.


Tyle krótki zarys historii miasta w czasie II wojny światowej. Jak już wspominałam Freudenstadt przeżyło wiele różnych klęsk, dlatego tym bardziej cieszy fakt, że mieszkańcy wciąż podnosili swoje miasto z rozmaitych klęsk i za każdym razem stawało się ono coraz piękniejsze, a to sprawiło, że dzisiaj jest prawdziwym klejnotem pełnym turystycznych i kulturalnych atrakcji.

Jako ciekawostkę zdradzę, że miasto dzięki swojemu specyficznemu klimatowi gościło wielu znanych na świecie ludzi, m.in. Georg`a V z W. Brytanii, Johna D. Rockefellera i amerykańskiego pisarza Marka Twaina.

Freudenstadt należy dziś do najpopularniejszych górskich ośrodków turystycznych w Niemczech. Z miasta, jako że leży w samym centrum Schwarzwaldu, rozchodzą się liczne szlaki górskie prowadzące w różnych kierunkach Czarnego Lasu. To wymarzone miejsce dla osób kochających długie wędrówki wśród gęstych lasów, pachnących łąk, pastwisk oraz malowniczych górskich wsi i miasteczek.

Symbolem miasta jest największy rynek w Niemczech, prawie idealnie kwadratowy. Rynek otoczony jest historycznymi budowlami i prześlicznymi kamienicami z arkadowymi podcieniami, gdzie mieści się mnóstwo małych, stylowych sklepików, a także knajpek i kawiarenek. Letnią porą wielką atrakcją są tu także przeróżne, zabawne fontanny rozmieszczone na rynku. Tworzą one cudowny, rześki klimat. A jest ich aż pięćdziesiąt.

  

Kiedy zwiedzaliśmy to piękne i niezwykłe miasto, pogoda była niezbyt ładna. Było deszczowo i wietrznie… Ale to żadna przeszkoda dla wytrawnych wędrowców. Byliśmy odpowiednio ubrani i przyjemności w zwiedzaniu miasta mieliśmy mnóstwo. Na ogromnym rynku był akurat jakiś festyn, ludzi było jednak bardzo mało. Chyba jednak ze względu na deszczową pogodę.

Nas pogoda nie zniechęciła i zwiedziliśmy cały ogromny rynek miasta z historycznym Kościołem Luterańskim z XVII w. włącznie.

 

Pośrodku rynku stoi Rathaus (ratusz), w którym mieści się obecnie Muzeum Regionalne. Obok kolejna fontanna. Ludzi niewiele, a ci co są, pochowali się pod parasolami i konsumują tradycyjne, regionalne potrawy. Dzisiaj rynek jest ciasno zabudowany. Stare zdjęcie pokazuje jak wyglądał pod koniec XIX wieku.  

 

Widok na Kościół Luterański Gothic — Renaissance z XVII wieku i na pomnik Venus. Na cokole pomnika widnieje wizerunek Burmistrza Freundenstadt (w latach 1964-1983), który już od 1949 roku był odpowiedzialny za odbudowę miasta.

 

Wnętrze XVII wiecznego kościoła zachwyca niesamowicie. Kościół jest uważany za najbardziej znaczący zabytek Freudenstadt. Na pierwszym zdjęciu z lewej widać miejsce, gdzie można zapalić znicze i wrzucić datki dla biednych na świecie. Obok tablica, która podaje dziesięć powodów, dla których warto odwiedzać kościół.

Jego dwie nawy są względem siebie zwrócone pod kątem prostym. Za to ołtarz umieszczony jest centralnie, tak, aby był dobrze widoczny w obydwóch nawach. Zdjęcia pokazują jak wygląda główna nawa i ołtarz dzisiaj, i jak wyglądały do wojny. Obok ołtarza wisi obraz jego wcześniejszego ofiarodawcy.

Jak wyszliśmy z kościoła, lało już jak z cebra… Fontanny też lały. No cóż, taka ich rola… Deszczu zresztą też. Tak że nasza wycieczka dobiegła końca w strugach deszczu. Trochę szkoda, bo przez to musieliśmy ją nieco skrócić. Zanim jednak ruszyliśmy w powrotną drogą, w jednej ze stylowych chatek posililiśmy się pysznymi, regionalnymi potrawami.



czwartek, 21 stycznia 2021

Poślizg niekontrolowany

Rany, jakie ja mam dzisiaj boleści w kroku! Teraz, kiedy zasiadłam do komputera, ból czuję jeszcze mocniej.

