Dziewczynki w wyśmienitych humorach wyszły z lasu i poszły na parking stadniny. Na parkingu stało już kilka samochodów. A to oznaczało, że w każdej chwili można było napatoczyć się już na jakiegoś jeźdźca, i konia oczywiście.
Kiedy do
Zuzy to dotarło, dostała parę skurczów żołądka. Ale
postanowiła się trzymać. Dla własnej otuchy te osobiste skurcze
jej osobistego żołądka w myślach zwaliła na oznakę głodu, nie
strachu. Na wszelki jednak wypadek, popchnęła Mirę przed siebie a
sama zaczęła się rozglądać wkoło.
Mira,
idąc przodem, już z daleka zauważyła babcię Michalinę jadącą
stępa na swoim Gladiatorze od strony pastwiska. W pierwszym odruchu
chciała krzyknąć z radości na jej widok, ale zaraz pomiarkowała,
że to mogłoby zaszkodzić Zuzce. Postanowiła więc przygotować ją
jakoś do tego widoku.
—
Zuza, nie będę owijać w bawełnę, bo już i
tak za późno, więc powiem ci wprost, że powinnyśmy tu o głodnym
pysku momencik odczekać. Z daleka… ale to z bardzo daleka, widzę
babcię Michalinę na Gladiatorze… Tylko nie panikuj, są naprawdę
daleko.
—
Chryste eleison! —
wrzasnęła Zuza w pierwszym odruchu trwogi, ale zaraz zacisnęła
zęby i pięści i postanowiła jakimś cudem znieść ten widok. —
Mira trzymaj mnie za rękę, a ja spróbuję się nie bać… Kurna,
trzymasz mnie jak omdlewający łabędź! Mooocniejjj!
—
Zuzieńko kochana, nic na siłę. Wcale nie
musisz się zmuszać. Nikt od ciebie tego nie oczekuje…
—
Zamknij się Mira! Ja chcę. Ja sama chcę…
Rozumiesz?! — Zuza wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
—
Rozumiem, Zuziu kochana! Trzymam cię mocno. Nic
ci się nie stanie… Jestem z tobą… Nic a nic stać ci się nie
może… nic a nic.
—
Szybciej mnie szlag tu trafi, aniżeli stchórzę…
Zuzanna Bardecka niczego się nie boi… nawet przy hordzie koni
ustoi… A co mi tam! Koń jest najlepszym przyjacielem człowieka.
Tak, koń to przyjaciel… przyjaciel… przyjaciel… Wiara?! Tak,
wiara czyni cuda. Cuda? Ano właśnie, cuda. Więc ja wierzę.
Wierzę, że koń to przyjaciel… Tak, koń to mój przyjaciel…
Zuza
początkowo stała w miejscu jak wryta i na głos przekonywała samą
siebie, a i przy okazji Mirę, że się nie boi i że chce stawić
czoła swojej końskiej fobii. Nagle zmilkła. Chwilę podumała. I
ni stąd, ni zowąd, z ogromną determinacją zaczęła popychać
Mirę dalej do przodu. A potem nawet ciągnąć ją. Robiła to
powoli. Bardzo powoli. Ale jednak razem z Mirą posuwała się do
przodu, naprzeciw nadjeżdżającej babci Michaliny. Naprzeciw
swojemu wyzwaniu.
Babcia
Michalina zobaczyła dziewczynki również już z daleka. W pierwszej
chwili nie wiedziała, co ma zrobić, zawrócić Gladiatora, czy
jechać dalej. Obawiała się reakcji Zuzi i wolała jej nie
straszyć. Ale kiedy zauważyła, że dziewczynki idą powoli jej
naprzeciw, zdecydowała się bardzo wolniutkim stępem zbliżyć się
do nich. Gdy odległość między nią i dziewczynkami coraz bardziej
się zmniejszała, zaczęła machać do dziewczynek ręką i wołać:
—
Zuziu, mam do was podjechać, czy lepiej będzie
jak poczekam aż wy odejdziecie?
