Obie
dziewczynki zamieniły się w słuch, a babcia Michalina,
widząc ich szczere zainteresowanie, ciepłym głosem zaczęła
opowiadać o wesołej i żądnej przygód Michalinie z tamtych lat.
Michalina
obudziła się. Coś kazało jej natychmiast otworzyć oczy. To coś,
to była niesamowita radość z faktu, że nie obudziła się w swoim
wygodnym łóżku tylko w starym i skrzypiącym łóżku w Pilczu.
Natychmiast z niego wyskoczyła i podeszła do swojego ulubionego
okna, przez które, jak zwykle, zaraz po przebudzeniu wyglądała i
podziwiała wspaniały krajobraz wiejski. Nozdrzami głęboko
wciągała pachnące poranne powietrze. Wsłuchiwała się w śpiew
ptaków, odgłosy podwórkowych zwierząt i ptactwa domowego, w szum
drzew owocowych w sadzie, w szum płynącej w dolinie rzeki. Czuła
się taka szczęśliwa. Usiadła na szerokim parapecie okiennym i
marzyła, aby taki widok móc podziwiać zawsze, a nie tylko w
okresie wakacji. Od pierwszego swojego przyjazdu do Pilcza tak bardzo
pokochała to miejsce, że w ogóle nie wyobrażała sobie, aby mogła
gdzie indziej spędzać lato. Tego lata był to jej pierwszy poranek
w Pilczu. W to cudowne miejsce na ziemi przyjechała poprzedniego
dnia późnym wieczorem. Jak co roku przywiózł ją ojciec. Tym
razem przyjechali ojca służbowym samochodem, gdyż ojciec udawał
się w dalszą drogę. Na delegację. Miał w Jaworze kogoś tam
odebrać, a potem razem mieli jechać do ministerstwa do Warszawy.
Całą noc jazdy miał przed sobą. Po krótkiej przerwie na
przywitanie się z rodziną odjechał. A Michalina, tryskająca
radością, pozostała. I to na calusieńkie wakacje. Choć było już
bardzo późno, złapała za latarkę i pobiegła przywitać się
jeszcze ze wszystkimi krowami w oborze i z Kasztanką w stajni. Po
drodze zahaczyła też o kurnik. Swoim wtargnięciem tam wywołała
ogromną wrzawę. Przebudzone kury, siedząc na grzędach, darły się
jakby je kto żywcem ze skóry obdzierał. W ten sposób wyrażały
swoje niezadowolenie z zakłócenia im ciszy nocnej. Kurom
odpowiedziały zaraz kaczki i gęsi nocujące w oborze przy krowach.
Gdakaniom, kwakaniom i gęganiom nie było końca. Zdenerwowane takim
hałasem krowy zaczęły muczeć na swoich współtowarzyszy. I wtedy
w stojącym obok chlewiku również zrobiło się głośno. Wszystkie
świnie przystąpiły do kwiku w przeróżnych tonacjach. W
odpowiedzi na zaistniały w zagrodzie raban, podwórkowy pies Bary
podniósł alarm i zaczął ujadać jak na trwogę. A potem wszystkie
sąsiedzkie psy dołączyły do tego koncertu nocnego i już zewsząd
słychać było przeraźliwe szczekanie.
Michalina
była w swoim żywiole. Wreszcie czuła, że ma wakacje. Cudowne
wakacje. Rozkoszowała się wszystkim dookoła. Rozkoszowała się
swoimi wrażeniami. Promieniowała szczęściem. Biegała po podwórku
z latarką w ręku i wszystkimi zmysłami chłonęła magię tego
miejsca. I kiedy tak radosna biegała to tu, to tam, na podwórko
wjechał na rowerze Robek, jej kuzyn.
Robek
cały dzień czekał na przyjazd Michaliny i nie mógł się
doczekać. Wieczorem zwątpił już w jej przyjazd tego dnia, więc
pojechał do kolegi pograć w warcaby. Wracając do domu, już z
daleka słyszał szczekanie psów. Najpierw zaniepokoił się, ale
zaraz to szczekanie, nie wiedzieć czemu, skojarzył sobie ze swoją
szaloną kuzynką, więc jeszcze szybciej zaczął pedałować.
