— Dość
tego! — ze śmiertelną odrazą wrzasnęła Mira po długim
wpatrywaniu się w monitor komputera. Po czym odepchnęła się od
pulpitu biurka i odjechała na swoim fotelu na kółkach aż pod samo
okno.
Zuza,
która do tej pory siedziała milcząca na dostawionym taborecie
kuchennym, już jakiś czas przypatrywała się swojej przyjaciółce.
Znała ją doskonale. Wiedziała, że jej mina nie wróży nic
dobrego. Ale żeby od razu tak wrzeszczeć? Przestraszyła się nie
na żarty.
— Mirka,
tyś już chyba na łeb upadła albo coś ci na łeb spadło, albo…
już sama nie wiem co! Ale żeś mnie wystraszyła! Czego wrzeszczysz
jak potępieniec? Gadaj lepiej od razu co ci leży na twoim organie
wewnętrznym.
Mira
milczała. Oparła swoją skołataną głowę na oparciu fotela. Nie
wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła, iż przesadziła swoją
reakcją na migający monitor komputera, ale to samo jakoś tak z
niej wylazło. Nie umiała się opanować. Kochała tę swoją
zwariowaną cybernetyczną przyjaciółkę. Wiedziała, że komputer
to jej pasja. Że wszelkiej maści gry komputerowe, to jej żywioł.
Ale wiedziała też, że od jakiegoś już dłuższego czasu musi się
bardzo zmuszać, aby zasiąść z nią do tego pudła i wlepiać
ślepia w to migocące cacko. Była pewna, że to musi się zmienić.
Tylko jak? Jak przekonać Zuzę, nie robiąc jej przy tym większych
przykrości, że może by tak coś zmienić w ich życiu?
— Słuchaj
Zuza! — Mira w końcu przerwała milczenie. — Czy nie uważasz,
że my mamy za mało ruchu?
— A tyś
chyba naprawdę na łeb upadła! — Zuza podskoczyła na taborecie
jakby ją kto wrzątkiem polał. — Czy mało się naruszamy głowami
i rękami… a nawet często i nogami, siedząc tu w pokoju? Chyba
nie chcesz mi powiedzieć, że ci się marzy inny ruch?!
— Ano
marzy mi się — odpowiedziała Mira niepewnym już głosem, bo
poczuła się zbita nieco z pantałyku. Ale zaraz dodała: — Może
byłoby dobrze trochę urozmaicić nasz czas wolny? Nasz Wałbrzych
taki piękny. Może byśmy częściej po mieście połaziły i trochę
pozwiedzały, co? No wiesz, po prostu... no, trochę tego… trochę
tamtego... trochę komputera…
— Mira,
tyś chyba zwariowała z kretesem! Chyba nie chcesz mi powiedzieć,
że… że cię znudził już komputer? — powiedziała, a właściwie
wykrzyczała Zuza, wybałuszając oczy. Lecz po chwili popatrzyła
niepewnie na Mirę i ciszej już dodała: — A może to ja zaczęłam
cię nudzić?
— Zuzia,
ty mnie po prostu nie rozumiesz — westchnęła Mira, zatroskana
reakcją przyjaciółki. — Wiesz dobrze, że to nieprawda. Nie masz
prawa nawet pomyśleć, że mnie nudzisz. A komputer…? No wiesz,
chciałabym jeszcze coś innego… oprócz komputera… Na rany kota!
Zuza, czy to tak ciężko zrozumieć? A więc, jeszcze raz!
Chciałabym oprócz komputera, jeszcze coś innego przeżyć. Coś
dla ciała, jak to się potocznie mówi. Zuziu kochana, rozumiesz?
Popatrz na mnie. Słyszysz? Mamy już po trzynaście lat, a wielkie
NIC przeżyłyśmy do tej pory. Tylko szkoła, książki i…
komputer. Czy nie czujesz, że to coś za mało? Nie masz takiego
niedosytu? Bo ja mam, i to ogromny.
Mira
przerwała na chwilę swoją tyradę i popatrzyła niepewnym wzrokiem
na przyjaciółkę. Zobaczyła, że ta siedzi milcząca, ze
spuszczoną głową i w ogóle nie zamierza odpowiadać. Mira
zastanawiała się przez chwilę, co też jej po głowie może
chodzić? Nie mogła jednak odgadnąć. Dlatego zaczęła mówić
dalej, ale jeszcze łagodniej:
— Zuzieńko,
przecież to dla naszego dobra. Wymyślmy wspólnie coś co
urozmaiciłoby i upiększyło przynajmniej nasz czas wolny. Bo szkołę
i obowiązki domowe to… wiadomo, żadne natchnienie, ani moje, ani
twoje, ani nasze pospołu nie jest wstanie upiększyć. No co, Zuza,
wymyślamy coś?
Zuza
kręciła się nerwowo na niewygodnym taborecie i strzepywała
zawzięcie niewidzialny pyłek ze swojej spódnicy. Wiedziała, że
powinna ostro zareagować na słowa przyjaciółki, żeby ta nie
pomyślała sobie, że wymięka i przyzna jej rację. Domyślała się
od jakiegoś już czasu, że do podobnej sytuacji kiedyś musi dojść,
gdyż coraz trudniej jej było zapędzić Mirę do komputera.
Ostatnio Mira ciągle szukała jakiegoś pretekstu, aby ten moment
opóźnić. A i sama przed sobą, musiała się też przyznać, że
czasami, bardzo rzadko, ale czasami, przez ułamek sekundy, miała
podobne myśli. Lecz gdy tylko zasiadała do komputera, zapominała o
całym świecie.
— No to
co chcesz robić? — przerwała milczenie i popatrzyła na Mirę,
która z pytaniem w oczach świdrowała ją nieustannie. — Może
wylecimy na podwórko ze śpiewem na ustach: „W co się bawić… w
co się bawić…?” Albo: „Mało nas… mało nas, do pieczenia
chleba…?” Co, dobry pomysł?
