Uszczęśliwiony
Karolek, wyciągnął ręce przed siebie,
i dał się poprowadzić przyjaciołom w niewiadomym kierunku. W
niewiadomym, ale też i w niewidocznym. Wszak oprócz zielonkawej
poświaty w kształcie przyjaciół dalej nic nie widział. Czując
jednak mocny uścisk dłoni JuPi i TeRa, szło mu się zupełnie
dobrze. Ba, nawet przyjemnie. I choć potykał się co chwilę o coś,
był pewien, że nie upadnie. Skąd miał tę pewność? Sam nie
wiedział. Po prostu tak czuł, i już. Bo też czuł się znów
zupełnie spokojnie i bezpiecznie. Jak przy mamie i tacie. Chwilami
wydawało mu się, że idąc, nie czuje własnego ciała, jak gdyby w
próżni się poruszał. Bardzo przyjemne było to uczucie. Spokój,
bezpieczeństwo, lekkość. Pragnął tak iść i iść bez końca…
Było to niestety niemożliwe. Bo dotrzeć gdzieś musiał. Do
jakiegoś celu był przecież prowadzony. Do miejsca, gdzie będzie
mógł normalnie oddychać. Taki moment w końcu przyszedł, wraz z
przyjaciółmi dotarł do celu. I choć miał świadomość, że tak
być musi, czuł się jednak zawiedziony. Jakżeby inaczej, skoro
zawsze uważał, że najpiękniejsza jest droga do celu, a nie sam
cel. A w tym akurat przypadku, droga do celu była nie tylko piękna,
była spokojna, bezpieczna i lekka. Idąc tą wspaniałą drogą,
Karolek czuł się tak dobrze i tak lekko, że nawet uporczywy kaszel
przestał mu przeszkadzać. W ogóle go nie czuł.
— No,
jesteśmy na miejscu — odezwał się JuPi. — Wchodź Karolku do
tej wnęki w skale, tam będziesz mógł już nie tylko normalnie
oddychać, będziesz mógł też wszystko widzieć. Wnęka jest wolna
od kurzu i pyłu.
Karolek,
choć ciągle żałował, iż dotarli już do celu, bez słowa wszedł
do skalnej wnęki. A kiedy znalazł się już w jej wnętrzu,
oniemiał z wrażenia. Zobaczył nagle swoich przyjaciół w takich
samych srebrzystoświetlistych postaciach, jakich ich znał. Ucieszył
się bardzo, bo nie dość, że wygląd ich wrócił do normy, to
jeszcze oświetlali sobą całe wnętrze wnęki i dzięki nim mógł
wszystko normalnie widzieć. Oczy przestały piec, kaszel minął
całkowicie.
— Och,
jakże się cieszę, że jesteście ze mną — powiedział.
— My
też się cieszymy — zaświergoliła TeRka.
— Mam
nadzieję, Karolku, że się zbytnio nie wystraszyłeś, kiedy
drezyna wjechała do bunkra? — spytał TeR, siadając na dużym
kamieniu pod ścianą wnęki.
— Gdybym
powiedział, że się nie wystraszyłem, to bym skłamał —
odpowiedział Karolek z uśmiechem na straszliwie brudnej twarzy. —
Wystraszyłem się, i to porządnie. Bo skąd mogłem wiedzieć, że
wy sobie poradzicie z tym zawalonym wejściem. Myślałem, że… że…
A zresztą, nieważne. Ważne, że wszystko się dobrze skończyło i
jesteśmy cali i zdrowi.
— I o
to chodzi — zachichotał JuPi.
— A
swoją drogą, to jak wy to zrobiliście? — dociekał Karolek. —
Bo w cuda, to ja nie bardzo wierzę.
