Jest to możliwe. To kwestia nastawienia. Ja się nastawiłam i mam w domu, a w właściwie w dwóch domach. Że w moim, to normalka, ale jeszcze mam i w domu córki. A te są naprawdę wspaniałe. Może nie pod gruszą, ale pod rajską jabłonią.
Córka wyjechała z rodzinką na objazdowe wakacje kamperem, więc ja sprawuję opiekę nad ich domem, zwierzątkami i ogrodem, no i oczywiście wypoczywam jednocześnie.
Zieloności dookoła domu tyle, że aż się rozpływam w zachwycie. Godzinami przesiaduję w ogrodzie. Wygrzewam się w słońcu i czytam. W międzyczasie karmię zwierzątka, podlewam kwiaty i grządki z warzywami. W niektóre dni siedzę tam aż do wieczora, tak mi tam dobrze. Śpię jednak w domu, bo najlepiej śpi mi się jednak we własnym łóżku.
Kiedy w pierwszym dniu po wyjeździe córki z rodzinką weszłam do ich domu, w przedpokoju zobaczyłam fajniutki obrazeczek. Uśmiałam się z niego zdrowo. No cóż, zabezpieczeń domu nigdy za wiele.
W salonie zaś na stole czekała na mnie niespodzianka. Dzieło mojej wnuczki. Mój portret.
Wprawdzie
piegów nie mam i nigdy nie miałam, ale niech tam, skoro wnusia mnie
tak widzi. A widzi, jak widać, milutko. Protestować więc nie będę.
Pewnie widzi mnie przez pryzmat własnych piegów, bo ma ich, że ho,
ho!... Albo i jeszcze więcej.
Ubawiłam się tym portrecikiem bardzo. I kiedy tak rozbawiona weszłam do kuchni, na szafce pod oknem zobaczyłam zapisany przez córkę karteluszek. Przeczytałam co na nim stoi... i zrobiło mi się cieplutko na serduchu:
Mam tylko nadzieję, że córka
mi głowy nie urwie, że chwalę się jej bazgraniną. Najwyżej się
nie przyznam.
Każda matka
lubi chwalić się kochającymi dziećmi. I nie pismo dla niej ważne,
a słowa.
Córka podpisała się pseudonimem, który sama sobie przed laty wymyśliła. Śmieszy mnie on bardzo, bo tak po prawdzie to spokojna z niej dziewczyna.
Ona
już mnie dobrze zna, i wie, że ja nie potrafię zbyt długo
spokojnie usiedzieć, że muszę działać, spalić nadmiar energii.
Już parokrotnie dzwoniła do mnie i za każdym razem pyta, czy
uważam na siebie. No to ja jej grzecznie odpowiadam: — Oczywiście,
że tak! — też za każdym razem.
Zwierzątka,
które mam pod codzienną opieką, to dwie świnki morskie o
dźwięcznych imionach: Lucy
i Mercy
oraz sześć rybek akwariowych. Bezimiennych.
Lucy i Mercy, kiedy tylko usłyszą mnie idącą po schodach do ogrodu, wydają z siebie takie komiczne: — „Kłik-kłik! Kłik-kłik!” — Cieszą się, że zaraz jedzonko dostaną. Już one wiedzą, że jako pierwsze daję im pyszne listki mleczu. Przynoszę je zawsze ze swojego ogrodu, bo u córki w ogrodzie mleczy jakoś nie widać.
Rybki
natomiast często zastaję przycupnięte w głowie Buddy, kiedy mnie
jednak usłyszą, szybko z niej wypływają. Po czym przyklejają się
do szybki akwarium i czekają aż im sypnę ich specjalnym,
sproszkowanym jedzeniem.
Wczoraj
pogoda była u nas nie najlepsza do siedzenia w ogrodzie,
postanowiłam więc — w ramach wakacyjnego dolce far niente —
zrobić córce niespodziankę i wymyć jej wszystkie okna. A ma ich,
bagatelka, tylko 25 sztuk. Ale ja lubię myć okna, to takie
filozoficzne zajęcie. Przed ich powrotem mam zamiar jeszcze i cały
dom posprzątać. A w dniu ich przyjazdu, coś ugotować, bo wrócą
wieczorem i na pewno będą głodni i zmęczeni podróżą.
No
to tyle wieści z moich wakacji pod rajską jabłonią... Niech żyją
wakacje, niech żyje wolny czas!... A co!