— Przestań,
Zuza! Nie kpij sobie ze mnie. Czy ty zawsze musisz wypluwać z siebie
tyle sarkazmu? — Tym razem Mira zareagowała ostro, ale po chwili
dodała już łagodniej: — Zuziu, proszę cię, chociaż postaraj
się mnie zrozumieć. Albo nie, wróć! Spróbuj chociaż na moment
zastanowić się nad tym, co ci tu teraz powiedziałam. Nie, nie
teraz! Jak już będziesz w domu. A jutro wrócimy do tego tematu i
już na spokojnie porozmawiamy sobie. Co, Zuza? Zgoda?
— A mam
inne wyjście? Muszę się zgodzić, bo mi nie przestaniesz dziury w
brzuchu wiercić — odpowiedziała Zuza z niezadowoleniem w głosie,
ale już z udawanym bardziej niż prawdziwym.
Zuza
klepnęła się po udach, po czym poderwała się z taboretu i
szybkim ruchem myszki wyłączyła komputer. A widząc zmieszane
spojrzenie Miry, zachichotała śmiesznie i zawołała:
— No
już dobrze… już dobrze! — i zawyła (bo na pewno nie
zaśpiewała. Zuza za grosz nie miała słuchu): — „Nigdy więcej
nie patrz na mnie takim wzrokiem…”
— O
rany! Zuza!
— No co
się znów wydzierasz?! Chciałam tylko rozładować sytuację, bo
patrzysz na mnie takim wzrokiem, jakbyś mi niechcący komputer na
głowie roztrzaskała, i to jeszcze mój osobisty — zarechotała
tubalnie, bo tak ją rozbawiła zniesmaczona mina Miry. — Już w
porzo, Mira! Wyłączyłam komputer nie dlatego, że się na ciebie
gniewam, tylko dlatego, że jakoś dziwnie sama straciłam ochotę
na… A niech mnie…! Sama też nie wiem, co mi się stało? Ale już
OK…! Jutro jest sobota, to będziemy miały więcej czasu, aby
zastanowić się nad twoimi nowymi fanaberiami.
— Jesteś
kochana! — Mira rzuciła się na przyjaciółkę z otwartymi
ramionami. I już miała ją pocałować, ale pukanie do drzwi
zahamowało jej przypływ euforii.
— Wszystko
w porządku, dziewczynki? — spytała pani Hania, mama Miry,
bezszelestnie otwierając drzwi pokoju córki.
— No
nie, mamuś…! No jasne! — wykrzyknęła Mira, zdziwiona mamy
pytaniem.
Pani
Hania niespokojnym wzrokiem popatrzyła na obydwie dziewczynki.
Podejrzewała, że coś jest nie tak, bo odgłosy dialogu dochodzące
z pokoju córki to rzadkość. Najczęściej słychać pojedyncze
słowa wykrzykiwane przez nie w emocjach, mające oczywiście ścisły
związek z grami komputerowymi. Uśmiechnięte buzie dziewczynek
uspokoiły ją jednak.
— To
dobrze. To bardzo dobrze — powiedziała pani Hania, chowając głowę
za drzwi i cichutko je zamykając.
— No
widzisz Mira co narobiłaś?! — zachichotała Zuza. — Swoimi
pomysłami wystraszyłaś nawet własną rodzicielkę.
Mira
puściła słowa Zuzy mimo uszu, podeszła do regału z książkami i
wygrzebała spod stosu książek album ze zdjęciami.
— Pamiętasz,
Zuza? Rodzice już parę dni temu prosili nas, abyśmy oglądnęły
zdjęcia z zeszłorocznego urlopu w Tunezji — powiedziała
niepewnie i zerknęła na minę przyjaciółki.
— Łeee…!
— skrzywiła się Zuza. — Następny twój poroniony pomysł…
Ale dobra już. Dawaj go. Jak mus, to mus!
Dziewczynki
usiadły na podłodze i pochyliły się nad otwartym albumem pełnym
kolorowych fotek z Tunezji. To był ich pierwszy wspólny zagraniczny
urlop. Wcześniej co roku jeździły na wakacje z rodzicami albo nad
Bałtyk albo na Mazury. W zeszłym roku rodziców olśnił pomysł na
wojaże zagraniczne i od razu wprowadzili go w czyn, zamawiając w
biurze podróży dwutygodniowy
urlop w Tunezji.
Rodzice
obu dziewczynek byli zawsze razem. Dziewczynki nie dopuszczały do
siebie nawet takiej myśli, że mogłoby być inaczej. Rodzice znali
się już od szkoły podstawowej. Wszyscy mieszkali w pobliżu i
bawili się nawet na tym samym podwórku. W liceum również trzymali
się razem. Dopiero studia ich nieco rozdzieliły, bo każdy
studiował co innego i w innym mieście. Jednak każde wolne, każdy
możliwy weekend i wakacje spędzali razem. A co najdziwniejsze, od
podstawówki tworzą te same pary. Ani na chwilę się „nie
przetasowali”, jak to żartobliwie określał pan Michał, ojciec
Zuzy.
Rodzicom
tak bardzo przypadł do gustu urlop w Tunezji, że postanowili w tym
roku również przetrzepać swoje kieszenie na tą tak zwaną:
„inwestycję zdrowotno-wypoczynkową”. To słowa z kolei pana
Jerzego, ojca Miry.
Obie
dziewczynki nie podzielały jednak rodziców zachwytu Tunezją.