— A czy
to ważne, Karolku? — zachichotał znów JuPi. — Dla nas to nic
nadzwyczajnego, wszak jesteśmy z innej planety. Ale tak na poważnie,
to musisz wiedzieć, że Jowisz, w przeciwieństwie do Ziemi, jest w
większości planetą ciekłą, więc my żyjemy głęboko pod
powierzchnią planety, w jej twardym, złożonym z krzemianów i
żelaza jądrze. Stąd też mamy doświadczenie w przebijaniu się
przez różne warstwy, i to nie tylko naszej planety, ale wielu
innych. Wędrówki po planetach naszego Układu Słonecznego to nasza
pasja. A Ziemia, jak ci już wspominaliśmy, to nasza najukochańsza
planeta. Wiemy więc, z czego jest zbudowana skorupa ziemska i jak
się do niej dobrać. No i na szczęście, w porę udało nam się
przebić przez zawalisko przy wjeździe do bunkra i zabezpieczyć
drezynie swobodny wjazd i wyhamowywanie szybkości. Domyślamy się,
że hamowanie było niezbyt przyjemne dla ciebie, bo drezyna parę
razy obijała się od porozrzucanych głazów i zwałów ziemi. Ale
najważniejsze, że w końcu się zatrzymała na zboczu hałdy ziemi,
którą w tym celu, na szybko, w trójkę usypaliśmy.
— O
rany, to rzeczywiście musieliście się mocno napracować. I to
jeszcze w takim tempie i w tak krótkim czasie — powiedział
Karolek pełen podziwu, a po chwili zastanowienia podskoczył aż z
wrażenia. — Zaraz, jak to we trójkę?
— A tak
to… — parsknęła śmiechem TeRka.
— Nic z
tego nie rozumiem. Przecież leżałaś ze mną na podłodze drezyny.
— To
prawda, ale do czasu. Bo potem, to już zajęta byłam usypywaniem
kopca.
— „Zajęta
byłam…” mówisz? — prychnął Karolek. — Przecież to były
sekundy, a to twoje: „zajęta byłam” brzmi tak, jakbyś się tej
czynności oddawała co najmniej przez parę godzin… No dobra...
Miałem się niczemu nie dziwić.
— A
właśnie, drogi nasz przyjacielu! — TeRka była ubawiona Karolka
zadziwioną miną.
— Pojęcia
nie mam, kiedy ty się wymsknęłaś spode mnie i zniknęłaś
w ślad za JuPi i TeRem. Bo że ich na drezynie nie było, to już
wcześniej zauważyłem.
— Bo
też pojęcia mieć nie miałeś — wtrącił się JuPi, i śmiejąc
się, trzasnął Karolka przyjacielsko po plecach. — Ważne, że
wszystko odbyło się sprawnie i TeRka nam trochę pomogła w
usypywaniu kopca z ziemi.
— No,
faktycznie, wszystko odbyło się sprawnie… nawet bardzo sprawnie…
i w mgnieniu oka! — Karolek zaśmiał się wreszcie i usiadł obok
TeRa. — A TeRka spode mnie wyfrunęła cichutko i delikatniutko
niczym zwiewny motylek.
— Och,
Karolku, jak ślicznie to ująłeś… — roztkliwiła się TeRka, i
siadając obok niego, czule musnęła go dłonią w policzek. — Ja
wprost uwielbiam papillionis.
— Ty, i
ta twoja łacina! — ofuknął siostrę JuPi.
— To
nic, to nic! Daj JuPi TeRce spokój. — Karolek stanął w obronie
przyjaciółki. — Papillionis naprawdę pięknie brzmi… Wiecie
co, skoro wszystko jest już dla mnie jasne… no, powiedzmy, że
jest, to żadnych pytań nie będę więcej zadawał, tylko powiem
wam, że jesteście wspaniali, moi drodzy Jowiszanie jupiterowi.
— Wow!
Co za jupiterowy komplement! — huknął śmiechem JuPi, i nagle,
stając w szerokim rozkroku przed siedzącym Karolkiem, rozbłysnął
gamą przepięknych, świetlistych kolorów.
— Nawet
nie myśl, że mnie sprowokujesz, abym cię o cokolwiek jeszcze
zapytał — buchnął śmiechem Karolek, wtórując JuPiemu.
— Ha!
Widzisz JuPi?! — zaśmiała się TeRka piskliwym głosem. —
Wyłącz się więc lepiej i siadaj. Musimy się zastanowić, co
robimy dalej. A przede wszystkim, musimy zadbać o pożywienie dla
Karolka. My się już spokojnie zatankowaliśmy, a Karolek jeszcze do
tej pory nic nie tankował… to znaczy, nie posilał się.
