Karolek
szybko otrząsnął się ze stanu
przygnębienia wywołanego tą niesamowitą, mroczną aurą tunelu i
raźno maszerował obok rozsiewającej blask TeRki. Twarz jego
rozjaśniała się uśmiechem coraz bardziej. Nie czuł już grozy
tunelu. Przed oczyma miał cudowne wizje swojego domu rodzinnego. Nie
droga do celu była tym razem dla niego ważna. Ważny był sam cel.
Ten cudowny, wspaniały, najpiękniejszy cel. Dom rodzinny. Droga do
celu tym razem mogła być byle jaka, trudna, wyboista, straszna, a
nawet niebezpieczna. Wszystko jedno, ważne by doprowadziła go do
wymarzonego celu. Do celu, gdzie znów poczuje, choć z daleka, choć
na chwilę, zapach swojego domu rodzinnego, swoich rodziców, swojego
szczęśliwego dzieciństwa.
Uszli
tunelem już dobry kawał, kiedy tunel nagle zaczął skręcać w
prawo i piąć się w górę. Stawał się też nieco szerszy. W
ścianach zaczynały się pojawiać różnej wielkości wnęki, z
których wyłaniały się jakieś zardzewiałe rury, łańcuchy,
narzędzia, porwane kable, albo też jakieś pogruchotane sprzęty…
i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze. Do żadnej z tych wnęk
jednak nie wchodzili i nawet tam nie zaglądali. Po co zresztą?
Trzeba im było iść dalej. I kiedy tak pięli się do góry po
śliskiej posadzce, mokrej od kapiącej ze sklepienia wody, zauważyli
nagle, że na samym szczycie tunel jest zawalony. Karolek załamał
się tym widokiem, ale jego przyjaciele tylko się śmiali.
— Nie
martw się, zaraz się rozprawimy z tym zawaliskiem — zawołał
JuPi, widząc Karolka smutną minę. — Dla nas to nic trudnego.
Zobaczysz. Zostań tu i poczekaj na nas. My zaraz do ciebie wrócimy.
— Naprawdę?
— Naprawdę!
Nie inaczej — zaświergoliła TeRka. — Aha, wyciągnij latarkę z
plecaka.
Karolek
zatrzymał się natychmiast i oparłszy się plecami o ścianę
tunelu z drżącym sercem patrzył za podchodzącymi do zawaliska
przyjaciółmi. Uwierzyć nie mógł, że oni we trójkę będą
mogli cokolwiek zdziałać z takim ogromem ziemi i kamieni. —
„Jakże oni chcą się przebić na drugą stronę zawaliska?” —
martwił się w duchu. — „Przecież to niemożliwe. A co dopiero
zrobić wejście dla mnie?” — Na szczęście jego przyjaciele nie
dali mu dużo czasu na zamartwianie się, gdyż już po chwili, ni
stąd, ni zowąd, zniknęli mu z oczu. Tak po prostu, zniknęli i
już. Karolek wystraszył się, gdyż w tym samym czasie usłyszał
głośny szum i ogarnęła go ciemność. Gorączkowo zaczął
szperać w plecaku za swoją latarką. Poczuł się bardzo
nieprzyjemnie. Sam w ciemnym i ponurym tunelu. Śpieszył się bardzo
by jak najszybciej oświecić sobie to straszne miejsce. Ręce mu
drżały niesamowicie, ale w końcu wymacał latarkę i natychmiast
ją włączył. Od razu poczuł się lepiej. Ale że zaraz usłyszał
też i dziwny pomruk, tak jakby nadciągającej burzy, to już nie
był pewien, czy może czuć się lepiej, czy raczej powinien się
bać. Jednak, gdy po krótkiej chwili uszu jego dobiegł narastający
łoskot, tak jakby wierteł górniczych, uspokoił się i nabrał już
pewności, że może czuć się lepiej. Ba, że nawet powinien, bo
oto jego przyjaciele przebijają się do niego z drugiej strony
zawaliska i zaraz ich zobaczy.
I tak
było rzeczywiście. Po kilkudziesięciu sekundach, trójka
rodzeństwa z Jowisza stała już przed Karolkiem z szerokimi i
bardzo serdecznymi uśmiechami na swych, o dziwo, czystych twarzach.
