poniedziałek, 31 października 2022

Pamięci Tych, którzy odeszli do innego wymiaru…


Składam Hołd Wszystkim Zmarłym,

zwłaszcza Ukraińcom bestialsko zamordowanym przez potwora Putina.
 

 


Zapalam ogień pamięci i wsłuchuję się w ciszę. 


Kiedy rozmyślam o moich Bliskich i Znajomych, którzy gdzieś stamtąd... z drugiej strony tęczy patrzą na mnie, w tle sączy się muzyka Jeana Michela Jarre`a. Ona inspiruje moją wyobraźnię najbardziej. Oczami wyobraźni widzę wtedy Wszystkich... Są szczęśliwi. Machają do mnie rękoma... Kiedy się żegnamy, gdzieś w oddali słyszę inną muzykę.

 

 

Zawsze o tym pamiętam: „Czym Wy byliście, my jesteśmy, czym Wy jesteście, my będziemy”... Już o rok szybciej... Pokój Waszym Duszom.


The Sound of Silence


piątek, 28 października 2022

Halloween, zabawy w klimacie zaświatów i duchów

Zbliża się 31 października, Halloween. Tradycje tego święta dotarły do Polski pod koniec XX wieku i choć mają wielu przeciwników, z roku na rok stają się coraz bardziej popularne. Wszak to dzień zabawy pozwalającej nam na wesoło oswajać się z tym, co nieuniknione — ze śmiercią.

Radosnego więc Halloween! Życzenie to oczywiście nie dotyczy tych, których to święto brzydzi, obraża albo wkurza. Życzenie to skierowane jest do wszystkich tych, którzy mają poczucie humoru i lubią się bawić. A także obserwować jak się inni bawią. Zwłaszcza dzieci.

Tradycje święta Halloween wywodzą się z pogańskiego, celtyckiego obrządku sprzed 2,5 tys. lat zwanego: „All Hallow's Ele”, czyli Wigilią Wszystkich Świętych. Celtowie w czasie Samhain (przypadający właśnie na 31 października) odprawiali modły za zmarłych, by wspomóc ich w wędrówce przez zaświaty. Wierzyli, iż w noc z 31 października na 1 listopada duchy zmarłych schodzą na ziemię, aby odwiedzić swoich bliskich. Ta noc była dla nich wyjątkowo magiczna, ponieważ według ich wierzeń, wieczorem kończyło się lato i stary rok, a zima i nowy rok zaczynały się dopiero o świcie. Dwanaście nocnych godzin nie należało więc ani do lata, ani do zimy, były niczyje. I to właśnie w tych godzinach magicznej nocy dusze zmarłych odwiedzały swoich bliskich.

Pozostałością tych pradawnych wierzeń jest właśnie Halloween, którego prawdziwe tradycje ostały się zapewne jeszcze tylko w Irlandii. Tam też do dziś jest jednym z najważniejszych dni w roku.

We współczesnym Halloween trudno doszukać się elementów mistycznych. Halloween to przede wszystkim zabawa.

Obchodzone jest hucznie w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii. Ale przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, i to za przyczyną irlandzkich osadników właśnie, którzy te tradycje w XIX wieku przywieźli tam ze sobą, osiedlając się licznie.

W ostatnich latach Halloween to przede wszystkim zwyczaj związany z maskaradą odnoszącą się do święta zmarłych. Popularnym zwyczajem jest przebieranie się za duchy, upiory, czarownice, wampiry, diabły. Im straszniejsza postać, tym lepiej… tym bardziej cool! Tak przebrane dzieci chodzą po domach sąsiadów, i pukając do drzwi, wołają: — „Trick-or-treating!” (ang. cukierek albo psikus!). Psikusem tym jest jakaś psota, którą dzieci robią właścicielowi, jeśli ten zlekceważy je i nie da "zapłaty". Ludzie, którzy mają w sąsiedztwie dzieci, a także, co najważniejsze, poczucie humoru, przygotowują się do Halloween i już wcześniej zaopatrują się w słodycze… I wszyscy się przy tym bardzo dobrze bawią.

W Niemczech, w niektórych landach, Halloween jest także bardzo popularny. Dzieci w upiornych przebraniach wędrują od domu do domu, i pukając do drzwi, wołają: —„Süß oder sauer?!“ — (niem. słodkie albo kwaśne?!).

Odwiedzany przez dzieci dom musi być jednak udekorowany halloweenowymi ozdobami. Jeśli nie jest, dzieci omijają go. Taką znamienną dekoracją halloweenową, i zarazem nieodłącznym symbolem tego święta jest wydrążona dynia z otworami w kształcie twarzy ze świecą w środku.

 

 


W Polsce, jak już wspominałam, Halloween pojawiło się w latach 90. I choć nadal budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza wśród księży, z roku na rok rozpowszechnia się coraz bardziej. Dzieje się tak pewnie dlatego, iż pozwala ludziom do tematyki przemijania i śmierci podejść w luźniejszy sposób. Ba, nawet się pobawić wesoło i radośnie. A dzieci z kolei, dzięki tej zabawie, choć upiornej nieco, to jednak przez nie uwielbianej, oprócz słodyczy, jakie zdobywają w tym dniu od sąsiadów, wołając: — "Cukierek albo psikus!", zdobywają coś jeszcze. Zdobywają pewną wiedzę. Uczą się pokonywać różne swoje codzienne lęki. Także lęk przed śmiercią.

Ludzie od zawsze fascynują się tym, co nieznane, a że Halloween tworzy taki tajemniczy właśnie klimat, w którym nieodłącznym elementem są duchy i różnego typu zjawy paranormalne — zwolenników mu przybywa. Zwłaszcza młodych.

Jak widać, w dzisiejszym trudnym świecie każda okazja do zabawy jest dobra. Jeśli oczywiście działa na człowieka pozytywnie. A zwłaszcza, kiedy dzieciom przynosi dużo radości. Miejmy tylko nadzieję, że zacni Celtowie, gdzieś tam w zaświatach, nie obrażają się, że ich obrządek ku czci boga śmierci — Samhaina, dzisiaj tak wygląda i że aż tak bardzo został skomercjalizowany.

We współczesnym Halloween, jak już też wspominałam, trudno doszukać się elementów mistycznych. Halloween to przede wszystkim zabawa... Bawmy się więc, kto może i kto chce. A ci, co nie chcą — niech się odfandzolą (że się tak kolokwialnie wyrażę) od tych, co chcą... I tyle!

