Chiorunek nawoływał Zefcię i nawoływał.
Mało mu płuca nie pękły od duszenia w sobie krzyku i przerabiania
go na szept. A siostry ani widu, ani słychu. W ogóle nie dawała
znaku życia. Chiorunek z pogardą myślał o siostrze, że ta śpi
sobie w najlepsze i nic ją nie obchodzi. Och, jakże był zły na
Zefcię za tę jej znieczulicę. W końcu nie wytrzymał, i szydząc
w duchu z siostry, że dała się nabrać na bajeczkę Papkoja o
pocztowych gołębiach, zagruchał tak przeraźliwie, niczym
zdesperowany gołąb, który nie może znaleźć adresu. Ku jego
osłupieniu, reakcja była natychmiastowa. Siostra wystawiła głowę
w oknie swojej komnaty.
Zefcia,
obudzona z nagła gruchaniem, nieprzytomnym wzrokiem przebijała
ciemność i szukała gołębia pocztowego. Jakie było jej
zdziwienie, pomieszane z przerażeniem, kiedy w ciemnościach ujrzała
nie gołębia, a braciszka wiszącego między piętrami.
Widok
rozczochranej głowy siostry w oknie uspokoił Chiorunka. Od razu
poczuł przypływ nowej energii. I najpierw chciał ją porządnie
zbesztać za to, że zamiast myśleć o Napolciu beztrosko „oddała
się w objęcia Morfeusza*” i spała sobie spokojnie, ale w końcu
postanowił odłożyć to na później. — „Co się odwlecze, to
nie uciecze” — pomyślał i szeptem nakazał jej nie zadawać
zbędnych pytań, tylko brać się za skręcanie liny, by mu pomóc
wydostać się z tej matni.
-----------------------------------------------------------
* Morfeusz — (mit. gr.)
— skrzydlaty bożek snu,
zsyłający marzenia senne.
Zefcia z
przerażeniem wysłuchała brata i zniknęła w oknie, by w komnacie
zabrać się za swoją pościel. Ręce jej drżały z lęku o brata,
ale pośpiesznie pościągała z pierzyn poszewki i powiązała je z
prześcieradłami. I nawet na końcu tego czegoś, co uważała za
linę, na szybko zaczepiła swoją najgrubszą poduchę. Tak w razie
czego, gdyby doszło do lądowania braciszka w krzewach dzikich róż
rosnących tuż przy podmurówce pałacu. Zadowolona z siebie,
przerzuciła swoje dzieło przez okno. A że okno jej komnaty
znajdowało się obok okna komnaty Chiorunka, przeto wcale nie
musiała się trudzić, by wcelować w linii prostej w wiszącego w
dole brata.
Chiorunek
był nieco zdziwiony, że siostra tak szybko uwinęła się ze
skręcaniem liny. Nie miał jednak czasu dłużej się nad tym
zastanawiać, bo w tym samym momencie usłyszał gdzieś w oddali
tętent koni. Domyślił się, że to Napolcio wraca. Ucieszył się
bardzo, bo czuł się już tak bardzo zmęczony, że marzyło mu się,
aby jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Nie przez to, że
odechciało mu się już pomagać bratu. O nie! Ale skoro Napolcio
wraca już z Księżniczką Indią, to on już nie ma mu w czym
pomagać. Poczuł dużą ulgę z tego powodu. Jednak ulgą tą nie
dane mu było zbyt długo się rozkoszować, gdyż nagle zdał sobie
sprawę, że Napolcio nie ma prawa dowiedzieć się o jego tak
ogromnym poświęceniu i zobaczyć go w tej wiszącej sytuacji. Było
więc pewne, że musi jak najszybciej znaleźć się na ziemi. A
potem już tylko cichaczem dostać się do wrót pałacu i tam Młodą
Parę uroczyście powitać. Z tą myślą, Chiorunek z całych sił
złapał za linę rzuconą mu z góry przez Zefcię. I już miał
zacząć spuszczać się w dół, gdy ta niby lina rozerwała się
niestety i Chiorunek z impetem poleciał w dół. Szczęściem w
nieszczęściu nie spadł na ziemię, tylko zawisł piętro niżej,
na pnączach gęstego winobluszczu. Tyle że zawisł głową w dół.
Taki
właśnie obrazek wiszącego Chiorunka rzucił się Napolciowi w oczy
zanim wjechał na zwodzony most. Wtedy jednak realność tego obrazka
nie dotarła do jego świadomości. Może to i lepiej. Na odległość
i tak nie mógłby bratu pomóc, a przeżyłby tylko potworny szok.
Co jego już mocno skołatanemu sercu mogłoby tylko bardziej
zaszkodzić. Na szczęście, teraz, gdy przyszedł już odpowiedni
czas, by zająć się niesfornym Chiorunkiem, był już na miejscu.