Pędził niczym wicher. Gdy już dojeżdżał do swojego domu
zauważył kilku sąsiadów stojących na drodze i rozglądających
się wkoło. Sąsiedzi byli również zaniepokojeni, jak i on
wcześniej. Sąsiedzi też go przyuważyli. Wybiegli mu naprzeciw, i
machając rękami, nakazali mu się zatrzymać i natychmiast
wyjaśnić, co się u nich w zagrodzie dzieje o tak późnej porze.
Robek od razu ich uspokoił, że to nic takiego, że to tylko jego
kuzynka z Wałbrzycha przyjechała na wakacje. Skąd miał taką
pewność? Nie wiedział. Ale wiedział, że ją ma. Wpadł na
podwórko i aż mu serce zadrżało, a dusza zaśpiewała:
„Mi-cha-lin-ka”. Ale że czuł się w pewnym sensie
wicegospodarzem, to na przywitanie niecierpliwie oczekiwanej kuzynki
najpierw ją ochrzanił za alarm jaki zrobiła, stawiając na nogi
połowę wsi, a potem rzucił się na nią z otwartymi ramionami i
wyściskał jak starego przyjaciela.
Kuzynostwo
długo jeszcze siedziało w kuchni i nie mogło się nagadać.
Wreszcie z sypialni przyszła rozespana mama Robka, ciocia Marynia, i
zapędziła wakacyjne papużki-nierozłączki do łóżek. Po drodze
do swoich pokoi Michalina i Robek obiecali sobie nie gnić rano długo
w łóżkach tylko wstać skoro świt i pędzić do lasu, aby odkopać
wakacyjny totem. Kiedy znaleźli się już w łóżkach usnęli
momentalnie. Chcieli jak najszybciej noc mieć za sobą.
Michalina
po tak radosnym przebudzeniu ciągle siedziała na parapecie okiennym
i wspominała wszystkie swoje chwile spędzone w Pilczu. Marzyła, by
wakacje na wsi trwały jak najdłużej i żeby dni nie mijały tak
szybko. Cieszyła się na samą myśl, że to dopiero pierwszy
poranek tegorocznych wakacji. Zastanawiała się jakie przygody tym
razem na nią czekają. Bo że czekają, tego była pewna. Już Robek
zadba o to, a ona mu w tym pomoże. Z rozmyślań wyrwał ją nagle
głos Robka zza drzwi jej pokoju:
— Michaśka,
chodź na śniadanie!
— Już
schodzę, Robocie, tylko się ubiorę! — odpowiedziała i w szybkim
tempie zdjęła koszulę nocną i wskoczyła w swoją nową kwiecistą
sukienkę.
Jak co
roku zajmowała ten sam pokój gościnny na pierwszym piętrze
ogromnego domu wujostwa. Z jej pokojem sąsiadował pokój Robka i
sypialnia wujostwa. Kiedy wybiegła z pokoju, zauważyła, że obydwa
sąsiadujące pokoje są na oścież otwarte. Znaczyło to, że
wszyscy domownicy byli już na dole w kuchni. Oprócz Przemka,
starszego kuzyna, bo jego w ogóle nie było w domu. Nie wrócił
jeszcze z jakiegoś zlotu przyszłych studentów. Zbiegając po
krętych schodach, wpadła po drodze do łazienki, która znajdowała
się na półpiętrze. Po paru minutach wyskoczyła z niej jak z
procy i pognała do kuchni.
— Aaaa…
witam wszystkich domowników! Dzień dobry! — zawołała,
przekraczając próg przestronnej kuchni.
— Witamy,
witamy! — odpowiedziała wesoło ciocia Marynia i wujek Stach.
— „Skoro
świt” już dawno minął! — Robek z przekąsem przywitał
kuzynkę. — Ale dzisiaj wyjątkowo ci wybaczam. Mama mi kazała. Bo
ponoć po podróży jesteś zmęczona. Siadaj i wciskaj śniadanie.
Ja już zjadłem i do tej pory zdążyłem nawet oporządzić krowy i
Kasztankę. Ty jedz, a ja skoczę jeszcze tylko sypnąć trochę owsa
naszej szkapie i zaraz idziemy do lasu. Po drodze wdepnę do komórki
i wezmę saperkę, bo nie mam zamiaru tak się umordować jak w
zeszłym roku, wygrzebując własnymi rękami żwir ze szczeliny
skalnej.
— Robek,
złap powietrze, bo się udusisz — poradził synowi wujek Stach. —
Tyle tu nagadałeś jednym tchem, że sam nie mogę pojąć o co ci
chodzi. Idź zrobić to co masz zrobić i daj dziewczynie spokojnie
zjeść śniadanie. A potem przyjdź i jeszcze raz powiedz to, co
chciałeś powiedzieć.