Mało tego, cali byli czyści. I znów wokół rozsiewali niczym
niezmącony blask. Wyglądało na to, że brud i kurz się ich w
ogóle nie imał.
Karolek
promieniał z radości na ich cudowny widok. A kiedy za ich plecami
zobaczył jeszcze otwór w zawalisku, niczym tunel w tunelu, nie
posiadał się wręcz ze szczęścia.
— O nic
nie pytam, bo i tak bym nic nie zrozumiał! — krzyknął naładowany
szczęściem. — Ale jedno, co wam powiem, to wam powiem: jesteście
cudowni!
— Podobało
ci się? — spytał JuPi z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. —
Nam się też podobało… Ale daliśmy czadu! Że ho ho! Aż się
lepiej czuję.
— Jesteście
niesamowici — zachichotał Karolek, i chichocząc, zaczął skakać
z radości.
— Eee
tam… to nic nadzwyczajnego, wierz mi — powiedział TeR,
przyłączając się do podskoków Karolka.
— Ale
ja się trochę zmęczyłam — zachichotała TeRka i też zaczęła
podskakiwać.
— Ale z
was wariaty! — przekrzykiwał JuPi chichoczących. — Cieszycie
się, jakbyśmy się co najmniej do Chin przekopali. A my tylko
zrobiliśmy mały wyłom w małym zawalisku… Halo, słyszycie?!
Skończcie już skakać jak trzy ping-pongi i chodźmy dalej… Halo!
No już! Idziemy!
— A
pewnie, że idziemy! — zawołał Karolek. — Z wami, choćby do
Chin… Ale po drodze, zahaczymy najpierw o Wilczepędy.
— A
więc, kierunek Wilczepędy — zgodził się ze śmiechem JuPi.
Szczęśliwa
czwórka ruszyła w dalszą drogę. Karolek, przechodząc przez
przekop w zawalisku, zrobiony specjalnie dla niego, nie mógł się
nadziwić jego idealnie równym i gładkim ścianom. Przekop sam w
sobie może nie był zbyt duży, ale wystarczająco duży, aby
wszyscy, idąc znów dwójkami, wygodnie w pozycji pionowej mogli
przez niego przejść. Długi był może na cztery metry, albo i
trochę dłuższy. Dla Karolka było to niewyobrażalne, jak trójka
jego przyjaciół mogła sama tego dokonać. I to bez żadnych
narzędzi. W jego oczach przekop wyglądał imponująco. Jakby był
przez profesjonalistów zrobiony. Był dumny ze swoich przyjaciół,
i przechodząc przez to dzieło ich rąk, albo czegoś tam (czego,
nie miał pojęcia), uśmiechał się ze szczęścia do siebie, że
łaskawy los postawił ich na jego drodze. Wszak nie był to zwykły
przypadek. Tego był pewien.
Kiedy w
wyśmienitych humorach wyszli z przekopu, Karolek zauważył, że
tunel wygląda tak samo jak przed zawaliskiem, z tą tylko różnicą,
że zaczyna na odmianę skręcać w lewo i opadać w dół. Było
więc ślisko jeszcze bardziej. Poczuł się jak na ślizgawce. Ale
kiedy po paru krokach, a właściwie ślizgach, TeRka podała mu
rękę, przestał wpadać w poślizg i szedł już pewnie. Po chwili
doznał też dziwnego uczucia. Wyraźnie czuł, iż z każdym krokiem
idzie mu się coraz lżej, coraz zwinniej, coraz przyjemniej, jak
gdyby w powietrzu się unosił. Uśmiechnął się wtedy do TeRki
szeroko i zaczął śpiewać:
Zwiewnym jak
obłok,
Zwiewnym jak
dym…
Bo przy mnie
obłok,
Bo przy mnie
dym.
Bo przy mnie
marzenie,
Dziewczę jak
sen…
Wszystkie
więc smutki odeszły hen!
— Och,
Karolku, jakie to było piękne! — zaświergoliła łamiącym się
głosem TeRka. — A jak ty ślicznie umiesz śpiewać. Głos masz
silny jak dzwon, aż echo niesie po tunelu. Karolku, zaśpiewaj
jeszcze raz, proszę.