—
Pani Michalino, proszę się zatrzymać, my… to
znaczy ja sama… z Mirą… do pani przyjdę —
odpowiedziała blada jak ściana Zuza, trzymając się kurczowo ręki
przyjaciółki. — Idziemy Mira,
idziemy, i nic się nie boimy… Idziemy… idziemy…
—
Zuziu, proszę cię, tylko się nie bój. Jestem
z tobą. — Mira uspokajała
przyjaciółkę, choć sama była przerażona. Bardzo bała się o
nią. — Już Zuziu, już zatrzymajmy
się. Popatrz jaki Gladiatorek jest śliczny. Widzisz? Ty tu stój, a
ja podejdę do niego i zobaczysz jak będę go głaskać…
—
Nie, nie, nie, jeszcze nie. Poczekaj, poczekaj
chwileczkę… zaraz będziesz mogła mnie tu zostawić i podejść
do niego… Jeszcze malutką chwileczkę. —
Zuza zrobiła kilka głębokich oddechów i zbladła jeszcze
bardziej, ale po chwili puściła rękę Miry i drżącym głosem
wycedziła przez zęby: — Idź… idź…
No idźże!
Mira
posłusznie krok po kroku odchodziła od Zuzy. Lecz co chwilę
oglądała się za siebie by sprawdzić jej stan. Szła jednak dalej
i dalej. I coraz bardziej zbliżała się do spokojnie stojącego
Gladiatora z babcią Michaliną na grzbiecie.
Babcia
Michalina również obserwowała Zuzę. A widziała ją o wiele
lepiej niż Mira, gdyż siedząc na grzbiecie Gladiatora, miała Zuzę
wprost przed sobą. Było jej bardzo żal dziewczynki. Widziała po
jej zachowaniu i twarzy jak bardzo się męczy ze swoim lękiem. Z
drugiej jednak strony, bardzo ją podziwiała, gdyż widziała też,
że Zuza nie poddaje się i zacięcie toczy wewnętrzną walkę z tym
paskudnym i paraliżującym ją lękiem. Bardzo chciała jej pomóc.
—
No popatrz, Gladiator, kto do ciebie idzie? To
jest Mira, poznajesz ją, prawda? Już ją parę razy widziałeś. A
tam dalej stoi najlepsza przyjaciółka Miry. To jest Zuzia! Widzisz?
Zuzia, to bardzo dobra dziewczynka. Chce się z tobą zaprzyjaźnić,
więc proszę cię, pokaż się jej z jak najlepszej strony. Chcę,
żeby ciebie polubiła.
—
No właśnie, Gladiatorku, tak jak ja ciebie
lubię! — zawołała Mira, poklepując
konia po szyi i po pysku. — Ty się
nigdy mnie nie bałeś. Ani ja ciebie się nigdy nie bałam. Bo ty
jesteś taki wspaniały… taki kochany… taki bardzo kochany konik.
Gladiator
łasy na pieszczoty i przymilne słowa z zadowoleniem strzygł uszami
i nastawiał swój olbrzymi łeb do głaskania. A na znak, że
sprawia mu to przyjemność i chce jeszcze, zarżał przeciągle.
Zuza z
wrażenia padła na ziemię jak stała. Babcia Michalina i Mira
przeraziły się potwornie. Ale na szczęście Zuza w mig pozbierała
się do kupy i wstała jeszcze szybciej niż upadła.
—
Nic, nic… ja się nie boję… Ja sama po…
po… podejdę do Gladiatora. — Zuza
jąkając się, przekonywała siebie. —
Już… już… już idę… Właśnie, że idę…! Ja niczego się
nie boję…! Gladiator jest kochany… Gladiator jest przyjacielem…
moim przyjacielem…
Mira
truchlała na widok podchodzącej Zuzy. Ale była też pełna dla
niej podziwu.
Babcia
Michalina była również zachwycona postawą Zuzy i jej odwagą.
Była przekonana, że Zuzia jest bardzo odważna. Bo czymże może
być odwaga, jak nie wewnętrzną i otwartą walką z własnymi
lękami i słabościami. Wpatrywała się w Zuzę z nieskrywanym
podziwem, i poklepując Gladiatora po szyi, szybko zaczęła
przygotowywać go na spotkanie z odważną dziewczynką. Szeptem
nakazała wnuczce chwycić konia za nachrapnik. Sama zaś chwyciła
go jedną ręką za wędzidło, a drugą lekko spięła cugle, po
czym bardzo łagodnym głosem przemówiła:
—
Popatrz, Gladiator, Zuzia idzie do ciebie. Stój
grzecznie i przywitaj się z nią serdecznie… Chodź Zuziu, nie bój
się niczego. To jest najspokojniejszy koń pod słońcem. Chodź
Zuziu… chodź.