— Cicho
bądź, Stachu! — nakazała ciocia Marynia surowym głosem i z
poważną miną, ale jak zwykle z wesołymi oczami. — Czego chcesz
od niego. Chłopak chce dobrze. Wszystko organizuje jak się patrzy…
— Już,
Maryńka, już stulam buzię, bo jak zwykle moja kochana masz rację
— zaśmiał się rubasznie wujek Stach. — Ale mi szkoda
Michalinki, bo ona jeszcze nie zaczęła jeść, a rodzinny Robot
daje jej już do wiwatu… O, patrzcie kto przyszedł? Witamy cię,
witamy, kochany synu… marnotrawny. Przemek, co się z tobą działo?
Przecież już wczoraj miałeś wrócić do domu.
— Zaraz,
zaraz! Za chwilę wyjaśnię, ale najpierw przywitam się z naszym
drogim gościem. — Przemek z szerokim uśmiechem podchodził do
Michaliny, ale po drodze zaliczał cmoknięcia mamy i taty. —
Siemanko Michał! Chodź niech cię uścisnę… ho, ho, ale
wzrościk. Jeszcze ze trzydzieści centymetrów i będziesz mojego
wzrostu. No, widzę, że w tym Wałbrzychu to chyba was drożdżami
karmią.
— Przemek,
a ty nie skończysz już nigdy z tym Michałem? — zaśmiała się
ciocia Marynia. — Toż to śliczna dziewczynka. Nie widzisz tego? A
żebyś mógł rozwiać swoje wątpliwości już zupełnie, to spójrz
jaką ma piękną sukieneczkę.
— To
nic, ciociu, mogę być dalej Michałem. — Michalina stanęła w
obronie starszego kuzyna. — I nawet mi się to podoba. Zaraz
ściągnę tę kieckę i ubiorę moje ukochane porcięta. To mama
kupiła mi tę sukienkę na szczególne okazje i kazała mi w niej
paradować. Kiedy więc śniadanie przywitalne będziemy mieli już
za sobą, odwieszę ją zaraz na hak.
— Oj,
Michasiu, Michasiu, czy ty już zawsze będziesz takim chłopczurem?
— Ciocia Marynia, kręcąc głową, głaskała swoją bratanicę po
jej króciutkich włosach. — Nam tak bardzo marzyła się zawsze
dziewczynka… no i mamy teraz dziewczynkę, ale ta dziewczynka woli
być chłopcem. No cóż, mówi się trudno…
— I
kocha się dalej — zapewnił wujek Stach. — Ale obiecaj nam,
Michalinko, że chociaż czasami założysz tę piękną sukieneczkę,
żebyśmy mogli nasze stare oczy nacieszyć.
— Załatwione,
wujku! Do niedzielnych śniadań będę schodziła jak dama, w
sukience.
Wesoło
zrobiło się przy stole. Każdy dowcipkował ile wlezie. A już
najwięcej Przemek na temat swojej o siedem lat młodszej kuzynce i
jej kwiecistej sukience. Mówił, rechocząc ze śmiechu, że ta
sukienka pasuje jej jak koziołkowi Matołkowi chomąto. Że powinna
ją jak najszybciej odwiesić na hak, bo on przywiózł jej wspaniały
prezent, a ten prezent nijak nie będzie współgrał z jej sukienką.
Dostanie go dopiero wtedy, kiedy zejdzie na dół ubrana jak
przystało na Michała. Ciocia z wujkiem oczywiście protestowali.
Ale na wesoło. A Robek, który ciągle jeszcze sterczał w kuchni,
bo na widok ukochanego brata wyjść mu się odechciało,
zaproponował Michalinie pewien układ. Otóż zaproponował jej, że
jak mu da tę swoją kieckę dla stracha na wróble, którego akurat
przed jej przyjazdem zrobił, a nie bardzo ma go w co ubrać, to też
da jej prezent. Ciocia z wujkiem natychmiast zbeształa Robka za taki
nieładny układ, bo jak prezent, to bez żadnych tam: — „jak mi
dasz”. A zwłaszcza nie taką piękną i do tego nową sukieneczkę.