— Ale
drugi raz, to nie wiem, czy mi wyjdzie — zawstydził się Karolek.
— Wiesz, bo mi to tak samo nagle przyszło, od serca.
— Daj
teraz Karolkowi spokój, TeRka! — zawołał TeR, odwracając się
do tyłu. — Mężczyźni robią takie rzeczy pod wpływem
natchnienia, a nie na zawołanie… A swoją drogą, Karolku, to
TeRka ma rację, rzeczywiście masz głos jak dzwon. Do tej pory
dźwięczy mi w uszach.
— Bo tu
takie echo akustyczne… — zająknął się Karolek, ciągle
zawstydzony.
— Echo
akustyczne też. Ale… ale nie byłoby go, gdybyś go tym swoim
dzwonnym śpiewem nie wywołał — zachichotał JuPi, zatrzymując
się nagle.
— Karolku,
ale obiecaj mi, że jak cię znów natchnienie jakieś najdzie, to mi
zaśpiewasz, co? — kokieteryjnym głosem spytała TeRka,
przechylając głowę i wpatrując się w Karolka twarz.
— Tak,
TeRka, obiecuję.
— No,
to pamiętaj, to, co obiecane, musi być dotrzymane.
— TeRka,
daj na razie spokój Karolkowi, bo go muszę o coś zapytać —
powiedział JuPi, patrząc przed siebie. — Karolku, czy ty to
widzisz, co ja?
— Poczekaj,
popatrzę! — zawołał Karolek, zaglądając do przodu. — Aha,
tam na dole tunelu widzę tory. Całkiem dobre. Wąskotorowa kolejka
musiała tu być. Widzę też wagonik stojący na torach.
— I co
ty na to?
— A ja
na to, jak na lato, bo właśnie o tym, mówił mi tato…! Hu… hu…
hurrraaa! — wrzasnął Karolek, uradowany tym widokiem. — Więc w
te pędy przywitamy Wilczepędy… Hurrraaa!
— Ooo,
widzę, że Karolek znów natchniony. Mówi wierszem — zaśmiał
się TeR. — Nic dziwnego, taki widok może natchnąć.
— Bo nie ma większej gratki dla Ziemianina
Karolka Gratki, jak zasuwać tunelem w te pędy w kierunku wsi
Wilczepędy! — wykrzyczał Karolek i ze śmiechem puścił się
ślizgiem w dół tunelu, ciągnąć za sobą TeRkę.
JuPi i
TeR, widząc iż Karolek wraz z TeRką nabierają coraz to większej
szybkości i przymierzają się już do ich wyprzedzenia, również
puścili się ślizgiem w dół. Śmiechu było co niemiara, bo
wyszło w końcu na to, że urządzili sobie wyścigi i prześcigali
się nawzajem. Tunel aż tętnił od ich śmiechu. A oni pruli
ślizgiem w dół tunelu. Raz JuPi i TeR na przedzie, raz Karolek i
TeRka. Wreszcie prawie jednocześnie zjechali do miejsca, gdzie
zaczynały się tory.
— Ależ
fajowo było! — śmiał się Karolek. — Jechało się jak po
torze saneczkowym.
— Oj,
fajowo! Masz rację Karolku. Było kosmicznie wręcz fajowo —
przyznał JuPi, śmiejąc się również. — Nie zjeżdżałem
jeszcze torem saneczkowym, więc nie mam porównania, ale jedno mogę
powiedzieć, że lepiej się zjeżdżało niż po hałdzie rzepaku.
Musimy to jeszcze powtórzyć… No, ale nie teraz. Na razie dość
zabawy. Teraz zajmiemy się poważnymi sprawami. Najpierw sprawdzimy
stan torów i wagonika i zaraz potem ruszamy w drogę. Zobaczysz,
Karolku, w te pędy znajdziemy się we wsi Wilczepędy.
Karolek,
ubawiony wyścigami i roześmiany jeszcze, puścił rękę TeRki i
podbiegł do wagonika. Chciał zobaczyć w jakim jest stanie. Chwycił
się jego burty, i stając na kole, zaglądnął do środka. I nagle,
jak nie wrzaśnie:
— Matko
kochana! — i natychmiast odskoczył na bok. — Tam… tam… tam
ktoś jest — jąkał się przerażony.
