Każdy lubi spoglądać w niebo. Tak myślę. Choć pewnie każdy z różnych powodów. Ja też lubię, i robię to bardzo często. Czego na nim wypatruję? Sama tak do końca nie wiem. Ale na pewno niczego złego. Wypatruję czegoś ciekawego, czegoś, co pobudzi moją wyobraźnię.
Pewnego lata wypatrzyłam coś naprawdę szczególnego. Otóż któreś pięknej, gwiaździstej nocy byłam u córki, „pracowałam” jako babysitter (starszyzna poszła na koncert), no i kiedy tak ciężko „pracując”, leżałam sobie na leżaku w ogrodzie, na niebie zobaczyłam nagle... UFO. Tak, tak, UFO. Mknęło jak szalone po niebie od zachodu na wschód. Było kształtu dość dużej kuli i miało bardzo intensywne żółte światło. Nagrać go niestety nie zdążyłam, bo zanim złapałam za komórkę, znikło za horyzontem. Miało tak zawrotną szybkość.
Przez moment myślałam nawet, że to może Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS), bo ta też jest szybka, że ło matko!, ale nie. Jestem pewna, że nie, bo od niemalże dwóch dekad miałam już nie raz okazję ją podziwiać pędzącą po niebie z szybkością prawie 28 tys. km/h.
Kiedy córka z zięciem wrócili do domu i im o tym opowiedziałam, śmiali się ze mnie, nie dając wiary moim obserwacjom. Nie przejęłam się jednak ich podśmiechujkami, bo też samej było mi trudno uwierzyć w to, co zobaczyłam. Jednak na drugi dzień w Radio ZET usłyszałam, że w nocy nad Polską zaobserwowano dziwne zjawisko, jakiś świetlisty obiekt poruszający się po niebie z ogromną szybkością. Ha, no to już zaczęłam wierzyć, że moje oczy mnie nie zawiodły. Przecież widziałam wyraźnie, że to „coś” gnało na wschód.
Dzisiaj przeglądałam zdjęcia w swoich przyrodniczych albumach i stwierdziłam, że mam ich bardzo dużo właśnie — na tle nieba.
Nie robię ich specjalnie, jakoś same mi tak zawsze wychodzą. Pewnie dlatego, że lubię niebo i już nawet podświadomie ustawiam się w kierunku nieba. Jak roślina... A może tylko swój aparat tak ustawiam?
Tak czy siak jednego jestem pewna, kocham przyrodę, kocham niebo, kocham bezmiar Wszechświata.
Z cyklu: „A niebo nad nami”