Robek ze śmiechem tłumaczył się gęsto, że ten prezent, co on ma
dla Michaliny, to jest bardzo wartościowy, bo kosztował go dużo
pracy. Tak że Przemek ze swoim prezentem może się schować. Ale
może zrezygnować z Michaśki sukienki, jak to się rodzicom aż tak
nie podoba. Pod warunkiem, że mu Michaśka uszyje jakieś inne
wdzianko dla jego wspaniałego stracha. Michalina, ubawiona wesołym
przekomarzaniem się wujostwa i kuzynostwa, zgodziła się od razu.
Ale zaraz wyraziła swoje ubolewanie, że nie ma dla nich żadnych
prezentów. Ciocia Marynia przypomniała jej wtedy, że co roku to
powtarza, że czułaby się wręcz obrażona, gdyby ona przywoziła
ze sobą jakieś prezenty. Że ona sama sobą, była, jest, i zawsze
będzie, największym dla nich prezentem. Wujek Stach niezwłocznie
potwierdził słowa żony, a kuzynowie porwali Michalinę na ręce i
zaczęli ją podrzucać do góry i wrzeszczeć:
— Hurrra,
niech żyje nasz najukochańszy prezent!
Po
śniadaniu Michalina pognała do swojego pokoju i wróciła stamtąd
ubrana w bawełniany granatowy podkoszulek i krótkie niebieskie
spodenki na szelkach. Na nogach zaś miała trampki biało-granatowe.
— Hokus-pokus…
i z Michaliny zrobił się Michał! — Przemek skomentował wygląd
kuzynki. — No chodź, Michaś, zasłużyłeś na prezent. Tym
bardziej, że jak widzę, jakimś cudem ubrałaś się nawet, o
przepraszam… ubrałeś się… pod kolor prezentu... Voila`!
— Ojej,
jaka fajowa bejsbolówka! — radośnie zawołała Michalina i prawie
wyrwała ją kuzynowi z ręki i natychmiast założyła na głowę. —
Dzięki, Przemek, jesteś wielki! Już od dłuższego czasu marzyłam
o takiej właśnie czapuni. A i te kolory to moje ulubione.
— Istna
chłopczyca. I co z taką zrobić? — śmiała się ciocia Marynia.
— Oj, Michalinko, Michalinko, czy ty będziesz jeszcze kiedyś
normalną dziewczynką?
— Jeszcze
się nią nabędzie. — Wujek Stach wybawił Michalinę od
odpowiedzi. — A teraz, młodsza młodzież, uwaga: Baczność!
Spocznij! W dwuszeregu zbiórka! Iiii… na przód, do lasu… marsz!
Czas, by wasz wakacyjny totem zawisł na bramie.
No i
młodsza młodzież pomaszerowała do lasu. A starsza, jednoosobowa,
czyli Przemek, został wzięty przez swoich rodziców na
przesłuchanie w sprawie swojego poważnego i niemeldowanego
spóźnienia.
Robek i
Michalina poszli do lasu na skróty. A skróty, to droga z
przeszkodami. Musieli zejść wąską ścieżynką ze wzgórza, gdzie
stał dom Robka, dojść do rzeki Białej Lądeckiej, zdjąć buty, i
skacząc z kamienia na kamień, a w niektórych miejscach wręcz
brodzić po kolana w rwącej wodzie, przejść przez całą jej
szerokość. Potem przemaszerować przez łąkę, lokalną drogę,
znów łąkę i dojść do drugiej rzeki, Nysy. Nysę też musieli
przejść, ale przeszli po moście, bo woda w tej rzece, choć
płynęła o wiele spokojniej niż w Białej, była jednak o wiele
głębsza. Nie dałoby się po niej przejść. Pokonali most i znów
znaleźli się we wsi, ale w drugim jej końcu. Przebiegli przez
wiejską drogę, i będąc już w biegu, przebiegli w rozpędzie
jeszcze jedną łąkę i wreszcie znaleźli się w lesie. Mieli
jeszcze może z kilometr dobrego marszu w głąb lasu.
— Daj
plecak, Robocie, teraz ja poniosę. — Michalina zadeklarowała swą
pomoc.
— Poniosę
sam. Jak będziemy wracać z powrotem, to wtedy będziemy się
zmieniać w dźwiganiu. Nasz totem trochę waży. Sama wymyśliłaś,
żeby go schować tak daleko, to też musisz przypomnieć sobie jego
ciężar i poczuć go na własnych plecach. Totem jest wspólny, więc
i dźwiganie musi być wspólne. I nie ma zmiłuj!