Napolcio
był ogromnie zszokowany widokiem zza okna. Lękał się o życie
braciszka. Zachował jednak zimną krew i przy pomocy swoich
przyjaciół natychmiast zabrał się za niesienie Chiorunkowi
konkretnej pomocy. Niewiele myśląc, rzucił się na Papkoja i
wyszarpał z jego pasa zwój grubej liny. Szczęście, że Papkoj
miał taki zwyczaj, że kiedy pełnił wachtę na wieży miał linę
zawsze przy sobie, przytroczoną do pasa. A miał ją po to, by w
razie niebezpieczeństwa jak najszybciej znaleźć się na dole. Tym
razem lina jego miała się przydać w celu odwrotnym — by znaleźć
się na górze. To znaczy, by Chiorunek znalazł się na górze.
Napolcio na jednym końcu liny na szybko uwiązał pętlę i powili
zaczął spuszczać ją w kierunku Chiorunka. Wykrzykiwał przy tym
do niego, żeby chwycił ją mocno, a pętlę założył w pasie.
Tymczasem Papkoj i Sławoj trzymali już we dwójkę za drugi koniec
odwiniętej ze zwoju liny i czekali na komendę Napolcia. Szczęśliwym
trafem Chiorunkowi od razu udało się chwycić linę i choć nie
bardzo słyszał, co mu Napolcio nakazuje, ale że nie w ciemię
bity, sam szybko połapał — co i jak. I już po chwili, Napolcio
z Papkojem i Sławojem ciągnęli
go do góry. A kiedy wyciągnęli go na tyle wysoko, że Napolcio
miał go już w zasięgu ręki, wtedy już
on sam chwycił go za ramiona i własnoręcznie wciągnął na
parapet okienny.
Napolcio
pod wpływem nagromadzonych w ostatnich chwilach emocji i nagłym
szczęściem jakie na niego spłynęło, czując w ramionach swego
ukochanego braciszka, sam już nie wiedział jak ma zareagować.
Wiedział, że bratu należy się porządna nauczka za ten jego
idiotyczny wyczyn, ale jakoś nie mógł wykrztusić z siebie żadnego
słowa nagany. Okazało się, że też i nie musiał. Bo w tym
momencie Zefcia wpadła do komnaty Chiorunka, ciągnąc za sobą
ogromnie spłoszonego Korfantego i Krzesimira.
— Ci
dwaj nam świadkami, że czekaliśmy posłusznie w swoich komnatach
na gołębie pocztowe z wiadomością od ciebie! — wołała już od
progu. — Ale cóż ty Napolcio za niemrawe gołębie wysłałeś,
skoro dotarły do nas prawie razem z tobą? Ubolewam z całego serca,
że nie mogliśmy ci pomóc. Na drugi raz postaraj się posłużyć
sprawniejszymi gołębiami. Bo te dzisiejsze, to nie dość że
niemrawe, to jeszcze niesolidne. Widzisz sam, co zrobiły
Chiorunkowi. Biedaczysko na pewno nie mógł wyrwać im z dziobów
listów i musiał się wychylić za okno… no i chyba się za bardzo
wychylił, skoro wypadł nieszczęsny… No bo ja… Wybacz mi
Napolciu… mnie się chyba przysnęło, dlatego Chiorunek musiał
sam walczyć z tymi niesfornymi pocztylionami… Och, Chiorunek,
chodź ty mój kochany braciszku, niech cię przytulę!
— A daj
ty mi pokój! — wrzasnął Chiorunek zdegustowany paplaniną
siostry. — Pocztyliony to ty se namaluj. A najlepiej będzie jak
je namalujesz na czole Papkoja. Patrz, jak je marszczy. Te jego
zmarszczki będą jak ulał pasowały na skrzydła gołębi, pięknie
rozłożone w locie...
— Chiorunek,
zamknij dziób! — równie głośno wrzasnął Napolcio i wypuścił
Chiorunka z objęć. — Ależ się porobiło… No dobra, teraz nie
mam czasu wami się zajmować, ale jak wrócę z Indią, to wtedy już
ja wam dam szkołę gołębiego latania…
— Na
kieł mamuta! Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że jeszcze nie
odnalazłeś Księżniczki Indii? — krzyknął Chiorunek i jednym
ruchem ręki wyswobodził się z liny i rzucił ją na powrót przez
okno. - No tak, to moja wina, bo gdybym nie dał się omamić temu…
temu… temu najlepszemu przyjacielowi Króla Barbedetlandii, to
Księżniczka India byłaby już w pałacu.
— Napolciu,
wybacz, że to jego „kuku” nie potraktowałem poważniej i że
nie przedsięwziąłem dalej idących środków zaradczych —
szeptem wydukał speszony Papkoj prosto do królewskiego ucha.