Zuza
podchodziła jak na ścięcie, ale podchodziła. Nie zatrzymywała
się. Szła dalej i dalej. Wreszcie z szeroko otwartymi oczami, raz
blada na twarzy, raz czerwona, stanęła obok Miry, tuż przy łbie
Gladiatora. Podniosła drżącą rękę do góry i położyła ją na
ręce Miry, którą Mira trzymała konia za nachrapnik.
—
Witam cię Gladiator —
wyszeptała drżącym głosem. —
Ja jestem Zuzanna. Bardzo bym chciała zaprzyjaźnić się z tobą.
Pozwolisz mi?... Matko przenajświętsza, ja stoję przy koniu…
Gladiator to przecież koń… Matko złocista, ja się już nie
boję… Ja dotykam konia… Mamusiu moja kochana, czy ty w to
uwierzysz?
Zuzi głos
drżał coraz bardziej. W końcu zamilkła i rozpłakała się
bezgłośnie. Stała bez ruchu, wpatrując się tylko w olbrzymie
oczy Gladiatora i łzy jej strugami płynęły po policzkach. Ręki
jednak nie cofnęła. Dalej ją trzymała na ręce Miry —
na łbie konia.
—
Widzisz, Zuzieńko, nie trzeba się bać. Koń to
twój przyjaciel — wyszeptała
wzruszona babcia Michalina.
—
Zuzulka, jestem z ciebie taka dumna —
szeptała również Mira, wolną ręką tuląc do siebie przyjaciółkę
i roniąc łzy razem z nią.
Całe
szczęście, że Gladiator jakby wyczuł, że oto przed nim rozgrywa
się jakaś niezwykle ważna scena, bo stał bez ruchu i tylko
wpatrywał się w Zuzę swoimi olbrzymimi i przyjaznymi oczami. Nawet
ani razu nie zarżał, choć rżeć bardzo lubił.
Zuza
istotnie była odważną dziewczyną i niewielu rzeczy się w życiu
bała. Nie lubiła się bać. Lęk przed koniem miała zakorzeniony
od wczesnego dzieciństwa. Ale to był takiego rodzaju lęk, który
właściwie jej nie przeszkadzał. Po prostu zapomniała o nim. W
codziennym życiu nie musiała o nim pamiętać. Bo i po co? Nie
miała styczności z końmi i w ogóle się nad nim nie zastanawiała.
I chybaby już zawsze tak było, gdyby nie Mira, która razem ze
swoją babcią przypomniała jej o nim i jednocześnie uzmysłowiła,
że oto ona, Zuzanna Bardecka, musi stawić mu czoła i pokazać, że
pozbędzie się go raz na zawsze. To i Zuza pokazała.
—
Jaki ty jesteś wspaniały, Gladiatorku. —
Zuza łkając, odezwała się znów po chwili. Wolną ręką otarła
łzy, a ręką którą wytrwale trzymała przez cały czas na ręce
Miry, zaczęła nagle gładzić łeb konia. —
Widzisz jaka ja głupia byłam? Panicznie się bałam ciebie. Teraz
sama widzę, że zupełnie niepotrzebnie. Przyrzekam ci, że to się
już zmieni. Będę ciebie kochała i… wszystkie konie będę
kochała… Pani Michalino, Mira, dziękuję wam!
—
Ależ Zuzieńko, ty nie nam dziękuj tylko sobie
— rzekła babcia Michalina z
serdecznym uśmiechem. — Jesteś
naprawdę zuch dziewczyna. Wcale nie tak łatwo jest się pozbyć
własnych lęków. Trzeba mieć wiele samozaparcia i hartu ducha. Ty
się jednak pozbyłaś. Jesteśmy z ciebie bardzo dumne.
—
Tak, Zuza. Jesteśmy z ciebie dumne —
potwierdziła Mira, głaszcząc już razem z nią łeb Gladiatora. —
Jesteś niczym gladiator na arenie. Odważna i waleczna. Jesteś
niczym babci Gladiator. Silna i wytrzymała. Nie poddałaś się
swoim słabościom. Cieszę się bardzo, że mam tak wspaniałą
przyjaciółkę.
—
Mirka skończ już, bo zaraz znów się rozbeczę.