JuPi i
TeR bez zastanowienia rzucili się na wagonik by ratować Karolka.
TeRka zaczęła histerycznie piszczeć. Karolek stał blady jak
ściana. Nie miał siły na jakikolwiek ruch. Był sparaliżowany
strachem. JuPi i TeR wskoczyli do wagonika i po chwili przerażającej
ciszy ich gromki śmiech rozniósł się echem po całym tunelu.
— Cha…
cha… cha! To tylko jakieś ubranie, Karolku — rechotał JuPi,
wystawiając głowę zza burty wagonika. — Żadnego Ziemianina tu
nie ma. Ani też żadnego innego stwora. Nie ma czego się bać…
Słyszysz, TeRka? No skończ wreszcie piszczeć.
— Ależ
ze mnie głupek! — zawołał Karolek, zaglądając jeszcze raz do
środka wagonika. — No tak, to tylko płaszcz jakiegoś
hitlerowskiego żołnierza… Fuj! Wyrzucę go od razu, bo mnie
odrazą napawa. Dość krzywdy w czasie wojny nasza wioska od
hitlerowców doznała. Tato mi opowiadał, ile ludzi ze wsi ta
zaraza hitlerowska wymordowała. Nawet małe dzieci. Przeklęci
mordercy! Bandyci! Faszyści!
Karolek,
wzburzony niesamowicie, zaczął rozglądać się dookoła wagonika,
i gdy spostrzegł jakąś zardzewiałą łopatę opartą o ścianę
tunelu, zeskoczył z koła i chwycił za jej trzonek. Z łopatą
wrócił na koło, i prychając z obrzydzenia, przystąpił do
wygrzebywania spleśniałego płaszcza z dna wagonika. A kiedy już
mu się udało nadziać ten stary łachman na trzonek, wziął zamach
i cisnął nim daleko za siebie. Z uczuciem ogromnej satysfakcji
patrzył jak frunie w powietrzu, i już chciał coś krzyknąć, aby
wyrazić przed przyjaciółmi swoje uczucie, gdy nagle ujrzał, że
jakiś niewielki przedmiot oddzielił się od płaszcza i poleciał
jeszcze dalej, aż w końcu z głośnym brzęknięciem spadł na
posadzkę tunelu.
— Widzieliście?
Co to było? — spytał zaskoczony i popatrzył na przyjaciół.
— Poczekaj,
Karolku, ja zaraz sprawdzę… Już pędzę! — zawołała TeRka, i
biegnąc, wołała dalej: — Ty zostań lepiej na miejscu, skoro tak
bardzo emocjonalnie podchodzisz do tego płaszcza!
— A
jakżeby inaczej? Nie da się inaczej podchodzić. Toż to istna
swołocz nosiła takie płaszcze na mundurach — prychnął Karolek
za oddalającą się TeRką.
— Nie
irytuj się, Karolku — rzekł TeR. — To już przeszłość, na
którą i tak nie masz wpływu. Ani my.
— Właśnie.
TeR ma rację — odezwał się JuPi, przypatrując się Karolkowi. —
Wiemy, że na Ziemi było wiele wojen, a ta ostatnia, światowa,
była najgorsza… Ale nie myślmy teraz o tym, bo myśleniem i tak
przeszłości nie zmienimy, a tylko smutno nam będzie.
— Macie
rację, chłopaki! — uśmiechnął się Karolek, spoglądając na
powracającą TeRkę. — Precz z wojną! Precz ze smutkiem! —
zawołał w uniesieniu.
— O, to
mi się podoba — ucieszyła się TeRka, zbliżając się do Karolka
i braci. — Takiego cię lubię najbardziej. Uśmiechniętego i
konkretnego zarazem. Tym bardziej teraz… Bo też to, co niosę,
będzie od ciebie wymagało i jednego i drugiego.
— A co
masz? — Karolek nie wytrzymał i wybiegł TeRce naprzeciw.
— To
jest taki łańcuszek z blaszką… Chociaż nie, wróć, to jest
taka blaszka na łańcuszku, na której jest wygrawerowane nazwisko
jakiegoś Ziemianina i coś tam jeszcze.