— A cóż to takiego się stało? — ktoś pewnie zapyta.

— Ano stało. Taka mała i niewinna przygoda... a krok boli. Jaka przygoda? Już opowiadam.

Otóż chcąc wyjechać z rana autem, musiałam najpierw ściągnąć z niego osłonę przeciwszronową. Kiedy się już z nią uporałam, zamierzałam  ją schować do bagażnika. Już miałam go otworzyć, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, rozjechałam się na cacy, wykonując efektowny szpagat. A przecież lata już nie te, nie ta sprawność, co kiedyś, kiedy z łatwością szpagat mi wychodził. No dobra, przyznam szczerze, że to nawet niecały szpagat był. Ale w każdym razie o wiele więcej niż półszpagat.

Tak bardzo rano było ślisko, że na nogach nie można było ustać. O ulice służby już zadbały w nocy, ale nie wokół parkujących przy domach aut. No bo jak? Każdy musi sam zadbać. Albo bardzo uważać.

Niby to nic dziwnego, że jest ślisko, wszak luty się zbliża. A już stare przysłowie przecież przestrzega: „Idzie luty, podkuj buty”. Ha, ale jak tu adidasy podkuć? Zresztą, jak tu biegać w podkutych butach? Ni jak się nie da. No nic, mam nadzieję, że do jutra ból się po kościach rozejdzie i dalej będę fikać. Nie zniosłabym uziemienia.

Mimo rozjechanego szpagatu pod domem o brzasku i krokowych boleści, poranną wędrówkę po lesie i tak zaliczyłam… Bo jakżeby inaczej. To moje zdrowie, przyjemność i radocha wielka!... Bo:


W lesie najpiękniej o brzasku…

Kiedy mgłą osnute jeszcze,

Kiedy słońce nabiera blasku,

Kiedy na wpół uśpione jeszcze…


Kiedy promienie słoneczne między drzewami cudnie prześwitują. Kiedy zieloność na tle śniegu oko cieszy. Kiedy czerwień połyskuje na biało-zielonym planie. Kiedy oko lasu przyjaźnie spogląda,  prosząc o kolejne spotkanie.  

No to ja mu — łyp! swoim okiem i — kliiik! okiem obiektywu... Zapewniając w duchu, że tak będzie. Wszak nie może być inaczej, skoro przyroda to mój żywioł.

 


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Szron, cudowny artysta

Szron powstaje tylko podczas pogodnych i mroźnych nocy w wyniku kontaktu wilgotnego powietrza z podłożem o temperaturze poniżej 0° C. Para wodna z powietrza zamienia się wtedy w lód i osadza na liściach i gałęziach drzew. Składa się on z długich, luźnych igiełek lodu, które czasami są tak pięknie rozgałęzione, że wyglądają jak malutkie pióropusze. A to sprawia, że na dużej przestrzeni wszystko wokół wydaje się być tak jakby polukrowane. Takie malownicze, bajkowe wręcz pejzaże tworzy.

Aż dech zapiera, kiedy się widzi takie jego cudeńka. Szkoda, że są tak nietrwałe. Tym bardziej warto je uwieczniać, by dłużej móc je podziwiać na monitorze aparatu fotograficznego i komputera.

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"

  

wtorek, 19 stycznia 2021

Muppet-Show w polskim Parlamencie?

Ktoś kiedyś powiedział (czyt. wicemarszałek Terlecki), że w polskim Parlamencie skończył się Muppet-Show... Czyżby? Śledząc poczynania rządu, można odnieść zupełnie inne wrażenie, a i wielu podobieństw się doszukać... Nie tylko z wyglądu. 

 

 
(obrazek z internetu) 
 

Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


Pobajaj nam Miłka (9)

 Baju, baju, baju, baj,

baje bajki Miłka.

Siądźcie dzieci wokół niej...

