sobota, 30 stycznia 2021

Polakom brakuje poczucia humoru?

 

Oglądam co wieczór TV Wiadomości

I to, co tam widzę, wcale mnie nie złości.

A wręcz przeciwnie, ubaw mam po pachy,

Bo krach za krachem goni nowe krachy.


Krach na giełdzie, kryzys w rządzie,

Tajne teczki ustawione w rzędzie.

Szafa Lesiaka na oścież otwarta —

To polska rzeczywistość… Ech, do czarta!


Strach nerwy przędzie jak pająk pajęczynę,

Każdy spietrany łeb chowa w pierzynę.

Ale zbyt długo go chować nie może...

Nadchodzą nowe news`y... pożal się Boże:


Ukryta kamera posłanki Beger;

W stolicy pobity jakiś „Neger”;

Młodzież Wszechpolska swastykę nosi;

Lepper Kaczora o litość prosi;

Kurski PO nową świnię podłożył;

Znowu jakiś debil partię założył;

Giertych w mundurki dzieci ubiera;

A gdzieś na świecie panuje cholera…

Lecz to nie wszystko, bo za chwilę:

Kanclerzyca Andzia wygłasza swe Wille,

A w międzyczasie pobito Rabina…

Po co? Dlaczego? Czyja to wina?

Podumać o tym nam długo nie dano,

Bo już na ekranie głoszą znów rano,

Że Begerowa kurwikami strzela

I z owsem do Sejmu z rana się wybiera.

Kaczora po kartoflu Durchfall rozłożył

I Trójkąt Weimarski na później przełożył.

Tusk i Rokita, choć kumple z klubu,

Wciąż epatują swym łubu-dubu!...


Uwaga, uwaga, news`a podali!

Ciężki kaliber… z nóg może zwalić:

W rządzie wybuchła znów seksafera!

Zachód zbaraniał i oczy przeciera.


Sława” Polski nie zna wszak granic,

Bo przy korycie wstyd mają za nic.

Ze śmiechu pękają narody całe,

Nawet na Jamajce zdziwko niemałe.


A my z duchem czasu przecież idziemy,

Co amerykańskie najbardziej chcemy:

A chcemy na lunch wychodzić z pracy;

Po pracy w weekend byczyć się na cacy;

Żadnych życiorysów pisać nie chcemy,

Bo CV brzmi lepiej, i my o tym wiemy.


Jakże amerykańskie jest „Sex-affair”

I jak super brzmi, choć jest nie fair.

Wszak on the example Clintona Billa

TV pokazała jak cool to chwila.


I tak dnia każdego moc wiadomości

Przytłacza, przenika do szpiku kości.

Do tego też PiS wyciska z nas soki...

Czyż to za mało, by zrywać boki?!


Jednak my naród — kompleksy mamy,

Śmiać się nie umiemy z siebie samych.

Choć to zaleta — poczucie humoru,

Dla niej Polakom brakuje wigoru.


Więc czas się nauczyć, nie ma tu sporu (?),

Bo też i nie ma lepszego wyboru...

Śmiejmy się zatem drodzy rodacy,

Nim czas nadejdzie na strajk po pracy.

(9.12.2006)


Ten stary wierszyk przypomniał mi się dziś z samego rana, kiedy to oglądając TVP Info, buchnęłam śmiechem i polałam się kawą. :D Dlaczego? Otóż dlatego, że w czasie porannych wiadomości, w których ostro krytykowano (a jakże!) kolejny protest Strajku Kobiet — na czerwonym pasku przeczytałam nagle taką oto treść: „Siewcy śmierci znów wyszli na ulicę”.

Nic tylko boki zrywać! W 2006 roku PiS był też u władzy... Niedługo, bo Kaczyński się przeliczył. Jak teraz będzie? Najbliższy czas pokaże.


piątek, 29 stycznia 2021

Zima jest kobietą

I tak jak wszystkie kobiety — zmienną jest. To widać i czuć, czasem też i słychać. Nawet w ciągu jednego dnia potrafi się parokrotnie zmieniać. W nocy na przykład sypie gęstym śniegiem, rano jeszcze też, ale w ciągu dnia chlapie już tylko deszczem... i śnieg znika. Po to tylko, by w nocy znów zacząć sypać jak z worka ogromnymi płatkami. Takie ma kaprysy i nic na to poradzić nie można.

 


Jak na prawdziwą kobietę przystało lubi się też stroić. Jej ozdoby napotkać można w wielu miejscach. Robią niesamowite wrażenie. Są piękne i bardzo oryginalne. Wszystkie oczywiście pysznią się na białym tle.

 


O kaczorze i jego przesłaniu

 

Gdy kaczor stoi w zaspie,

Znakiem jest wręcz tego:

Do odwilży daleko!...

Dotarło do każdego?




Tak długo wart będzie to kacze przesłanie

Aż wiosenka przybędzie... i odwilż nastanie.



środa, 27 stycznia 2021

Pandemia w naszym mieście...

Ciągle trwa, ale wyraźnie widać, że coraz bardziej słabnie. W dzisiejszym dniu służby sanitarne meldują o 85 osobach aktualnie zarażonych COVID-19. Codziennie przybywa po kilka lub kilkanaście nowych. Bywało że nawet po kilkadziesiąt w jednym dniu. Tak było w grudniu. Natomiast w całym powiecie — liczącym ca. 113 tys. mieszkańców — od początku pandemii do dnia dzisiejszego zmarło niestety 116 osób.

Włodarze miasta dbają o to, aby było ich jak najmniej. Stąd lockdown i różne obostrzenia. Jednak aż tak bardzo się ich nie odczuwa. Sklepy spożywcze, apteki, drogerie są otwarte normalnie. Wiele przemysłowych także, tyle że pracują w skróconym czasie pracy. Restauracje podobnie. Jedzenie można w nich zamawiać także do domu.

Szkoły i przedszkola są zamknięte do 14 lutego, ale dzieciaki i tak mają frajdę, bo śniegu od niepamiętnych lat napadało mnóstwo i ciągle się trzyma. Jest tak od Wigilii do dziś. Świeży też często popaduje, tak że jest go pełno wszędzie. Dzieci więc szczęśliwe i radosne jeżdżą sobie na sankach i nartach gdzie się tylko da. A da się w wielu miejscach, wszak to górzysty teren.

Na mieście nie widzi się żadnej paniki. Ludzie chodzą (w większości bez maseczek), przystają, rozmawiają, śmieją się. Nie widzi się też żadnej policji, żadnych kontroli.

Miasto dba o swoich obywateli, szczególnie o emerytów i starsze osoby. Wszyscy oni otrzymali darmowe maseczki wielokrotnego użytku, a do tych bardziej schorowanych dowożone są posiłki i różne rzeczy codziennego użytku.



Nastał już też czas szczepień. Nie ma obowiązku poddawania się jemu. Nikt też nie musi sobie głowy zaprzątać jakąś tam rejestracją. Każdy otrzymuje do domu zaproszenie. I ci, którzy reflektują na szczepienie, potwierdzają termin, a ci, którzy nie, nie muszą w ogóle nic robić. I jest spokój, żadnych szaleństw... I w tym pandemicznym świecie życie toczy się jakoś do przodu... I każdy ma cichą nadzieję, że wiosna będzie już nasza... Oby!