— Spokój
mi tu…! Dość już mam waszych przepychanek słownych! —
wrzasnął gniewnie Napolcio. Ale zaraz się zreflektował i rzekł
już normalnym głosem: — Udam, że nic się nie stało, bo czas
mnie nagli i nie mogę dogłębniej zająć się sprawą… gołębiego
latania… Ale gdy wrócę, powrócę do tematu i już ja sobie z
wami pogrucham… to jest, pogadam. Obiecuję wam to! A jużci!...
Papkoj, zajmij się chłopami z Barbedowa i Barbadejewa i załatw
wszystko to, co im obiecałem. Sławoj ci powie w czym rzecz. A potem
wracaj na wieżę… Korfanty, Krzesimir, szykować się do drogi.
Sławoj, jak załatwisz wszystko z Papkojem dołączysz do nas… Za
kwadrans wyjeżdżamy, a musisz jeszcze zebrać rycerzy. Mam
nadzieję, że nie posnęli gdzieś po kątach.
— Tak
jest! — wrzasnęli jednocześnie: Sławoj, Krzesimir i Korfanty.
— Tak
jest, Królu Napoleonie! — zawołał nieco później Papkoj z
bardzo smutną miną, cedząc przeciągle każde słowo. — Twoje
życzenie jest mi rozkazem!
Król
Napolcio zrazu spostrzegł smutek na twarzy Papkoja, lecz nie od razu
odgadł jego powód. Zastanowił się na moment. I przy tym
zastanawianiu, wyszarpał linę z rąk Papkoja i Sławoja i zaczął
ją powoli zwijać, marszcząc przy tym brwi i nadymając komicznie
swe królewskie policzki.
— Napolciu,
czy coś powiedziałem nie tak? — zaniepokoił się Papkoj, widząc
zmiany występujące na twarzy swego władcy i przyjaciela w jednej
osobie. — Jeżeli tak, to wybacz mi proszę.
— Ależ
gdzie tam! Wszystko powiedziałeś jak należy i wszystko jest w
porządeczku! Zresztą… nieważne! Do roboty! Za pięć minut
zbiórka na dziedzińcu… Co mówisz Papkoj?! Nic? To dobrze. Wyślij
na wieżę Błażeja, bo czuję, że bardziej mi się przydasz, jadąc
ze mną.
— Ku
twojej chwale! — donośnie i radośnie wyrwało się z piersi
Papkoja. — Dziękuję ci kochany Napolciu! Twoje życzenie, jest
moim życzeniem.
— Wiem!
— zaśmiał się Napolcio i serdecznie łupnął przyjaciela po
plecach. Był zadowolony z siebie, że odgadł przyczynę smutku na
twarzy przyjaciela i że udało mu się w mig twarz jego rozpogodzić.
Popatrzył jeszcze raz po wszystkich zebranych w Chiorunka komnacie,
po czym odwrócił się i szybkim krokiem skierował się do drzwi.
— Zaraz,
zaraz! — krzyknął Chiorunek i puścił się biegiem za Napolciem.
Dopadł go przed drzwiami i rozłożywszy szeroko ramiona, zagrodził
mu drogę wyjścia. — Napolcio, ty chyba nie myślisz, że mnie
zostawisz w pałacu? Ręczę, że ci się to nie uda. Choćbyś nawet
kazał tym tu do lochów mnie wtrącić i zamknąć na cztery spusty,
to i tak się wydostanę! Jakiem Melchior…
— Nie,
ja zaraz tu z tobą, panie Melchiorze, kociokwiku dostanę! Mało mam
z tobą kłopotów?! — wrzasnął groźnie Napolcio i jeszcze
chciał coś wykrzyczeć, ale się żachnął i na moment zastanowił.
— Dobra, szykuj się do drogi. Myślę, że faktycznie będzie
lepiej, gdy będę cię miał na oku, boś gotów znów coś
zmalować.
— Nie
inaczej! — potwierdził Chiorunek ze szczęśliwą miną.
— Ja
też jestem gotowa coś zmalować, jak mnie ze sobą nie weźmiesz! —
Napolcio usłyszał za swoimi plecami.
— Sławoj,
Papkoj… trzymajcie mnie, bo mnie zaraz coś trafi, albo w
najlepszym przypadku przyjdzie mi zwariować! — huknął Napolcio
na całą komnatę. — A ty Zefcia mi po co w tak ciężką drogę?
Hę? Pytam się? Chcesz sobie odcisków narobić na swych
delikatnościach?
— Już
ty się nie bój. Tak szybko sobie nie narobię. Jestem zaprawiona do
jazdy konnej jak żadna inna niewiasta z twojego królestwa. Sam tak
zawsze mówiłeś. A pomyśl tylko, ile bym mogła pomóc Księżniczce
Indii, by opatrzyć jej odciski po tak długiej i przeciągającej
się z jakiś dziwnych powodów podróży. Może ona bardzo cierpi?