Myślę, że w obecnym zwariowanym, mało zabawowym świecie, kiedy tak mało mamy powodów do radości, tym bardziej powinniśmy się starać wykorzystywać każdą okazję, by choć na chwilę oderwać się od ponurej rzeczywistości (inflacji, drożyzny putinowskiej wojny... etc.) i od wiecznie skrzywionych i zrzędliwych ponuraków. Nasze zdrowie psychiczne nam za to podziękuje.


środa, 26 października 2022

Wywody na temat młodzieży. List do koleżanki z lat młodzieńczych

Tak, Marysiu, masz rację. Też tak uważam, iż mieliśmy lepiej niż dzisiejsza młodzież. Więcej w nas było radości i chęci do życia. Więcej nas cieszyło, mniej smuciło. Nie było w nas tyle znudzenia, tyle frustracji, tyle depresji, tyle brutalności, tyle agresji. Drobniutkie nawet rzeczy, jakie udawało nam się zdobyć, albo zrobić samemu, dawały nam tak wiele satysfakcji, że do dziś dnia je pamiętamy.

Dzisiejsza młodzież w większości nastawiona jest głównie na konsumpcję. Wszystko ma już gotowe, tylko kupić. Nie wie, co to znaczy i jaka to radość samemu sobie stworzyć jakąś rzecz. Dlatego też szybko się nudzi kupionymi rzeczami. Nie ma dla nich zbyt wiele szacunku. Pozbywa się ich bez żalu. W konsekwencji nie wie, co to są malutkie radości, które jakże potrzebne są w życiu, aby pobudzać do działania, stymulować wyobraźnię, wrażliwość... A przecież, im ich więcej, tym w przyszłości bogatsze dorosłe życie.

 

(Przed maturą – wagary nad Odrą)

Tak jak mówisz, Marysiu, przykładem naszych drobnych radości była chociażby ta uszyta przeze mnie czapka-leninówka z czerwonego pluszu, którą na tym zdjęciu (z naszych wagarów w klasie maturalnej) ma Paweł na głowie. Zresztą, wszyscy po kolei ją nosiliście. Aż w końcu mi ją jakiś chuligan zerwał z głowy i zwiał z nią w siną dal... Cham jeden! Było to na dworcu, kiedy po powrocie ze szkoły wysiadaliśmy z pociągu. Pamiętasz? Potem uszyłam sobie drugą. Tę już pilnowaliśmy wszyscy. Wszędzie. :D

Wiele radości sprawiła mi też ta zielona kurtka pikowana z pagonami, którą mam na sobie, a którą ze starego ortalionowego płaszcza mojej mamy sobie przeszyłam. Są to rzeczy, które do dziś dnia wspominam, bo tyle radości mi dały. A to w życiu bardzo ważne, aby mieć jak najwięcej fajnych wspomnień. 

Wspomnienia z lat młodości to elementarne składowe naszego dorosłego życia. I im ich więcej, tym więcej też mamy siły do życia. Bo też takie wspomnienia pozytywnie działają na obszary naszej psychiki. A czyż nasze zdrowie fizyczne nie jest związane z naszą kondycją psychiczną? Jest, i to bardzo mocno.

Kiedyś u Hani na blogu przeczytałam komentarz jakiegoś pana, który nazwał nasze lata młodości szarymi. Bardzo mi się spodobała odpowiedź Hani na ten jego komentarz… Czekaj, zaraz ją zacytuję… O, mam:

— „Dla nas te lata wcale nie były szare (prawda, że innych nie znaliśmy), tylko szalone, pełne marzeń, wariackich pomysłów, radości i nieprawdopodobnych zdarzeń :))) Dla mnie to czarno-białe zdjęcie jest kolorowe od wspomnień!!! :D”.

Czyż nie mądrze mu odpowiedziała? Podziękowałam wtedy Hani, że tak wspaniale broni naszych czasów. Bo to też jest prawdą, że takie one dla nas były. A jakie są elementy życia dzisiejszej młodzieży? Oprócz tych, które wymieniłam wyżej, w dużej mierze rzucają się w oczy: gniew, izolacja, samotność, depresja… Obecnie nawet w piosenkach młodzi dużo wyśpiewują o takich negatywnych uczuciach, o pesymistycznym stanie ducha... I niestety uczucia te coraz częściej stają się motorem ich działania, jakiego na co dzień doświadczamy wszyscy.

Czasami się zastanawiam, czy takie wychwalanie swoich młodzieńczych lat, a krytykowanie obecnej młodzieży nie jest już oznaką starzenia się? Bo jak świat światem, starsi zawsze krytykują młodzież. Być może i tak jest… Jednego jednak jestem pewna, a mianowicie tego, że każde następne pokolenie młodzieży ma życie o wiele uboższe, i to pod każdym względem. Oprócz dóbr materialnych oczywiście.

A dlaczego tak jest? Kto odpowiada za taki stan rzeczy na tym świecie? My dorośli oczywiście. Niestety! A właściwie pewna część dorosłych, która zaślepiona pieniądzem prze w pogoni za nim i nie zważa na nic ani na nikogo.

O rany, ale mnie wzięło na wywody… Ale to Ty, Marysiu, tym swoim ostatnim listem mnie do nich sprowokowałaś. ;D

Ale... ale jakby co, niechaj dzisiejsza młodzież mi wybaczy tę krytykę! I niech mi uwierzy, że za parę lat, które zlecą im tak szybko jak z bicza trzasł (niestety!), będzie tak samo krytykować współczesną jej młodzież. Takie to już jest to nasze życie na tym łez padole. :)

No to na razie, Marysiu. Pozdrawiam i ściskam mocno, Halszka


Z cyklu: „Teksty epistolarne”


poniedziałek, 24 października 2022

Jak żegnaliśmy Polską Złotą Jesień

Czas szybko leci. Kończy się złota jesień i zbliża się szarobura. Ale dopiero się zbliża. Nie ma co o niej zbytnio rozmyślać, bo i tak przyjdzie. Czy nam się to podoba, czy nie. Warto natomiast wykorzystywać każdy ciepły jeszcze dzień i jak najdłużej przebywać na dworze. To nic, że już coraz szybciej robi się ciemno... Mówi się, że: im ciemniej, tym przyjemniej. Tak jest wielu przypadkach. Przy ognisku szczególnie.

Właśnie przy ognisku zrobiliśmy sobie rodzinne pożegnanie Złotej Polskiej Jesieni. Bo my taką „polską” tutaj zawsze mamy. Ale najpierw było wspólne grillowanie. Wszak przyjemność dla podniebienia to rzecz podstawowa.