Michalina
i Robek bardzo lubili buszować po strychach. I pewnego dnia,
którychś wakacji, w zakamarkach strychu znaleźli stare drewniane
koło obite metalową obręczą z ośmioma szprychami. Koło wydało
im się dziwne, jak nie z tego świata. Może należało do jakiegoś
wózka, dawno, dawno temu, albo może do jakiejś przedpotopowej
taczki? Było niewielkie, ale ważyło sporo. Koło to swoim dziwnym
wyglądem tak bardzo się spodobało Michalinie, że zaczęła
wymyślać do czego by go użyć. No i wymyśliła, że zrobią z
niego totem na ich wspólne coroczne wakacje. Znieśli koło do
przydomowej drewutni i cały dzień pracowali w pocie czoła nad
wykonaniem wspólnego godła. Robek powynajdywał jakieś stare
łańcuchy i dzwoneczki po kozach, które dawno temu hodowała
jeszcze jego babcia i poprzyczepiał je do szprych koła. A Michalina
wyprosiła od cioci Maryni jakieś stare gałgany i skrawki różnych
materiałów, poprzecinała je na równe kawałki i pozszywała ze
sobą. W ten sposób uzyskała długie i kolorowe wstęgi, które
przywiązała do obręczy koła. I totem był gotowy. Dumni jak dwa
pawie, wynieśli swoje dzieło na podwórko i przymocowali wysoko do
drewnianego słupa przy bramie wjazdowej. Ciocia i wujek byli
zachwyceni ich wspaniałym i misternie wykonanym dziełem. Totem
wyglądał efektownie. Wiszące na łańcuchach dzwoneczki przy
każdym poruszeniu wydawały delikatne dźwięki, a długie i
kolorowe wstęgi wtórowały im, łopocząc na wietrze. Im silniejszy
wiatr wiał na dworze, tym mocniej powiewały wstęgi, wprawiając
tym samym całe koło w ruch obrotowy. Więc totem dzwonił i
łopotał, łopotał i dzwonił, aż wszyscy ludzie przechodzący
koło domu wujostwa zatrzymywali się i podziwiali go. Na koniec
wakacji, Michalina wymyśliła, że na czas roku szkolnego totem
trzeba ukryć. Robek zgodził się z nią i chciał go zanieść na
strych. Ale Michalinie ten pomysł się nie spodobał. Uważała, że
po sprawiedliwości musi być schowany. Bo skoro ona będzie tyle
kilometrów od niego oddalona, to Robek też musi. No może nie tyle
aż co ona, ale jedno dla niej było jasne, że totem bezapelacyjnie
musi być ukryty gdzieś daleko od jego domu. Dzień przed jej
wyjazdem do domu wędrowali pół dnia, nosząc totem na plecach i
szukając odpowiedniego miejsca. Umordowani okrutnie, znaleźli go
wreszcie w niewielkiej leśnej grocie. Totem owinęli starannie grubą
ceratą, przewiązali sznurem i włożyli w szczelinę skalną,
przykrywając go odłamkami skalnymi, tak, aby nikt się przypadkiem
nie dobrał do niego. A sami, nie wiele rozmawiając, z ogarniającą
ich dusze nostalgią — wrócili do domu na wzgórzu.
— Patrz,
Robotku, nasza grota! — zawołała ucieszona Michalina, kiedy
dotarli wreszcie do celu. — Ciekawa jestem, czy nasz totem i tym
razem nienaruszony czeka na nas.
— Na
pewno. Ukryliśmy go przecież jak skarb sezamowy. I nikt nas nie
podglądał, więc co by się miało mu stać…? Ty, popatrz, jakieś
trzęsienie ziemi było, czy co? Patrz, jak te skały się
poprzesuwały.
— O
rany, rzeczywiście! Na to już nie mieliśmy wpływu. Może nawet
nie dostaniemy się już do tej szczeliny skalnej? Czemu nie gadałeś,
że u was jest strefa sejsmiczna?
— Bo
nigdy nie odczułem, że jest. A może przespałem? Może trzepało
naszą kotliną tylko w nocy? Bo gdyby w dzień, to na pewno bym
pomiarkował.
— Akurat!
W dzień, to ty jesteś zawsze w ciągłym biegu, że nawet trzepania
w ośmiu stopniach w skali Richtera, byś nie odczuł… No trudno,
co będzie, to będzie. Włazimy.