Więc kto, jak nie ja, może jej najlepiej i najserdeczniej pomóc?
Napolcio
był na początku okropnie wściekły na Zefcię, ale gdy usłyszał
tak pięknie wypowiedziane przez nią imię swojej ukochanej,
wściekłość opuściła go jak ręką odjął. Z wielką miłością
w oczach popatrzył na siostrzyczkę i szepnął:
— Kochana
jesteś Józefato, że chcesz się poświęcić dla mojej przyszłej
żony i służyć jej swą pomocą. A więc zbieraj się do drogi. A
weź wszystkiego co potrzeba, aby ulżyć jej w niewygodach, albo
nawet, co nie daj Boże, w cierpieniach. Ty już najlepiej będziesz
wiedziała, co wziąć ze sobą.
Po
kwadransie głośny tętent kopyt końskich rozdarł ciszę na
dziedzińcu pałacowym. Król Napolcio wraz ze swoimi rycerzami,
przyjaciółmi oraz rodzeństwem ruszył w podróż do wróżki
Sagitty. Ale zanim ruszył, przypomniał sobie o pochodni. A
właściwie to pochodnia sama o sobie przypomniała, gdyż nagle
błysnęła potężnym i skwierczącym ogniem. Ta cudowna wizja i
fonia nie mogły nie zwrócić uwagi Napolcia. Zeskoczył natychmiast
z Pegazusa i pognał do wrót pałacu. Wyszarpał pochodnię z
uchwytu jednym ruchem ręki, i trzymając ją mocno, wskoczył z
powrotem na grzbiet konia. Wtedy dopiero wydał rozkaz do drogi.
Na
dziedzińcu żegnała ich tylko Królowa Matka, życząc im
szczęśliwej podróży i jak najszybszego odnalezienia Księżniczki
Indii. Parokrotnie też nakazywała Napolciowi, aby uważał na
młodsze rodzeństwo i nie spuszczał ich z oczu. A gdy już
odjeżdżali, wołała jeszcze za nimi, żeby pozdrowili od niej
wróżkę Sagittę.
Dworzan
już dawno nie było. Udali się na spoczynek. Zgodnie z poleceniem
Króla mieli za zadanie wyspać się i przygotować do uroczystości
weselnych.
Natomiast
Król Virginus, umęczony, spał snem sprawiedliwego i nic nie
słyszał, co się przed pałacem dzieje.
Tylko
stary Błażej jeszcze żegnał Króla. Machał z wieży białą
chusteczką i co rusz spoglądał w niebo, zaklinając na głos
niebiosa, by prowadziły jego kochanego Króla szczęśliwie i
pomogły mu odnaleźć Księżniczkę Indię. Błażej bardzo miłował
Napolcia. Był przy nim od jego narodzin i zawsze wspomagał go całym
sercem.
Niebo na
wschodzie czerwieniło się już coraz bardziej, kiedy Napolcio wraz
ze swymi przyjaciółmi, rodzeństwem i rycerzami wjeżdżał do
Puszczy Badeńskiej. Napolcio, jadąc na czele kawalkady wraz ze
Sławojem i Papkojem, narzucał tempo i trzymaną w ręku pochodnią
oświetlał drogę. Choć dzień się budził i niebo jaśniało z
minuty na minutę, to jednak drzewa przysłaniały niebo skutecznie i
w Puszczy było ciągle ciemno. W drugim rzędzie, tuż za Napolciem
i jego dwoma druhami, w zupełnej jasności bijącej od czoła
kawalkady, jechała Zefcia i Chiorunek wraz z Korfantym i Krzesimirem
po bokach.
Zefcia
dumnie siedziała w siodle i trzymała się prosto, jak na amazonkę
przystało. Na twarzy miała przyklejony uśmiech i czuła się
szczęśliwą, że może brać udział w tak ogromnie ważnej misji.
Zdążyła w szybkim tempie przygotować się do drogi i zabrać ze
sobą wszystko co uznała za stosowne. Do siodła miała przytroczone
kilka poduszek i różne tobołki wypchane po brzegi jakimiś tylko
jej wiadomymi rzeczami. Nie czuła zmęczenia, choć nie wiele spała
tej nocy. Czuła się wreszcie potrzebna i miała zamiar całą sobą
udowodnić, że jej obecność będzie przydatna i Napolcio nie
pożałuje, iż wziął ją ze sobą.