Piekliśmy na ruszcie różne mięsiwa, kiełbaski, szaszłyki, ryby, warzywa... i zajadaliśmy się tymi pysznościami. Dyżurnym szefem grilla był zięć, zadeklarowany wegetarianin. Tak jak i moja córka. Może to i dziwne, ale co się nie robi dla reszty rodzinki, która może za mięsem nie przepada, ale je raz od czasu jednak je.

Potem już wszyscy razem piekliśmy na deser najpierw kukurydzę, a na koniec mushrooms. To są takie słodkie grzybki, które pod wpływem wysokiej temperatury pęcznieją i stają się bardzo puszyste... Pychota! Smakują naprawdę wybornie.

Wnuczkom smakowały najbardziej ze wszystkich potraw serwowanych w ogrodzie przez starszyznę. Mnie zresztą też. Ostatnio jakoś bardzo za słodkościami jestem. A nie byłam. Długie lata nie byłam. Tylko jako dziecko je lubiłam. Pewnie smaki z dzieciństwa powracają na starość... O pardon!... w starszym wieku... Nie, też nie tak... Aha, w dojrzałym wieku. No, tak brzmi o wiele lepiej.

Jak już brzuchy napełniliśmy do granic możliwości, przyszedł czas na ognisko. Normalne ognisko... z pogawędką.

Najpierw z dzieciakami pogawędziliśmy trochę, a potem, kiedy one zajęły się już sobą, to i my, cała nasza starszyzna zajęła się sobą, planując między innymi w najbliższych dniach wspólną wędrówkę po co raz to mniej złoto-jesiennych górach i lasach.

 

 

Magia ogniska czyni cuda...

Przy ognisku nigdy nie dopada nuda.
Przy ognisku na gawędę przychodzi ochota,
Zwłaszcza po obaleniu flaszki Mamrota.😉😀


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


czwartek, 20 października 2022

Krzyżak, nieproszony gość wieczorową porą

Zimno się robi na dworze wieczorową porą i coraz więcej różnych owadów szuka schronienia u ludzi w mieszkaniach. Zauważam to niemal codziennie i każdego nieproszonego gościa wynoszę z powrotem do ogrodu. Niech sobie szukają gdzie indziej odpowiednich dla siebie warunków, bo trudno, aby każdego takiego delikwenta w domu gościć... To by było!

Dzisiaj bez pardonu ładował mi się do środka pająk krzyżak. Kiedy go przyuważyłam, jak się wciska do pokoju przez uchylone drzwi, natychmiast chwyciłam go delikatnie chusteczką higieniczną i wyniosłam w głąb ogrodu.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy go wieczorem znów zobaczyłam w tym samym miejscu. Co za uparciuch jeden! Wykonałam więc ten sam manewr, tyle że zaniosłam go już dużo dalej. Na sam koniec ogrodu. Mam nadzieję, że już nie wróci.

 

 


Wprawdzie pająki to nie owady. Są jednak stworzeniami mającymi z nimi wiele wspólnego. I podobnie też jak one, zamieszkują te same środowiska.

Pająk krzyżak z pewnością jest najbardziej znanym pająkiem. Przede wszystkim dzięki swojemu charakterystycznemu wyglądowi, gdyż na odwłoku posiada biały krzyżyk. Stąd też jego nazwa. Dochodzi do 2,5 cm długości i jest typowym drapieżnikiem. Wytrwale plecie sieci, w które łapie swoje ofiary i zjada je.

Co ważne, wiele z jego ofiar to szkodliwe dla człowieka owady. Można więc powiedzieć, że pająki te są bardzo pożyteczne. I choć są jadowite, to jednak człowiekowi nie są w stanie wyrządzić krzywdy. Gryzą wyłącznie w sytuacji zagrożenia, ale po takim ukąszeniu na skórze pojawiają się jedynie dwie małe plamki, które po paru dniach znikają samoistnie.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"



środa, 19 października 2022

Złoto-jesienne migawki

Chyba każdy przyzna, że jesień to najbardziej fotogeniczna pora roku. Niesamowicie barwna i zaskakująca. Po prostu piękna. Przy każdej pogodzie.

Lubię jesień fotografować. Najwięcej jej piękna widzę w górskich krajobrazach i oczywiście w lesie. Drzewa przybierają przepiękne barwy i aż się proszą, aby je uwieczniać, wszak złota jesień nie trwa długo.

Jeszcze tylko parę dni i przyjdzie czas na brunatną jesień. Też piękną, ale inaczej. Więcej w niej nostalgii.

 


Kiedy jest nawet mżysto, powietrze zimne i bardzo wilgotne, zupełnie mi to nie przeszkadza, bo ja wręcz muszę być w lesie, i to przynajmniej dwa razy w tygodniu. Mam tak swoim centrum dowodzenia zakodowane już od lat... i nie ma zmiłuj.

Może to i dziwne, ale szczególnie lubię maszerować z kijkami w czasie deszczu. Płuca pracują wtedy jak miechy kowalskie.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Kaczyńskiego metody na pokonanie opozycji

 

Po pierwsze: — wyśmiewać;

Po drugie: — obrażać;

Po trzecie: — poniżać;

Po czwarte: — oskarżać.


To wręcz są nakazy

w codziennym przekazie…

Czy jeszcze działają

się wkrótce okaże.

 



Wódz chciałby się zaśmiać głośno i szeroko,

lecz borok nie może, bo w gębie rokoko.

 

niedziela, 16 października 2022

Żołędzie, owoce starych dębów

Żołędzie są nie tylko jednym z symboli jesieni, mają także zastosowanie praktyczne, m.in. przy produkcji pasz; w kosmetyce; w homeopatii; w kuchni. Lecz także, a może nawet przede wszystkim, bo od wieków — służą dzieciom do zabawy. Do tworzenia przy pomocy zapałek różnych ludzików. Z pewnością każdy z nas pamięta, czy to z przedszkola, czy ze szkoły takie fikuśne żołędziowe ludziki. Parapety okienne były ich pełne. W domu także.

Czas na zbieranie żołędzi powoli mija. Ale dzieciaki z pewnością już mają ich nazbieranych mnóstwo. Tu gdzie mieszkam jakoś mało jest starych dębów w lasach, młodych natomiast coraz więcej się pojawia. Widać, że tutejsi leśnicy wytrwale je zasiewają. To dobrze, bo dęby to magiczne drzewa. Są bardzo okazałe, osiągają nawet 40 metrów wysokości i żyją do 400 lat. Znane są też przypadki, że dożywają aż 2000 lat.

