Nie
inaczej, skoro „zagranica” według słownika, to „obce kraje”
i słowa tego nie można mylić z wyrażeniami za granicą — „w
obcym kraju” i za granicę — „do obcego kraju”, to jakby nie
patrzeć, jedzie się za granicę, ale wraca się z zagranicy... Albo
i nie, jak w moim przypadku. Bo ja wyjechałam za granicę, ale już
z zagranicy nie wróciłam... Ale ja nie o tym chciałam. Nie będę
tutaj opisywać, dlaczego tak się stało, bo to bardzo długa
historia.
Wracam
więc do tematu. Otóż, od kiedy mieszkam na obczyźnie, czyli za
granicą, nigdy nie miałam z tym problemu, kiedy pisać „zagranicą”,
a kiedy „za granicą”. Zawsze byłam pewna, iż piszę poprawnie,
ale kiedy czytałam w Internecie wypowiedzi różnych internautów na
temat wyjazdów zagranicznych, pewność straciłam.
Zauważyłam,
że wielu internautów ma z tym problem i też nie bardzo wie, na
czym polega różnica w pisowni takich zwrotów jak: jechać za
granicę; przebywać za granicą; albo: wrócić z zagranicy. Piszą
tak różnie, że na moment zwątpiłam, czy aby ja sama piszę
poprawnie. W końcu tyle lat nie ma mnie w Polsce, a w przeciągu
tego czasu mogło się przecież w pisowni coś zmienić.
Polonistką
z wykształcenia nie jestem, ale w stanie niepewności, co do
poprawnej pisowni, też nie lubię trwać. By
się upewnić, skorzystałam z dobrobytu Internetu i poszperałam w
„Słowniku wyrazów kłopotliwych” Mirosława Bańko. No i
upewniłam się. Nic się nie zmieniło.
Pisownia łączna i rozłączna tych zwrotów pozostaje bez zmian.
Uspokoiło mnie to. Bo też w moim akurat przypadku zwrotów tych
często muszę używać. Z zagranicą związana jestem przecież od
wielu lat. A lubię wiedzieć, czy w pisowni nie popełniam błędów
logiczno-językowych. Chociaż nie powiem, że nie zdarza mi się ich
popełniać. Bo zdarza. Mam tylko nadzieję, że nie za często.
No
dobra, koniec z gramatyką, bo chciałam jeszcze nawiązać do
podróży zagranicznych, skoro aż tyle się naczytałam o nich w
Internecie. Właściwie to chciałam
wyrazić swój podziw dla Polaków, że tak hurmem jeżdżą na
wczasy i wycieczki zagraniczne. Podziw, ale też i zrozumienie.
Przez tyle lat nie bardzo było to możliwe, to teraz, wielu z nich
chce nadrobić tamte stracone lata... i jeździ, i lata — po całym
świecie. Pewnie też dlatego, iż wczasy krajowe często są droższe
niż zagraniczne. A tego akurat nie umiem zrozumieć. Dziwne to
bardzo!
Ostatnie
niemalże trzy lata wiele osób powstrzymało jednak przed wyjazdami
zagranicznymi. Bo i epidemia koronawirusa i związane z nią
lockdowny, kwarantanny... etc, i wojna w Ukrainie — porządnie
ostudziły zapał na zwiedzanie świata. Teraz doszła jeszcze też i
potworna drożyzna... Przez kogo spowodowana? Kto zgadnie?
Świat
jest taki piękny! I mógłby być zawsze, gdyby nie kilku chorych na
władzę idiotów, którzy w nim mieszają, niszcząc go i upadlając ludzi...
Szlag mnie trafia! Gdzie jest Bóg?! Jak może pozwolić na to, aby
znów tyle niewinnych dzieci w potwornych cierpieniach ginęło z rąk oprawców?... No jak?!
***
Już w
2010 roku pisałam w swoim felietonie jakie niewyobrażalne
zagrożenia czyhają na ludzi wyjeżdżających za granicę.
Wydawałoby się, że po tych dwunastu latach zawieruchy na świecie
można by było oczekiwać powoli, bo powoli, ale zmiany na lepsze.