— TeRka
ma rację — podłapał temat TeR, wyhamowując dudniący śmiech. —
JuPi, słyszysz? Wyłączaj się wreszcie i skończ rechotać…
Halo, słyszysz? Karolek jest głodny!
— Nie,
nie, nie czuję wcale głodu. — Karolek przestał się śmiać,
wpatrując się w blednące kolory na kombinezonie JuPiego. —
Jadłem już, zanim tam, w lesie, do mnie podeszliście.
— No
tak, ale kiedy to było? — TeRka popatrzyła ze zdziwioną miną na
Karolka. — Z przeczytanych książek wiem, że Ziemianie jedzą
cały dzień. To znaczy kilka razy w ciągu dnia. I że dla
Ziemianina najważniejsza jest caena… Już, już, JuPi, nie patrz
tak na mnie… chciałam powiedzieć, że obiad jest najważniejszy.
Musimy się więc o ten obiad dla ciebie Karolku postarać.
— Och,
nie, nie róbcie sobie kłopotu — odrzekł Karolek. — Ja jeszcze
mam w plecaku kawałek chleba i butelkę z wodą, to mi wystarczy.
— Aha, ja mam twój plecak
— zreflektował się JuPi i natychmiast ściągnął go z ramion. —
Proszę, wyciągnij swoje pożywienie i posil się, żebyśmy byli
pewni, że nie osłabniesz. Mamy przecież jeszcze dużo do
zrobienia.
Karolek
wyciągnął z plecaka niedojedzony kawałek chleba, i gryząc go,
popijał wodą z butelki. W trakcie jedzenia, przypatrywał się
swoim przyjaciołom, którzy rozprawiali między sobą o czymś w
swoim jowiszowym języku. Kiedy skończył jeść, pozbierał ze
spodni wszystkie okruszki chleba i wsypał je sobie na język. Potem
spojrzał na butelkę, by sprawdzić ile zostało w niej wody. Zrobił
jeszcze jeden łyk i schował butelkę do plecaka. Plecak postawił
na kamieniu i dalej z wielkim zainteresowaniem przyglądał się
przyjaciołom.
— Najadłeś
się już do syta? — spytała TeRka, widząc, że Karolek już nie
je, a tylko się im przypatruje. — Myśmy się właśnie naradzali,
co będziemy robić dalej, byś mógł zrezygnować z podróży do
Ameryki i mógł już całkowicie zapomnieć o swoich wcześniejszych
planach. No i żebyś mógł pozostać tu gdzie twoje miejsce.
— Dziękuję
wam, moi drodzy, że myślicie o mnie. Ale nie wiem, czy jest jeszcze
jakieś inne wyjście, bym mógł pomóc Krysi i Pawikowi. No i
sobie, bym nie musiał wrócić do domu dziecka… O rany, tego bym
nie zniósł. Nie wrócę tam za żadne skarby świata.
— Jest,
jest, z pewnością jest inne wyjście — powiedział JuPi. —
Właśnie rozmawialiśmy o tym, by najpierw dotrzeć do twojej wsi i
dokładnie się wywiedzieć, co to za wuj zajął twój dom i czy
rzeczywiście ty nie masz szans, aby do swojego domu wrócić. A więc
zrobimy tak: idziemy teraz do Wilczychpędów, a potem TeRka, jako
ta, co się najlepiej zna na różnych metodach podejścia do domów
Ziemian, wejdzie niepostrzeżenie do twojego domu i zorientuje się,
co tam jest grane. I kiedy już będziemy wiedzieć o co chodzi z tym
twoim wujem i jego rodziną, wymyślimy co robić dalej.
— Ojej,
to by było wspaniałe, gdybym mógł, choć z daleka popatrzeć na
swój dom — podniecił się Karolek.
— Będziesz
mógł, i to nie tylko popatrzeć — odezwał się TeR. — Już
nasza w ty głowa.
— Kochani
jesteście — wzruszył się Karolek.