Owocują natomiast bardzo późno, bo dopiero w wieku około 50 lat. Dzielą się na szypułkowe i bezszypułkowe.

Takiego jednego żołędzią z dębu bezszypułkowego parę lat temu przywiozłam sobie z Polski, z parku na terenie Zamku Książ. Do dziś go noszę w torebce jako talizman, wszak ma magiczną moc przynoszenia szczęścia i dobrego zdrowia.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


sobota, 15 października 2022

Przedwyborcza krucjata Kaczyńskiego... Przeciwko komu?

Kaczyński już od dłuższego czasu gorączkowo poszukuje tematów zastępczych, aby choć trochę zatuszować swoją i obozu władzy nieudolność w rządzeniu krajem. W czasie swoich sierpniowych objazdów po Polsce w tym celu sondował temat nienawiści do LGBT, szczując na tę grupę społeczną obrzydliwie.

Szybko się jednak nieborak zorientował, że z wiadomego względu, będącego tajemnicą poliszynela, a ostatnio rozdmuchiwaną coraz bardziej przez dziennikarzy, nie będzie to możliwe. Wystraszył się kompromitacji. Zabrał się więc za Niemcy. I teraz aż do końca kampanii wyborczej PiS na sztandarach nieść będzie nienawiść do tego narodu.

Rodzi się pytanie: czy Kaczyński na pewno wie, co robi? Czy oni wszyscy wiedzą, co robią? Banda idiotów.

W miarę zdroworozsądkowemu Polakowi nietrudno się domyślić, że tym oto starym i zapomnianym już tematem reparacji wojennych od Niemiec Kaczyński chce odwrócić uwagę obywateli od szalejącej drożyzny i inflacji; od galopujących cen i rat kredytów; od obłędnych stawek za energię i braku węgla. I wreszcie, od zaprzepaszczonych z ich winy miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy z Unii Europejskiej.

A że słowo „Niemcy” ciągle działa na niektórych Polaków jak płachta na byka, to też mają je na tacy codziennie podane w reżimowej TVP. I to nie tyle w prawdziwym wydaniu, co w kłamliwym i nienawistnym. Bo oni po prostu muszą mieć wroga. Za wszelką cenę. Inaczej nie potrafią funkcjonować.

Kaczyński chwyta się każdego możliwego sposobu, aby tylko móc zrealizować swoje największe marzenie — zapisania się w historii jako emerytowany zbawiciel Polski.

Że reparacje wojenne od Niemiec to zwykła ściema i że to celowo odkurzony temat na potrzeby zbliżających się wyborów, świadczy chociażby nota dyplomatyczna skierowana do Niemiec. Mimo szumnych zapowiedzi Ministerstwa Spraw Zagranicznych w tej kwestii ani razu nie padło w niej słowo „reparacje”. Ba, nawet nie wspomniano o konieczności wypłacenia ich za II wojnę światową. A przecież już od tygodni pisowcy buńczucznie głoszą, że Niemcy są winni Polsce 6,2 bln złotych.

Okazuje się, co było do przewidzenia, że to zwykła pisowska kiełbasa wyborcza przeznaczona dla ich wyznawców... I naiwnych, a nuż dadzą się nabrać, uwierzą i zagłosują?

Trudno zrozumieć, jak to jest możliwe, że wciąż tak duża część Polaków daje się aż tak robić w bambuko temu nienawistnemu, oderwanemu od rzeczywistości staremu bucowi z Nowogrodzkiej. Przecież ten człowiek w ogóle nie ma pojęcia o zwykłym życiu Polaków. Bo i skąd ma mieć, skoro przez całe swoje życie odżegnywał się od niego. On potrzebuje armii służących, którzy wszystkie prozaiczne sprawy dnia codziennego za niego załatwią. On sam stworzony jest do wyższych celów. Tak uważa.

Za takiego też chce uchodzić w oczach Polaków. Tylko jakoś nie za bardzo mu to wychodzi. Wystarczy choć trochę prześledzić jego sławetne przedwyborcze objazdy po Polsce, na których króluje obciach i kicz. Przeznaczone są one oczywiście tylko dla jego wyznawców. A ochrania go za każdym razem (za pieniądze podatników, a jakże!) blisko dwustu policjantów i kilkadziesiąt radiowozów. Już nawet jego koledzy partyjni za głowy się łapią, widząc to, a i słysząc, jakie on na nich brednie wygaduje i jakie zasługi sobie przypisuje. 


   
(zdjęcie z Internetu 8ao8739ewdgz6t4ro3hn2jufjk54mwra)

 

Ostatnio zasłynął takim oto stwierdzeniem: — „Na świecie nie ma wielu ludzi mądrzejszych ode mnie”... Taki z niego megaloman!

W głowie się nie mieści, co ten mały człowieczek (nie o wzrost tu chodzi) o zapędach dyktatorskich wraz ze swoją pazerną świtą zrobili z Polską w ciągu tych siedmiu lat. Na arenie międzynarodowej też wypadają strasznie blado, bo zamiast starać się dochodzić do konsensusu w ważnych sprawach z innymi państwami, skłócili się już niemalże z każdym. Banda bufoniastych idiotów.

Przez nich też Polacy nigdzie już nie są lubiani... tak jak byli przed 2015 rokiem. Jeszcze tylko rok, a historia ich z pewnością rozliczy. Nie ma innej opcji. Czarne karty historii wnet się zapełnią.


piątek, 14 października 2022

Wyznawcy PiS włączcie myślenie


Ciągle jeszcze chcecie, by mafia rządziła?

Co z Wami, Rodacy? Myśleć nie umiecie?

PiS niszczy Wam życie, odziera z godności.

To prawda najszczersza, wnet ją zrozumiecie... (?)

 


 
(zdjęcie z ekranu telewizora).
 
Szef mafii zawsze na przedzie... A jakże!


Grzyby, kto się na nich zna, zbiera je, kto nie, niech tylko podziwia


Powoli kończy się czas na grzyby, w formie grzybobrania oczywiście. Osobiście grzybów tu, w Niemczech, nigdy nie zbieram. Nie to, że chodzi mi o Czarnobyl, że po wybuchu są skażone, jak wielu Niemcom, nie, ale o to, że na grzybach niestety za bardzo się nie znam.