— Zuza uśmiechnęła się przez łzy
i cmoknęła przyjaciółkę w policzek. —
Jesteście dla mnie takie dobre i wyrozumiałe. I Gladiator też…
Pani Michalino, a mogę razem z Mirą odprowadzić was do stajni?
—
Zuzieńko, jesteś wspaniała! Oczywiście, że
możecie — odpowiedziała uradowana
babcia Michalina. — No, to jazda
Gladiator, prowadź nas do stajni!
Zuza
dumna jak paw szła razem z Mirą obok Gladiatora. Powody do dumy
miała przecież ogromne. Bo oto ona, przeszła samą siebie i nagle
przestała się bać tego potężnego zwierzęcia. Strach spłynął
po niej niczym woda po kaczce. Tak po prostu. Spłynął… i nie ma.
To wielka radość czuć się wreszcie wyzwolonym z okowów
obezwładniającego i panicznego strachu.
Kiedy
Gladiator z babcią Michaliną na grzbiecie oraz z obstawą Miry i
Zuzy wkraczał do stajni, ze stajni akurat wychodził Platon ze swoim
jeźdźcem. Platon to koń z jego sąsiedniego boksu. Gladiator na
jego widok zarżał donośnie.
Babcia
Michalina i Mira struchlały i wylęknionym wzrokiem natychmiast
popatrzyły na Zuzę.
A Zuza
nic. Po plecach przeleciał jej wprawdzie dreszcz, ale był to już
tylko przyjemny dreszcz emocji. Zuza poklepała przechodzącego obok
Platona po zadzie i z głową dumnie zadartą do góry, szczęśliwa
weszła do stajni.
W stajni
babcia Michalina zeskoczyła z siodła i pierwsze co zrobiła, to
wyściskała Zuzę. Potem z rozpędu wyściskała i Mirę, a po
chwili jeszcze raz Zuzę.
Obie
dziewczynki były przeszczęśliwe. I chociaż każda nieco inaczej,
to jednak ich szczęście miało wspólny mianownik: było ogromne i
aż promieniowało.
Babcia
Michalina wprowadziła Gladiatora do jego boksu i go rozsiodłała.
Potem nasypała mu do żłobu otrębów pszennych i zanim wyszła z
boksu, widłami równomiernie rozrzuciła mu siano na podściółkę.
Wychodząc już, odwróciła się i jeszcze raz wróciła do konia.
Objęła go ramionami za szyję, coś mu tam naszeptała do ucha,
głośno cmoknęła w pysk i w końcu wyszła.
Zuza nie
mogła oderwać oczu od Gladiatora. Babcia Michalina wprawdzie
zamknęła za sobą drzwiczki boksu, ale Zuza stała przy nich i
przez metalowe szczebelki zaglądała do środka.
Mira
stała za Zuzą i uśmiechała się do jej pleców, a przede
wszystkim do samej siebie. Była bardzo zadowolona. Nawet nie
przypuszczała, że tak wspaniale się wszystko ułoży. I że Zuza
ją tak mile zaskoczy, pokazując, iż jest w stanie oprócz
komputera jeszcze coś innego pokochać.
—
Hej, Gladiator, ty to masz dzisiaj szczęście!
Same niewiasty koło ciebie. —
Dziewczynki i babcia Michalina usłyszały nagle za swoimi plecami. I
wszystkie trzy jak na komendę odwróciły się.
—
A witam pana, panie Aleksandrze! —
zawołała radośnie babcia Michalina. Proszę pozwolić, że
przedstawię panu: moja wnuczka Mira, a to jej najlepsza przyjaciółka
Zuzia.
—
Dzień dobry dziewczynki! —
przywitał się pan Aleksander, szarmancko się kłaniając. —
Nazywam się Aleksander Wielki. Jestem właścicielem tej stadniny.
—
Dzień dobry panu! —
zawołały jednocześnie obydwie dziewczynki i uśmiechnęły się
jakoś tak dziwnie.
—
No, widzę szczególny uśmiech na waszych
twarzach, to od razu wam powiem, że on mnie wcale nie dziwi. Już
jestem przyzwyczajony do takiej reakcji każdego, komu się
przedstawiam. Cóż, moi rodzice tak oszaleli z radości na widok
syna, że po moich narodzinach nadali mi takie a nie inne imię. Bo
skoro na nazwisko mieli Wielki, to dlaczego ich pierworodny syn nie
mógłby się nazywać Aleksander? Ano mógłby. I tak też mnie
nazwali. Mało tego, kiedy miałem sześć lat, kupili mi kucyka,
którego nazwali: „Bucefał”, jak na Aleksandra Wielkiego
przystało. No i od tej pory każdy mój osobisty koń nazywa się
Bucefał.