— Pokaż,
co tam jest napisane.
— Poczekaj.
Pokażę ci, ale jak mi przyrzekniesz, że nie będziesz się znów
denerwował.
— Przyrzekam…
No, pokaż już. Albo nie, sama przeczytaj.
— Dobrze,
przeczytam. No to słuchaj. Tylko się nie denerwuj. Przyrzekłeś.
No! A więc, tutaj stoi napisane: Soldat Helmut Stolz 18
Jahren alt Wehrmacht Nr 71171… — Karolku,
co ci jest? Jakoś zbladłeś.
— Nie,
nic, nic…
— Karolku,
nie przejmuj się tak. Ja wiem z przeczytanych książek, co to
znaczy wojna na Ziemi, więc zdaję sobie sprawę, że każde o niej
słowo, czy też rzecz ją przypominająca wywołują w ludziach
bolesne wspomnienia i skojarzenia. Wiem nawet to, do czego służył
taki tunel jak ten i rozumiem, że nie czujesz się w nim dobrze. A
teraz jeszcze i to.
TeRka
popatrzyła z niesmakiem na trzymaną w dłoni żołnierską blaszkę
identyfikacyjną, i już chciała ją wyrzucić za siebie, kiedy
Karolek chwycił ją za rękę i powiedział:
— Nie,
nie rób tego. Nie wyrzucaj. Może ten żołnierz niczemu nie był
winien. Może też cierpiał, że w tak młodym wieku musiał iść
na wojnę. A może ukrył się w tym wagoniku po to, aby nie zabijać
niewinnych ludzi. Możliwe też, że się tu przebrał w cywilne
ubranie, bo chciał zdezerterować z wojska i przedostać się do
domu… Wiesz co, TeRka, włóż mi na razie tę blaszkę do bocznej
kieszonki plecaka. Muszę się zastanowić, co z nią zrobić.
— O, to
jest pomysł — powiedział JuPi, który wraz z TeRem stał obok i
przysłuchiwał się rozmowie Karolka i TeRki. — Wyrzucić zawsze
jest czas, ale najpierw się zastanów, czy ta blaszka nam się
jeszcze do czegoś nie przyda… A teraz chodźmy już przygotować
się do startu. Ja sprawdzę szyny, czy są w należytym porządku, a
wy sprawdźcie stan techniczny wagonika.
Wszyscy z
miejsca ruszyli do wykonania swoich zadań. Najszybszy był jednak
JuPi, gdyż w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu i tyle go
było widać. Karolek, TeR i TeRka podeszli do wagonika, i oglądając
go z każdej strony, sprawdzali czy nie jest gdzieś uszkodzony.
Karolek na pierwszy rzut oka zauważył, że wagonik jest bardzo
zardzewiały, ale trzyma się kupy i to dość solidnie. Razem z
TeRem próbował go nawet dźwignąć nieco do góry, gdyż wydawało
mu się, że jego zardzewiałe koła samoistnie spoiły się grubą
warstwą rdzy z nie mniej zardzewiałymi szynami. Niestety wagonik
był bardzo ciężki i podnieść się nie dał. TeR się wkurzył i
już chciał użyć jakiegoś swojego sposobu i go samemu dźwignąć.
Karolek go jednak powstrzymał, ponieważ doszedł do wniosku, że
lepiej spróbować go popchnąć, aby sprawdzić czy ruszy z miejsca.
Wtedy chłopcy we dwójkę zaparli się nogami o podkłady, chociaż
nie, we trójkę, bo TeRka też się zaparła, i z całych sił
zaczęli wagonik popychać. Wagonik drgnął. A po chwili, wskutek
napierającej nań siły mięśni trójki pchających, dał się
oderwać od pokrytych rdzą szyn i nawet się przesunął na malutką
odległość. Aż wreszcie, powoli bo powoli, koła zaczęły się
jednak kręcić i wagonik leniwie ruszył po szynach. Tunel
rozbrzmiał niemiłosiernym skrzypieniem i zgrzytem. Aż uszy puchły.