— Ty
też — cieplutkim głosem odparła TeRka.
— No,
koniec czułości. Zbieramy się do drogi — zaśmiał się JuPi. —
Tylko powiedz nam Karolku, którędy powinniśmy iść, abyś czuł
się bezpiecznie. Bo wiesz, my wszędzie możemy w razie czego
zniknąć, ale niestety, nie możemy sprawić, abyś ty też zniknął
razem z nami. Dlatego ty wybierz drogę do swojej wsi. I pamiętaj,
jakąkolwiek drogę wybierzesz, my cały czas będziemy z tobą.
— Kochani
jesteście…
— Już
dobrze, Karolku. Mów jaką drogę wybierasz.
— Ha,
gdyby tak można było pod ziemią iść aż do samych Wilczychpędów,
to by było wspaniale — zaśmiał się kwaśno Karolek. — Zdaję
sobie sprawę, że na pewno dom dziecka przy pomocy policji już za
mną wszędzie szuka… Zaraz, poczekajcie. Teraz mi się
przypomniało, że ojciec mi opowiadał, iż bunkier ten jest bardzo
duży, że ma wiele różnych tuneli i że jeden z nich ciągnie się
pod lasem od zabudowań byłej fabryki broni, czyli obecnej cukrowni,
aż do naszej wsi.
— O, to
jest myśl! — ucieszył się JuPi.
— No
tak, myśl może dobra, ale z wykonaniem może być gorzej —
zastanawiał się głośno Karolek. — Bo pojęcia nie mam, który
to tunel i czy w ogóle jeszcze istnieje. Może został celowo
zasypany przez wycofujące się wojska wroga? A może po tylu latach
samoistnie się zawalił?
— Tym
się nie przejmuj, czy został zasypany, czy sam się zawalił —
powiedział uradowany JuPi. — Ważne, że kiedyś był przekopany i
że dochodził aż pod twoją wieś. Już my sobie z nim poradzimy,
abyś bezpiecznie razem z nami dotarł nim do domu.
— Tak
myślisz?
— Tak
myślę. Mało tego, jestem pewny, że nam się uda. Zobaczysz, wnet
ujrzysz swój dom.
— O
niech mnie! Chyba oszaleję z radości! — Karolek promieniał ze
szczęścia.
— Tak,
mój drogi przyjacielu, radość będzie wielka. Przysięgamy! —
uśmiechnął się JuPi, widząc szczęśliwą minę Karolka. —
Posiedźcie tu jeszcze przez chwilę, a ja wyjdę z wnęki i pójdę
się rozejrzeć. Muszę sprawdzić, którędy mamy iść.
Nie
minęło kilkadziesiąt sekund i JuPi był już z powrotem. Karolek
był bardzo zaskoczony jego tak szybkim powrotem. Nie pokazał jednak
po sobie swojego zaskoczenia. Wpatrywał się tylko w jego minę i
czekał co powie.
— A
więc, moi drodzy… — odezwał się wreszcie JuPi, otrzepując się
odruchowo. — Już wszystko wiem. Odnalazłem ten tunel. Jest trochę
zawalony, ale nic to. Damy radę. Ruszamy. Na szczęście tumany
kurzu i pyłu, jakie sami wywołaliśmy naszym efektownym
wtargnięciem do bunkra, już opadły. Możesz więc, Karolku,
zupełnie normalnie oddychać… Jazda! Wychodzimy!
Po chwili
szli już długim i mrocznym tunelem. Od bunkra wychodziło kilka
tuneli. Jedne były mniejsze, inne większe. Jedne były bardziej
zasypane, inne mniej, ale oni szli tym największym, który nie był
w ogóle zasypany. Tak jak chciał JuPi. Ale zanim weszli do tego
tunelu, Karolek zatrzymał się i na moment rozglądnął się
jeszcze po bunkrze. Teraz mógł zobaczyć jak wygląda. Tumany kurzu
i pyłu, tak jak mówił JuPi, rzeczywiście już opadły, a blask
bijący od przyjaciół dawał całkiem dobrą widoczność.