Wolały już bodajże zimny i brudny Bałtyk niż gorące afrykańskie
plaże. Oprócz lotu samolotem, nic na nie nie zrobiło wrażenia
wartego wspomnień. Bo jak u licha miało im się tam podobać, skoro
rodzice na przemian albo jednocześnie nie spuszczali je z zasięgu
wzroku? I ciągle słyszały tylko wkoło: „Tu nie wchodźcie…
Tam nie idźcie… Nie oddalajcie się…” I tym podobne nakazy i
zakazy. Do obrzydzenia. Ciągle to samo. Wszystko też musiały robić
na hasło. Było hasło: „do wody!” — to szły posłusznie do
wody. Było hasło: „biegamy po plaży!” — to biegały spocone
i zdyszane. Za rodzicami oczywiście. Nie było nawet mowy o tym, aby
mogły chociaż raz mieć jakąś własną inicjatywę zabawy tylko
we dwie. Wszędzie miały rodziców na karku. Aż do znudzenia. Nie
to, żeby były złe za to na swoich rodziców. Obie wiedziały, że
rodzice nie są apodyktyczni i wszystko co robili, to tylko i
wyłącznie z troski o nie. Najwyraźniej, ale chyba bardziej
podświadomie niż świadomie, nie czuli się do końca pewnie w tym
arabskim świecie.
Perspektywa
takiego urlopowania naszpikowanego zakazami i nakazami nie uśmiechała
się dziewczynkom. Co już nieraz głośno wyrażały przed
rodzicami. Jednak rodzice, prosząc je by oglądnęły wspólnie
album ze zdjęciami z Tunezji, liczyli na to, że może te
uwiecznione widoki z tunezyjskiej plaży promieniujące słońcem i
kolorami, i te ich uśmiechnięte twarze wtopione tudzież w
krajobraz rozświetlonej słońcem Tunezji — obudzą w nich jakieś
miłe wspomnienia, a co za tym idzie, chęć ponownego tam pobytu.
Pomylili
się bardzo. Oglądanie tych wspaniałych fotek (tylko z barw — jak
to zgodnie dziewczynki określiły), przyniosło akurat skutek
odwrotny, gdyż obie ze zdwojoną mocą postanowiły przeciwstawić
się Tunezji.
— Precz
z Tunezją! To znaczy, z urlopem w Tunezji! — krzyknęła Zuza i
automatycznie zatkała ręką buzię w obawie przed rodzicami Miry.
— Masz
rację — wyszeptała Mira, widząc oczami wyobraźni, któregoś z
rodziców z przyklejonym uchem do drzwi jej pokoju. — Przynajmniej
w jednym się zgadzamy bez niepotrzebnych przekomarzań.
— Ale
wiesz, że to dopiero połowa sukcesu? — Zuza stwierdziła bardziej
niż spytała, patrząc na Mirę. — Musimy teraz wymyślić
argumenty nie do odparcia, aby staruszków zniechęcić do tej
niechcianej przez nas eskapady tunezyjskiej.
— Wiem,
wiem — odparła Mira. — Tylko nie zapomnij o tym, że ojciec za
tydzień zamierza iść do biura podróży by opłacić ten
nieszczęsny wyjazd. To znaczy, że mamy tylko tyle czasu na
wymyślenie czegoś sensownego.
— Wystarczy!
— oznajmiła niepewnie Zuza. Po krótkim jednak zastanowieniu
dodała już pewniej: — Wprawdzie mamy tylko dwie głowy, a nie
cztery, jak oni, ale spoko, damy radę! Co to dla nas, takich
wspaniałych dzierlatek z czubkami na inteligentnych głowach?
— Ty
lepiej skończ cytować mojego ojca i skup się bardziej, bo jest
jeszcze jedna sprawa do przedyskutowania — ożywiła się Mira i
jednocześnie szurnęła albumem pod łóżko, robiąc przy tym taką
minę, jakby ją parzył. — Za dwa tygodnie zaczynają się
wakacje. I skoro… wręcz histerycznie nie chcemy do Tunezji… to
co właściwie chcemy?
— Sie
rozumie, że coś musimy chcieć, ale dzisiaj dyskutować już nie
będziemy. Bo dzisiaj, moja droga dzierlatko, padam na mój
inteligentny czub ze zmęczenia — wysapała Zuza, wznosząc przy
tym oczy do… sufitu. — Jutro o tym podyskutujemy, i to... ile
wlezie. Okey?!
— Okey!
— To
siemanko! Spuszczam się do swoich pieleszy — zakomunikowała Zuza,
łapiąc się przy tym za głowę i kierując się w stronę drzwi. —
Uff!!! Co za dzień! Głowa mi pęka. Czuję się tak, jakby mnie
ktoś przez wyżymaczkę przepuścił. Co za dzień! Tak się
namordować... Ufff!
— No,
już nie przesadzaj aż tak — z serdecznym uśmiechem na twarzy
odrzekła Mira. — No dobra, możesz już iść do domu. Tylko
proszę cię, przemyśl wszystkie te sprawy przed spaniem, chociaż w
połowie. Ale pamiętaj, wszystkie trzy sprawy… trzy… — Mira
urwała nagle.
Zuza
wprawdzie stała już przy drzwiach wyjściowych, ale zrobiła taki
ruch i taką minę, jakby chciała podlecieć z powrotem do Miry i co
najmniej ją udusić. Mira w te pędy schowała się na powrót w
swoim pokoju. Zuza, udając że ją goni, potupała parę razy nogami
o podłogę przedpokoju, po czym z diabelskim chichotem opuściła
mieszkanie Miry.
Mira
znała Zuzę doskonale i była pewna, że Zuzka jak wróci do domu
(czyli do swojego mieszkania dwa piętra niżej w tym samym pionie),
to chociaż na chwilę odpali swojego osobistego kompa. Zrobiło się
jej trochę żal przyjaciółki. Ale zaraz w myślach pocieszyła
samą siebie: — „Wszystko nowe rodzi się w bólach”. Bo że
odstawienie Zuzy od komputera będzie bolesne, tego była pewna.