Chiorunek
z dziarską miną jechał obok siostry i co rusz spoglądał, to za
siebie, na pędzących za jego plecami rycerzy, to na brata, Króla
Napoleona, i na trzymaną przez niego magiczną pochodnię
strzelającą w górę ogromnym czerwono-niebieskim ogniem. Obrazki
te napawały go uroczystą dumą. I choć tej nocy nie spał w ogóle,
nie czuł senności ani zmęczenia. Przeciwnie, czuł się rześko i
w pełni sił. Powaga chwili, w której uczestniczył, oraz widok
pędzących koni z rozwianymi grzywami i siedzących na nich
uzbrojonych rycerzy w połyskujących zbrojach przepełniały go
niesamowitą radością i jakąś dziwną mocą. Wręcz magią —
wyzwalającą w nim wspaniałe emocje i przeogromną energię. A że
miał też na sobie swą nowiuteńką zbroję, czuł się niczym
Heros prący do pewnego zwycięstwa nad wrogiem.
Słoneczko
pięknie świeciło już na niebie, kiedy królewska kawalkada
zjeżdżała z duktu leśnego na boczną dróżkę prowadzącą do
chatki wróżki Sagitty. Napolcio zastanawiał się przez moment, co
zrobić z płonącą pochodnią, wszak była już mu niepotrzebna do
rozjaśniania drogi. Ale gdy się jej lepiej przyjrzał, doszedł do
wniosku, że gdyby ją nagle zgasił czułby jej jakiś bliżej
nieokreślony brak. Trzymał ją więc w ręku płonącą nadal, i
zespalając się z nią blaskiem swej złotej zbroi, niczym żywa
pochodnia, pędził na czele oniemiałych za jego plecami jeźdźców.
Im bliżej
było chatki wróżki Sagitty, Napolcio tym bardziej popędzał
Pegazusa. Wreszcie cała kawalkada dojechała do niewielkiej polany
obrośniętej dookoła starymi rozłożystymi dębami. Po środku
polany stała drewniana chatka wróżki. Napolcio ściągnął cugle
Pegazusowi i podniósłszy rękę do góry, nakazał wszystkim
zatrzymać swe konie. Widok chatki wróżki zaparł wszystkim dech w
piersiach. Chatka, choć niewielka, wyglądała dostojnie i nad wyraz
pięknie. Zbudowana była z grubych różnokolorowych desek
rzeźbionych w bajeczne kształty i ornamenty. Okalana była
wspaniałym gankiem podtrzymywanym od strony frontowej pięknie
rzeźbionymi czterema kolumnami wyobrażającymi pnie drzew, na
których odpoczywają ogromne kolorowe węże, oplatając je na całej
długości. Nawet dach chatki, choć pokryty tylko strzechą,
wyglądał niezwykle bajecznie, mieniąc się w słońcu na tle
zielonych koron dębów — kolorami tęczy. Na środku dachu
wyłaniał się przedziwny, w kształcie wulkanu, złoty komin, z
którego wystrzeliwały w niebo dźwięczące złocisto-czerwone
iskierki. Iskierki te kierowały swój lot wprost do słońca. Tak
jakby chciały zasilić go swą mocą i blaskiem.
Napolcio
wpatrywał się w tę przedziwną i piękną chatkę jak urzeczony. A
Zefcia aż piszczała z zachwytu i nie mogła przestać. Jak to
dziewczyna. Dziewczyny są bardziej wrażliwe na piękno. I tę swą
wrażliwość chętnie uzewnętrzniają. Chiorunek był nie mniej
zachwycony niż jego siostra, ale nie piszczał z zachwytu tylko w
cichości wpatrywał się urzeczony w tę cudowną chatynkę,
podobnie jak jego brat. Natomiast wśród tak licznego rycerstwa
znaleźli się rycerze o różnym stopniu wrażliwości. Jednak
niezwykłością chatki oczarowany był chyba każdy, bo po chwili
za plecami Napolcia rozległ się cichy pomruk zachwytu, który
przeszedł falą od pierwszego szeregu do ostatniego. Napolcio,
słysząc to, uśmiechnął się w duchu. Ale, odwróciwszy się, dał
znak do zachowania ciszy. Wtedy oczom wszystkich na dachu chatki, tuż
obok złotego komina, ukazało się ogromne białe kocisko. Kocisko
wyprężyło swój grzbiet i zaczęło przeraźliwie miauczeć. I
nagle, na ganku chatki stanęła przecudna postać. Postać ta była
ubrana w błękitną powłóczystą szatę, przetkaną złotymi
gwiazdeczkami. Na głowie, pośród burzy złotych i długich loków,
miała osadzoną bardzo wysoką szpiczastą czapkę. Czapka ta była
również koloru błękitnego i również przetkana złocistymi
gwiazdeczkami. Na szpiczastym czubku tego przedziwnego nakrycia głowy
migotał duży srebrny półksiężyc. A od końców tego półksiężyca
aż do samej ziemi zwisał złoty i suto marszczony woal. Postać ta
była przecudnej urody. Zjawiskowo piękna, promieniująca ciepłem i
dobrocią. To była wróżka Sagitta.