W Polsce to co innego, w Polsce to się znałam, że ho, ho! I często grzybobranie uskuteczniałam... Ale tylko z moją mamą. Bo ona, jak mało kto, na grzybach się zna. A tu, bez niej, nijak pewności nie mam, które to grzyby są jadalne, a które trujące. No bo jak tu mieć pewność, skoro grzyby potrafią skutecznie i bardzo niebezpiecznie zmylić każdego niepewnego grzybiarza.

Przykład? No chociażby borowik szlachetny i goryczak żółciowy, bardzo są do siebie podobne, i kiedy ten pierwszy jest jadalny, drugi mocno trujący. Właśnie na taki grzybek się natknęłam w lesie. Chwilę się zastanawiałam, czy zabrać go do domu, ale w końcu zostawiłam leśnym zwierzakom na pożarcie.


Niedawno na wyciecze rowerowej znalazłam innego grzyba, i to o niezwykle gigantycznych rozmiarach, co to do kani był podobny... albo do sromotnika bezwstydnego (< link do tekstu o nim).

 


I bądź tu człowieku mądry... Wolę więc nie ryzykować i nie zbierać grzybów, skoro jestem takim grzybowym melepetą. Z grzybami nie ma żartów. Nieraz się słyszy, że nawet wytrawni grzybiarze ulegają zatruciu. Z krajowego rejestru zatruć grzybami wynika, że w Polsce co roku umiera kilkadziesiąt osób po zjedzeniu trujących grzybów.

Podziwianie ich piękna jest natomiast zawsze bezpieczne. Dlatego skupiam się tylko na ich oglądaniu i uwiecznianiu. Ich wartości żywieniowe przestały mnie interesować. A jak już najdzie mnie na nie ochota, kupuję jakieś na targu od profesjonalnego grzybiarza. 

 


Tak, kto na grzybach się zna, może je spokojnie zbierać, kto się nie zna, lepiej niech je tylko podziwia, fotografuje, albo o nich pisze.

Pięknie o grzybach pisał Adam Mickiewicz:

(…) „Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku
Dla szkodliwości albo niedobrego smaku;
Lecz nie są bez użytku, one zwierza pasą
I gniazdem są owadów i gajów okrasą…”

 

Grzybobranie w "Panu Tadeuszu" jest piękne, i tyle w nim prawdy. A dzisiaj, niestety, i tak czasami bywa:

Trującymi grzybkami pospólstwo się pasie,

bo halucynogenne, po nich świat widzi w piękniejszej krasie.


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


wtorek, 11 października 2022

Z dziennika emigrantki. Polska Złota Jesień przeniosła się do Niemiec?

Pogoda u nas przepiękna. Codziennie cieplutko, słonecznie, aż miło. Przeniosłam się więc z filiżanką kawy do ogródka, by pod parasolem poczytać i popodziwiać swoje cudowne słoneczniki, które tego roku obrodziły jak nigdy dotąd.

 


Siedziałam tak sobie zadowolona, czytając i co rusz zerkając na to cudo natury, kiedy nagle mi się przypomniało, że jutro w Niemczech wielkie święto — Tag der Deutschen Einheit – kolejna rocznica Zjednoczenia Niemiec, a to dla normalnego śmiertelnika oznacza, że wszystkie geschefty (geschäfte – sklepy) będą zamknięte.

Zerwałam się natychmiast ze swojego wygodnego fotela i wte pędy pognałam do miasta. Nie, nie o zakupy mi chodziło, a o wysłanie paczki dla mojej mamy do Polski. Bo też w każdą sobotę przyjeżdża do naszego miasta auto z firmy transportowej, która trudni się przewozem do Polski wszystkiego co się chce i co się tylko da… czyli zmieści się w aucie.

Korzystam z usług tej firmy, ponieważ często wysyłam mojej mamie różne paczki, paczuszki. Czasami też i innym członkom rodziny. No i właśnie w sobotę miałam zamiar wysłać mojej mamie lekarstwa i kilka drobiazgów. Skoro jednak sobota jest dniem świątecznym, to wiadomym jest, że transport przyjedzie dzień wcześniej.

Do transportu dotarłam w ostatniej chwili. Na szczęście zdążyłam. Kierowca, który zajmuje się również przyjmowaniem paczek, szeroko się do mnie uśmiechnął i od razu zaczął mi oferować sprzedaż polskich artykułów spożywczych. Bo to też należy do jego zakresu obowiązków. Czasami coś tam kupuję, ale najczęściej słodycze. Na przykład chałwę, bo lubię, albo ptasie mleczko, bo moje dzieciaki lubią. Też i kasze: gryczaną i jęczmienną, bo wszystkim nam smakują. No ale dzisiaj kierowca uparł się wręcz, aby mi sprzedać przede wszystkim kiełbachę i rolady w słoiku.

Niechże pani kupi. Kiełbasa pierwszy sort, a rolady palce lizać — zachwalał i nawijał jak najęty. — Sam je często jadam w drodze, to wiem. Do nich może pani tylko kluski śląskie dorobić i modrą kapustę i śląski obiad ma pani jak się patrzy. No przecież Ślązaczką pani jest, to chyba pani wie, co to za pychota to nasze śląskie żarcie. Kupi pani kilka słoików i bez większej roboty nakarmi pani całą rodzinę.

No nie, ja miałabym kupować mięsiwo, rolady w słoikach? O nie! Nie dam się rolować na takie rzeczy. Co to, to nie! Raz, że moje dzieci są już samodzielne i też żywią się samodzielnie, a drugi raz, że ani ja, ani one nie zwykliśmy jadać przetworzonego żarcia. Po co mi więc te rolady śląskie?

A tak swoją drogą, to jaka tam ze mnie Ślązaczka? Że na Śląsku urodzona jestem to wcale nie oznacza, że nią jestem. Jak już, to przyszywaną. Bo też nie z własnej woli moi rodzice mnie akurat na Śląsku spłodzili. Zostali do tego zmuszeni. Przez Sowietów. Ta swołocz (nie mam zamiaru przepraszać za to słowo) wyrzuciła ich z ich kochanego Podola na Ziemie Odzyskane, grabiąc im wcześniej cały ich ogromny majątek, z kopalnią odkrywkową włącznie. Niedawno redagowałam mojej mamy autobiografię, więc znam dokładnie tamte potworne wydarzenia… I stąd też wiem, że Ślązaczką ni jak być nie mogę.