Mira
wyłożyła się na swoim wygodnym łóżku. Chciała choć przez
chwilę zająć się z swoimi myślami. Pozbierać je jakoś i
poukładać. Od ich natłoku aż w głowie jej się kręciło.
Zbieranie myśli przerwało jej jednak pukanie do drzwi.
— Wszystko
w porządku córciu? — Tato Miry wsadził swoją dużą głowę
przez uchylone drzwi.
— A
dlaczego miałoby być inaczej? — pytaniem na pytanie odpowiedziała
zaskoczona Mira. — Co z wami się dzisiaj dzieje? Przedtem mama,
teraz ty.
— No bo
co oznacza, ten… no wiesz… ten raban w przedpokoju, kiedy Zuzia
wychodziła?
— Ach,
to! To nic, trochę żeśmy się wydurniały.
— Aaa,
rozumiem — powiedział pan Jerzy. I już miał wycofać głowę,
ale przypomniał sobie, że jeszcze z czymś tu przyszedł. — Aha!
Mama mówi, że za pół godziny robimy kolację. Może byś pomogła?
— Pomogę,
ale najpierw idę na pół godziny zablokować łazienkę i będę
szczęśliwa jak mi tam nikt nie będzie pukał.
Po
kolacji Mira w końcu dotarła do swojego łóżka. I chociaż był
to piątek wieczór i mogłaby godzinę dłużej posiedzieć, bo taki
przywilej uzyskała od rodziców już prawie rok temu, to jednak
dobrowolnie z niego zrezygnowała. Czym niesamowicie zaskoczyła
rodziców. Mira chciała wreszcie być sama. Była zadowolona, że
leżąc w łóżku, mogła nareszcie zebrać myśli. Miała przecież
tyle do przemyślenia. Cisza i wygodna pozycja sprawiły, iż
uspokoiła się prawie natychmiast a myśli jej zaczęły nabierać
konkretów. Po przeanalizowania wszystkich myśli doszła do wniosku,
że chociaż Tunezja i ewentualne plany na wakacje to bardzo ważne
problemy, to jednak do ich rozwiązania może liczyć na pomoc Zuzy.
Natomiast sprawa odstawiania Zuzy od komputera, to tylko i wyłącznie
jej problem, z którym niestety sama musi się borykać. Pierwsze dwa
problemy mogła więc odłożyć na razie na bok do późniejszego
przemyślenia, a na już zająć się tylko sprawą pod kryptonimem:
„Zuza-komp”. Mira tak właśnie w myślach nazwała tę
problematyczną i wymagającą wielu zabiegów sprawę. Ale co tu
wymyślić? Od czego zacząć? Pytania te wkoło powracały do jej
skołatanej głowy i jakoś nic sensownego nie umiała wymyślić.
Wiedziała jedno na pewno. Musi działać, i to jak najszybciej. Kuć
żelazo póki gorące, bo zaparta Zuza to twarda sztuka. Nic jej
jednak do głowy nie przychodziło. Już chyba ze dwie godziny tak
leżała i dumała. I nic. Umordowała się własnymi myślami
okrutnie. Złożyła błagalnie ręce i popatrzyła przez okno na
oświetlone blaskiem księżyca niebo. Nocne niebo swoją powagą i
spokojem przykuło jej uwagę tak bardzo, że nie mogła oderwać od
niego oczu. Zaczęła doszukiwać się na niebie jakiegoś znaku.
Wpatrywała się w jego bezkresną głębię. Wpatrywała się w
olbrzymią tarczę księżyca w pełni. Wpatrywała się w każdą
pojedynczą chmurkę przesuwającą się na tle srebrnego globu. Może
któraś z chmurek swoim kształtem podpowie jej jakieś rozsądne
rozwiązanie? A może w blasku księżyca dozna natchnienia?
Natchnienie jednak nie przychodziło. Nie doszukała się też
żadnego znaku na niebie… W końcu usnęła.
Rano Mira
obudziła się jakoś dziwnie wypoczęta i spokojna. Od jakiegoś już
czasu czuła, jak promienie słoneczne igrają na jej twarzy,
wprowadzając ją swymi igraszkami w miłą błogość. Okno jej
pokoju wychodziło na południowy wschód i zawsze, kiedy było
bezchmurne niebo, już od samego rana pokój jej był skąpany w
słońcu. Uwielbiała takie poranki i ten ogarniający ją błogostan.
Zwłaszcza w weekend, kiedy nie musiała się zrywać z łóżka i
mogła spokojnie rozkoszować się takim przebudzeniem. Gdy tak
leżała z zamkniętymi oczami, przypomniało jej się nagle, że
miała jakiś sen, i to dobry chyba sen, bo czuła się naprawdę
bardzo spokojna i wyciszona. Zaczęła się głęboko zastanawiać.
Wiedziała, że liczą się sekundy, aby sobie przypomnieć, bo
potem, kiedy wstanie już z łóżka, będzie za późno. Sen, jak
bańka mydlana, uniesie się gdzieś w przestrzeń i pęknie… poza
zasięgiem pamięci. „Co to było?” — Mira intensywnie grzebała
w swojej pamięci. I nagle ją olśniło. Przypomniała sobie. Śniło
jej się, że była z babcią Michaliną na wakacjach, gdzieś na
jakiejś wsi. Była piękna, słoneczna pogoda. Wędrowały tam po
ukwieconych łąkach, przez które wiła się bajecznie błękitna
mała rzeczka. W pewnym momencie znalazły się na przedziwnym, jakby
w próżni zawieszonym nad tą rzeczką drewnianym, wygiętym w łuk
mostku. I nagle… obie z głośnym śmiechem i z ogromnym wybiciem
skoczyły z niego — wprost do błękitnej wody. Zaraz… zaraz!