— I w
tym miejscu trzeba by było również wspomnieć, że pańska
stadnina jest też przedłużeniem tej tradycji, gdyż nazywa się:
„Stadnina Bucefała” — dodała od siebie babcia
Michalina z szerokim uśmiechem.
—
Jaka piękna tradycja! —
zawołała Zuza radośnie. — I pańska
stadnina jest taka piękna. A te konie? Ech… brak słów…
—
Ho, ho, ho, aż tak? Mnie nie zabraknie jednak
słów, by ci podziękować za twoje komplementy… Dziękuję ci
Zuziu! — Pan Aleksander śmiejąc się
rubasznie, uścisnął obie dłonie dziewczynki. —
Miło was poznać, ale muszę lecieć do swoich obowiązków. Mam
nadzieję, że się jeszcze nieraz zobaczymy. A teraz znikam i życzę
przyjemnej przejażdżki na Gladiatorze…
—
A nie, nie! Nie na Gladiatorze, tylko na wrotkach
— zachichotała babcia Michalina
niczym mała dziewczynka. — Teraz
będziemy jeździły na wrotkach. Bo wie pan, my mamy dzisiaj bardzo
ważny dzień. Nawet nie mógłby pan sobie tego wyobrazić, jak
ważny… Prawda Zuzieńko? Ale wie pan, to są takie tam… nasze
babskie sprawy. A oprócz tego, że ten akurat dzień jest dla nas
bardzo ważnym dniem, to też jest dla nas dniem sportowym. I
zamierzamy właśnie poszaleć na wrotkach po stadninie, a i wokół
stadniny również.
—
Aż mnie język świerzbi, by się spytać, co to
za ważny dzień. Ale uszanuję wasze „babskie sprawy” i pytać
nie będę. No a że i sportowy dzień mamcie panie przy okazji, to
gratuluję! Nie ma to jak ruch na świeżym powietrzu. Ale proszę
uważać, żebyście nie weszły w kolizję z jakimś koniem. Cha,
cha, cha…! Bo wtedy, to koń by się uśmiał.
—
Będziemy uważać! —
ze śmiechem zawołało babskie grono jednocześnie.
— Proszę
pana, a czy ja mogłabym zobaczyć pańskiego Bucefała? — spytała
rozpromieniona Zuza, której temat koni najwyraźniej przypadł do
gustu.
— I
owszem. I to nie raz… ale akurat nie w tej chwili. Przykro mi. A to
z powodu mojej córki, bo ona już przed godziną pocwałowała na
Bucefale gdzieś w las. Myślę jednak Zuziu, że będziesz miała
jeszcze masę okazji, by go poznać z każdej jego wspaniałej
strony. Bo koń z niego przepiękny… Bajeczny wprost.
— Prawie
jak mój kochany Gladiator — zaśmiała się babcia Michalina,
filuternie przekrzywiając swój toczek na głowie. — Tyle że dużo
młodszy, no i… droższy. Bardzo dużo droższy. I przez to jeszcze
bardziej wartościowy.
— Biorąc
pod uwagę ocenę eksterieru naszych koni, to w pewnym sensie ma pani
rację. I to, że Bucefał jest młodszy od Gladiatora, to też fakt.
Ale jeżeli chodzi o wartość konia, to tu bym z panią polemizował.
Bo dla każdego miłośnika koni własny koń jest największą
wartością. A pani Gladiator to jest wyjątkowy koń. Przeszedł
przecież tak wiele. Żył dla ludzi i przez tych ludzi został tak
okrutnie potraktowany i wyniszczony. A dzięki pani, wrócił do
zdrowia i pokazał co jest wart. A wart jest wiele. Jest pięknym,
mądrym, pogodnym i bardzo dobrze ułożonym koniem.
— Ma
pan rację, panie Aleksandrze — rzekła po chwili babcia Michalina,
ocierając skrycie łzę wzruszenia.
— Wiem,
pani Michalinko — powiedział wesoło pan Aleksander i dla żartu
naciągnął jej daszek toczka na oczy. — No to jazda dziewczynki!