— Poczekaj,
ja pierwszy. Idź zaraz za mną i nie oddalaj się… Eee, wcale nie
jest aż tak źle. Sama popatrz. Z zewnątrz wyglądało to gorzej. A
w środku, żadnego prawie śladu po wstrząsach. Skały nietknięte.
Widzę już naszą szczelinę. Chyba też nienaruszona.
Nie
minęło dziesięć minut, a Robek i Michalina siedzieli już przed
grotą i rozplątywali powiązane rok wcześniej supły na ceratowym
opakowaniu totemu. Kiedy dogrzebali się do środka, okazało się,
że totem był ciągle w dobrym stanie. Oprócz rdzy na metalowym
okuciu koła i łańcuchach z dzwoneczkami, nie było żadnych
uszkodzeń. Nawet wstążki zachowały się znakomicie. Robek,
zaradny chłopak, był jednak przygotowany na taką rdzawą
ewentualność, bo przyniósł ze sobą papier ścierny. Natychmiast
zajął się oczyszczaniem metalowych części totemu z rdzy i po
chwili był jak nowy. Zadowoleni, zapakowali go do plecaka, a ceratę
ze sznurkami zanieśli z powrotem do szczeliny skalnej. Do ponownego
użycia na koniec wakacji.
— I co,
Michaśka? Wszystko gra i buczy. — Robek nie krył zadowolenia. —
Wracamy na wzgórze. Najpierw ja poniosę plecak. A jak się
porządnie zmacham, ty poniesiesz.
— Ma
się rozumieć, Robociku mój kochany — radośnie zgodziła się
Michalina. — I śpieszmy się, bo chciałabym, aby nasz totem jak
najszybciej oddzwonił i odłopotał rozpoczęcie naszych
tegorocznych wspólnych wakacji... Śpieszno mi też do tego
obiecanego prezentu od ciebie. Możesz mi zdradzić, co masz dla
mnie? Bardzo jestem ciekawa.
— Ciekawość
to pierwszy stopień do piekła, moja droga duszko. Zasuwaj równym
krokiem i nie myśl o prezencie, bo to na razie tajemnica i… nawet
nie próbuj mi dziury w brzuchu wiercić, bo i tak ci nie powiem.
— No
dobra, nie musisz mówić, ale uchyl chociaż rąbeczek tej tajemnicy
i napisz mi na ziemi przynajmniej pierwszą literę nazwy tego
czegoś, a ja będę zgadywać. Co?
— Michaśka,
bo zaraz cię ugryzę w rąbeczek ucha, jak nie skończysz mnie
naciągać. Najpierw szata dla mojego stracha, a potem dostaniesz
dzieło rąk moich własnych… Ufff, co za babska natura wyłazi z
ciebie? Niecierpliwe to to, a ciekawskie… że aż strach!
Nie było
rady na tak zatwardziałą chłopską naturę. Michalina nic a nic
niepocieszona zamknęła w końcu buzię i pomaszerowała równym
krokiem za kuzynem.
Po drodze
parę razy się zmieniali przy transporcie totemu. Ale kiedy
Michalina wyrżnęła razem z nim jak długa na całkiem prostym
moście nad Nysą, Robek zdjął z niej plecak i już do końca niósł
go sam. Gdy dotarli wreszcie na wzgórze, zasapani jak stare
lokomotywy parowe, padli na przydomową ławkę i szeroko otwartymi
ustami łapali powietrze. Musieli odpocząć.
— Michaśka,
przyznaj się, specjalnie wywinęłaś orła na moście, co? —
Robek wysapał pytanie i podejrzliwie popatrzył na kuzynkę.
— No
coś ty? Popatrz na moje kolana. Widzisz, jakie obdrapane? Nie jestem
masochistką. Nie zadaję sobie bólu z tak niskich pobudek.
Wyrżnęłam, bo… bo, no właśnie, dlaczego ja wyrżnęłam? Coś
tam musiało być na tym moście. Może gwóźdź wystawał?
— Nooo,
w stalowym moście gwóźdź. Nie możesz coś mądrzejszego
wymyślić…? O matko jedyna! Ty, popatrz na swój trampek.
Rozwalony.
— A
widzisz, ty… ty niedobry Robocie, podejrzewać mnie o takie niecne
czyny? Już teraz wiesz, dlaczego upadłam? Zahaczyłam rozwalonym
trampkiem o ten twój stalowy most bez gwoździ. Coś takiego? Nawet
nie zauważyłam kiedy i gdzie go sobie rozwaliłam. Cholewcia, moje
ulubione trampki. I co ja teraz zrobię?