Owczy pęd, czy czarne owce?

Co jest gorsze dla stada: owczy pęd, w którym owce potulnie i bezwolnie podążają za najpodlejszym nawet pasterzem, czy czarne owce, które się wyróżniają i przez to są źle widziane?

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


poniedziałek, 25 stycznia 2021

O puszącym się Krzysztofie I.


Gdy paw Krzysztof* się puszy,

Zejdź mu lepiej z drogi...

Jeśli nie chcesz wyglądać

Jak ten krewny ubogi.

    

(* Krzysztof I. — jak Ibisz)

 

 


Z cyklu: Zoologia stosowana”


Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (6). Pół żartem, pół serio

 

 

Witaj, Nastka, Ty moja kochana Serotoninko!

A witają Cię dwa bijące serca. Moje, to wiadomo, ale to drugie to nawet pojęcia mieć nie możesz, czyje. Ha, kochana, to drugie serce to… to… to serce… Kazana. Hurrrraaa! Mam pieska! Kochanego, pięknego, słodkiego, mądrego, radosnego wilczurka... Voila`!!!

 


No czyż nie piękny? Och, jakże ja jestem szczęśliwa. Kocham to moje cudowne psisko jak najbliższą mi osobę. I on to chyba wyczuwa, bo odwdzięcza mi się swoim dobrym psim serduszkiem ile może. Z pewnością instynktownie wyczuwa, żem go z biedy wyciągnęła. Otóż wyobraź sobie, że zanim zaczęłam szukać w gazetach ogłoszeń o sprzedaży psów, postanowiłam najpierw zaglądnąć do naszego miejskiego schroniska. Kiedy tam weszłam, myślałam, że mi serce pęknie na widok tylu biednych piesków. Byłam załamana ich widokiem. Najchętniej bym wszystkie ze sobą wzięła. A kiedy spostrzegłam Kazana, to od razu pewna byłam, że przynajmniej z nim ze schroniska wyjdę. Kazan wodził za mną takim wzrokiem, że czułam się jak zahipnotyzowana. Tyle smutku było w tych jego ogromnych oczętach… No myślałam, że się popłaczę. Pracownik schroniska powiedział mi, że jego właściciel pozbył się go dlatego, że atakował kury sąsiedzkie. Wyobrażasz sobie? Lepiej się problemu pozbyć, niż starać się go rozwiązać. Biedny Kazan, to musiał być dla niego potworny szok, taka drastyczna zmiana, utrata wolności. Kiedy z nim wychodziłam ze schroniska, cały czas tulił się do moich nóg i lizał po rękach. Moje kochane biedaczysko. Był tak szczęśliwy, że go wybawiłam z niewoli. Nie mogę pojąć, co to za ludzie, którzy tak bestialsko traktują te żywe istoty. Najwyraźniej bawią się tylko nimi, a kiedy im się znudzą, albo zaczynają przeszkadzać, pozbywają się ich. Co za podli ludzie! A ja Nastusiu jestem taka szczęśliwa. Teraz mam z kim rozmawiać i na spacery chodzić… E tam… spacery! Marszobiegi, bo Kazan bardzo lubi po lesie się wybiegać. Urszulka też już raz z nami była i też jest zachwycona. Świetnie mi robi taki ruch na świeżym powietrzu. Odżyłam i energii jeszcze mi przybyło. Tak że czasami i trzy razy biegam z Kazanem po lesie… Hihihi! I już wiem, że wszystko to prawda, co w swoim wierszyku o lesie zawarłaś. Dzięki Ci Nastulko za niego! Na porannym wybiegu po lesie zawsze go głośno deklamuję… Serio!

Na aerobik pewnie się zapiszę, ale w późniejszym okresie, aż Kazan będzie już całkowicie zaaklimatyzowany w swoim nowym domu. Choć nie widać, żeby miał jakieś problemy z aklimatyzacją. Zawsze jest radosny. A na mój widok, kiedy wracam z mojej przychodni, skacze z radości jakby się szaleju najadł… No dobra, przyznam szczerze, że sama chcę być z nim jak najdłużej. Szkoda mi też go samego zostawiać w domu.

A wiesz, moja Pola, jak jej powiedziałam o Kazanie, aż piszczała z radości. W następny weekend chce specjalnie przyjechać do domu, by go poznać. Bron też jest zachwycony. Rozmawiałam z nim przez Skype`a i pokazałam mu Kazana. Ależ się cieszył. Prosił mnie też, bym Kazanowi dużo o nim opowiadała, bo jak wróci, to nie chciałby zostać pogryzionym przez mojego osobistego bodyguard`a… Hihihi! Dobre, nie? Ale że Kazan to mój osobisty bodyguard, wiadomym musi być dla wszystkich… Bo mój ci on! I tylko mój… No!

Poza tym wszystko u mnie dobrze. Pielęgniarka wróciła do pracy i dochodzi do siebie. Pacjentów mam od groma, bo ludzie z urlopów różne choróbska skórne poprzywozili. Coraz więcej też ludzi zgłasza się do mnie ze świerzbiączką. Wiesz, to takie atopowe zapalenie skóry, które pojawia się często wraz z uczuleniem na pokarmy, astmą czy katarem siennym. Takie tam przewlekłe i nawrotowe schorzenie, rozwijające się na podłożu zaburzeń w układzie immunologicznym. A ludzie ostatnimi czasy jakoś mniej odporni się stali. No nic, nie będę Cię zanudzać swoją dermatologią. Powiem Ci jeszcze tylko, że bardzo się cieszę z tej mojej prywatnej praktyki. Zwłaszcza teraz. Wiesz, chodzi mi o Kazana.

Przepraszam Cię, że na inne tematy pisać nie będę, ale chyba sama rozumiesz, Kazan przysłonił mi cały świat. Nawet mój pociąg do łakoci jakby zelżał… Hihihi!

O, muszę już kończyć, bo widzę przez okno Urszulkę. Idzie do mnie ubrana w dres. No to zasuwamy do lasu. Pa, Ty moja kochana Serotoninko! Buziaczki słodziutkie ślę! Maryna

PS

Wierz mi, niewiele przesady jest w tym moim określeniu. Od kiedy Cię odnalazłam, tyle radości wstąpiło w moje życie… Jak nic, jesteś moją Serotoninką.


***

 

Witajcie dwa bijące Serducha!

Cudownie Maryniu, cieszę się razem z Tobą z Twojego Kazana. Bardzo się cieszę. A wiesz, w dzieciństwie też miałam Kazana, ale był to pies rasy husky. On jednak, na odmianę, nie w kurach gustował, a w kurzych jajach… Hihihi! Jednak po jakim czasie oduczyliśmy go wybierania kurom jaj z sąsiedzkich kurników. Widać, że nie wszyscy mają ochotę zajmować się swoim psem, i przy byle z nim problemie, oddają do schroniska. Podłe to strasznie! Na wszystkich schroniskach dla zwierząt powinno się zainstalować transparenty z cytatem L.B. Singera: „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka”. Może słowa te co do niektórych przemówią?