Co zaś się tyczy jedzenia, przyznam szczerze, że ostatnio nie za bardzo lubię gotować, ale co prawda, jeść też nie. Jedynie moje oczy czasami lubią. Mój organizm zaś natychmiast się buntuje, kiedy wciskam mu coś nieodpowiedniego. Zwłaszcza kiedy jestem w Polsce i „przymusowo” pałaszuję kiełbachy, mięsiwa, zawiesiste sosy, tłuste zasmażki, przeróżniste ciasta… itd… itp. Przymusowo, bo inaczej nie wypada. Wszak wszędzie mnie serdecznie goszczą. Po polsku. Tradycyjnie. Wracam potem do domu z brzuchem jak balon. Dobrze, że od dziecka mam we krwi zakodowany sport, to umiem sobie szybko poradzić z takim niepotrzebnym balastem.

Już dawno temu, kiedy jeszcze w Polce mieszkałam, przeszłam na wymyśloną przez siebie dietę, w której królują przede wszystkim sery, surowe warzywa, jarzyny, kiełki, owoce… Mięcha bardzo mało. Jak już, to drób i ryby. I wcale mi o kalorie nie chodzi. Nie mam problemów z tyciem. Nigdy też pulchna nie byłam… No, może tylko w ciąży.

Nie wiem sama, czemu tak ze mną jest. Może akurat u mnie atawistyczne pozostałości po naszych praprzodkach bardziej dają znać o sobie… i dlatego taka roślinożerna jestem. Podobnie jak diplodok. Tyle że ja mam lepiej od niego, gdyż do mojego osobistego procesu trawienia kamieni połykać nie muszę, tak jak on… musiał. A czuję się wyśmienicie, i to tak jak on po pochłonięciu, bagatelka, tony paproci.

Sprawy pozałatwiałam pomyślnie, więc na powrót siedzę sobie w moim ogródku i… zajadam polską chałwę. Bo kupiłam. A co będę sobie żałować. Ptasie mleczko też kupiłam. Jutro wpadną do mnie dzieciaki na obiad (czasami im na weekend gotuję) to na deser będzie jak znalazł.

Pogoda nadal wspaniała. Byczę się więc dalej… Och, jak przyjemnie! Zaraz, która to godzina? Dokładnie szesnasta. A niebo ciągle skąpane w błękicie.


   

Wygląda na to, że Polska Złota Jesień przeniosła się do Niemiec już z kretesem. Coście jej Rodacy w Polsce zrobili?

***

A może jednak gości w obydwu krajach? Solidarnie. Na przekór temu nienawistnemu, oderwanemu od rzeczywistości staremu durniowi z Nowogrodzkiej i jego pofyrtanej świcie, którzy zamiast starać się dojść do konsensusu w ważnych sprawach z innymi państwami skłócili się już niemalże z każdym. Banda bufoniastych idiotów.

Przez nich Polacy nigdzie już nie są lubiani... tak jak byli przed 2015 rokiem... Niech ich szlag trafi! Historia ich z pewnością za to rozliczy.

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"

 

Świat oczami zwykłej kobiety

 

Kiedy byłam jeszcze młoda,

wierzyłem w idee i autorytety...

Dziś autorytety jak świece przygasły;

z idei zostały same tylko bzdety.


Kiedy byłam jeszcze młoda,

wierzyłem w prawo i sprawiedliwość...

Dziś niestety dla mnie znaczą tyle,

co bezprawie i... upierdliwość.


Kiedy byłam jeszcze młoda,

wierzyłem w dobro całego świata...

Dziś niestety już nie wierzę,

skoro nadal brat zabija brata.


Kiedy byłam jeszcze młoda,

wierzyłem w przyzwoitych ludzi...

Dziś niestety wielu z nich

lęk i odrazę we mnie budzi.


***

Od kiedy przestałam być młoda,

dręczy mnie G.B. Shaw`a myśl przeklęta:

Im bardziej poznaję ludzi,

tym bardziej kocham zwierzęta”.




poniedziałek, 10 października 2022

Tymczasem na blogowisku... O tym jak komplementują się kobiety

 

Bajeczne masz życie, droga Aniu,

w każdej Twej roli, w każdym wyzwaniu. 

Piękniejesz w oczach, ukryć się nie da...

Znasz słowo szczęście, nie wiesz co bieda. 

***

Piękna Amazonka z Ciebie Alu. 

Gracja i szyk w każdym calu. 

Widać, że Twój koń bardzo Ci służy,

a jazda konna wcale nie nuży.

***

Cudowne masz życie, droga Maju! 

Wciąż żyjesz sobie jakoby w raju. 

Piękne widoki zawsze w Twym tle.

Dzięki swej pracy, każda z nas wie...  

Lecz też czasami wiele z nas marzy,  

by wyrwać się z domu dla takich wojaży.

***

Jesteś taka piękna, kochana Małgosiu,

nie możesz narzekać, bo to dar od losu.

Ja zaś na odwrót, urodą nie grzeszę...

Lecz z Twojego szczęścia ogromnie się cieszę.




Jesień, a lasy ciągle pysznią się kwiatami

Jesień panuje już niemalże miesiąc, ale trzeba przyznać, że panuje wspaniale. Nie możemy narzekać. Jest w miarę ciepło i słońce w ciągu dnia często wychodzi zza chmur.

Nic więc dziwnego, że w lasach kwiatów jest ciągle jeszcze mnóstwo... i żadne tam z nich kruche mimozy, co to niby jesień zaczynają, jak śpiewał Niemen. Są całkiem dorodne i kolorowe. Na niektórych nawet pracujące pszczółki można jeszcze spotkać... Niech pracują jak najdłużej, wszak to dla naszego dobra.

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


sobota, 8 października 2022

Jesienny trakt złotym kobiercem się wyściela

Pięknie jest na jesiennym trakcie. Nieco nostalgicznie, ale naprawdę pięknie. Wprawdzie coraz chłodniej robi się na dworze, ale mimo to warto wybyć z domu i ruszyć w plener. Czy to autem; czy rowerem; czy z kijkami Nordic Walking; czy z psem, czy z rodziną; czy ze znajomymi; czy nawet samemu, aby naocznie podziwiać zmiany zachodzące w przyrodzie... i je utrwalać. Czy to na kliszy, czy w pamięci. Są tego warte, bo są niezwykłe, a przede wszystkim bardzo szybko przemijające.