Powodem tego potwornego hałasu była oczywiście wszechobecna rdza i
tarcie. Nikomu jednak nie przeszkadzały te niemiłe uszom dźwięki
wywołane tarciem zardzewiałej powierzchni o zardzewiałą
powierzchnię. Nic a nic nie przeszkadzały. A co tam hałas.
Najważniejsze, że wagonik nieustannie sunął do przodu, i to coraz
szybciej. Trójka pchających tryumfowała.
— Huurrraaa!
— rozległo się równolegle z przeraźliwym skrzypieniem i
zgrzytem.
— Silni
jesteśmy jak trzy tury — radował się zasapany Karolek. —
Patrzcie, jaki kawał upchaliśmy tę kupę zardzewiałego złomu…
O przepraszam, ten wspaniały wagonik. Może skończmy już napierać
na niego, bo się jeszcze rozleci… Oj, chciałem powiedzieć, bo za
daleko pojedzie. A my przecież musimy w tym samym miejscu czekać na
JuPiego.
— Masz
rację, Karolku. Czekajmy więc na JuPiego. My swoje zadanie
wykonaliśmy. No bo skoro wprawiliśmy w ruch nasz pojazd, to znaczy,
że wszystko jest z nim w porządku — rzekł TeR spokojnym głosem,
bez krzty zasapania. — JuPi zaraz powinien się zjawić. I wnet
popędzimy w te pędy w kierunku wsi Wilczepędy. Tak jak obiecał
JuPi… O, czuję, że już nadchodzi.
— Ja
też czuję — odezwała się TeRka i zadarła głowę do góry,
poprawiając jednocześnie rękami swój złocisty koński ogon. —
Zaraz go zobaczymy. Ciekawa jestem jakie wieści nam przyniesie.
Karolek
zadarł głowę w ślad za TeRką i spoglądał na sklepienie tunelu.
Oprócz kapiącej wody nic tam jednak nie widział. Mimo to dalej
wpatrywał się intensywnie, zastanawiając się przy okazji, jak to
jest możliwe, że nawet po TeRce nie widać jakichkolwiek oznak
zmęczenia. Przecież widział, że pchała wagon z pełnym
zaangażowaniem. Sam był zmęczony niesamowicie, a to dziewczyna, i
nic. — „Wysiłek spłynął po niej jak woda po kaczce… Oj,
przydałaby mi się taka krzepa” — pomyślał z zazdrością,
zerkając kątem oka na TeRkę. — Karolek musiał przerwać swoje
rozważania, bo nagle usłyszał dziwny szum nad swoją głową.
Natychmiast całą swą uwagę skoncentrował wyłącznie na
patrzeniu w górę. Szum się wzmagał, ale Karolek niczego, co
mogłoby być jego powodem, w dalszym ciągu nie widział. Aż
podskoczył, kiedy ni stąd, ni zowąd, usłyszał głos JuPiego. I
to z dołu, a nie z góry. Momentalnie opuścił głowę i zobaczył
go stojącego, jakby nigdy nic, u jego boku.
— No,
to jestem z powrotem — powiedział JuPi, patrząc na wylęknionego
Karolka. — A cóż ty masz za minę? Chyba się ducha nie
spodziewałeś? Halo, to tylko ja.
— Tak,
tak, przecież widzę, że to ty. I też nikogo innego się nie
spodziewałem — odpowiedział Karolek, starając się zatuszować
swoje zakłopotanie. — Mów lepiej z czym przybywasz. Dobre masz
wieści?
— Ano
wieści mam wspaniałe… To znaczy, jedną mam wspaniałą, a drugą
mniej. Od której zacząć?
— Od
wspaniałej! — wyrwało się TeRce.
— Też
tak uważasz? — JuPi wpatrywał się w twarz Karolka, czekając
odpowiedzi.
— Też.
— A
więc, ta wspaniała wiadomość to taka, że tory biegną aż po
same Wilczepędy. A ta mniej wspaniała, to taka, że w dwóch
miejscach szyny są niestety uszkodzone i trzeba nam będzie je
zreperować, albo przez te nienadające się do jazdy miejsca nasz
pojazd przenieść.
— Nie
ma sprawy! — zawołał TeR i popatrzył na promieniującą radością
twarz Karolka.
