poniedziałek, 4 stycznia 2021

Listy przyjaciółek, Maryni & Nastki (4). Pół żartem, pół serio

 


No, no, no, moja kochana Nastusiu,

dobra jesteś w te dedukcyjne klocki. Tak, kupiłam sobie złotą rybkę, a nawet trzy. I urządziłam sobie… to znaczy im, piękne akwarium. A nie, jednak też i sobie, bo musisz wiedzieć, że tak bardzo jestem zachwycona tym moim akwenem domowym, że często siadam sobie naprzeciwko i wlepiam wzrok w niego, jak w ekran telewizora. Z tą tylko różnicą, że to, co tam widzę, mnie uspakaja. I bardzo dobrze, bo ostatnio w pracy mam trochę nerwówki. Jedna z moich pielęgniarek nie wróciła z urlopu i nie wiem, co się z nią dzieje. Nie dość, że się o nią martwię, to jeszcze roboty mam o wiele więcej. No bo wiesz, jedna pielęgniarka nie jest w stanie wszystkich pacjentów w rejestracji obsłużyć. No nic, dam radę, moje rybeńki złociste pozwalają mi się odprężyć i nabrać sił.

A, i jeszcze coś… Moja muza. A wiesz, kochana, że też tak myślę, iż kulinarna ona, bo ciągle mnie coś na gotowanie bierze. I to z dobrym skutkiem. Sama z siebie się śmieję, bo gdyby mnie przy tym gotowaniu mój Bron zobaczył, toby mu oczęta z orbit wyszły… Hihihi! Przecież chłopina wie, że w kuchni to ja nieporadna jak słonica w składzie porcelany… A tu nagle, ni stąd, ni zowąd, gotuję. Pewnie dla mnie samej by się nie chciało, a gdzież tam, ale tyle pochwał zebrałam za ten bigosik od mojej sąsiadki z przeciwka i jej gości, że ciągle mi się chce gotować. Wyobrażasz to sobie? Ja i gotowanie? A jednak! Sama zobacz, co przedwczoraj po pracy nagotowałam, a właściwie upiekłam. Czyż nie arcydzieło kulinarne?

 



Wczoraj nakarmiłam nim moją wiecznie głodną pielęgniarkę i mojego rzemieślnika, a całą resztę wieczorem zaniosłam dla sąsiadki z przeciwka. Jej mąż na pniu zjadł, a właściwie pochłonął, prawie wszystkie sam. Mówił, że nic poradzić nie może, bo: „wieczorem gołąbki lecą same do gąbki”.

Oj, biedny ten mój Bron, tak sobie teraz myślę, tyle lat przeżyliśmy razem, a gołąbki nigdy mu nie leciały same do gąbki. Bo też mu nigdy ich nie zrobiłam. Ot, taka ze mnie nieużyta żona… była. No ale teraz, pod działaniem muzy, obiecałam sobie, że kiedy z Afganistanu wróci, przywitam go gołąbkami.

Cholewcia, że też mu się zachciało na stare lata odgrywać rolę żołnierza w tak niebezpiecznym kraju. Czasami wydaje mi się, że on nigdy nie wyrósł z krótkich spodenek, kiedy to całymi dniami bawił się ołowianymi żołnierzykami. Ha, dlatego też poszedł na Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi, a nie tak jak normalny człowiek, czyli ja… hihihi! na Uniwersytet Medyczny. Pamiętam, jak od dziecka mi powtarzał: — „Nomen oblige! A jam Bronisław”. — No i co z takim zrobić? Nic, trzeba się pogodzić z jego światopoglądem i to jego „obligo” zaakceptować.

Tak sobie żartuję, ale tak po prawdzie, to bardzo się martwię o niego. Staram się jednak jak najmniej myśleć o niebezpieczeństwie, jakie tam mu grozi, bo boję się, że zwariuję.