Z dnia na dzień jesień przybiera coraz bardziej intensywne kolory, przechodząc z tonacji żywej zieleni do słonecznych, złotych, pomarańczowych, czerwonych barw. To wyjątkowo widowiskowe zjawisko przyrody nabierające niesamowitej ekspresji.

Tylko podziwiać. Zapomnijmy o problemach dnia codziennego i chłońmy je każdym zmysłem... gdziekolwiek na łonie jesiennej natury się znajdziemy. Poprawa samopoczucia gwarantowana.



Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


W domowych zaciszu

 

Iskierki w kominku strzelają radośnie. 

Siedzę zadumana, myślę o wiośnie...

O wiośnie życia, która wnet przeminie,

Zostaną wspomnienia o młodej dziewczynie.




Zimowe zabawy za komuny*

W zimie, my, dzieciaki komuny, miałyśmy co robić. Zabaw tyle przeróżnych było, że dnia nam brakowało. W ruch szły łyżwy, sanki, narty i różne własnoręcznie wykonane poślizgowe prowizorki. Śmigaliśmy po śniegu i lodzie czym się tylko dało i gdzie się dało. Nie pamiętam, żeby komukolwiek z nas się coś złego stało. Siniaki, guzy, jakieś tam zadrapania i zranienia owszem, ale nic ponadto... Tryskaliśmy zdrowiem.

Wielką też atrakcją było dla nas budowanie igloo na podwórku. Śniegu zawsze tyle leżało, że grzechem by było nie wykorzystać go do zabawy. Niekiedy drążyliśmy nawet długie tunele i potem na kolanach zasuwaliśmy nimi jak w labiryncie, szukając się na wzajem. Ależ to była frajda!

Bałwany oczywiście też ustawialiśmy wszędzie, podkradając wcześniej naszym mamom marchewki, węgielki, garnki. Czasem nawet i nasze stare nocniki.

Na sankach zaś śmigaliśmy z górki najczęściej w ogromnej szachcie przy cegielni. Albo i na łyżwach. Chociaż, muszę przyznać, że po ostatnim moim zjeździe przestałam lubić tę naszą dyscyplinę sportową. Dlaczego? Ano dlatego, że w połowie górki straciłam równowagę i tak mocno wyrżnęłam plecami o wyślizgane, zlodowaciałe zbocze, że aż na jakiś czas dech straciłam. Moje koleżanki, z którymi tam byłam: Baśka i Jolka, myślały, że ja umieram, bo ponoć cała twarz mi posiniała, a oczy wyszły z orbit. Kiedy mi to wystraszone potem opowiadały, jak już doszłam jako tako do siebie, uwierzyłam im na słowo, bo też zaraz po upadku tak się czułam, że chyba umieram. Dlatego w następnych dniach, jak żeśmy się już do szachty wybierały, to tylko na sanki. Ewentualnie na narty.

Na łyżwach jeździłyśmy po cukrowniczym stawie rybnym. Zawsze był skuty grubym lodem. Tak że jeździło się po nim całkiem bezpiecznie.

Czasami także, kiedy było dużo śniegu na drogach, czaiłyśmy się w pełnym pogotowiu z łyżwami przymocowanymi do butów na sanie zaprzężone w konie. Bo też u nas wielu rolników saniami właśnie wywoziło z cukrowni wysłodki na paszę dla swojego bydła. Okazji było więc mnóstwo.

Czepiałyśmy się wtedy sań, i jak nas chłop nie pogonił, zasuwałyśmy takim zaprzęgiem niekiedy aż do którejś z pobliskich wsi. Ależ to była radocha! Zwłaszcza ja z Jolką miałyśmy radochę, bo Baśka tchórzyła i przed wylotem z miasta się odczepiała. Bywało, że i wcześniej. A my, byle dalej, byle szybciej, uradowane prułyśmy aż w uszach gwizdało. Chłopi śmiali się z nas, a my z nich... No i zabawa była na 102!

Radochę miałyśmy niezaprzeczalną, to fakt, jednak wkrótce miny nam rzedły, bo z powrotem do miasta było gorzej. Trzeba było piechotą drałować, ponieważ łyżwy najczęściej nie nadawały się do dalszego użytku. Były oklejone tak grubą warstwą zlodowaciałego śniegu, że zlatywały nam z butów. Za nic nie dawały się na nowo przyczepić… Ale i tak było fajowo! Miałyśmy później z Jolką co Baśce opowiadać. A bajerowałyśmy przy tym ile wlezie... Niech żałuje, tchórz jeden!

 


* Fragment mojej dziecięcej autobiografii o tytule: „Narzucona autobiografia Halszki”.

PS

Nie wiem, jak to się stało, ale nie mam ani jednego zdjęcia z naszych zimowych zabaw. Przetrzepałam moje trzy opasłe albumy fotograficzne z lat dzieciństwa i nic… kicha! Nie znalazłam. Nie pamiętam już, czy nikomu z dorosłych nie chciało się w zimie nosa wyścibiać na dwór i nas fotografować, czy może poginęły gdzieś przy przeprowadzkach? Tak czy siak szkoda, że nie mam żadnej pamiątki.


piątek, 7 października 2022

Jedziemy za granicę, ale wracamy z zagranicy... Z jakim doświadczeniem to druga rzecz

Nie inaczej, skoro „zagranica” według słownika, to „obce kraje” i słowa tego nie można mylić z wyrażeniami za granicą — „w obcym kraju” i za granicę — „do obcego kraju”, to jakby nie patrzeć, jedzie się za granicę, ale wraca się z zagranicy... Albo i nie, jak w moim przypadku. Bo ja wyjechałam za granicę, ale już z zagranicy nie wróciłam... Ale ja nie o tym chciałam. Nie będę tutaj opisywać, dlaczego tak się stało, bo to bardzo długa historia.

Wracam więc do tematu. Otóż, od kiedy mieszkam na obczyźnie, czyli za granicą, nigdy nie miałam z tym problemu, kiedy pisać „zagranicą”, a kiedy „za granicą”. Zawsze byłam pewna, iż piszę poprawnie, ale kiedy czytałam w Internecie wypowiedzi różnych internautów na temat wyjazdów zagranicznych, pewność straciłam.

Zauważyłam, że wielu internautów ma z tym problem i też nie bardzo wie, na czym polega różnica w pisowni takich zwrotów jak: jechać za granicę; przebywać za granicą; albo: wrócić z zagranicy. Piszą tak różnie, że na moment zwątpiłam, czy aby ja sama piszę poprawnie. W końcu tyle lat nie ma mnie w Polsce, a w przeciągu tego czasu mogło się przecież w pisowni coś zmienić.