— Tak
się cieszę… Mówisz, że po same Wilczepędy. — Karolkowi buzia
rozjeżdżała się w pełnym satysfakcji uśmiechu. — O rany, to
się dzieje naprawdę. Wnet zobaczę moją piękną wieś. A może
nawet mój ukochany dom.
— A to
jest pewne, że zobaczysz — zapewnił Karolka JuPi. — I to
niebawem. A z tymi szynami damy radę. Tylko to będzie chwilowa
przerwa w jeździe. Ale postaramy się szybko uporać z tymi
niedogodnościami.
— Jasne!
Wy wszystko potraficie — tryskał radością Karolek.
— Nie
przesadzaj, Karolku — zaśmiał się TeR. — W całym nawet
Wszechświecie nie ma nikogo takiego, co by wszystko potrafił.
— Ale
na Planecie Ziemia potraficie wszystko — upierał się Karolek.
— Też
nie. Na Ziemi też jesteśmy czasami ułomni — upierał się TeR z
drugiej strony.
— Jesteśmy,
czy nie jesteśmy, nie czas teraz to roztrząsać — wtrącił się
JuPi. — Natomiast czas, abyśmy ruszali w drogę. Bo dobrze by było
jeszcze przed nocą dotrzeć do Wilczychpędów.
— Jeszcze
przed nocą dotrzeć do Wilczychpędów — powtórzył Karolek
cieniutkim z przejęcia dyszkantem.
— A
tak. Abyś mógł dobrze widzieć swoje kochane strony —
dopowiedział JuPi. — Mówcie mi teraz, co z pojazdem.
Sprawdziliście? Dobry?
— Wagonik,
choć straszliwie zardzewiały, nadaje się do poruszania po torach.
Jestem pewny, bo pchaliśmy go nawet kawałek — odpowiedział
Karolek z radosną miną, która nagle zaczęła mu rzednąć. — O
rany, teraz dopiero sobie skojarzyłem! — krzyknął po chwili
zadumy. — Wagonik to przecież nie pojazd. A jak my nim pojedziemy
bez żadnego napędu? Że mi to też szybciej na myśl nie przyszło.
Najbardziej zdezelowana drezyna lepsza by była od tego nieszczęsnego
wagonika. Ojej, ojej, jak my pojedziemy?
— O to
się Karolku nie martw — uspokajał JuPi. — Ma wagonik koła? Ma.
A to wystarczy. Już my się resztą zajmiemy. Zaraz zobaczysz, jak
wspaniale będzie się nam jechało.
Karolek po takim zapewnieniu nie
zwlekał już dłużej tylko w mig złapał TeRkę za rękę i
pociągnął w stronę wagonika. Pomógł jej wejść do środka, a
sam puścił się biegiem wzdłuż torów w kierunku przeciwnym. Im
bardziej się oddalał od wagonika i przyjaciół, zatapiał się w
coraz to gęstszych ciemnościach. Biegnąc, wygrzebywał z plecaka
latarkę. I kiedy tylko ją wygrzebał, natychmiast oświecił sobie
drogę. Dzięki bijącemu z latarki strumieniowi światła poczuł
się pewniej. Szybko też zdołał odnaleźć to, po co biegł. A
biegł, o dziwo, po płaszcz żołnierski. Gdy go tylko dopadł w
pośpiechu chwycił za jego poły, i robiąc szybki w tył zwrot,
pognał jak szalony w stronę oniemiałych przyjaciół.
— Karolku,
a tobie co się porobiło? — zawołała TeRka, która pierwsza
odzyskała rezon. — Ale nas wystraszyłeś. Co ty niesiesz? Aha,
poznaję, płaszcz Helmuta Stolza. Postanowiłeś go jednak
zatrzymać?
— Zatrzymać,
to może nie, ale pomyślałem, że kiedy wyścielę ci nim dno
wagonika, to będzie ci się wygodniej jechało — wołał Karolek,
dobiegając do przyjaciół.
— Karolku,
jesteś wspaniały! — zaświergoliła TeRka, wychylając się coraz
bardziej zza burty wagonika. — Moi bracia nigdy by o tym nie
pomyśleli, a ty tak. To się nazywa prawdziwy przyjaciel.