Lecz co to?! Mira oniemiała. Czuła jeszcze, że całe jej ciało
wypełnione jest głośnym, serdecznym śmiechem. Uśmiechała się
nawet na jawie do tego wspaniałego odczucia i do tych olśniewających
wizji… A tu taki szok! Przecież to nie głowa babci Michaliny
wynurzyła się z błękitnej i ozłoconej promieniami słonecznymi
wody. Toż to… mokra i błyszcząca w słońcu głowa roześmianej
Zuzy. — „Co to wszystko ma znaczyć? Co znaczy ten sen?” —
Mira z przejęcia szeroko otworzyła oczy i próbowała w myślach
odgadnąć znaczenie tych przemiłych i zaskakujących jednocześnie
widziadeł sennych.
— Wiem…
już wiem! Babcia Michalina…! - Mira z wrażenia wrzasnęła sama
do siebie i z wielkim impetem wyskoczyła z łóżka.
Wiedziała
już, co oznacza jej sen. Była z siebie dumna, bo do jego
rozszyfrowania nie potrzebowała ani Freuda, choć wiedziała, co to
za jaki i jak potrafi być pomocnym przy analizowaniu snów (nieraz
przysłuchiwała się rozmowom mamy i pani Lodzi, matki Zuzy, które
ze swoistym upodobaniem analizowały każdy sen, jaki tylko zdołały
zapamiętać), ani też „Sennika Babilońskiego”, którego piękne
i bogate wydanie pyszniło się w maminej biblioteczce. Z wielkim
szczęściem w oczach i z nie do końca sprecyzowaną wdzięcznością
popatrzyła przez okno na rażące złotem i błękitem niebo.
Wiedziała już, co ma robić.
Mira
ubrała się szybko i bezszelestnie wyszła z pokoju. Przystawiła
ucho do drzwi sypialni rodziców. Było tam cicho jak makiem zasiał.
Zadowolona weszła do kuchni i z wielką radością zaczęła
nakrywać stół do śniadania. W myślach śmiała się sama z
siebie, że przy takim zajęciu tryska radością. Pierwszy raz w
życiu jej się to przytrafiło, bo przecież nie cierpiała prac
kuchennych.
Kiedy
stół był gotowy i gdy zaczęła już przygotowywać kanapki,
usłyszała za plecami jakieś szmery. Podskoczyła wystraszona i
momentalnie odwróciła głowę. To, co zobaczyła, przyprawiło ją
najpierw w osłupienie, a potem wywołało atak śmiechu. W drzwiach
kuchennych, w niedbale ubranych szlafrokach, stali rodzice. A stali w
jakiś niesamowicie przedziwnych pozach, a do tego z szeroko
otwartymi ustami i z wytrzeszczonymi oczami. Trudno było zgadnąć,
czy na ich twarzach wymalowało się aż tak wielkie zaskoczenie, czy
może był to już niepokój, albo wręcz strach.
— Cha,
cha, cha...! Wielkie nieba! — Mira zarechotała donośnie. — A wy
co tak stoicie jak dwa upiory? Jeden straszniejszy od drugiego.
Zamknijcie już swoje rozdziawione buzie. A może też zobaczyliście
jakiegoś upiora i to jeszcze straszniejszego niż wy sami?
— Chyba
masz rację Miruniu — wysapał pan Jerzy, który pierwszy odzyskał
rezon. — Ale może nam powiesz, co robi w kuchni o tej wczesnej
porze i to jeszcze w sobotę ten straszny, ale bardzo kochany upiór?
— No
jak to, co? — pytaniem na pytanie odpowiedziała ciągle rozbawiona
Mira. — Nie widać tego? Przecież już dobre pół godziny ciężko
pracuję w tym maminym przybytku.
— No,
widać… widać! Aż zbyt realnie… widać. A to jest tym bardziej
trudne do uwierzenia — zauważyła wciąż jeszcze zaskoczona pani
Hania i niepewnym wzrokiem omiotła swojego męża, który tylko
wzruszył ramionami i kroki swe skierował do łazienki. — Ale
powiedz mi, bardzo cię proszę — zwróciła się znów do córki.
— Co to wszystko ma znaczyć? Czy dzieje się coś, o czym powinnam
wiedzieć? Co ci się stało, że dobrowolnie… no wiesz… sama
przygotowujesz śniadanie?
— O
rany, mamusiu, tyle pytań naraz?! I tylko dlatego, że raz chciałam
wam zrobić niespodziankę? — W odpowiedzi Mira znów użyła formy
pytającej. — Mamusiu, naprawdę nic złego się nie dzieje. Po
prostu wyspałam się dobrze, bo przecież wiesz, że poszłam
wczoraj szybciej do łóżka, a że słońce nie dało mi dłużej
pospać, to musiałam ze sobą coś zrobić. No nie? Jestem więc
tutaj.
Mira
skłamała jednym tchem i szybko odwróciła głowę, gdyż poczuła
jakieś dziwne uderzenie ciepła na twarzy. Nie zastanawiała się
wiele, otworzyła na oścież lodówkę i wsadziła do niej głowę.
— No
już dobrze! — zawołała pani Hania, chcąc ucałować córkę. A
że ta ciągle trzymała głowę w lodówce, poklepała ją tylko po
jej wygiętych w łuk plecach i dodała z wielkim uczuciem w głosie:
— Wiesz, Miruniu, takich twoich słonecznych przebudzeń życzyłabym
sobie o wiele… wiele więcej.
— Okey,
mamuś, porozmawiaj o tym ze słońcem — powiedziała Mira
dudniącym głosem jak ze studni i wylazła w końcu z lodówki,
trzymając w ręku kiełbasę i ser. — A teraz idź do łazienki
to skończę te kanapki. Potem ty zrobisz coś do picia a ja na pięć
minut wskoczę do łazienki. Nie będę przecież jak kopciuch
siedziała tu z wami przy stole.