Postąpiłaś bardzo mądrze i humanitarnie, że wzięłaś psa ze schroniska. Mądrze, bo pies już dorosły, nie będziesz z nim więc miała kłopotów wychowawczych, jakie się ma ze szczeniakiem. Humanitarnie, bo wybawiłaś z niewoli jedną żywą istotę. Sama doświadczasz, jak bardzo Kazan jest Ci oddany. Pies instynktownie wyczuwa dobrego człowieka.

Wilczury to też bardzo przyjazna dla człowieka rasa. I bardzo człowiekowi oddana. Pamiętam, że jeszcze w Polsce, kiedy po raz pierwszy moim dzieciom chciałam kupić psa, cały czas myślałam właśnie o wilczurze. Moja 10-letnia wtedy córeczka zmieniła jednak moje zamiary. Otóż zaprowadziła mnie do rodziców jej klasowego kolegi, którzy hodowali bassety… No i tak bardzo zakochałam się w tych psach ze smętnym spojrzeniem i uszami do ziemi, że oczywiście kupiłam jednego. Półroczną suczkę, którą moje dzieci od razu nazwali Malwą. Och, Maryniu, ile ja miałam potem z nią problemów. Malwa była tak odporna na wszelkie metody wychowawcze, że ni jak nie dała się wychować. Po dwóch miesiącach doszły jeszcze większe problemy. Parę dni przed naszym wyjazdem na wczasy nad Bałtyk, pojechałam z nią i dziećmi na wieś odwiedzić teściów mojego brata. A u nich było akurat świniobicie. Pracujący u nich rzeźnik, tak bardzo był zachwycony naszą Malwą, że co rusz rzucał jej kawałek świniny na podłogę. Prosiłam, żeby tego nie robił, bo pies jeszcze młody i może mu zaszkodzić. Przecież świeża świnina jest toksyczna. Pamiętam to doskonale ze stanu wojennego. Najpierw trzeba ją parę godzin wietrzyć, by nie zaszkodziła na żołądek. No ale że Malwa łasa była na mięcho, skomląc, ciągle się dopraszała. I pewnie gdy nie widziałam jakiś ochłap dostawała. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jakie miałam z nią potem perypetie. Czyściło ją na wszystkie strony. W końcu była tak odwodniona, że weterynarz nie dawał jej większych szans przeżycia. Byłam załamana. Moje dzieci dopiero. A za parę dni czekał nas przecież wyjazd na urlop. Nie wiedziałam, co mam robić. Na szczęście po dwóch dniach, po intensywnym leczeniu weterynaryjnym, Malwa nieco doszła do siebie. Lekarz widział tylko jedne wyjście. Zaaplikować jej porządną dawkę opium i z na wpół uśpioną wsiadać do pociągu i tak jechać na wczasy. Wyobrażasz sobie? Z południa Polski na północ… No i tak jechaliśmy. Całą noc.

Malwa była tak przymulona, że rozwaliła się na podłodze w przejściu między siedzeniami i spała jak zarżnięta. Nie można było jej ruszyć. Zresztą, gdzie skoro tłok w pociągu był niemożebny. Kiedy rano dotarliśmy do Międzyzdrojów, musiałam nieść swój potwornie ciężki plecak na plecach (z zawekowanym jedzeniem), dwa mniejsze plecaki moich dzieci na ramionach (po męczącej nocce nie miały siły)… no i oczywiście Malwę na rękach przed sobą. Ciągle była tak naćpana, że na nogach nie umiała ustać, a co dopiero iść. Na szczęście po dniu wywczasów jakoś to Malwinisko fizycznie do siebie doszło... Ale psychicznie? O rany! Po tym opium najwyraźniej sfiksowała. No sama popatrz, jak ta moja narkomanka wyglądała. Dzieci miały radochę. Ale ja? Szkoda gadać!

 

 

Przez całe dwa tygodnie tak nam tam nad morzem rozrabiała, że co rusz musiałam za nią jakieś koszty ponosić. Najgorsze było to, że stała się okropną złodziejką. Jej miska cały dzień stała pełna, nic z niej nie ruszała, chociaż dogadzałam jej różnymi smakołykami. Smakowało jej tylko to, co sobie sama ukradła. No i kradła na potęgę. Najgorzej było z nią na plaży, bo ani gdzie pofyrtańca przywiązać, ani upilnować. A wiesz, jak jest na plaży, koc przy kocu, ludzi pełno, no to i jedzenia w bród.

Dobrze, że większość ludzi na urlopie ma podwyższony wskaźnik poczucia humoru, to najczęściej reagowali śmiechem na tej jej złodziejskie zapędy. A i ona sama swoim wyglądem i zachowaniem potrafiła porządnie rozśmieszyć. Wieczorem, kiedy czas było wracać do campingu, nigdy z plaży tej czorcicy nie mogliśmy wyciągnąć. Ludzie, którzy już nas znali, stali zawsze przy schodkach na promenadę i czekali na cowieczorny spektakl w wykonaniu Malwy. A ona wyrywała się, uciekała, szczekała, ujadała, skomlała, prychała... ba, nawet jodłowała. Kiedy udało mi się w końcu chwycić ją na ręce, specjalnie robiła się bezwładna, że nie mogłam jej unieść. Po prostu wysypywała mi się z rąk. Jedyny sposób to ciągnąć ją na smyczy po piasku. Oczywiście na brzuchu, bo małpica zbuntowana rozkładała łapy na boki i jak sanie po śniegu ją ciągnęłam, a dzieci popychały za zad. Ludzie pękali ze śmiechu, a my za każdym razem spoceni jak szczury wracaliśmy z plaży.

Raz jej złodziejski wybryk kosztował mnie o wiele więcej, i grosza, i nerwów. Szliśmy wtedy do pobliskiej kawiarenki na naleśniki. Idziemy sobie spokojnie, Malwa ze świeżo umytymi zębami, bo znów się „czegoś" (już nawet nie powiem, czego) na wydmach nażarła... idziemy, idziemy, wesoło sobie rozmawiając, aż tu nagle, Malwa z ogromnym impetem wyrwała mi się ze smyczy i jak szalona pognała przed siebie. Aż jej uszy furkotały w powietrzu. Zdębiałam, bo jeszcze nigdy nie udało jej się ze smyczy zerwać. Wystraszona też byłam, bo nie mogłam pokapować o co jej tym razem chodzi. Za moment już wiedziałam. Niestety. Zobaczyłam wraz z moimi dziećmi jak ona dogania dwoje małych dzieci, wyskakuje w powietrze, i jednemu z nich coś wyrywa z rączki. No myślałam, że mnie trafi. Potworne zamieszanie zrobiło się dookoła. Napadnięte dzieci w pisk, moje dzieci w krzyk, przechodzący ludzie we wrzask... A wiesz, co się okazało, otóż okazało się, iż jedno z tych dzieci trzymało w rącze zwinięty w rulonik banknot 100 zł, wiesz, ten stary jeszcze, czerwony, z Waryńskim, no i nie wiem, czy ta szurnięta Malwa wzięła go za jakiś kawałek ciastka, czy co, w każdym razie z wyskoku w locie chapnęła dziecku za tę stówkę i uciekła w krzaki. No a ja później i 100 zł oddać musiałam i za straty moralne zapłacić również. Oczywiście rodzicom dziecka, nie dziecku.