Życzę wam przyjemnej jazdy na wrotkach!
Pan
Aleksander Wielki z sympatycznym uśmiechem oddalił się do swoich
zajęć. I kiedy był już na zewnątrz i szedł po dróżce wzdłuż
stajni, uszom dziewczynek i babci Michaliny dobiegł nagle jego
śpiew: — „Siwy koń nas niesie po prerii, po lesie, a ja nucę
piosnkę tę…”
— „Siwy
koń nas niesie, po prerii, po lesie, a ja nucę piosnkę tę...” —
Do śpiewu pana Aleksandra dołączyły się trzy gardła w stajni.
Babcia
Michalina, śmiejąc się, objęła dziewczynki ramionami i
wyprowadziła je ze stajni.
Ze stajni
poszły prosto do samochodu. Wyciągnęły swoje plecaki z bagażnika
i poszły z nimi na mały skwerek na środku stadniny. Na skwerku tym
był stół i ławki. Mogły więc spokojnie sobie usiąść i zjeść
śniadanie. Przy śniadaniu rozmawiały i obserwowały wzmagający
się ruch w stadninie.
Była
niedziela, a jak w każdą niedzielę, w stadninie od wczesnych
godzin rannych było zawsze dużo ludzi. Każdy kto miał swojego
własnego konia, po tygodniu pracy, właśnie w niedzielę najwięcej
przesiadywał w stadninie. Zajmował się swoim ukochanym koniem,
pielęgnując go i rozpieszczając. I wyruszał nim oczywiście na
przejażdżki, cwałując po łąkach, wzdłuż pól i po lesie. W
Stadninie Bucefała była też Szkoła Jeździecka. Pan Aleksander
osobiście uczył w niej tej jakże wspaniałej sztuki jeździeckiej.
Zatrudniał też kilku instruktorów, którzy równie jak on, z
pełnym zaangażowaniem, oddawali się swojej pasji i uczyli innych
końskich zapaleńców.
Ruch na
dróżkach stadniny wzmagał się z minuty na minutę. Jedni
wyprowadzali konie ze stajni z zamiarem udania się na przejażdżkę,
inni wracali już z przejażdżki i wprowadzali konie do stajni. Gwar
robił się coraz większy. Słychać było rozmowy, śmiech,
nawoływania i rżenie koni. Tudzież poszczekiwania psów rasy
Baset, które pan Aleksander również w swojej stadninie hodował. Z
megafonów dolatywała piękna piosenka Czerwonych Gitar pt. „Wschód
słońca w stadninie”:
„…Konie,
dumne konie zasłuchane w szum traw.
Lekkie i
swobodne, jak na czystym niebie ptak. (…)
Konie, dumne
konie w blasku wstającego dnia.
Czułe i
szalone, czemu was uwielbiam tak?...”
Dziewczynki
były wniebowzięte tą wspaniałą atmosferą w stadninie.
Rozglądały się wszędzie i podziwiały każdego konia, jaki tylko
się pojawił w zasięgu ich wzroku.
Babcia
Michalina tłumaczyła dziewczynkom jakiej rasy jest każdy koń i
jak się nazywa. A że był to jej ulubiony temat, odpowiadała na
wszystkie zadawane przez dziewczynki pytania z wielką przyjemnością.
Opowiadała im też różne zabawne historyjki o niektórych koniach.
O tych, które zdążyła do tej pory lepiej poznać, albo o których
usłyszała od innych, ale takich samych jak ona pasjonatów koni.
Kiedy
wszystkie się już posiliły i napatrzyły na wspaniałe konie i ich
jeźdźców, zaniosły plecaki do samochodu i wyciągnęły swoje
wrotki.
Gdy
zakładały wrotki na nogi śmiechu było co niemiara, bo Mira ciągle
nie mogła uwierzyć, że babcia nie żartowała i… naprawdę
będzie razem z nią i Zuzą jeździć. Z podziwem przypatrywała się
babci z każdej strony i wreszcie stwierdziła, że babcia wygląda
jak ich rówieśniczka, a może i lepiej, gdyż ma o wiele ładniejszą
figurę.
— Milutka
jesteś, Miruniu. Teraz będę musiała chyba cały czas tyłem do
was jeździć, by nie psuć ci wizerunku młodej osoby — zaśmiała
się babcia Michalina, robiąc szykowny piruecik. — No bo wiesz, z
tyłu to jeszcze jakoś wyglądam, ale z przodu? Twarz zdradza tył i
mówi o wszystkim przeżytych latach.