— Witam
cię, drogi mój Królu Napoleonie! Czekałam już na ciebie
—zawołała śpiewnym głosikiem wróżka i uśmiechnęła się
serdecznie. — Witam cię w moich skromnych progach! Proszę, proszę
do środka.
— Witam
cię, moja droga wróżko Sagitto! — odrzekł donośnie Napolcio. —
Pozwól że wejdę wraz ze swoimi przyjaciółmi oraz moją siostrą,
Księżniczką Józefatą, i bratem, Księciem Melchiorem.
— Oczywiście!
Zapraszam wszystkich do środka — ukłoniła się wróżka Sagitta
i otworzyła drzwi swej chatki na oścież.
Napolcio
w pośpiechu zeskoczył z konia, a za nim to samo zrobili pozostali
zaproszeni. Napolcio nim ruszył w stronę chatki wróżki Sagitty,
rozkazał Krzesimirowi i Korfantemu sprawować pieczę nad rycerzami.
Nakazał im odpocząć na polanie i wszystkim koniom pozwolić paść
się na trawie. Po czym podał Korfantemu do ręki cudowną pochodnię
i poprowadził swoje rodzeństwo oraz Papkoja i Sławoja do otwartych
drzwi kolorowej chatki wróżki.
Kiedy
wszyscy znaleźli się już w przestronnej izbie, wróżka Sagitta
zaprosiła wszystkich do okrągłego stołu. Stół stał na samym
środku izby. Był potężny i solidnie wykonany z dębowego drzewa.
Goście wróżki natychmiast zasiedli dookoła tego wspaniałego
stołu na równie wspaniałych rzeźbionych krzesłach. Wróżka
Sagitta usiadła również. Ale zanim usiadła, postawiła na środku
stołu ogromną szklaną kulę i zawołała na kota. Siedząc już na
swoim specjalnym zydelku, z białym kocurem na kolanach, popatrzyła
po twarzach wszystkich swoich gości i ciepło się uśmiechnęła. W
końcu swój wzrok zatrzymała na twarzy Króla Napoleona.
— Wiem,
Królu Napoleonie, co cię sprowadza do mnie — odezwała się po
chwili. — I niestety muszę cię zmartwić, iż nie wiem, co stało
się z Księżniczką Indią. Całą noc próbowałam się
skoncentrować i namierzyć ją. Bez powodzenia. Dlatego mam prośbę,
abyś dał mi jakąś rzecz, cokolwiek, co należy do niej. Wtedy
spróbuję jeszcze raz ustalić miejsce jej pobytu.
— O
niech mnie piekło pochłonie! — wrzasnął Napolcio i chwycił się
za głowę. — Jak mogłem o tym nie pomyśleć… Nie mam nic.
Kompletnie nic! Och, jam nieszczęsny!
— Nie
rozpaczaj Napolciu — wyszeptała Zefcia i ścisnęła brata za
rękę. — Ja mam przy sobie wyhaftowaną przez Indię chusteczkę,
którą ona podarowała mi podczas naszej zeszłorocznej wizyty w
Virginislandii.
— Kocham
cię Zefciu! — Napolcio poderwał się z krzesła i pocałował
siostrę w czoło. Rozpacz momentalnie zniknęła z jego twarzy.
Zefcia
puściła oczko do Napolcia i podała wróżce Sagittcie pięknie
haftowaną chusteczkę.
Wróżka
Sagitta wzięła chusteczkę z rąk Zefci i rozłożyła ją na
szklanej kuli, przykrywając ją jednocześnie dłonią. Prawą
dłonią. Lewą zaś przyłożyła do czoła i zamknęła oczy.
Wszyscy w
wielkim napięciu wpatrywali się w twarz wróżki. A już Napolcio
to wręcz na wylot prześwidrowywał jej twarz swym spojrzeniem i
błagał w duchu wszystkie moce niebios, by wspomogły ją w jej
czarodziejskim darze jasnowidzenia.
Wróżka
Sagitta trwała przez chwilę w bezruchu, a jej twarz miała kamienny
wyraz. Poruszała jedynie ustami, nieznacznie i bezgłośnie. Po
chwili otworzyła oczy i rzekła:
— Księżniczka
India żyje. Jestem tego pewna.
— Dzięki
wam niebiosa! Dzięki ojcze Jeremiaszu! — krzyknął przejęty
Napolcio i wzniósł oczy do góry. — Gdzież mam jej szukać,
wróżko Sagitto?
— Ogromnie
mi przykro, bo właśnie tego nie wiem i nie mogę ustalić —
odrzekła wróżka Sagitta ze smutkiem w oczach. — Wiem tylko tyle,
że coś ją porwało, jakaś potężna siła. Lecz co to za siła,
nie mogę odgadnąć. Po prostu nie znam jej. Nigdy się do tej pory
z nią nie spotkałam.