Mówię Ci, Maryniu, o Malwie to ja mogę książkę napisać, tyle przeróżnych przygód z nią przeżyłam. Po latach to one wszystkie wydają się być bardzo śmieszne, ale wtedy, co z nią przeżyłam, to przeżyłam. Tak szurniętego psa jeszcze nigdy nie miałam.

Ale mamy temat… Hihihi! Listy nasze są całe pieskie, że się tak wyrażę. To nic, wszak pieski to wdzięczny temat. Co nie? Będę już kończyć, drodzy państwo Kazanostwo, bywajcie i zażywajcie świeżego powietrza. Całuski dla Ciebie, a Kazanowi łapa, Nastka

PS

Zapomniałam w poprzednim liście wspomnieć, że podkradłaś mi mój pomysł. Właśnie miałam zamiar ten wiersz o złotej rybce dać córce do wykaligrafowania na wymalowanym przez nią obrazie i przesłać Ci na pamiątkę. Taką niespodziankę chciałam Ci zrobić, a Ty wszystko zepsułaś... No okey, okey, żartuję. Już ci go wczoraj wysłałam.

Ale jakby nie patrzeć, to jeszcze jeden dowód na to, że nic się nie zmieniamy i nadal nadajemy na tych samych falach.

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”

 

sobota, 23 stycznia 2021

W lodowym królestwie Pani Zimy

Kto lubi zimę i wyobraźnię ma, zapewne chętnie wędruje po zaśnieżonych i skutych lodem parkach lub lasach. Mnie się to często zdarza. Zwłaszcza po lasach. Leśnym ludkiem w końcu jestem, jak mnie nazywają moje dzieci. A że wyobraźnię mam bujną, nietrudno mi wśród śniegu i lodu wypatrzyć takie rzeczy, które ją szczególnie inspirują. I które mi się z czymś kojarzą. Często z bajką i z postaciami bajkowymi. Tym razem skojarzyły mi się z bajkowym królestwem Pani Zimy... i wyobraźnia zadziałała.

Wyobraziłam sobie, że spaceruję po jej skutym lodem królestwie, którego wrót strzeże brodaty strażnik — z głową na kolanach. Dziwne? Wcale nie. W bajce wszystko jest możliwe. 

 


Freudenstadt, niczym Feniks odradzał się z popiołów

Wikipedia: Lothar Neumann. Freudenstadt z lotu ptaka - w 2000 r.


Freudenstadt to niewielkie górskie miasto uzdrowiskowe (23,6 tys. ludności) w Niemczech w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia. Leży w samym centrum Schwarzwaldu. To miasto bardzo doświadczone przez historię i klęski żywiołowe. W ciągu minionych stuleci raz po raz było nawiedzane przez pożogi, wojny i pomory.

Jak mówi historia, ostatni tak bolesny cios miasto otrzymało w czasie II wojny światowej z rąk żołnierzy francuskich. Po piekle, jakie mu zgotowało wojsko francuskie 16 i 17 kwietnia 1945 roku, zrównując je z ziemią, miastu ciężko było się podnieść. Francuzi wiedzieli, że miasto było bezbronne, że od dawna nie było tam żadnego żołnierza niemieckiego, mimo to zbombardowali je i rozgrabili. Zniszczyli całkowicie 649 budynków, a spośród nich, wszystkie cenne, historycznie budynki, prawie wszystkie urzędy i ponad połowę budynków mieszkalnych.

Poniższe zdjęcia zrobiłam z historycznych obrazów wiszących w Kościele Luterańskim z XVII wieku.


Tyle krótki zarys historii miasta w czasie II wojny światowej. Jak już wspominałam Freudenstadt przeżyło wiele różnych klęsk, dlatego tym bardziej cieszy fakt, że mieszkańcy wciąż podnosili swoje miasto z rozmaitych klęsk i za każdym razem stawało się ono coraz piękniejsze, a to sprawiło, że dzisiaj jest prawdziwym klejnotem pełnym turystycznych i kulturalnych atrakcji.

Jako ciekawostkę zdradzę, że miasto dzięki swojemu specyficznemu klimatowi gościło wielu znanych na świecie ludzi, m.in. Georg`a V z W. Brytanii, Johna D. Rockefellera i amerykańskiego pisarza Marka Twaina.

Freudenstadt należy dziś do najpopularniejszych górskich ośrodków turystycznych w Niemczech. Z miasta, jako że leży w samym centrum Schwarzwaldu, rozchodzą się liczne szlaki górskie prowadzące w różnych kierunkach Czarnego Lasu. To wymarzone miejsce dla osób kochających długie wędrówki wśród gęstych lasów, pachnących łąk, pastwisk oraz malowniczych górskich wsi i miasteczek.

Symbolem miasta jest największy rynek w Niemczech, prawie idealnie kwadratowy. Rynek otoczony jest historycznymi budowlami i prześlicznymi kamienicami z arkadowymi podcieniami, gdzie mieści się mnóstwo małych, stylowych sklepików, a także knajpek i kawiarenek. Letnią porą wielką atrakcją są tu także przeróżne, zabawne fontanny rozmieszczone na rynku. Tworzą one cudowny, rześki klimat. A jest ich aż pięćdziesiąt.

  

Kiedy zwiedzaliśmy to piękne i niezwykłe miasto, pogoda była niezbyt ładna. Było deszczowo i wietrznie… Ale to żadna przeszkoda dla wytrawnych wędrowców. Byliśmy odpowiednio ubrani i przyjemności w zwiedzaniu miasta mieliśmy mnóstwo. Na ogromnym rynku był akurat jakiś festyn, ludzi było jednak bardzo mało. Chyba jednak ze względu na deszczową pogodę.

Nas pogoda nie zniechęciła i zwiedziliśmy cały ogromny rynek miasta z historycznym Kościołem Luterańskim z XVII w. włącznie.

 

Pośrodku rynku stoi Rathaus (ratusz), w którym mieści się obecnie Muzeum Regionalne. Obok kolejna fontanna. Ludzi niewiele, a ci co są, pochowali się pod parasolami i konsumują tradycyjne, regionalne potrawy. Dzisiaj rynek jest ciasno zabudowany. Stare zdjęcie pokazuje jak wyglądał pod koniec XIX wieku.  

 

Widok na Kościół Luterański Gothic — Renaissance z XVII wieku i na pomnik Venus. Na cokole pomnika widnieje wizerunek Burmistrza Freundenstadt (w latach 1964-1983), który już od 1949 roku był odpowiedzialny za odbudowę miasta.

 

Wnętrze XVII wiecznego kościoła zachwyca niesamowicie. Kościół jest uważany za najbardziej znaczący zabytek Freudenstadt. Na pierwszym zdjęciu z lewej widać miejsce, gdzie można zapalić znicze i wrzucić datki dla biednych na świecie. Obok tablica, która podaje dziesięć powodów, dla których warto odwiedzać kościół.

Jego dwie nawy są względem siebie zwrócone pod kątem prostym. Za to ołtarz umieszczony jest centralnie, tak, aby był dobrze widoczny w obydwóch nawach. Zdjęcia pokazują jak wygląda główna nawa i ołtarz dzisiaj, i jak wyglądały do wojny. Obok ołtarza wisi obraz jego wcześniejszego ofiarodawcy.