Kuka już kukułka:


Będzie baja o Makówce

i rażącej jej pysze.

Będzie też o mądrej Sowie,

co morały pisze.





Zarozumiała Makówka


W makowym polu stoi Makówka…

Stoi i wzdycha: — Boli mnie główka.

Mądrości pełno jest w mojej głowie,

Co mam z nią począć? Kto mi podpowie?


A wokół rosną tylko Maczki,

Takie małe nieboraczki.

Rosną… rosną… i wciąż małe,

Żadne nie są tak dojrzałe.


Lecz choć one takie małe,

Są przyjazne i wspaniałe.

Odziane w czerwone kubraczki

Są wszystkie te małe Maczki…

Tworzą piękną barwę pola,

Taka Maczków przecież rola.


A Makówka tylko wkoło

Wciąż powtarza, trzepiąc głową:

Wszystkie macie puste główki…

Nic wam do mnie, dojrzałej Makówki.

Bo ja jestem tak dojrzała,

Taka mądra, tak wspaniała…


Smutne miny robią Maczki,

Takie małe nieboraczki.

A że Maczki żyją zgodnie,

Wszystko u nich jest podobnie.

Stoją za sobą murem

I wołają wszystkie chórem:


Dziękujemy ci, wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Maczki — bractwo bardzo zgodne —

Miny mają już pogodne

I próbują z każdej strony

Swoją rolę wziąć w obronę.

Hej, Makówko, co ty gadasz?

Może pełną główką władasz,

A choć nasze niepodobne,

Jednak bardziej są ozdobne.


Was tylko ściąć... i do wazonu!

A ze mnie makowca piekarz wykona. —

Oj, nie na żarty zdębiały Maczki

I posmutniały, nieboraczki.


Bo ja jestem tak dojrzała,

Taka mądra, tak wspaniała… —

I trzepnęła główką dumnie,

Bo tak pięknie nikt nie umie.


Zgodne Maczki — stoją murem

I wołają wszystkie chórem:


Dziękujemy ci, wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Głośno ziewnęła znudzona Makówka,

Że aż ze strachu krzyknęła Rosówka:

Cóż ty tak ziewasz, moja pani?!

Swoim nietaktem wszystkich ranisz!


Ach, bo mnie nudzą te małe Maczki.

Chcą być mądrzejsze — nieboraczki…

Tyle rozumu mam w swojej głowie,

Że jest inaczej, nikt mi nie powie!


Na to Rosówka śmiechem parsknęła:

A skąd żeś się tutaj w ogóle wzięła?!

Z kwiatu maku powstaje makówka…

Nie zawsze wyglądała tak twoja główka!


Ach, jesteś głupia… prawdopodobnie! —

Buzię wydęła Makówka wymownie. —

Ja zawsze byłam taka dojrzała,

Taka mądra, taka wspaniała! —

I śmiechem buchnęła, trzęsąc się cała…

Maczki wołają: — Chwała ci, chwała!


Dziękujemy ci, wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Dość tego! — Rosówka nie wytrzymała

I mocno ogonkiem o ziemię zastukała. —

Nic już z tego nie rozumiem,

A rozsądnie myśleć umiem.

Bractwu Maczków jesteś siostrą

Lecz dlaczego taką ostrą?!

Wiem już! Jesteś tylko przemądrzała,

A nie mądra i wspaniała…

A daj ty sobą dobry przykład,

Ze swej wiedzy zrób nam wykład.


A cóż ja wam będę opowiadała?

Natura mądrości wszak wam nie dała.

Zwłaszcza te Maczki… takie szkaradne

W rozumowaniu nieporadne…

Wysiłku mojego byłoby szkoda,

Bo wiedza po was spływa jak woda.


Tyś już chyba oszalała,

Taka z ciebie samochwała!

Wiesz, co myślę, moja droga?

Twoja wiedza jest uboga.

Skończże pleść te dyrdymały,

Bo się śmieje zagon cały...

Znów Makówka obrażona,

Trzepie główką — nastroszona.


Dziękujemy ci, wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Zaraz… zaraz! — Co się dzieje?! —

Gdzieś wysoko ktoś się śmieje.

Aaaa… to Sroka czarnooka

Nadlatuje hen z wysoka.