Kiedy
rodzice wyszli już z łazienki, Mira ustawiła na stole artystycznie
wykonane przez siebie kanapki i szybko czmychnęła w opuszczone
przez nich miejsce. W iście kosmicznym tempie wykonała poranną
toaletę, przemywając twarz tylko zimną wodą. Wciąż czuła
dziwną ciepłotę. Wycierając twarz ręcznikiem, popatrzyła na
swoje odbicie w lustrze i w myślach nakazała sobie cierpliwość i
determinację oraz życzyła sobie powodzenia w sprawie pod
kryptonimem „Zuza-komp”. Rzuciła ręcznik na wannę, zrobiła
głęboki wdech, i wyszła z łazienki.
— No i
jak?! Podoba wam się moje dzieło? — spytała, wchodząc do kuchni
i patrząc na uśmiechnięte twarze rodziców.
— Nie
tylko się podoba, ale też pysznie smakuje — z pełnymi ustami
zakomunikował tato. — Wiem, że to nieładnie wcześniej sobie
podjadać zanim usiądzie gospodyni do stołu, ale jakoś dzisiaj po
tych wczesnoporannych emocjach, poczułem się tak okrutnie głodny,
że pozwoliłem sobie na mały nietakt i pochłonąłem już jedną
kanapkę… No, OK… dwie. Przyznaję uczciwie i proszę o
wybaczenie naszą zdolną i… — nie skończył, bo nagle zaczął
się krztusić trzymaną w ustach kanapką.
— No
pięknie! — wrzasnęła pani Hania, po czym momentalnie doskoczyła
do męża i zaczęła walić go po plecach. A kiedy stwierdziła, że
już wszystko w porządku, że mąż więcej udaje niż faktycznie
się zakrztusił, zmierzwiła mu włosy i pogroziła palcem. — Ty,
ty, tatusiu! Ładny przykład dajesz swojej latorośli!
— Nic
się nie stało. Latorośl wybacza tatusiowi — ze śmiechem
oznajmiła Mira. — Ważne, że moje dzieło jest zjadliwe i…
wykrztuśne zarazem.
Po chwili
wszyscy już spokojnie siedzieli przy okrągłym stole kuchennym i w
miłej rodzinnej atmosferze pałaszowali śniadanie-niespodziankę.
Nawet dla samej Miry było ono niespodzianką, bo nie spodziewała
się, że na coś takiego, jak samodzielne zrobienie śniadania,
będzie ją stać. Ale co się nie robi dla dobra sprawy. Lecz tego
akurat rodzice nie musieli wiedzieć.
Pani
Hania przywiązywała wiele wagi do rodzinnych wspólnych posiłków.
Zwłaszcza do weekendowych śniadań. Bo właśnie do śniadań w dni
robocze nie zawsze udawało jej się wszystkich jednocześnie spędzić
do stołu. A wcale nie rzadko było i tak, że to ona sama niestety
była głównym powodem, iż nie zasiedli wspólnie do stołu. Miała
z tego powodu często wyrzuty sumienia. A wszystkiemu winne było
przede wszystkim to jej niezdecydowanie w co się ubrać. Było to
wstrętne uczucie i okropnie denerwujące. A co najgorsze,
zabierające sporo czasu, gdyż często bywało tak, że parę razy
musiała się przebierać, zanim zdecydowała się w czym wyjdzie do
pracy. A do tego wszystkiego, ten czas poranny przed wyjściem
domowników z domu zawsze był jakoś, nie wiedzieć czemu,
niesprawiedliwie krótki. Pani Hania była więc bardzo szczęśliwa,
kiedy tak siedzieli sobie przy stole całą rodzinką w komplecie,
posilali się i rozmawiali na różne tematy.
— Może
by tak jeszcze jogurciku truskawkowego? Kto ma ochotę? Wczoraj
wieczorem sama zrobiłam. — Pani Hania popatrzyła pytająco na
swoje ukochane istoty, i nie czekając na ich odpowiedź, zerwała
się od stołu i podeszła do lodówki. — Jogurcik… palce lizać…
mówię wam.
— Och,
ja bardzo dziękuję, jestem już pełniusieńki — wysapał pan
Jerzy i puścił oczko do Miry.
— Ooo…
ojej… a to co się stało?! Tylko pół dzbanka zostało. Kto…?
Kiedy…? — Pani Hania z niedowierzaniem w głosie cedziła słowa
i wpatrywała się w otwartą lodówkę jak w ołtarz.
— Uspokój
się już kochana i wyłaź z tej lodówki, bo kataru się tam
nabawisz. Tyle pytań zadałaś, jakbyś chciała pół armii
odpytać, a to tylko ja, twój kochany mąż, wytrąbiłem w nocy pół
dzbanuszka, aż furkotało… palce lizać… masz rację. Ale sama
sobie jesteś winna, bo mnie samego zostawiłaś z tym strasznym
horrorem amerykańskim i usnęłaś w objęciach Morfeusza. Po tym
ohydnym filmie poczułem się jakoś… nie tego… no, nieswojo.
Musiałem więc przed udaniem się w twoje ślady poprawić sobie
nastrój. Udałem się zatem najpierw do lodówki… no i efekt
mojego grzebania w lodówce masz właśnie przed oczami. No, ale
trzeba przyznać, że jogurcik… cymes! Od razu podreperował moje
skołatane samopoczucie. Potem, gdy już doczłapałem do łóżka,
wcisnąłem się w twoje objęcia i usnąłem momentalnie. Jak
niemowlaczek.
— Co za
zwariowana rodzinka! — ze śmiechem zawołała pani Hania. — Ale
kocham was bardzo i jestem szczęśliwa, że należę też do tych
wariatów. Mira wyciągnij z kredensu dwie szklaneczki, napijemy się
jogurciku za tatusia zdrowie, bo tatuś za nasze zdrowie wypił już
w nocy.