— Założymy
je mojemu strachowi na wróble.
— Nawet
nie myśl! Zabieraj się lepiej za wieszanie totemu. A ja zaraz
wrócę.
Michalina
pobiegła do domu i po paru minutach wróciła z jakimiś gałganami
i z przybornikiem do szycia. Usiadła z powrotem na ławce i
rozłożyła na niej przyniesiony materiał do szycia. Najpierw
wycięła nożyczkami dwa kawałki ze starego koca, potem jeszcze dwa
mniejsze, ale dłuższe, z jakiegoś cienkiego materiału i zabrała
się za szycie. Kątem oka zaglądała na stękającego Robka
mocującego totem na słupie. Uśmiechała się sama do siebie, bo
widok ten bardzo się jej podobał. — „Och, wakacje!” —
westchnęła parę razy i szybko i zawzięcie szyła dalej.
Kiedy
Robek skończył umocowywanie totemu, podszedł do Michaliny i z
ogromnym zdziwieniem obserwował jej ręce.
— Ty
masz maszynę do szycia w rękach, czy jaka choinka? Jeszcze nie
widziałem, żeby ktoś tak szybko ręcznie szył. A co ty w ogóle
szyjesz?
— Jak
to co? Sukienkę dla twojego stracha.
— Sukienkę
dla stracha?
— Ano!
— No
coś ty? Strach to chłopak, musi mieć gacie.
— O ty
bałamucie, jeszcze rano chciałeś mnie z mojej nowej sukienki
rozebrać, a teraz gaci chcesz? Gaci jeszcze nie umiem szyć. No to
jak? Albo sukienka i damski strach albo… guzik z pętelką cię
zadowoli?!
— O
rany, nie wrzeszcz tak na mnie. Daj pomyśleć… No dobra, niech ci
będzie. Postawimy w ogrodzie stracha w rodzaju żeńskim. Może to i
lepiej, bo bab to trzeba unikać jak ognia, więc i na ptaszyska
babski strach z pewnością podziała mocniej.
Po
godzinie suknia dla stracha była gotowa. Robek pobiegł do komórki
i przyniósł swojego stracha do przymiarki. Strach był nagi, ale za
to w kapeluszu. Michalina uśmiała się, bo doszukała się w nim
podobieństwa do jego twórcy. Robek nie protestował, bo uważał,
że strach mu wyszedł wspaniały. Prosto spod igły sukienkę dla
stracha zakładali razem, i to bardzo uważnie, choć każdy z innego
względu. Michalina darła się na Robka, żeby nie ciągnął
sukienki tak mocno, bo popęka w szwach. A Robek wydzierał się na
Michalinę, że zburzyła strachowi fryzurę i pozaciągała mu
słomiane muskuły na ramionach, misternie przez niego modelowane.
Krzycząc na siebie nawzajem, udało im się wreszcie jakoś stracha
przyodziać. I wtedy okazało się, że jego kiecka jest za krótka.
Michalina, jak wprawna krawcowa, bez rozbierania go — na nim —
doszyła jeszcze jedną falbankę do sukni i strach na wróble
wyglądał jak dostojna dama, w czerwonej z kolorowymi falbankami
sukni maksi i w czarnym kapeluszu. Tyle że ta dostojna dama
wyglądała dodatkowo na taką, która by co najmniej body-building
trenowała. Bo Robek nie chciał odpuścić i wręcz żądał, aby z
mozołem wymodelowane przez niego muskuły na potężnych ramionach
były odkryte. Mało tego, pognał do komórki i przyniósł jakieś
śmierdzące mazidło i namazał nim jeszcze te nieszczęsne muskuły,
mówiąc, że po takiej impregnacji, żadna pogoda i niepogoda im nie
zaszkodzi i zostaną na wieki wieków. Michalina musiała ustąpić,
gdyż mazidło tak okropnie śmierdziało, że nie mogła tego smrodu
znieść i zmuszona była odejść od tego dziwoląga-stracha na dużą
odległość. A z dalszej odległości nie mogła przecież
skutecznie oprotestowywać poczynań kuzyna.
— A to
co za chłopo-babę zmajstrowaliście?