Jak wyszliśmy z kościoła, lało już jak z cebra… Fontanny też lały. No cóż, taka ich rola… Deszczu zresztą też. Tak że nasza wycieczka dobiegła końca w strugach deszczu. Trochę szkoda, bo przez to musieliśmy ją nieco skrócić. Zanim jednak ruszyliśmy w powrotną drogą, w jednej ze stylowych chatek posililiśmy się pysznymi, regionalnymi potrawami.



piątek, 22 stycznia 2021

Poślizg niekontrolowany

Rany, jakie ja mam dzisiaj boleści w kroku! Teraz, kiedy zasiadłam do komputera, ból czuję jeszcze mocniej.

— A cóż to takiego się stało? — ktoś pewnie zapyta.

— Ano stało. Taka mała i niewinna przygoda... a krok boli. Jaka przygoda? Już opowiadam.

Otóż chcąc wyjechać z rana autem, musiałam najpierw ściągnąć z niego osłonę przeciwszronową. Kiedy się już z nią uporałam, zamierzałam  ją schować do bagażnika. Już miałam go otworzyć, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, rozjechałam się na cacy, wykonując efektowny szpagat. A przecież lata już nie te, nie ta sprawność, co kiedyś, kiedy z łatwością szpagat mi wychodził. No dobra, przyznam szczerze, że to nawet niecały szpagat był. Ale w każdym razie o wiele więcej niż półszpagat.

Tak bardzo rano było ślisko, że na nogach nie można było ustać. O ulice służby już zadbały w nocy, ale nie wokół parkujących przy domach aut. No bo jak? Każdy musi sam zadbać. Albo bardzo uważać.

Niby to nic dziwnego, że jest ślisko, wszak luty się zbliża. A już stare przysłowie przecież przestrzega: „Idzie luty, podkuj buty”. Ha, ale jak tu adidasy podkuć? Zresztą, jak tu biegać w podkutych butach? Ni jak się nie da. No nic, mam nadzieję, że do jutra ból się po kościach rozejdzie i dalej będę fikać. Nie zniosłabym uziemienia.

Mimo rozjechanego szpagatu pod domem o brzasku i krokowych boleści, poranną wędrówkę po lesie i tak zaliczyłam… Bo jakżeby inaczej. To moje zdrowie, przyjemność i radocha wielka!... Bo:


W lesie najpiękniej o brzasku…

Kiedy mgłą osnute jeszcze,

Kiedy słońce nabiera blasku,

Kiedy na wpół uśpione jeszcze…


Kiedy promienie słoneczne między drzewami cudnie prześwitują. Kiedy zieloność na tle śniegu oko cieszy. Kiedy czerwień połyskuje na biało-zielonym planie. Kiedy oko lasu przyjaźnie spogląda,  prosząc o kolejne spotkanie.  

No to ja mu — łyp! swoim okiem i — kliiik! okiem obiektywu... Zapewniając w duchu, że tak będzie. Wszak nie może być inaczej, skoro przyroda to mój żywioł.

 


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


Szron, cudowny artysta

Szron powstaje tylko podczas pogodnych i mroźnych nocy w wyniku kontaktu wilgotnego powietrza z podłożem o temperaturze poniżej 0° C. Para wodna z powietrza zamienia się wtedy w lód i osadza na liściach i gałęziach drzew. Składa się on z długich, luźnych igiełek lodu, które czasami są tak pięknie rozgałęzione, że wyglądają jak malutkie pióropusze. A to sprawia, że na dużej przestrzeni wszystko wokół wydaje się być tak jakby polukrowane. Takie malownicze, bajkowe wręcz pejzaże tworzy.

Aż dech zapiera, kiedy się widzi takie jego cudeńka. Szkoda, że są tak nietrwałe. Tym bardziej warto je uwieczniać, by dłużej móc je podziwiać na monitorze aparatu fotograficznego i komputera.

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"

  

środa, 20 stycznia 2021

Muppet-Show w polskim Parlamencie?

Ktoś kiedyś powiedział (czyt. wicemarszałek Terlecki), że w polskim Parlamencie skończył się Muppet-Show... Czyżby? Śledząc poczynania rządu, można odnieść zupełnie inne wrażenie, a i wielu podobieństw się doszukać... Nie tylko z wyglądu. 

 

 
(obrazek z internetu) 
 

Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


Pobajaj nam Miłka (9)

 Baju, baju, baju, baj,

baje bajki Miłka.

Siądźcie dzieci wokół niej...

Kuka już kukułka:


Będzie baja o Makówce

i rażącej jej pysze.

Będzie też o mądrej Sowie,

co morały pisze.





Zarozumiała Makówka


W makowym polu stoi Makówka,

Stoi i wzdycha: — Boli mnie główka.

Mądrości pełno jest w mojej głowie,

Co mam z nią począć? Kto mi podpowie?


A wokół rosną tylko Maczki,

Takie małe nieboraczki.

Rosną… rosną… i wciąż małe,

Żadne nie są tak dojrzałe.


Lecz choć one takie małe,

Są przyjazne i wspaniałe.

W czerwone odziane kubraczki

Są te wszystkie małe Maczki…

Tworzą piękną barwę pola,

Taka Maczków przecież rola.


A Makówka tylko wkoło

Wciąż powtarza, trzepiąc głową:

Wszystkie macie puste główki…

Nic wam do mnie, dojrzałej Makówki.

Bo ja jestem tak dojrzała,

Taka mądra, tak wspaniała…


Smutne miny robią Maczki,

Takie małe nieboraczki.

A że Maczki żyją zgodnie,

Wszystko u nich jest podobnie.

Stoją wciąż za sobą murem

I wołają wszystkie chórem:


Dziękujemy ci wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Maczki — bractwo bardzo zgodne —

Miny mają już pogodne

I próbują z każdej strony

Swoją rolę wziąć w obronę.

Hej Makówko, co ty gadasz?

Może pełną główką władasz,

A choć nasze niepodobne,

Jednak bardziej są ozdobne.


Was tylko ściąć... i do wazonu!

A ze mnie makowca piekarz wykona. —

Oj nie na żarty zdębiały Maczki

I posmutniały, nieboraczki.


Bo ja jestem tak dojrzała,

Taka mądra, tak wspaniała! —

I trzepnęła główką dumnie,

Bo tak pięknie nikt nie umie.


Zgodne Maczki — stoją murem

I wołają wszystkie chórem:


Dziękujemy ci wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Głośno ziewnęła znudzona Makówka,

Że aż ze strachu krzyknęła Rosówka:

Cóż ty tak ziewasz moja pani?!

Swoim nietaktem wszystkich ranisz!


Ach, bo mnie nudzą te małe Maczki.

Chcą być mądrzejsze, nieboraczki…

Tyle rozumu mam w swojej głowie,

Że jest inaczej, nikt mi nie powie!


Na to Rosówka śmiechem parsknęła:

A skądżeś się tutaj w ogóle wzięła?!

Z kwiatu maku powstaje makówka,

Nie zawsze wyglądała tak twoja główka!


Ach, jesteś głupia… prawdopodobnie! —

Buzię wydęła Makówka wymownie. —

Ja zawsze byłam taka dojrzała,

Taka mądra, taka wspaniała! —

I śmiechem buchnęła, trzęsąc się cała…

Maczki wołają: — Chwała ci, chwała!


