Lubię zapach czarnego bzu. Jest dla mnie wspomnieniem pięknego dzieciństwa i wakacji szkolnych. Czarny bez, zwany także dzikim (Sambucus nigra) rósł wówczas niemal wszędzie. Też dzięki ptakom, które zjadając jego owoce, a nie trawiąc nasion, rozsiewały go w odchodach, gdzie popadło. Najwięcej go rosło na tzw. „zwalonych murach”. (Myślę, że każde powojenne dziecko wie, co to znaczy).
Do dziś, kiedy tylko poczuję gdzieś jego zapach, idę za nim, aż znajdę jego krzew. Pod krzewem nawdycham się, ile wlezie, nazrywam kwiatuszków, ile mi na herbatę trzeba... i szczęśliwa idę dalej.
Później, za jakieś dwa tygodnie, zrywam jego mięsiste fioletowo-czarne owoce. Ale nie tylko na herbatę, także na sok.
Czarny bez albo jak kto woli — dziki bez, znany jest od wieków ze swoich właściwości leczniczych i kulinarnych. Dotyczy to zarówno jego kwiatów, jak i owoców. Stosowany jest jako doskonały środek leczniczy na wszelkiego rodzaju przeziębienia i infekcje dróg oddechowych. Napar z niego działa napotnie i pomaga obniżyć temperaturę ciała. Działa również wykrztuśnie, pomagając pozbyć się wydzieliny przy mokrym kaszlu. Wspomaga układ odpornościowy, działa przeciwzapalnie, odkaża błony śluzowe. Można też nim płukać gardło i stosować do inhalacji.
Ponadto wspomaga oczyszczanie organizmu z różnego rodzaju toksyn. Działa też moczopędnie. Wskazany jest więc przy infekcjach układu moczowego. U mężczyzn zaś — łagodzi objawy przerostu prostaty.
W kuchni czarny bez można również na wiele sposobów wykorzystać. Można z niego robić wina, nalewki, syropy, można też smażyć go w cieście, dodawać do różnych deserów. Jego kolor, zapach i smak nie zastąpi żadna inna roślina.
Tu gdzie mieszkam, lato przychodzi zawsze nieco później... Jak to w górach. Stąd to późniejsze kwitnienie czarnego bzu. Znalazłam też dzisiaj dużo kwiatuszków poziomek. Pewnie w tym roku specjalnie czekały na lato... i więcej słońca. Podobnie maliny. W niektórych miejscach jeszcze nawet nie zakwitły.