Michalina
usłyszała nagle za swoimi plecami. Natychmiast się odwróciła i
zobaczyła swoich wakacyjnych kolegów z sąsiedztwa, braci
Potylickich. — Cześć, Kamil! Cześć, Emil! — radośnie
pozdrowiła braci.
— Cześć,
chłopaki! — zawołał Robek. — Co nie podoba wam się moje
dzieło? O przepraszam… nasze dzieło?
— Nie,
czemu? Fajne — ocenił Kamil, spoglądając krytycznym okiem na w
połowie damskiego, w połowie męskiego stracha na wróble. —
Tylko też… i dziwne.
— Wygląda
jak babski Herkules. — Emil uściślił brata ocenę.
— No i
bardzo dobrze! — zawołał uradowany Robek i przekrzywił strachowi
kapelusz na bakier. — Trzeba iść z duchem czasu. Sami musicie
przyznać, że te baby to dzisiaj jakoś mało babskie. Noszą gacie
zamiast sukienek. Wszędzie ich pełno i wszystko wiedzą najlepiej…
— Robek,
bo jak cię trzasnę zaraz! — wrzasnęła Michalina.
— O, i
jeszcze do bicia się biorą — zarechotał głośno Robek. — Ale
nie dałaś mi skończyć, Michaśka. A chciałem powiedzieć, że
takie nawet wolę. I ten strach na wróble będzie mi ciebie
przypominał, kiedy ciebie już nie będzie.
— Ja
cię zaraz uduszę, ty Robocie wstrętny — zawyła Michalina,
dusząc się ze śmiechu.
— No,
to wakacje rozpoczęte! — ocenił sytuację Kamil i zaczął się
rechotać jak oszalały.
— Jak
się cieszę! Strasznie się cieszę! Wreszcie nie będziemy się
nudzić — wołał uradowany Emil. — My już z samego rana, zanim
nasz stary zapędzi nas w pole, chcieliśmy się wybrać do was, by
sprawdzić czy Michaśka już przyjechała. Ale nasz stary
powstrzymał nas. Mówił, że Michaśka stuprocentowo już jest, bo
w nocy był taki raban u was na podwórku, że połowa wsi stanęła
na nogi. Wcale nie musimy więc sprawdzać. Nie wiem, o co mu
chodziło, bo ja tam nic nie słyszałem. Kamil też nie. Spaliśmy
jak zarżnięci. Mówił też, że leźć do was o tak wczesnej porze
to nawet nie powinniśmy, bo na pewno będziecie spać do południa.
No to poszliśmy na pole. Przed chwilą wróciliśmy i jak
zobaczyliśmy totem wakacyjny na bramie Maryszczaków to kapnęliśmy
się od razu, że nie spaliście do południa. Nie mogliśmy już
dłużej wytrzymać… No i jesteśmy.
— Wspaniale
chłopaki, że jesteście! — Michalina poklepała braci po
ramionach. — A więc, robimy wieczorem ognisko na przywitanie,
co?
— Jasne!
— odpowiedziała trójka chłopców.
— No to
odwalmy nasze obowiązki i całą robociznę domową zadaną na dzień
dzisiejszy przez radę starszych... i witaj czasie wolny! Witaj
przygodo! — głośno zakomenderował Robek.
— Witaj
przygodo! — wrzasnęły cztery gardła.
Bracia
Potyliccy zrobili w tył zwrot, i promieniejąc ze szczęścia,
biegiem pognali do swoich obowiązków.
Robek i
Michalina bez żadnego już przekomarzania zanieśli razem stracha na
wróble do ogrodu i ustawili go między grządkami. Jeszcze raz
spojrzeli krytycznym okiem na niego, i śmiejąc się bardziej z
siebie niż z jego wyglądu, wrócili na podwórko.
Robek w
ramach swoich codziennych obowiązków pobiegł narżnąć liści z
buraków cukrowych dla krów i napełnić wodą koryta dla zwierząt
i ptactwa domowego.
Michalina
poszła do kuchni, by zaciągnąć języka co do jej obowiązków.
Ciocia kazała jej naobierać ziemniaków na obiad. I nic więcej.
Michalina stwierdziła, że to niewiele, więc gdy z ziemniakami była
gotowa, sama od siebie wymyła jeszcze naczynie. A potem zabrała się
za szewską pracę i grubą dratwą zszyła sobie rozwalony trampek.
Trampek po tym zabiegu wyglądał okropnie, ale Michalina była
zadowolona. Najważniejsze, że nie rozdziawiał już rozwalonej
podeszwy...