Dziękujemy ci wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Dość tego! — Rosówka nie wytrzymała

I mocno ogonkiem o ziemię zastukała. —

Nic już z tego nie rozumiem,

A rozsądnie myśleć umiem.

Bractwa Maczków jesteś siostrą,

Lecz dlaczego taką ostrą?!

Wiem już! Jesteś tylko przemądrzała,

A nie mądra i wspaniała…

A daj ty sobą dobry przykład,

Ze swej wiedzy zrób nam wykład.


A cóż ja wam będę opowiadała?

Natura mądrości wszak wam nie dała.

Zwłaszcza te Maczki… takie szkaradne

W rozumowaniu nieporadne.

Wysiłku mojego byłoby szkoda,

Bo wiedza po was spływa jak woda.


Tyś już chyba oszalała,

Taka z ciebie samochwała!

Wiesz, co myślę, moja droga?

Twoja wiedza jest uboga.

Skończże pleść te dyrdymały,

Bo się śmieje zagon cały.

Znów Makówka obrażona,

Trzepie główką nastroszona.


Dziękujemy ci wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Zaraz… zaraz! — Co się dzieje?! —

Gdzieś wysoko ktoś się śmieje.

Aaaa… to Sroka czarnooka

Nadlatuje hen z wysoka.

Skandal! Skandal! — zaskrzeczała. —

Ta Makówka zwariowała…

Durrrna! Durrrrna! — głośniej dodała

I ze świstem fruuuuu…! odleciała.


Makóweczka obrażona:

No co ona…? No co ona?!

Przecież jestem doskonała,

Mądra bardzo, wręcz wspaniała!


Kuku! Kuku! — Co się dzieje?!

Czemu każdy tak się śmieje? —

Kukułeczka z lotu ptaka

Zakukała: — Co za draka?!

Wiem! To ty znów Makóweczko

Wciąż wymądrzasz się w kółeczko.

Wymyśl lepiej coś innego…

Co takiego…?! Co takiego?!

Nie pojmuję, czego chcesz?

Siły na zamiary mierz!

To dla ciebie dobra rada.

Zarozumiałym być nie wypada.


A Makówka? Jak to ona…

Jeszcze bardziej obrażona.

Wyście chyba poszaleli,

Na najmądrzejszą się uwzięli.

Czy tak ciężko jest zrozumieć,

Być wspaniałą trzeba umieć.


Ziarenek maku pełno wokoło,

Bo Makówka wciąż trzepie głową.

A Maczki? Jak to Maczki,

Z radości pokraśniały nieboraczki.


Dziękujemy ci wspaniała Makówko,

Że tak trzepiesz swoją główką!


Huhuuu! Huhuuuuu!!! — zadrgało powietrze.

To stara Sowa kołuje na wietrze.

I wszyscy jakoś zaniemówili,

Każdy się wczuł w powagę chwili.

Bo ta Sowa to mądra głowa.

Wszyscy to wiedzą wszędzie dookoła.

Każdy przed nią respekt czuje,

Choć ona wszystkich dobrze traktuje.

Każdemu daje mądre rady,

Lecz też bezlitośnie wytyka wady.


Obok Rosówki Sowa ląduje

I się Makówce wciąż przypatruje.

Słucham was już kwadrans cały

I widzę, że macie problem niemały!

A gdzie jest problem… tam rozwiązanie.

Pozwólcie, że wam wyrażę swoje zdanie:

Każdy ma w życiu swe przeznaczenie,

Lecz żyć w zgodzie z innymi też ma znaczenie...

Dlaczego więc ciebie... Do ciężkiego licha!

Rozpiera aż tak obrzydliwa pycha?!

Postawa taka z pewnością bywa

Dla ciebie samej zbyt uciążliwa.

A przecież w życiu każdy miewa racje,

Po co więc robić ze swojej sensacje?

Niech każdy żyje najlepiej jak umie,

Ale drugiego niech też rozumie.

A wszyscy wtedy będziemy weseli,

Bez względu na to, czy rację żeśmy mieli.


Makówce mina zrzedła wyraźnie

I popatrzyła już nieco przyjaźniej.

Może to wszystko kiedyś zrozumiem.

Jednego tylko pojąć nie umiem…

Za co te Maczki tak mi dziękują?

Robią mi na złość i denerwują.


Rosówka przez chwilę nie reaguje…

Słowami Sowy się delektuje.

W końcu dotarło do niej pytanie,

Więc głośno rzekła (kończąc ziewanie):

Bo co ty robisz, droga przyjaciółko?

Trzepiesz swą głową tylko w kółko...

Popatrz na ziemię, co żeś narobiła,

Mnóstwa ziarenek się sama pozbyłaś.

Już cały zagon na dobre obsiałaś...

A efektu siania nie przewidziałaś?

Dzięki tobie już wczesną wiosną

Piękne Maczki tutaj wyrosną.

A ja im ziemię spulchnię wokoło,

Aby im wszystkim było wesoło,


A my ci Makówko pięknie dziękujemy,

Wszak więcej przyjaciół mieć będziemy!

Chórem zaśpiewały radosne Maczki

Do starszej swej siostry, nieboraczki.


Makówka ze wstydu główkę spuściła

i się głęboko zastanowiła:

Myślę, że oni mogą mieć rację...

Tracąc ziarenka, straciłam orientację.


A morał z tej bajki wypływa taki:

Nie przedkładaj siebie ponad innych, bo stracisz przyjaciół z własnej winy.


niedziela, 17 stycznia 2021

"Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza" (?)

Miałam wspaniały weekend, polsko-niemiecki weekend. Nie dość, że nasze rodzinne poczwórne święto miło się przedłużało, to jeszcze w międzyczasie, w sobotę, wiele emocji i radości przeżywałam na meczu (i po) Niemcy — Argentyna, w którym to Niemcy (z najmłodszą drużyną na MŚ) doszczętnie rozgromili Argentynę. Rany, cóż to był za mecz! Chłopcy szli jak burza, i nie dając przeciwnikowi najmniejszych szans, wygrali fenomenalnym wynikiem 4:0. Jeszcze i w niedzielę dłonie mnie piekły od bicia braw. A co się przy oglądaniu meczu nagimnastykowałam, to moje.

Na mieście zaś cały wieczór i noc szaleństwo euforii. Ludzie tańczyli, śpiewali, trąbili na wuwuzele i na czym się tylko dało. Z włączonymi klaksonami i z powiewającymi flagami jeździli samochodami i motorami. Wielu rowerami, nawet i na rolkach. Och, jakże uwielbiam oglądać radość ludzi. Uzasadnioną radość. Bez względu na nacje.

Nie ukrywam, że z ogromną pasją kibicowałam Niemcom. Raz, że Niemcy to moja druga Ojczyzna od przeszło 21 lat, a dwa, i przede wszystkim dlatego, że w meczu grali dwaj Polacy: Podolski i Klose (taka to moja mała namiastka patriotyzmu). Uwielbiam tych chłopaków, a już zwłaszcza Podolskiego.