Ale niestety moja sąsiadka z boku mi wczoraj w bardzo brzydki sposób o tym przypomniała. Widząc, że między mną i sąsiadką z przeciwka, Urszulą, nawiązuje się bliższa znajomość, z jakiś znanych jej tylko pobudek pobiegła do niej i naopowiadała o mnie niestworzonych rzeczy. To jednak mnie aż tak nie zabolało, wszak znam już ją trochę i wiem, co z niej za gatunek, zabolało mnie jedynie to, że powiedziała, iż mój mąż, nie bacząc na niebezpieczeństwo, uciekł do Afganistanu ode mnie. Wiesz, aż się poryczałam, tak mnie to dotknęło. I co myślisz, Nastusiu kochana, powinnam z nią porozmawiać, by takich rzeczy nie opowiadała?

No dobra, zmieniam szybciutko temat, bo nie lubię się smucić. Chcę Ci podziękować za wzruszającą fotkę. Rzeczywiście ten Twój piesio wspaniały był. Ba, to prawie cielaczek, taki ogromniasty. A wiesz, ja też psiaki kocham. I co do piesków solidaryzuję się z Tobą. Powiem Ci, że kiedy moja córcia Pola poszła na swoje, to wtedy długo się nad tym zastanawiałam, czy sobie pieska nie kupić, no ale potem wpadłam w wir pracy, bo zakładałam akurat swoją prywatną praktykę i jakoś myśleć przestałam. Może teraz znów trzeba by mi było pomyśleć… Bo chyba teraz, od kiedy jestem całkiem sama, szczególnie przydałby mi się jakiś bodyguard… Hihihi! Niechby mnie bronił przed złem tego świata. Muszę znów podumać. Tymczasem pozdrawiam Cię i ślę buziaczki! Maryna

***

A nie, kochana Maryniu,

nie zaprzątuj sobie nawet głowy taką osobą. Niewarta tego. Toż to prostactwo najniższej próby. Od takich osób lepiej trzymać się z daleka, gdyż prędzej czy później przysłowiowa słoma i tak z butów im wylezie. Mówię Ci. Posłuchaj mojej dobrej rady.

A wiesz, niedawno też miałam niezbyt miłą sytuację z taką jedną osobą, która najpierw sama ze mną postąpiła bardzo nieładnie, a gdy ja się jej po czasie (licząc na jej refleksje) pięknym za nadobne odpłaciłam, wskazując nietakt, jaki popełniła w stosunku do mnie, to wyobraź sobie, wtedy ją to bardzo zabolało. Ale ni jak do niej nie dotarło jednak, że to ona sama takim właśnie swoim zachowaniem zmusiła mnie, bym tak postąpiła jak postąpiłam. A może nawet i wiedziała, tylko nie chciała się do tego przyznać. Ja się przyznałam dlaczego tak postąpiłam, bo to wbrew mojej naturze, i za to ją przeprosiłam, i to kilkukrotnie.

Wierz mi Maryniu, z bólem serca to wszystko przeżyłam, tym bardziej, że wcześniej ją bardzo lubiłam. No ale wiesz, choć sama bardzo źle się z tym czułam, wiedziałam, że tak właśnie postąpić powinnam. A chciałam się też przekonać, jak ona zachowa się po tym wszystkim. Od tego uzależniałam naszą dalszą znajomość. Gdyby była wystarczająco kulturalną, podjęłaby ze mną dialog. Usilnie o to zabiegałam. Powiedziałybyśmy sobie wówczas szczerze, co nam na sercu leży, przeprosiłybyśmy się nawzajem... i wtedy dopiero byłaby szansa naszą znajomość budować dalej. Mądrzej.

Znasz mnie, Maryniu, to wiesz, że pamiętliwa nie jestem i że nikt mojego zaufania nie traci bezpowrotnie. Że każdemu daję szansę je odzyskać, choćby nie wiem jakiego kalibru błąd popełnił… Lecz sam musi się o to postarać. Ale ona nie. Albo milczała, albo jak już się odezwać musiała, to oschle i lekceważąco.