Ale nie! Świat niestety jeszcze bardziej przesunął się ku
krawędzi przepaści. Jeśli po trwającej od ponad pół roku wojnie
w Ukrainie, po tych potwornych putinowskich zbrodniach się nie
spamięta, to aż strach pomyśleć, co nas czekać będzie w
kolejnych latach.
A
oto fragment wspomnianego felietonu z dnia 15
grudnia 2010 roku:
(…) W
Niemczech w ostatnich latach zarysowuje się spadek liczebności osób
wyjeżdżających na wczasy zagraniczne. Dlaczego? Ano
dlatego, że ludzie obawiają się terrorystów islamskich. W Polsce
pewnie nie odczuwa się aż tak zagrożenia z ich strony, ale tutaj,
na Zachodzie, odczuwa się ogromne zagrożenie. Zwłaszcza
po samobójczych zamachach z 11 września 2001 roku w USA, a potem z
11 marca 2004 w Hiszpanii i z 7 lipca 2005 w Wielkiej Brytanii.
Na
Zachodzie, co wszystkim tutaj jest wiadome, ciągle przebywają
liczne grupy islamskich terrorystów. Tu
mieszkają, tu studiują... i tu organizują swoje siatki. Tu
też, pewna ich część, po przeszkoleniu w kolebce terroryzmu w
Afganistanie, czy Pakistanie, przygotowuje się do zamachów. Głównie
samobójczych. Wypowiedzieli cywilizacji zachodniej święta wojnę
(dżihad)... i nie ma zmiłuj! Obywatelom Zachodu nie jest łatwo żyć
z takim przeświadczeniem.
Po
ostatnich nieudanych akcjach z przesyłkami zawierającymi materiały
wybuchowe terroryści z Al-Kaidy wymyślili szatański plan. Ostrzega
brytyjski wywiad. Chcą nafaszerować ładunkami wybuchowymi zabawki
wysyłane do domów towarowych w Europie i USA. Bomby miałyby
wybuchać w sklepach, zabijając wielu ludzi, w tym dzieci.
Potworność!
Natomiast
w ubiegłym roku, Al-Kaida próbowała w Boże Narodzenie dokonać
zamachu na amerykański samolot pasażerski. Jej terrorysta miał
bombę ukrytą w majtkach. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi
okoliczności ładunek nie eksplodował, a terrorystę obezwładnili
pasażerowie i załoga samolotu.
Moja
starsza siostra z Polski, też miała niedawno okazję przeżyć
chwile grozy związane z terrorystami. Na szczęście nie
bezpośrednio a pośrednio. Wracała wraz z mężem samolotem do
Polski po 10-dniowej wycieczce po Egipcie. W Niemczech, we
Frankfurcie nad Menem, mieli międzylądowanie. Było to jakieś trzy
tygodnie temu, kiedy w Niemczech ogłoszony był akurat najwyższy
stopień zagrożenia terrorystycznego. Jak mi opowiadała, na
lotnisku we Frankfurcie pracownicy służby lotniska okropnie ich
przetrzepali. Z dokładnością do — bielizny. Siostra była
bardzo zbulwersowana, bo nie dość, że wracała do domu z niezbyt
miłymi doznaniami po pobycie w Egipcie, gdzie przez wielu
muzułmańskich tubylców byli bardzo źle traktowani, to jeszcze
taka nieprzyjemna sytuacja spotkała ich w cywilizowanym kraju.
Mówiła, że wyleczyła się z wycieczek zagranicznych na bardzo
długo.
Tak,
terroryzm, zwłaszcza islamski, skutecznie utrudnia nam życie.
Podróżowanie po świecie przede wszystkim. Mimo to nie możemy dać
się zwariować... Choć przyznać trzeba, że podróżowanie po
świecie nie sprawia już aż tak wielkiej przyjemności, co kiedyś.
No bo jakże może sprawiać, skoro człowiek z duszą na ramieniu
musi wsiadać do samolotu, wpatrywać się w twarze współpodróżnych
i z lękiem obserwować ich zachowania?