Muszę
się pochwalić, że lato zaczęło mi się wspaniale. Otóż z
początkiem lata zatrudniona zostałam do pracy na wybiegu. Do
prezentowania kolekcji letnich sukien. To moja internetowa
Psiapsiółka Hania wypuściła mnie na wybieg. Dziękuję Ci Haniu!
To fajne przeżycie. Dziękuję Ci również za tę czarną suknię.
Uwielbiam czerń. A i fason sukni bardzo mi odpowiada. Tuszuje moje
barczyste ramiona.
Tak,
lato w pełni... I choć pogoda taka sobie, narzekać nie powinniśmy.
Trzeba nam z lata korzystać ile się tylko da. Trzeba nam kości
nagrzać na zapas. Trzeba nam naciągnąć mięśnie, pływając w
otwartych akwenach. Trzeba nam najeść się do syta wszystkich jego
darów, a i zapasów na zimę z nich narobić... No właśnie, jeśli
mowa o darach lata, to muszę powiedzieć, że ja w ostatnich dniach
objadam się spóźnionymi w tym roku poziomkami… Najpierw bieg po
lesie, a potem witaminki. Nie zbieram ich do koszyczka, tylko prosto
z krzaczków ładuję do ust. I tylko moich, gdyż tak wczesnym
rankiem w lesie żywej duszy nie uświadczysz… Ani krasnoludka. Ani
ufoludka. Samiuteńka więc skaczę sobie pomiędzy krzaczkami
dorodnych poziomeczek i co rusz podśpiewuję starą jak Ulka
Sipińska i ja piosenkę:
„Wiem,
pamiętam, Ty lubiłeś poziomki.
Pełną
garścią wybierałeś z koszyka.
W
tamtym lesie, gdzie gałęzie się plączą,
gdzie
się drzewo z drugim drzewem dotyka.
Nic
się nie martw, nazbieramy poziomek.
Tylko
przyjedź zanim całkiem się ściemni.
Zanim
noc schowa je do kieszeni…”
Mimo
mojego pięknego śpiewu nadal nikt się nie pojawia koło mnie. Ani
z przeszłości, ani nawet z teraźniejszości... A może jednak mój
śpiew nie jest znów taki piękny i to właśnie dlatego nikt się
nie pojawia? Tak czy siak, skoro nikt, dorodne poziomeczki garściami
pakuję sobie do swojej osobistej buzi. A co se będę żałować!
Poziomek, mimo
długotrwałych i dotkliwych deszczów, jest bardzo dużo tego lata.
Tyle że są spóźnione i jakby nie takie słodkie jak powinny być.