Ubawiłam się w końcu tym jej zachowaniem, bo to takie niskie, prymitywne, że aż śmieszne. A wiesz, co mi powiedziała, kiedy spytałam dlaczego tak się zachowuje? Otóż powiedziała, że tak ogólnie to ona wybaczać może, zapomnieć jest jej trudniej, ale o zaufaniu nie ma już mowy. Wyobrażasz sobie? Ani na moment na myśl jej nie przyszło, że to właśnie ja pierwsza miałam powód stracić zaufanie do niej… Co za zarozumialstwo! Tylko się śmiać. To najlepsze wyjście.

A jako ciekawostkę powiem Ci, że słowa te padły z ust psychologa. Wyobrażasz to sobie? Akurat psychologa, który z racji zawodu winien swoich podopiecznych wszystkich tych zasad w kontaktach międzyludzkich uczyć jako podstawowe. No i jak nauczy, skoro sam nie umie stosować ich w życiu? Powiem Ci, Maryniu, że kiedy już całkowicie do mnie dotarło, co to za osoba, to mi ulżyło, bo już zupełnie nabrałam pewności, że czas zakończyć tę niezdrową znajomość.

Tak że wiesz, moja Droga, bierz przykład ze starszej przyjaciółki. Takie znajomości trzeba plenić w zarodku, aby więcej nieprzyjemnych sytuacji nie przeżywać. Bo też z czasem mogłyby się stać jeszcze bardziej nieprzyjemne, albo wręcz bolesne.

Nawet nie próbuj z tą wredną sąsiadką rozmawiać. Z uśmiechem na twarzy witaj ją zawsze i po prostu idź dalej. Babsztyl da Ci w końcu spokój.

No to tyle o niesympatycznych rzeczach, a właściwie osobach… Bo też Maryniu szkoda naszego czasu, by zajmować się takimi, którzy kierują się w życiu niskimi pobudkami i kultury za grosz nie mają. Koniec, kropka, toczka, finito, schluss… amen!

Cieszę się z Twojej psiej solidarności, bo też psiaki dla człowieka są stworzone. Z kotami jest na odwrót. Pies rzeczywiście potrafi obronić człowieka. Mój Joker, jak Ci już wspominałam, był moim ogromnym bodyguardem. Super z nim miałam. Nikogo obcego do mnie nie dopuścił. Zwłaszcza miał uraz na zawianych facetów. Na odległość takiego delikwenta wyczuwał… I warczał, i szczekał, jak wściekły, a mnie łbem odpychał jak najdalej od tych alkoholowych wyziewów. A jak jechaliśmy do kraju, i kiedy jeszcze były kontrole na granicy, to dopiero miałam wspaniale. Mój Joker był postrachem wszystkich celników i wopistów. Niechby no tylko któremuś przyszła ochota skontrolować moje auto, ha, szybko tego pożałował. Bo kiedy tylko jeden z drugim otworzył klapę bagażnika, na widok mojego Jokera, spietrały cały jeszcze szybciej ją zamykał. No popatrz sama, czy nie wyglądał groźnie? 

 


Ależ miałam fajowo. Od razu ręką dawali mi znak, że mam jechać dalej, czyli przekraczać granicę. No i co, czy to nie dosadny przykład, że pies człowiekowi służy? Co za pożytek miałabyś z kota w podobnej sytuacji? Żadnego!

A tą złotą rybką zaraziłaś mnie kochana, i to tak bardzo, że zaraz na drugi dzień pobiegłam do sklepu zoologicznego i popatrz, jaką śliczność złociutką sobie kupiłam.

 

 

Mało tego, na poczekaniu nawet wierszyk dla dzieci mi się o niej wymyślił, ale wymaga jeszcze korekty.

No to bywaj, Maryniu! A Twoje złote rybki niechaj spełniają Twoje życzenia, jedno po drugim.

Pozdrowienia ślę, buziaczki dołączam! Nastka

PS

Zapomniałam Cię pochwalić za Twoje arcydzieło gołąbkowe. Gołąbki wyglądają pysznie. Pysznie pewne też smakowały. Niech Cię ta muza ma w swojej opiece na zawsze. To się Bron będzie cieszył. A co! Wszak personel i sąsiedzi już się cieszą. Ja także... bo mam co oglądać.

2009

 Z cyklu: „Teksty epistolarne”