Skandal! Skandal! — zaskrzeczała. —

Ta Makówka zwariowała…

Durrrna! Durrrrna! — głośniej dodała

I ze świstem — fruuuuu…! — odleciała.


Makóweczka obrażona:

No co ona…? No co ona?!

Przecież jestem doskonała,

Mądra bardzo, wręcz wspaniała!


Kuku! Kuku! — Co się dzieje?!

Czemu każdy tak się śmieje? —

Kukułeczka z lotu ptaka

Zakukała: — Co za draka?!

Wiem! To ty znów Makóweczko

Wciąż wymądrzasz się w kółeczko.

Wymyśl lepiej coś innego…

Co takiego…?! Co takiego?!

Nie pojmuję czego chcesz?

Siły na zamiary mierz!

To dla ciebie dobra rada.

Zarozumiałym być — nie wypada.


A Makówka? Jak to ona…

Jeszcze bardziej obrażona.

Wyście chyba poszaleli,

Na najmądrzejszą się uwzięli.

Czy tak ciężko jest zrozumieć,

Być wspaniałą… trzeba umieć.


Ziarenek maku pełno wokoło,

Bo Makówka wciąż trzepie głową.

A Maczki? Jak to Maczki…

Z radości pokraśniały — nieboraczki.


Dziękujemy ci, wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Huhuuu! Huhuuuuu!!! — zadrgało powietrze.

To stara Sowa kołuje na wietrze.

I wszyscy jakoś zaniemówili…

Każdy się wczuł w powagę chwili.

Bo ta Sowa to mądra głowa.

Wszyscy to wiedzą wszędzie dookoła.

Każdy przed nią respekt czuje,

Choć ona wszystkich dobrze traktuje.

Każdemu daje mądre rady

Lecz bezlitośnie wytyka też wady.


Obok Rosówki Sowa ląduje

I się Makówce wciąż przypatruje.

Słucham was chyba już kwadrans cały

I czuję, że macie problem niemały!

A gdzie jest problem… tam rozwiązanie.

Pozwólcie, że swoje wyrażę wam zdanie:

Każdy ma w życiu swe przeznaczenie,

Lecz żyć w zgodzie z innymi też ma znaczenie...

Dlaczego więc ciebie... Do ciężkiego licha!

Rozpiera aż tak obrzydliwa pycha?!

Z pewnością postawa taka bywa

Dla ciebie samej zbyt uciążliwa.

A w życiu, jak w życiu, każdy miewa racje,

Więc po co ze swojej robić sensacje?

Niech każdy żyje najlepiej jak umie,

Ale drugiego niech też rozumie.

A wtedy wszyscy będziemy weseli...

Czy mieliśmy rację, czy jej nie mieli.


Makówce mina zrzedła wyraźnie

I popatrzyła już nieco przyjaźniej.

Może to wszystko kiedyś zrozumiem.

Jednego tylko pojąć nie umiem…

Za co te Maczki tak mi dziękują?

Robią mi na złość i denerwują.


Rosówka przez chwilę nie reaguje…

Słowami Sowy się delektuje.

W końcu dotarło do niej pytanie,

Więc głośno rzekła (przerywając ziewanie):

Bo co ty robisz, nasza przyjaciółko?

Trzepiesz głową tylko w kółko...

Popatrz sama, co zrobiłaś?

Tylu ziaren się pozbyłaś.

Cały zagon już obsiałaś,

A efektu nie przwidziałaś...

Maczkom ziemię spulchnię wkoło,

Aby było im wesoło,

Bo za rok, wczesną wiosną,

Piękne Maczki tu wyrosną!


A my ci, Makówko, pięknie dziękujemy,

Wszak więcej przyjaciół mieć będziemy!

Chórem zaśpiewały radosne Maczki

Do starszej swej siostry — nieboraczki.


Makówka ze wstydu główkę spuściła

i się głęboko zastanowiła:

Myślę, że oni mogą mieć rację...

Tracąc ziarenka, straciłam orientację.



A morał z tej bajki wypływa taki:

Nie przedkładaj siebie nigdy ponad innych, bo czeka cię zguba, której ty sam będziesz sobie winny.