— Ale
nie u babci. — Mira trzymała się swego.
— Też
tak myślę — dopowiedziała Zuza. — Gdybym pani nie znała, to
myślałabym, że jest pani mamą Miry, a nie babcią.
— Jejku,
jejku! Chyba zaraz zacznę z radości rżeć jak Gladiator —
parsknęła śmiechem babcia. — Komplemenciary z was, że ho, ho!
Ale to miłe, co mówicie. Dziękuję! Będę musiała częściej z
wami przebywać, żeby nasycić swoją próżność.
— Nie
masz nam babciu za co dziękować. My nie prawimy komplementów, my
mówimy prawdę. A za prawdę się nie dziękuje. Sama tak zawsze
mówisz. Więc? A przebywać razem mogłybyśmy jak najczęściej.
Cała przyjemność po naszej stronie, co nie Zuza?
— A
pewnie, i to jaka! — krótko i zwięźle skonstatowała Zuza.
— No
widzisz, babciu? — Mira dojechała na wrotkach do babci i
wycelowała jej buziaka w policzek. — Jeżeli będziesz miała czas
dla nas, to my już na pewno zjawimy się u ciebie.
— Byle
byśmy pani nie przeszkadzały — dodała Zuza, dojeżdżając do
Miry i babci.
— O
przeszkadzaniu nawet mowy być nie może — zapewniła dziewczynki
babcia Michalina. — Zawsze jestem dla was. O każdej porze dnia i
nocy. Zapamiętajcie to sobie… A teraz jazda, moje najmilejsze!
Niech żyje sport!
Sportowa
drużyna ruszyła asfaltową dróżką pomiędzy zabudowaniami
stadniny.
Mira była
zachwycona babcinymi umiejętnościami jazdy na wrotkach. By ją móc
lepiej podziwiać, raz jechała równo z nią, raz puszczała ją do
przodu, a raz wyprzedzała ją i robiła obrót i jechała tyłem do
przodu. Z zachwytu aż piszczała.
Zuza zaś
chichrała się bez przerwy, bo wyobrażała sobie swoją babcię
jadącą na wrotkach.
Babcia
Michalina natomiast, dyskretnie kierując kierunkiem jazdy
dziewczynek, jechała ze śpiewem na ustach:
„Jeden koń
czarny jest jak murzyn
Tak jak
aksamit jak góra duży
Drugi koń
biały jest tak jak mleko
Jak śnieg
ten koń biega tak lekko
A trzeci koń
to koń ze stali
Chrapy
chrapliwe oko się pali
A czwarty
koń to koń czerwony
A wszystkie
spętane są
I skrępowane
są
I powiązane
są
I warkoczyki
mają te cztery ogony…” *
----------------------------------------------------
* „Konie Apokalipsy”
- Jacka Wójcickiego
Jadąc
przed siebie w radosnych nastrojach, drużyna wrotkarek z babcią
Michaliną jako kapitanem drużyny na czele zrobiła dwie rundki po
stadninie. W trakcie jazdy babcia i dziewczynki zachowywały
szczególną ostrożność, aby rzeczywiście nie wejść w kolizję
z kimkolwiek, a co dopiero z koniem. Co rusz musiały wykonywać
zwinny slalom by wyminąć albo wyprzedzić jeźdźców na koniach
albo też i pieszych. Każdy z wymijanych albo wyprzedzanych ze
śmiechem pozdrawiał trzyosobową drużynę wrotkarek. A konie?
Konie widocznie przyzwyczajone już były do takiego widoku, gdyż w
ogóle nie wpadały w panikę, tylko rżały cichutko i człapały
dalej ze swoim jeźdźcem na grzbiecie albo obok prowadzącego je
jeźdźca.
Po dwóch
wesołych rundkach po stadninie drużyna wrotkarek wyjechała ze
stadniny i jeździła asfaltową dróżką dookoła jej zabudowań.
Po jej zewnętrznej stronie. Tam ruch był nieco mniejszy i
rozproszony, bo każdy pogalopował już w swoją stronę, a droga
była o wiele szersza. Wrotkarki mogły jechać swobodniej i przede
wszystkim szybciej. Pruły więc jak trzy wichry, śmiejąc się i
nawołując nawzajem.