— Sie
robi, pani mamusiu! — Mira zasalutowała jak żołnierz i wyjęła
szklanki, a podając je mamie, nachyliła się do tatusiowego ucha i
szepnęła: — Nie martw się tatko, dam ci parę razy łyknąć.
— Wiesz,
żono, podziwiam swoje zdolności wychowawcze — śpiewnym głosem
powiedział pan Jerzy i cmoknął Mirę prosto w nos. — Wychowałem
córkę jak się patrzy!
— Mniam…
pychota! Nic dziwnego, że tatusia aż do tej pory trzyma dobry
nastrój. No, łyknij sobie trochę. Im dłużej głowa rodziny
będzie miała dobry humor, tym więcej skorzystają na tym pozostałe
jej członki. No… jeszcze jeden łyk… kochana głowo…
— No a
szyja rodziny...? O, telefon…! Ja odbiorę! — Pani Hania nie
skończyła zadawać pieszczotliwego pytania, bo pobiegła do pokoju
stołowego odebrać telefon. — A witam cię, mamuś… Nie… nie
przeszkadzasz, już zjedliśmy…
— Och,
coś takiego! Babcia Michalina! — wrzasnęła Mira z takim
przejęciem, że pan Jerzy aż podskoczył i oblał sobie całą
twarz podkradanym żonie akurat jogurtem. — Mamusiu… jeszcze ja…
ja chcę rozmawiać z babcią…
— Poczekaj…
poczekaj mamuś…! Chryste, Mira! — krzyknęła pani Hania i
zaczęła machać ręką tak, jakby się chciała opędzić od
natrętnej muchy. Bo Mira próbowała wyrwać jej słuchawkę z ręki.
— Ja jeszcze nie skończyłam rozmawiać z babcią. Najpierw ja...
potem ty… w porządku?! Nie… nie, to nie do ciebie mamuś, to do
Miry, bo ona koniecznie chce z tobą akurat teraz rozmawiać… Tak…
tak jak mówiłam. Zaraz wychodzę na targ… Nie, nie musisz…
dostarczę ci sama do domu. Wszystko już? No, to do zobaczenia! I
już ci daję Mirę, bo ona już mi nawet wzrokiem słuchawkę
wyrywa.
— Cześć,
babciu…! — Mira pełna emocji wrzasnęła do słuchawki, ale
zaraz momentalnie ściszyła głos i konspiracyjnym szeptem spytała:
— Babciu, mogę dzisiaj ciebie odwiedzić? Taaak? Jesteś super…!
Nie… nie teraz… zadzwonię jeszcze do ciebie i powiem kiedy.
Tak…? Dobrze… ale na pewno nie będę ci przeszkadzać? Nie…?
Kochana jesteś! Aha, babciu… ja mam jeszcze jedną prośbę… no
więc chciałabym cię prosić… no wiesz… czy mogłabyś zrobić
te twoje pyszne naleśniki? Taaaak? Jesteś najlepszą babcią na
świecie, naprawdę… Nie, nie przesadzam… to prawda. No to
zadzwonię później. Pa, babciu!
Mira
skończyła rozmawiać z babcią Michaliną, ale nie od razu odłożyła
słuchawkę na miejsce. Ściskała ją w ręku tak mocno, jakby to co
najmniej babcię z miłości ściskała. — „Ta moja babcia jest
naprawdę kochana” — pomyślała — „Co za telepatia”.
Już
nieraz tak było, że jak Mira potrzebowała czegoś albo było jej
smutno, to ni stąd, ni zowąd, babcia zjawiała się personalnie
albo telefonicznie i zawsze przychodziła jej w sukurs.
Mira
roztkliwiona własnymi spostrzeżeniami, odłożyła w końcu
słuchawkę. — „No, to pierwszy krok został zrobiony” —
pomyślała jeszcze i wyszła z pokoju.
— Jezu
Chryste! A tatusiowi co się stało?! — wrzasnęła, wchodząc do
kuchni i widząc jak mama zmywa twarz ojcu.
— Nic,
nic… tatuś robił sobie właśnie maseczkę odżywczą —
parsknęła śmiechem pani Hania. — Stwierdził, że ma dwie
kobiety i musi się im podobać… A ty…? Co tam tak szemrałaś z
babcią?
— Nic
takiego… po prostu chciałabym dzisiaj babcię odwiedzić. Co,
mogę? Nie macie nic przeciwko?
— Zaraz…
zaraz… — głośno zastanawiała się pani Hania. — Noo, chyba
możesz iść, bo wczoraj jakimś dziwnym trafem udało ci się
wszystko zrobić, co od ciebie chciałam. Nawet swój pokój zdążyłaś
posprzątać przed przyjściem Zuzi… Możesz iść. A o której
godzinie chcesz iść?
— Dzięki!
Jeszcze nie wiem o której… ale może masz coś, co trzeba by było
babci zanieść… to ja… wiesz… z chęcią zaniosę — wydukała
Mira i z obawą popatrzyła na rodziców, czy oni, co nie daj Bóg,
czegoś nie podejrzewają. Ich ciągle uśmiechnięte miny uspokoiły
ją. — Podsłuchałam, że mówiłaś babci przez telefon coś o
targu. Trzeba coś babci kupić i zanieść?
— Babcia
potrzebuje truskawek i jabłek. Ale ja zaraz wychodzę na targ, bo
też potrzebuję różnych warzyw, no i… chyba jajek jeszcze i
miodu, to jej kupię. A prosto z targu pójdę do niej i zaniosę.
— Nie…
poczekaj… to przecież ja mogę zanieść jej to wszystko do domu —
oznajmiła Mira. — Nie będziesz musiała wszystkiego tachać.
Albo jak chcesz, to pójdę z tobą na ten targ. No jak, chcesz?