 


Bardzo mi się podobało, że wielu niemieckich kibiców dziękowało Polsce za tak wspaniałych piłkarzy, jakimi oni są. Byli też tacy, co nawet śpiewali po polsku: — „Do przodu Polsko, do boju Polsko... Biało-czerwonych w sercu miej...”. Bardzo lubię obserwować ludzi, kiedy się jednoczą. Kiedy przejawiają przyjazne uczucia i intencje. Bez względu na okoliczności. Jako pacyfistka, nie znoszę przejawów agresji i nienawiści.

A w niedzielę — II tura Wyborów Prezydenckich, to był dla mnie ten najbardziej wyczekiwany i najważniejszy dzień, a i najbardziej emocjonujący. Polką przecież jestem... i na zawsze pozostanę! Niekiedy ktoś próbuje, używając brzydkich słów, podważać mój patriotyzm. Nie przejmuję się tym jednak, bo uważam, że każdy ma prawo do wyrażania własnych poglądów, byleby mówił czy pisał o nich z zachowaniem kultury. Pomijając oczywiście satyry, bo te rządzą się własnymi prawami.

Nie wstydzę się swoich poglądów i sama wiem najlepiej, co czuję i jak czuję. A dziś czuję ogromną satysfakcję, że Polacy od Morza do Tatr i z Zagranicy — to mądry Naród, że wybrali na prezydenta osobę bezkonfliktową, której obca jest nienawiść. Osobę otwartą na świat, patrzącą przede wszystkim w przyszłość, nie rozdrapującą ran przeszłości, podchodzącą z szacunkiem i rozwagą do historii Polski. Osobę, która godnie będzie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Bez ośmieszania Jej przed światem i zadziwiania różnymi fobiami. Wierzę, że ja, jak i większość Polaków, którzy głosowali na Bronisława Komorowskiego się nie zawiedziemy. Że najbliższa przyszłość pokaże, iż nasz wybór był słuszny... dla Polski, dla Polaków. Gratuluję, Panie Prezydencie!

 

gazeta.razem.pl/multimedia/komorowski.jpg 
 

"Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza"!

 

a więc:


"Do przodu, Polsko!

Do boju, Polsko!

Nie zginiesz nigdy

póki o zwycięstwo grasz..."

(Marek Torzewski)


5.07.2010

 

Tekst ten napisałam przeszło 10 lat temu. Czy dzisiaj coś bym w nim zmieniła? Tak. I to dużo... Bo zawiodłam się na autorze tekstu powyższego hymnu polskiej reprezentacji w PN. Trochę i na Klose. Tylko Podolskiego ciągle tak samo cenię i lubię. Nie tylko jako piłkarza, ale jako człowieka.

Ale przede wszystkim dlatego, gdyż bardzo zawiodłam się na Prezydencie Komorowskim. Szybko przestał być prezydentem z mojej bajki. Nie mogę mu wybaczyć zwłaszcza tego, że tak głupio przegrał kolejne wybory prezydenckie i tym samym otworzył Kaczyńskiemu drogę do władzy w kierunku systemu autorytarnego. Że Polska jest teraz spychana do średniowiecza przez tego nienawistnego, oderwanego od rzeczywistości człowieka. Że niszczony jest Naród poprzez wprowadzanie coraz większego reżimu i ciągłego straszenia. Że Polacy coraz mniej się uśmiechają. Że coraz bardziej pięści zaciskają.

Że niszczony jest Naród, świadczy o tym (m.in.) również jego wczorajsze wystąpienie w kościele (z okazji mszy promującej jego rodzinę i postawieniu jej na piedestale), gdzie takimi oto słowami przemówił do Polaków:

Zło atakuje nasz kraj, nasz naród i instytucję, która jest centrum naszej tożsamości, czyli Kościół katolicki. Po raz pierwszy przemawiam wewnątrz kościoła, bo tam na zewnątrz stoją ci, którzy walczą w najgorszej sprawie i chcą go zniszczyć”.

No ręce opadają, słuchając tego. Kto, co niszczy, się pytam? Jeśli stoją i walczą, to tylko z tobą, siewco nienawiści i chaosu w Polsce, który obecnie wykorzystujesz pandemię koronawirusa do jeszcze szybszego wprowadzenia swojej autorytarnej władzy i do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej.

Czy po tych wszystkich aferach zamiatanych szybko pod dywan zwykły człowiek może mu jeszcze wierzyć? Wychodzi na to, że tak. I to jest najgorsze. Nieustanna manipulacja narodem przynosi satrapie zamierzone efekty.

Uspokaja mnie cicha nadzieja, że może jednak tak się musiało stać, że Kaczyński doszedł do władzy. Że inaczej nie dałoby się go pozbyć z życia politycznego... I że wreszcie odejdzie w niebyt w niesławie i jeszcze większymi literami zapisze się na czarnych kartach historii. Szkoda tylko Polski, bo długo będzie leczyć rany zadane przez niego.

Uspokaja mnie jeszcze inna nadzieja, że w końcu powstanie jakaś nowa, mądra partia, która przywróci w Polsce spokój i szacunek na arenie międzynarodowej... Czy tak się stanie? Czas pokaże. Już najbliższe miesiące.


sobota, 16 stycznia 2021

Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (5). Pół żartem, pół serio

 

Witaj, Nastka!

Wielkie dzięki za radę. Wyobraź sobie, że działa. I to jeszcze jak! Kiedy tylko widzę tę moją sąsiadkę z boku, już z daleka głośno ją pozdrawiam z szerokim uśmiechem na twarzy… A jakże! Och, gdybyś widziała jej minę. Wygląda jakby żabę połykała, tak ciężko jej odpowiedzieć na to moje radosne pozdrowienie. Zauważyłam, że coraz częściej stara się mnie nawet unikać, byleby tylko na moje pozdrowienia nie musieć odpowiadać. Nie wiem czemu, przecież tak milutko ją pozdrawiam… Hihihi! Czyżby miała coś na sumieniu? Już ona sama najlepiej wie. A ja mam przynajmniej od niej spokój… Wreszcie! I niechaj tak zostanie. Bo tak jak piszesz, szkoda czasu, by zajmować się takimi osobami. Koniec, kropka, toczka, finito, schluss… amen! Dobrze mówię, nie?

A ten Twój wierszyk o złotej rybce pt.: „Gdybym no tylko złotą rybką została”, to mi podeślij, proszę. Wydrukuję go sobie na pięknie zdobionym papierze i powieszę w gabinecie. A co? Też mi się nieraz marzy złotą rybką zostać. Bo te moje trzy rybeńki, choć takie śliczniutkie, złociste, to jednak jakieś nieskore do spełniania życzeń. Wpatruję się w nie po kilka razy dziennie, mamrocząc swoje życzenia… i nic! Nic się nie dzieje… Hihihi! No ale przynajmniej na uspokojenie działają. A to już i tak dużo.

Twoje opowieści o Jockerze jeszcze bardziej mnie przekonują do kupna psa. Będę miała nie tylko obrońcę, ale też i z kim pobiegać rano i wieczorem. Wszak energii mam tyle, że mnie nieraz roznosi. Już myślałam, że trzeba mi się na jakiś aerobik zapisać, albo co… Ale gdybym psa miała, to byłoby chyba nawet lepiej, bo mogłabym sobie na świeżym powietrzu pohasać. Mówiłam już o tym mojej sąsiadce z przeciwka, wiesz, Urszulce, i ona jest moim pomysłem zachwycona. Mówi, że z chęcią do mnie doszlusuje, no i do mojego pieska, ma się rozumieć, i razem będziemy biegać po pobliskim lesie. Och, Nastusiu, tak bardzo się cieszę, że po tylu latach, mogłyśmy się odnaleźć. Tak wiele dla mnie znaczysz, moja kochana. Życie moje nabrało barw.