Jeździły
tak ponad godzinę. Potem wspólnie postanowiły, że pójdą jeszcze
pospacerować po lesie.
Kiedy
znalazły się w lesie było już późne popołudnie. Najpierw
usiadły sobie na skraju lasu i zabrały się za wyjadanie zawartości
plecaka babci Michaliny. A było tam co wyjadać, bo babcia
specjalnie na tę wycieczkę nasmażyła kotlecików z mięsa
mielonego i zrobiła sałatkę jarzynową. Mało tego, upiekła nawet
pyszny makowiec. A do picia zaparzyła w dwóch termosach
orzeźwiającej herbaty miętowej, z cytryną oczywiście.
Gdy były
już syte, ruszyły na wędrówkę po lesie. Wędrowały wąziutkimi
ścieżynkami wśród drzew i krzewów i miło sobie rozmawiały.
— Przepiękną
niedzielę mamy dzisiaj, nie Zuza? — Mira z błyskiem w oku
popatrzyła na przyjaciółkę.
— Przepiękną?
To za mało powiedziane. Cudowną, wręcz bajeczną. A do tego:
pouczającą, uzdrawiającą, regenerującą, budującą, a nawet
romantyczną. Aż serce rośnie i chce się żyć. Żyć i brać
życie pełnymi garściami… Pani Michalino, dziękujemy pani!
— Pięknie
powiedziane, Zuzieńko. — Babcia Michalina była zadowolona z
pochlebnych ocen ich wspólnego wyjazdu za miasto. — A dziękować
mi wcale nie musicie. Ja sama jestem szczęśliwa, iż mogę z wami
spędzić tak miło niedzielę. I ten dzień jest też dla mnie
wspaniały.
— A
może nam pani znów poopowiadać o pani wakacjach w Pilczu? —
spytała Zuza po chwili.
Zuzi
bardzo się podobały babci Michaliny historie z jej młodzieńczych
lat i chętnie je słuchała. Ale tym razem, przede wszystkim miała
nadzieję, że babcia wreszcie opowie coś o tych Miry dwóch
kuzynach z trzeciego pokolenia. Bo czego jak czego, ale tego tematu
nie miała zamiaru odpuścić.
— Jeszcze
chcecie słuchać? — zaśmiała się babcia Michalina.
— Ależ
oczywiście, babciu! — zawołała Mira. — Z tobą to nawet powrót
do przeszłości jest wspaniały, nie tylko teraźniejszość.
Mira
przeżywała wewnętrzny tryumf. Nie dość, że oto spędzała
najmilszy dzień w swoim życiu w ukochanym gronie, to jeszcze jej
sprawa pod kryptonimem: „Zuza-komp” nabierała takich rumieńców,
że aż jej się fruwać chciało z radości. A to wszystko dzięki
babci Michalinie. Och, jak ona kochała tę swoją babcię. Teraz
jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
— No
więc będę wam opowiadała dalej, bo nie będę ukrywać, iż mnie
samej sprawia to przyjemność, bo przypominam sobie o moich
minionych latach. O moich wspaniałych latach…
— „Minęły
te lata, te lata szalone…” — zawyła Zuza, przypominając sobie
odgłosy tej piosenki dochodzące z pokoju jej babci. — Ale pani na
pewno nie minęły, bo pani lata są ciągle szalone i tak wspaniałe,
że tylko pozazdrościć, a już z pewnością wsłuchiwać się w
opowieści o nich z zapartym tchem. Proszę więc opowiadać, pani
Michalino. Zamieniamy się w słuch, co nie Mira?
— Jasne.
Całe jesteśmy w skowronkach, słuchając babci opowieści. A ile
możemy się przy nich nauczyć?
— Oj,
dziewczynki, dziewczynki… Cieszę się bardzo, że właśnie wam
mogę opowiadać o Michaśce, waszej rówieśniczce. — Babcia
Michalina zaśmiała się serdecznie i ucałowała obydwie
dziewczynki, tuląc je do siebie. — A więc, opowiem wam o moich
wakacjach w Pilczu, gdy miałam akurat tak jak wy trzynaście lat. A
były to wspaniałe wakacje. Wprawdzie z upadkiem z Kasztanki w tle i
niespodziewanym wodowaniem w Białej, ale nawet ten upadek w tamtym
czasie miał swój urok. No to słuchajcie...