— Wróżko
Sagitto, błagam, zrób coś — zawył z bólu Napolcio.
— Błagamy
— wyszeptała przejęta Zefcia w imieniu swoim, Chiorunka oraz
Papkoja i Sławoja, po minach których, widać było, iż
solidaryzują się w bólu z Napolciem.
— Poczekajcie,
moi drodzy. Zrobię wszystko, aby dowiedzieć się prawdy. Wróżka
Sagitta tak szybko się nie poddaje. Proszę teraz o ciszę. Spróbuję
nawiązać kontakt z moim starym przyjacielem, czarodziejem Cygnusem,
który w ostatnich latach przebywa gdzieś na dalekim Pacyfiku.
W izbie
zapanowała zupełna cisza. Jak makiem zasiał. Słychać było tylko
bicie wylęknionych serc. Najgłośniej biło serce królewskie.
Wróżka
Sagitta tym razem oparła łokcie na stole i obiema rękami objęła
głowę. Zamknęła oczy. Po chwili usta jej zaczęły wypowiadać
jakieś słowa. Wszyscy zebrani przy stole wpatrywali się w wielkim
skupieniu w jej usta i nastawiali uszu, ale niestety nikt nie
rozumiał tych słów. Wróżka Sagitta mówiła zupełnie obcym im
językiem. Jej rozmowa z czarodziejem Cygnusem trwała dobrą chwilę.
A że była to rozmowa, tego wszyscy siedzący przy okrągłym stole
byli pewni. Świadczyła o tym tonacja głosu wróżki i jej wyraz
twarzy, kiedy milczała. Wyraźnie było wtedy widać, że w wielkim
skupieniu wsłuchuje się i bardzo przeżywa to co słyszy. W końcu
wróżka Sagitta uśmiechnęła się blado i wypowiedziała słowa
brzmiące jak pożegnanie. Po czym otworzyła oczy i zawołała
donośnie i przeciągle:
— Torrrrnadoooo!
— A cóż
to za tajemnicze słowo?! — spytał podekscytowany Król Napolcio.
— Czy to słowo jest w języku czarodzieja Cygnusa? Co ono oznacza?
— Królu
Napoleonie, to było tornado, czyli trąba powietrzna. Mówiąc
dokładniej, wir powietrza. To takie zjawisko atmosferyczne, które u
nas nigdy do tej pory nie występowało. To jest taka potężna siła,
która wsysa w siebie wszystko, co stoi na jej drodze…
— Wróżko
Sagitto, o czym ty mówisz? Co wsysa?! Jak wsysa?! Gdzie wsysa?! —
Napolcio przeraził się nie na żarty, zerwał się z krzesła i
zaczął biegać dookoła stołu, wymachując rękami. Nie mógł
pojąć o czym wróżka Sagitta mówi. A przez to był jeszcze
bardziej przerażony. Jej słowa brzmiały mu w uszach groźnie i
złowieszczo. I kiedy tak biegał dookoła stołu jak oszalały,
wróżka Sagitta wstała z zydelka i z białym kocurem w objęciach
zaszła mu drogę.
— Królu
Napoleonie, proszę cię, uspokój się i wysłuchaj mnie do końca —
rzekła ciepłym głosem. — Księżniczka India żyje. I to jest
najważniejsze… Tornado ją tylko porwało… Ale żyje.
— Tylko
tornado…?! Tylko porwało?! Święty Dygdy! — zawył król. —
Co to za siła? Jak się z nią zmierzyć?
— Usiądź
Królu z powrotem przy stole i wysłuchaj mnie spokojnie —
poprosiła wróżka Sagitta łagodnym głosem. — O, właśnie tak…
Ja też usiądę i wszystko ci wytłumaczę… Posłuchaj, mój
kochany Królu Napoleonie, wiem, że jesteś przerażony tym, co
usłyszałeś ode mnie, i nic w tym dziwnego. Ja sama początkowo
byłam przerażona, bo nie mogłam zrozumieć, co to za siła porwała
Księżniczkę Indię. Ale kiedy czarodziej Cygnus wszystko mi
wyjaśnił, jestem już spokojniejsza. Otóż mój przyjaciel Cygnus
powiedział, że bardzo upalne lato tego roku spowodowało, iż w
wielu miejscach na świecie, gdzie do tej pory nikt nawet nie słyszał
o czymś takim jak tornado, niestety znienacka ono się pojawiło. I
właśnie wczoraj po południu, kiedy Księżniczka India wraz z
Królem Virginusem i jego świtą królewską przejeżdżała przez
Bór Barde, wokół niego rozpętała się gwałtowna i potężna
burza. W samym borze burza nie była aż tak straszna, ale zaraz po
tym, jak cichły już jej odgłosy, w borze, ni stąd, ni zowąd,
pojawiło się właśnie tornado. Szalało w borze przez parę
zaledwie minut, a zdążyło narobić tyle szkód…
— Teraz
już rozumiem, co było powodem połamanych i powyrywanych z
korzeniami drzew! — krzyknął Napolcio przerażonym głosem, z
wypiekami na twarzy. — Stąd ten pas zniszczeń drzewostanu w Borze
Barde. Tak, teraz wszystko pojmuję. To tornado zostawiło po sobie
takie ślady. Zniszczeniem znaczyło swoją drogę… Biedna
Księżniczka India, co ona musiała przeżyć?... Ale mów, mów
dalej, wróżko Sagitto!