— Może
to i niegłupie…? W porządku, ubieramy się i wychodzimy. A ty
(pani Hania zwróciła się do męża) za ten czas zadbaj o to, aby
nasz przybytek rodzinny nabrał lśniących kolorów.
— Łeee…
— skrzywił się pan Jerzy. — Przecież wiesz, że o godzinie
dwunastej muszę odebrać nasz samochód z warsztatu.
— No,
to akurat wszystko pasuje — stwierdziła pani Hania z miną znawcy.
— Jest dziewiąta, dwie godziny sprzątania i potem możesz iść.
— Dwie
godziny…? Na ten metraż? Za ten czas, mogę co najwyżej zadbać o
kolory, ale czy one będą lśniły, to śmiem wątpić.
— Ja
jednak wierzę w ciebie, jak zwykle zresztą — stwierdziła znów
pani Hania i cmoknęła męża w czoło. — Gdzie ta Mira?... Mira!
Jesteś już gotowa?! Wychodzimy!
— Już,
już, mamusiu… już idę! Kończę rozmawiać z Zuzą! — Mira
uspakajała mamę, wykrzykując ze swojego pokoju.
Mira jak
tylko zobaczyła, że rodzice są zajęci sobą i przekomarzaniem się
na temat sprzątania mieszkania, postanowiła w te pędy wykorzystać
ten moment i pogadać z Zuzą. Musiała się zorientować przecież
jak wygląda sytuacja dwa piętra niżej. Czy przypadkiem nie
zaistniało tam coś, co by zniweczyło jej plany. Cichutko, na
palcach pognała do swojego pokoju. Złapała za swój osobisty
telefon i wybrała numer Zuzy.
— Siemanko,
Zuzieńko! — zagaiła bardzo delikatnie. — Jak tam, już po
śniadanku? Aaa… to dobrze… wiesz... miałabym do ciebie taką
tyciu-maluteńką prośbę. Mama kazała mi zanieść babci jakieś
tam rzeczy, a że tego jest multum, to bym musiała aż chyba ze trzy
raz pedałować w tę i we w tę… tam i z powrotem, więc… no
wiesz… czy nie miałabyś ochoty pomóc swojej kochanej
przyjaciółce? Co, Zuzia…? Co ty tam mówisz…? Nie, nic mnie nie
postraszyło… Jak pomożesz mi odwalić to zadanie, to obiecuję ci
też coś miłego dla ciebie zrobić… Co tam tak zgrzytasz zębami?
Aaa… głośno i intensywnie myślisz… To dobrze… myśl, byle
szybko… Mama na mnie już z koszami w przedpokoju czeka… Zmusiła
mnie, żebym z nią szła na targ… Że co? Że nie posprzątałaś
jeszcze swojego pokoju…?! Zuza, ażeby cię licho… to coś ty
wczoraj robiła po lekcjach? Do mnie przyszłaś dopiero wieczorem…
No dobra, już dobra, nie musisz się przede mną tłumaczyć… wiem
o tym… nie jestem twoją staruszką… i chwała Bogu, bo bym cię
stłukła na kwaśne jabłko. Zuza, jak pragnę zakwitnąć, daj
sobie kopa i rusz się, masz dwie godziny czasu na sprzątanie i
pomoc domową. No więc do roboty!... Że co…? Że ugryziesz mnie w
ucho? Przykro mi, moja ty marudo, teraz możesz mi co najwyżej do
niego nachuchać… Ale już poważnie, Zuza! Pędzę na ten
przeklęty targ, jak wrócę, to zaraz do ciebie zadzwonię. A ty
bądź kochana… i do galopu! No to bywaj! Ufff!!! Ciężki kaliber
z tej Zuzy. — Mira wysapała już tylko do siebie, odkładając
słuchawkę. Po czym szybko wybiegła z pokoju.
— No,
nareszcie jesteś! Zakładaj buty i idziemy zakomenderowała pani
Hania. — A ty, Jerzy, do dzieła!
— Biedny
tatuś! Duże dzisiaj masz to dzieło. Oj, jak mi ciebie szkoda. Nie
dość, że mieszkanie musi być wysprzątane, to jeszcze musi lśnić
— powiedziała Mira z udawanym współczuciem i posłała ojcu
całusa.
— Dziękuję
ci córuniu za wyrazy współczucia — odrzekł pan Jerzy i również
pocałował powietrze. — Ale coś mi się zdaje, że jedyne co
będzie dzisiaj lśniło, to moje auto, bo zamierzam go wypucować z
wielkim namaszczeniem… No, wynocha już wreszcie z domu!... Aaa
siooo! Czas mnie nagli, a wy mi tu przeszkadzacie.
— Meldujemy
posłusznie, że już nas nie ma! — Mira parsknęła śmiechem i
pociągnęła mamę za rękę. Tę, którą mama akurat groziła
ojcu, i poprowadziła ją do drzwi wyjściowych.
Dochodziło
południe. Mira z mamą zdążyły już wrócić z targu. Obie
obładowane jak dwa juczne wielbłądy przekroczyły właśnie próg
mieszkania. Wprawdzie mogły już co najmniej pół godziny wcześniej
wrócić do domu, gdyż bardzo sprawnie i szybko załatwiły zakupy,
ale pani Hania nie kwapiła się specjalnie. Znała swego męża i
wiedziała, że lepiej zbytnio się nie śpieszyć, gdyż bez względu
na stopień zaawansowania jego prac domowych, na jej widok, przerwie
sprzątanie natychmiast i całą resztę zostawi na jej głowie.
Dlatego przeciągała swój i córki pobyt na targu. Zostawiła całe
zakupy pod opieką uprzejmego pana, który sprzedawał na małym
straganiku własnoręcznie wykonane drewniane zabawki dla dzieci i
pociągnęła Mirę na wycieczkę pomiędzy szeregami przeróżnych
straganów i bud targowych...