niedziela, 10 stycznia 2021

Dyplomatyczna perswazja

Kończy się ten wspaniały dla mnie dzień. Szkoda, bo wiele w nim dobrego doświadczyłam. Aż chciałoby się, by jeszcze choć parę godzin dłużej potrwał. Trudno! Doby niestety nie da się naciągnąć.

Był wspaniały, bo oprócz kilku dobrych rzeczy dotyczących mnie osobiście, osiągnęłam też mały sukcesik pedagogiczny. Mianowicie udało mi się wpłynąć na nastoletniego syna sąsiadów. Mam nadzieję, że ten mój wpływ będzie w nim owocował długi czas.

Trudno to sobie wyobrazić, że z tak spokojnego dziecka można się nagle stać pustogłowym nastolatkiem. A tak się niestety z tym chłopakiem stało, od momentu, kiedy zrobił prawko i matka mu kupiła motorower. Zaczął wtedy szaleć jak, nie przymierzając, pijany zając w kapuście.

Mało tego, od tamtej też pory zaczęli przyjeżdżać do niego kumple na swoich maszynach. Czasami stało ich pod domem dziesięciu, a i parę dziewczyn mieli zawsze ze sobą. Nie mam nic przeciwko młodzieży, wręcz przeciwnie, bardzo młodych lubię i jak do tej pory zawsze miałam z nimi dobry kontakt. Wszędzie.

Aż tu nagle, niemalże z dnia na dzień, ta akurat młodzież, koczująca pod moim domem, przeszła jakąś metamorfozę. Z jednego stadium ewolucji w szybkim tempie przeszła do następnego. I, nie ma co ukrywać, to następne jakoś pofyrtanie im się zaczęło.

Dość powiedzieć, że codziennie uskuteczniali niemiłosierne piłowanie silników swoich motorowerów i skuterów i że smród spalin wdzierał mi się do mieszkania. Ni jak okna otworzyć nie mogłam. I do tego wszystkiego jeszcze ta głośna muzyka hip-hop, jaką się delektowali. Rany, ależ ta kakofonia nieznośnie świdrowała moje bębenki... Bo też akurat pod moim oknem kuchennym wybrali sobie miejsce do „biwakowania”. Z jednej strony im się nie dziwię, bo miejsce super. Oddalone od ulicy i osłonięte żywopłotem od spojrzeń ewentualnych przechodniów. Czyste, zadbane, przyjemne.

I tak przesiadują mi pod oknami już dobre trzy tygodnie, i to po parę godzin dziennie. Przy dźwiękach hip-hopu jedzą pizzę, słodycze, piją browarek, palą papierosy, rechoczą na całe gardło, niekiedy kopią piłkę.

Parę razy, już wcześniej, prosiłam ich o ściszenie muzyki i odpalanie swoich „rumaków” na ulicy, a nie pod moim oknem, przy wejściu do domu. Skutkowało, ale tylko na chwilę.

Po takich ich biesiadowaniach zostawały odpadki po jedzeniu, papierki po słodyczach, niedopałki, kapsle, ba, nawet butelki i puszki po piwie powtykane w żywopłot. Choć pojemnik na śmieci jest pięć metrów dalej. Prosiłam, żeby to pozbierali. Owszem, na początku zbierali, może nie do końca, ale jednak coś tam za sobą sprzątali. Z czasem jednak przestali.

Miałam już tego dość. Postanowiłam zrobić z nimi porządek i zacząć od syna sąsiadki, bo też to do niego cała ta ferajna się zjeżdżała. Nie chciałam iść do matki na skargi, chciałam najpierw z nim porozmawiać. Raz, że nie lubię skarżyć, a drugi raz, że zdążyłam już wyczuć, iż jej najwyraźniej jest obojętne, co syn robi.

Zanim jednak swoje postanowienie wprowadziłam w czyn, poszłam do mojego syna po poradę. Przez telefon nie chciałam z nim o tym rozmawiać, bo zależało mi na naocznej obserwacji jego reakcji na problem, jako tego niedawnego nastolatka. No i miałam też nadzieję, że skoro to było niedawno, to z pewnością pamięta, jaką metodą najszybciej do takich żółtodziobów dotrzeć, aby poskutkowała. Ale żeby ich też nie zrazić do siebie i nie wyjść na jakąś jędzę. Albo, co nie daj Bóg, żeby ich nie sprowokować do jakiś złośliwości czy brutalności. Bo też nigdy nie wiadomo, co takim niewyżytym małolatom do głowy może strzelić. Chciałam po prostu załatwić sprawę polubownie.

I co mój syn na to?:

Mamuś, naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć. Sam jestem tym zaskoczony, że nie wiem. Pamiętam, że nieraz mieliśmy z kolegami różne potyczki z sąsiadami, ale takich rzeczy na pewno nie robiliśmy. Pewnie to zależy od wychowania wyniesionego z domu. Od kultury osobistej… Ale pamiętaj, jak tylko będziesz miała ich dość, dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy, a ja zaraz się zjawię i zrobię z nimi porządek.

Wróciłam do domu z postanowieniem, że biorę sprawę w swoje ręce. Od już. Bez zbędnej zwłoki. Na początek pozbierałam wszystkie ich śmieci z minionego biesiadowania i zrobiłam zgrabną kupeczkę pod małolata motorkiem. Podziałało. Prawie natychmiast. Wprawdzie nie na małolata a na jego matkę, bo to ona wyrzuciła je do śmietnika, ale to był dobry początek.



Pod wieczór zamierzałam przeprowadzić rozmowę z jej synem. Niestety, jak się po chwili okazało, realizację tego zamiaru zmuszona zostałam odsunąć na następny dzień... Bo taka się u nas burza rozszalała, że coś strasznego. A to kotlina. Pioruny waliły aż dudniło. Niebo było całe w ogniu. Istny diabelski kocioł.

2009

Ciąg dalszy nastąpi...


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"