— JuPi
i TeR, jak za zawołanie, huknęli gromkim i bardzo radosnym
śmiechem.
— Cieszymy
się razem z tobą, siostrzyczko, że nasz Kamilek widzi w tobie damę
i jest dla ciebie taki rycerski — rechotał JuPi. — Od nas
takiego traktowania się nie doczekasz, bo my damy w tobie nigdy nie
widzieliśmy, a tylko zwykła kumpelkę.
— Co to
znaczy zwykłą? — obruszyła się TeRka.
— Zwykłą,
to znaczy, równą nam — wytłumaczył TeR, wyhamowując śmiech.
— Coś
takiego! A to mi wytłumaczenie! — prychnęła z niezadowoleniem
TeRka. — Równą wam, to ja na pewno jestem, ale jestem też
dziewczyną, której należy się szacunek, iii… — TeRka wzięła
głęboki oddech.
— Iiii…
przestań strugać damę — fuknął JuPi, nie pozwalając TeRce
skończyć. — Ciesz się, że traktujemy ciebie tak jak traktujemy,
a my cieszymy się z tobą, że Karolek widzi w tobie dziewczynę i
jest szarmancki w stosunku do ciebie… A tobie, Karolku, dziękujemy,
że zajmujesz się naszą TeRką tak troskliwie. To bardzo ładnie z
twojej strony. Nam rzeczywiście na myśl by nie przyszło tak się z
nią cackać. Po prostu nie przywykliśmy. Ale skoro ty tak potrafisz
dbać o dziewczyny, to może trzeba nam się tego od ciebie nauczyć?
Możliwe, że kiedyś nam się to przyda. Ale póki co, TeRkę dalej
będziemy traktować jak jedną z nas, bo do tej pory jej to nigdy
nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Nigdy nie lubiła, kiedy ktoś
się nad nią rozczulał. Zawsze sama świetnie sobie radzi, ze
wszystkim i ze wszystkimi. Ale skoro jej nagle sprawia przyjemność
być traktowaną jak dziewczyna, to traktuj ją tak, jeśli to też i
dla ciebie przyjemność. Będzie szczęśliwa.
— A
pewnie, że będę! — prychnęła TeRka. — Od was niczego nie
potrzebuję, bo wy krzty wrażliwości na potrzeby dziewczyn nie
macie. Zachowujecie się jak bezduszne maszyny w stosunku do
dziewcząt. Pamiętam, jak byli u nas z wizytą przyjaciele naszych
rodziców z dwiema córkami: Jowiszą i Wiszą, to oczu od nich nie
mogliście oderwać, ale kiedy przy pożegnaniu trzeba było im podać
rękę, by pomóc im wejść na statek, to staliście jak dwa słupy
i nic. Żaden z was się nie ruszył, choć one patrzyły na was,
oczekując waszej uprzejmości i pomocy.
— No
już, już, TeRka, wystarczy! — huknął zawstydzony JuPi. — Do
dziś to pamiętam i wcale się z tym dobrze nie czuje.
— Ja
też nie — dodał TeR.
— Okey,
kiedyś jeszcze wrócimy do tego tematu, a póki co bierzcie przykład
z Karolka — powiedziała TeRka z przyklejonym uśmiechem na
radosnym już licu. — Teraz musimy jak najszybciej dotrzeć do
Wilczychpędów. Wsiadajcie w końcu do wagonika i ruszamy.
Jak na
komendę chłopcy wskoczyli do wagonika i wagonik ruszył. Jak?
Karolek nie miał pojęcia. Ważne, że ruszył i jechał, i to
zupełnie cicho, bez żadnych zgrzytów i skrzypnięć — nabierał
szybkości.
Zimne
powietrze powiało od strony czerniejącej się otchłani tunelu
i ze zwielokrotnioną siłą smagało twarze załodze tego dziwnego
pojazdu. Nikomu to jednak nie
przeszkadzało. Z uśmiechem na twarzach pędzili po torach coraz
szybciej i szybciej. Karolek był przeszczęśliwy, bo oto coraz
bardziej zbliżają się do jego kochanej wsi...
cdn.
Link do opowiadania: "Niezwykłe przypadki Karolka Gradki"
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).