Polonistką z wykształcenia nie jestem, ale w stanie niepewności, co do poprawnej pisowni, też nie lubię trwać. By się upewnić, skorzystałam z dobrobytu Internetu i poszperałam w „Słowniku wyrazów kłopotliwych” Mirosława Bańko. No i upewniłam się. Nic się nie zmieniło. Pisownia łączna i rozłączna tych zwrotów pozostaje bez zmian. Uspokoiło mnie to. Bo też w moim akurat przypadku zwrotów tych często muszę używać. Z zagranicą związana jestem przecież od wielu lat. A lubię wiedzieć, czy w pisowni nie popełniam błędów logiczno-językowych. Chociaż nie powiem, że nie zdarza mi się ich popełniać. Bo zdarza. Mam tylko nadzieję, że nie za często.

No dobra, koniec z gramatyką, bo chciałam jeszcze nawiązać do podróży zagranicznych, skoro aż tyle się naczytałam o nich w Internecie. Właściwie to chciałam wyrazić swój podziw dla Polaków, że tak hurmem jeżdżą na wczasy i wycieczki zagraniczne. Podziw, ale też i zrozumienie. Przez tyle lat nie bardzo było to możliwe, to teraz, wielu z nich chce nadrobić tamte stracone lata... i jeździ, i lata — po całym świecie. Pewnie też dlatego, iż wczasy krajowe często są droższe niż zagraniczne. A tego akurat nie umiem zrozumieć. Dziwne to bardzo!

Ostatnie niemalże trzy lata wiele osób powstrzymało jednak przed wyjazdami zagranicznymi. Bo i epidemia koronawirusa i związane z nią lockdowny, kwarantanny... etc, i wojna w Ukrainie — porządnie ostudziły zapał na zwiedzanie świata. Teraz doszła jeszcze też i potworna drożyzna... Przez kogo spowodowana? Kto zgadnie?

 

Świat jest taki piękny! I mógłby być zawsze, gdyby nie kilku chorych na władzę idiotów, którzy w nim mieszają, niszcząc go i upadlając ludzi... Szlag mnie trafia! Gdzie jest Bóg?! Jak może pozwolić na to, aby znów tyle niewinnych dzieci w potwornych cierpieniach ginęło z rąk oprawców?... No jak?!

 


***

Już w 2010 roku pisałam w swoim felietonie jakie niewyobrażalne zagrożenia czyhają na ludzi wyjeżdżających za granicę. Wydawałoby się, że po tych dwunastu latach zawieruchy na świecie można by było oczekiwać powoli, bo powoli, ale zmiany na lepsze. Ale nie! Świat niestety jeszcze bardziej przesunął się ku krawędzi przepaści. Jeśli po trwającej od ponad pół roku wojnie w Ukrainie, po tych potwornych putinowskich zbrodniach się nie spamięta, to aż strach pomyśleć, co nas czekać będzie w kolejnych latach.

A oto fragment wspomnianego felietonu z dnia 15 grudnia 2010 roku:

(…) W Niemczech w ostatnich latach zarysowuje się spadek liczebności osób wyjeżdżających na wczasy zagraniczne. Dlaczego? Ano dlatego, że ludzie obawiają się terrorystów islamskich. W Polsce pewnie nie odczuwa się aż tak zagrożenia z ich strony, ale tutaj, na Zachodzie, odczuwa się ogromne zagrożenie. Zwłaszcza po samobójczych zamachach z 11 września 2001 roku w USA, a potem z 11 marca 2004 w Hiszpanii i z 7 lipca 2005 w Wielkiej Brytanii.

Na Zachodzie, co wszystkim tutaj jest wiadome, ciągle przebywają liczne grupy islamskich terrorystów. Tu mieszkają, tu studiują... i tu organizują swoje siatki. Tu też, pewna ich część, po przeszkoleniu w kolebce terroryzmu w Afganistanie, czy Pakistanie, przygotowuje się do zamachów. Głównie samobójczych. Wypowiedzieli cywilizacji zachodniej święta wojnę (dżihad)... i nie ma zmiłuj! Obywatelom Zachodu nie jest łatwo żyć z takim przeświadczeniem.

Po ostatnich nieudanych akcjach z przesyłkami zawierającymi materiały wybuchowe terroryści z Al-Kaidy wymyślili szatański plan. Ostrzega brytyjski wywiad. Chcą nafaszerować ładunkami wybuchowymi zabawki wysyłane do domów towarowych w Europie i USA. Bomby miałyby wybuchać w sklepach, zabijając wielu ludzi, w tym dzieci. Potworność!

Natomiast w ubiegłym roku, Al-Kaida próbowała w Boże Narodzenie dokonać zamachu na amerykański samolot pasażerski. Jej terrorysta miał bombę ukrytą w majtkach. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności ładunek nie eksplodował, a terrorystę obezwładnili pasażerowie i załoga samolotu.

Moja starsza siostra z Polski, też miała niedawno okazję przeżyć chwile grozy związane z terrorystami. Na szczęście nie bezpośrednio a pośrednio. Wracała wraz z mężem samolotem do Polski po 10-dniowej wycieczce po Egipcie. W Niemczech, we Frankfurcie nad Menem, mieli międzylądowanie. Było to jakieś trzy tygodnie temu, kiedy w Niemczech ogłoszony był akurat najwyższy stopień zagrożenia terrorystycznego. Jak mi opowiadała, na lotnisku we Frankfurcie pracownicy służby lotniska okropnie ich przetrzepali. Z dokładnością do — bielizny. Siostra była bardzo zbulwersowana, bo nie dość, że wracała do domu z niezbyt miłymi doznaniami po pobycie w Egipcie, gdzie przez wielu muzułmańskich tubylców byli bardzo źle traktowani, to jeszcze taka nieprzyjemna sytuacja spotkała ich w cywilizowanym kraju. Mówiła, że wyleczyła się z wycieczek zagranicznych na bardzo długo.

Tak, terroryzm, zwłaszcza islamski, skutecznie utrudnia nam życie. Podróżowanie po świecie przede wszystkim. Mimo to nie możemy dać się zwariować... Choć przyznać trzeba, że podróżowanie po świecie nie sprawia już aż tak wielkiej przyjemności, co kiedyś. No bo jakże może sprawiać, skoro człowiek z duszą na ramieniu musi wsiadać do samolotu, wpatrywać się w twarze współpodróżnych i z lękiem obserwować ich zachowania?