Karolkowi aż ciarki po plecach przechodziły, tak ponure wrażenie
bunkier wywarł na nim. Bunkier był ogromny. Wprawdzie w wielu
miejscach był zasypany zwałami ziemi, kamieni, różnego gruzu, ale
i tak sprawiał wrażenie ogromu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć,
pełno było porozrzucanych przeróżnych przedmiotów, których
przeznaczenia trudno mu było się nawet domyślić. Na betonowej
posadzce w ogromnym nieładzie leżały też gdzieniegdzie jakieś
pogruchotane skrzynie, drabiny, wózki, wagoniki, szczątki jakiś
maszyn, transporterów. Widać było wyraźnie, że rozegrała się
tutaj jakaś tragedia. Tak jakby ktoś ogromnie przerażony, w panice
i w pośpiechu, szykował się do ucieczki i zacierał za sobą
wszelkie ślady, dewastując wszystko co popadnie i jak popadnie.
Karolkowi szybko odeszła ochota na oglądanie tych obrazków z
czasów wojennej apokalipsy. Z uczuciem obrzydzenia odwrócił się
na pięcie i ruszył do tunelu, przepuszczając JuPi i TeRa przed
siebie. Szedł razem z TeRką, która, co niepodobne do niej,
milczała jak kamień. TeRka sprawiała wrażenie głęboko
zamyślonej. Idąc spokojnym krokiem, w ogóle się nie rozglądała.
Nie patrzyła też pod nogi. Całą swą uwagę i wzrok koncentrowała
jedynie na plecach JuPi i TeRa. Karolka zastanawiało to bardzo.
Zastanawiało go również to, że wchodząc do tunelu, zauważył,
iż wejście do niego nosiło ślady świeżego przekopu. Szybko
jednak przestał się nad tym zastanawiać, gdyż wnet uwagę jego
pochłonęła obserwacja tunelu. Szedł sprężystym krokiem obok
milczącej TeRki, i zadzierając głowę, przyglądał się
kolebkowemu sklepieniu tunelu zbudowanemu z ciosów kamiennych i
miejscami ze zwykłych cegieł. Spostrzegł różnicę między tymi
dwoma rodzajami sklepienia. Widział, że sklepienie kamienne
zachowało się niemalże idealnie. Było nietknięte erozją czasu.
Natomiast sklepienie ceglane było wyraźnym świadectwem upływu
lat. Było bardzo już zniszczone. Prawie wszystkie cegły były
sczerniałe i wyszczerbione na krawędziach. Przyglądał się też
kamiennej posadzce, po której szedł, miejscami dziurawej, miejscami
ze śladami zniszczeń zalanych betonem. Był pewien, że środkiem
tunelu musiały tu kiedyś przebiegać tory wąskotorowe. Świadczyły
o tym znamienne wyrwy w posadzce. Najdłużej wpatrywał się jednak
w chropowate i sczerniałe ściany tunelu wykonane w większości z
kamienia łamanego, a w niektórych tylko miejscach z cegły
klinkierowej albo ze zwykłego betonu. I znów rzuciła mu się w
oczy różnica między rodzajem budulca a wytrzymałością budowli.
Ściany z kamienia były w bardzo dobrym stanie, ale mokre, tak
jakby przepuszczały wodę. Zaś ściany z klinkieru i betonu były
suche, nosiły jednak wyraźne ślady zniszczeń. I to nie tylko
związanych z erozją czasu, ale przede wszystkim związanych z dawną
wojenną eksploatacją tunelu. Widok nie był przyjemny. Był
przygnębiający. Chwilami, zwłaszcza w miejscach najbardziej
zniszczonych, napawał wręcz grozą. Do tego wszystkiego,
wszechobecny zapach stęchlizny potęgował te odczucia jeszcze
bardziej. W tunelu było też bardzo zimno i ciemno. Lecz Karolek,
podekscytowany wędrówką w stronę swojego domu, zimna nie czuł.
Ciemności też mu nie przeszkadzały, gdyż przyjaciele dawali sobą
tyle światła, iż najbliższą przestrzeń przed sobą i za sobą
widział dobrze...
cdn.
Link do opowiadania: "Niezwykłe przypadki Karolka Gradki"
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).