piątek, 17 lipca 2020

Wakacje w domu? Czemu nie

Jest to możliwe. To kwestia nastawienia. Ja się nastawiłam i mam w domu, a w właściwie w dwóch domach. Że w moim, to normalka, ale jeszcze mam i w domu córki. A te są naprawdę wspaniałe. Może nie pod gruszą, ale pod rajską jabłonią.


Córka wyjechała z rodzinką na objazdowe wakacje kamperem, więc ja sprawuję opiekę nad ich domem, zwierzątkami i ogrodem, no i oczywiście wypoczywam jednocześnie.
Zieloności dookoła domu tyle, że aż się rozpływam w zachwycie. Godzinami przesiaduję w ogrodzie. Wygrzewam się w słońcu i czytam. W międzyczasie karmię zwierzątka, podlewam kwiaty i grządki z warzywami. W niektóre dni siedzę tam aż do wieczora, tak mi tam dobrze. Śpię jednak w domu, bo najlepiej śpi mi się jednak we własnym łóżku.

Kiedy w pierwszym dniu po wyjeździe córki z rodzinką weszłam do ich domu, w przedpokoju zobaczyłam fajniutki obrazeczek. Uśmiałam się z niego zdrowo. No cóż, zabezpieczeń domu nigdy za wiele.


W salonie zaś na stole czekała na mnie niespodzianka. Dzieło mojej wnuczki. Mój portret.


Wprawdzie piegów nie mam i nigdy nie miałam, ale niech tam, skoro wnusia mnie tak widzi. A widzi, jak widać, milutko. Protestować więc nie będę. Pewnie widzi mnie przez pryzmat własnych piegów, bo ma ich, że ho, ho!... Albo i jeszcze więcej. 
Ubawiłam się tym portrecikiem bardzo. I kiedy tak rozbawiona weszłam do kuchni, na szafce pod oknem zobaczyłam zapisany przez córkę karteluszek. Przeczytałam co na nim stoi... i zrobiło mi się cieplutko na serduchu:
Mam tylko nadzieję, że córka mi głowy nie urwie, że chwalę się jej bazgraniną. Najwyżej się nie przyznam. Każda matka lubi chwalić się kochającymi dziećmi. I nie pismo dla niej ważne, a słowa. 
Córka podpisała się pseudonimem, który sama sobie przed laty wymyśliła. Śmieszy mnie on bardzo, bo tak po prawdzie to spokojna z niej dziewczyna.
Ona już mnie dobrze zna, i wie, że ja nie potrafię zbyt długo spokojnie usiedzieć, że muszę działać, spalić nadmiar energii. Już parokrotnie dzwoniła do mnie i za każdym razem pyta, czy uważam na siebie. No to ja jej grzecznie odpowiadam: — Oczywiście, że tak! — też za każdym razem.

Zwierzątka, które mam pod codzienną opieką, to dwie świnki morskie o dźwięcznych imionach: Lucy i Mercy oraz sześć rybek akwariowych. Bezimiennych. 


Lucy i Mercy, kiedy tylko usłyszą mnie idącą po schodach do ogrodu, wydają z siebie takie komiczne: — „Kłik-kłik! Kłik-kłik!” — Cieszą się, że zaraz jedzonko dostaną. Już one wiedzą, że jako pierwsze daję im pyszne listki mleczu. Przynoszę je zawsze ze swojego ogrodu, bo u córki w ogrodzie mleczy jakoś nie widać.
Rybki natomiast często zastaję przycupnięte w głowie Buddy, kiedy mnie jednak usłyszą, szybko z niej wypływają. Po czym przyklejają się do szybki akwarium i czekają aż im sypnę ich specjalnym, sproszkowanym jedzeniem.

Wczoraj pogoda była u nas nie najlepsza do siedzenia w ogrodzie, postanowiłam więc — w ramach wakacyjnego dolce far niente — zrobić córce niespodziankę i wymyć jej wszystkie okna. A ma ich, bagatelka, tylko 25 sztuk. Ale ja lubię myć okna, to takie filozoficzne zajęcie. Przed ich powrotem mam zamiar jeszcze i cały dom posprzątać. A w dniu ich przyjazdu, coś ugotować, bo wrócą wieczorem i na pewno będą głodni i zmęczeni podróżą.
No to tyle wieści z moich wakacji pod rajską jabłonią... Niech żyją wakacje, niech żyje wolny czas!... A co!