Moja pielęgniarka, wiesz, ta druga, wreszcie dała znak życia. Owszem, wróciła z urlopu, ale jest tak załamana, że nie ma siły przyjść do pracy. Wyobraź Ty sobie, że była w Tunezji z niedawno poznanym w Internecie facetem. Facet wyznał jej miłość i obiecywał, że jeszcze w tym roku wezmą ślub. No to dziewczyna była cała w kwiatkach… Ale do czasu. Na urlopie, tam w Tunezji, spotkali się z jakimś jego znajomym, który z życzliwości wyjawił jej całą prawdę. No i mleko się rozlało. Okazało się, że facet jest żonaty i ma troje dzieci. Żal mi dziewczyny, bo musiał to być dla niej potworny szok. No ale wreszcie musi spojrzeć prawdzie w oczy. Rozmawiałam z nią już parę razy i mówiłam jej, że to, jak się teraz czuje, to zależy już tylko od niej samej, że sama musi sobie wszystko przetłumaczyć z kim miała do czynienia, zrozumieć i pozbierać się do kupy, bo facet niewart jej łez… Ale ta nic, tylko płacze. Właśnie zaraz wychodzę z domu, by zanieść jej trochę łakoci. Może jej co nieco pomogą? Bo mi pomagają bardzo, kiedy w samotne wieczory ogarnia mnie smutek. Chociaż na drugi dzień to mam kaca moralnego, że ho, ho, żem taki słabeusz… A i coraz bardziej zaczynam się martwić, że w bioderka mi ta moja słabizna pójdzie. No spójrz, czym się ostatnio objadam.

Może jednak powinnam się zapisać na ten aerobik? Co myślisz? Wszak tyle miesięcy jeszcze Brona nie będzie… W końcu roztyję się naprawdę.

Pozdrawiam Cię słodko! Maryna


***

Witaj, słodziutka Maryniu!

Ja też jestem bardzo szczęśliwa, że się po tylu latach odnalazłyśmy. Chwała za to Pawłowi, twórcy portalu „nasza-klasa”. I pomyśleć, że niektórzy psioczą na ten portal. Pewnie to tylko ci, którzy się Bóg wie czego po nim spodziewają, albo po prostu źle go wykorzystują. Ale to zapewne tylko takie osoby, które i w realnym życiu same nie wiedzą czego chcą. Albo i wiedzą, i dlatego w niewłaściwy sposób go wykorzystują… A potem, rozczarowania, złość, a niekiedy nawet i rozpacz. Jak w przypadku tej Twojej pielęgniarki.

A juści, Maryniu, bardzo mądrze dziewczynie poradziłaś. Też jestem zadania, że problemy w większości rodzą się człowiekowi pod kopułą, czyli w centralnym ośrodku dowodzenia jego stanem ducha i ciała. No i myślę, że wystarczy sobie tam… no, w tym ośrodku, wszystko poukładać, zaprogramować, zakodować i na twardym dysku zapisać… I już szafa gra, problemy znikają… I idzie się przez życie już bezproblemowo. Proste, co nie? Jak budowa cepa… Hihihi! Chociaż w życiu, jak to w życiu, nieraz i z tak prostą konstrukcją bywają problemy… Bo też ludzie mają szczególny dar do komplikowania go sobie.

Aha, miałam Ci się jeszcze pochwalić, że dzięki „naszej-klasie” nawiązałam kontakt z moimi kuzynami z USA, Kanady i Australii, o których istnieniu nawet pojęcia nie miałam. Tak bardzo się cieszę. Wiele to dla mnie znaczy… A i moje drzewo genealogiczne coraz bardziej rozgałęzione i bogatsze się staje. No i jakże tu nie być wdzięcznym Pawłowi?

Twój pomysł z aerobikiem jest wspaniały. Czy kupisz psa, czy nie. Wiem co mówię, bom sama przed wyjazdem z kraju ponad 10 lat hopsała na aerobiku. Tak że zapisz się i ruszaj ile wlezie. To wszystko dla Twojego zdrowia. Natomiast nie żałuj sobie zbytnio łechcących podniebienie łakoci, bo w końcu apetyt na życie stracisz. A w następstwie utraty tegoż i energia żywiołów w Tobie osłabnie… I jeszcze, co nie daj Bóg, kiedy u Ciebie zawitam i w serdeczności swej wystartuję do Ciebie z otwartymi ramionami, to może do obalenia dojść i z podłogi zbierać Cię będę. I co wtedy? Się połamiesz… Albo co? Tak że przyjemności podniebieniowej se zbytnio nie odmawiaj. Wystarczy stosować dietę ŻP i sprawa załatwiona. Będziesz filigranowa.

A co do pieska, to też uważam, że pomysł bardzo dobry. Przecież warunki w domu masz, a i las pod nosem. Samej pewnie Ci się nie chce pójść do lasu, ale z pieskiem pójdziesz na pewno… Bo to mus, który przeradza się wkrótce w ogromną przyjemność. No sama popatrz, jak to cudownie jest móc być w lesie o brzasku. 

 


Las to cudowna ostoja przyrody…

Zieleń, rześka woń, ptaszków trele,

Cichutki szum źródlanej wody,

Azyl spokoju... Frajdy w nim wiele.

 
 

W lesie najpiękniej jest o brzasku,

Kiedy zwiewną mgłą osnute jeszcze,

Kiedy słońce nabiera blasku,

Kiedy na wpół uśpiony jeszcze.

 
 

Maryniu, przecież ja podobny typ jestem… i żywiołów ci u mnie też co niemiara. Energia nieustająco mnie rozpiera i ciągle za czymś gonię. Tak że rozumiem Cię doskonale. Wiem, iż co rusz trzeba nam się pozbywać nadmiaru energii, by nas od wewnątrz nie rozsadziła... Hihihi! A wiesz, jak moje dzieci na ten przykład komentują moją naturę? Ano pół żartem, pół serio mówią, że kiedy przyjdzie już mój czas, bym swą doczesną egzystencję na tym łez padole zakończyła, to one jak nic z trumną będą musiały za mną ganiać, bom jeszcze gotowa Św. Piotrowi statystyki popsuć.

I to by było na tyle na dzień dzisiejszy. No to bywaj, Maryniu aerobikowa! Ślę buziaki! Nastka

 

PS

A te Knusper-Minis Sommer zajadaj sobie na zdrowie. Też je lubię. I choć w zasadzie pod kopułą mam zakodowaną dietę ŻP, to mimo to ostatnimi czasy słodkości podjadam sobie często. Potem i tak wszystkie je spalam, bom przecież ruchliwa jak bakterie pod mikroskopem… Hihihi! Tak że się nie martw Maryniu i dogadzaj sobie. Wszak serotoniny nam potrzeba, by nasze umiejętności bycia szczęśliwym nie osłabły. Z Twoją podobną ruchliwością oponki na brzuchu Ci nie grożą. I nie smuć się. Bron niedługo wróci. Zobaczysz.

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”