— A
więc, Księżniczka India z pewnością znalazła się na drodze
szalejącego tornado, i wygląda na to, że ono wessało ją w siebie
wraz z całą jej świtą. W swoją trąbę powietrzną sięgającą
chmur. I trzymając ją w swoim wnętrzu, przeniosło ją na dużą
odległość, po czym opuściło na ziemię. Cygnus mówił, że to
wielkie szczęście w nieszczęściu, że tak się stało, gdyż
najczęściej tornado niszczy wszystko, co napotka na swej drodze.
Niekiedy potrafi zmieść z ziemi całe wsie i miasta wraz z domami i
ludźmi. Ale czasami, bardzo rzadko, ale czasami z przyczyn nikomu
nieznanych, potrafi być na tyle łagodne, że unosi tylko ludzi
wysoko, przenosi ich na znaczną odległość, i nie robiąc krzywdy,
opuszcza z powrotem na ziemię. Tak jak w przypadku Księżniczki
Indii i jej świty. Szczęśliwym trafem nawet Królowi Virginusowi
tornado nie zrobiło większej krzywdy. Jego z kolei przeniosło na
niewielką tylko odległość i łagodnie opuściło na łąkę,
gęsto obrośniętą trawą. A dlaczego tak się stało, trudno
wytłumaczyć. Nawet Cygnus nie potrafi wytłumaczyć tego zjawiska.
Więc chyba to był cud, że Księżniczka India uszła z życiem.
Że tak potężna i nieprzewidywalna siła natury nie pozbawiła jej
życia. Wszyscy z jej świty królewskiej uszli z życiem. Czuję to
wyraźnie. Nawet koniom nic się nie stało. A że Królowi
Virginusowi prawie nic się nie stało, to przekonałeś się już
sam, Królu Napoleonie. Tak, to był z pewnością cud. Albo
wspaniały dar od losu.
— Wróżko
Sagitto, ale proszę cię, powiedz mi wreszcie gdzie mam Księżniczki
Indii szukać? — Napolcio błagalnym wzrokiem popatrzył na wróżkę
i chwycił ją za rękę… i aż podskoczył, gdyż doznał dziwnego
uczucia. Ręka wróżki poraziła go jakąś niesamowitą energią.
Ręki swej jednak nie cofnął.
— Królu
Napoleonie, trochę cię muszę zasmucić, bo to miejsce, do którego
tornado przeniosło Księżniczkę nie należy niestety do
bezpiecznych. Lecz jestem pewna, że twoja miłość do Indii
przezwycięży wszelkie trudności i niebezpieczeństwa. Odnajdziesz
ją i wyswobodzisz.
— O
tak, wróżko Sagitto, już gnam ratować moją ukochaną! —
Napolcio cmoknął wróżkę w rękę i choć poczuł silne mrowienie
w ustach, zaraz dodał: — Za nic mam trudności i
niebezpieczeństwa. Choćby do piekieł mi iść, straszno mi nie
będzie.
— Nie,
Królu Napoleonie, do piekieł schodzić nie musisz. Do nieba wspinać
się będziesz. Tornado Księżniczkę Indię z całą jej świtą
poniosło bardzo wysoko, a potem opuściło na szczycie Góry
Barddeje. Tam też twoja ukochana czeka na twój ratunek.
— Biedna
India — wyszeptała Zefcia.
— Nie,
nie pozwolę, żeby musiała dłużej jeszcze czekać! Dość się
już naczekała! — Napolcio zerwał się od stołu i popędził do
drzwi. Przy drzwiach jednak się zatrzymał i zawołał: —
Stokrotne dzięki, wróżko Sagitto! W drodze powrotnej wraz z Indią
wstąpię do ciebie, aby ci jeszcze raz podziękować. Aaa… byłbym
zapomniał… Królowa Matka pozdrawia cię serdecznie. Bądź
zdrów!... Ruszamy! Papkoj, Sławoj, a cóż wy jeszcze robicie przy
stole?! Chiorunek, Zefcia, ruszcie się! W drogę! Na ratunek
Księżniczce Indii! Na pohybel tornadzie!...