Kiedy ocknęła się z tej nierealnej wizji, w której widziała siebie jakby z lotu ptaka, światła w oknach wiejskiego zabudowania w realnej rzeczywistości były już bardzo blisko. Poczuła wtedy z ulgą, że oto zbliża się do miejsca swojego wybawienia. Do miejsca, gdzie ktoś jej pomoże. Gdzie ktoś ją uchroni przed atakiem wściekłego psa. Przed atakiem zdziczałej bestii. Zapragnęła znaleźć się tam jak najszybciej. Podniosła się z ziemi i puściła się biegiem w stronę oświetlonego domu. Gnała jak wicher, nie bacząc, co ma pod nogami. I już prawie dobiegała. Już chciała krzyczeć, aby otworzono jej drzwi, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, straciła grunt pod nogami i… na moment świat zawirował jej w oczach. Nie wiedziała, co się z nią stało. Gdzieś wpadła. Coś zachlupało. Coś wyhamowało jej bieg. — „Co to było? Gdzie ja jestem? Dlaczego nie mogę biec?” — pytała samą siebie. Powoli zaczynało jednak do niej docierać, że musiała wpaść do jakiejś wody. Do jakiejś cuchnącej wody. Bo ponad wszystko, czuła ohydny fetor. Chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Z przerażeniem zaczęła rozglądać się wokół siebie. Nic i nikogo nie widziała. Stała w bezruchu w tej cuchnącej wodzie zanurzona do pasa i czuła, że grzęźnie w mulistym dnie coraz bardziej. Strach sparaliżował ją na moment, ale po chwili dotarło do niej, że musi się ratować. Głosu nadal nie mogła z siebie wydobyć. Próbowała kilkakrotnie, ale tylko jakieś charczenie się jej z gardła wydobywało. Resztkami świadomości zaczęła szukać jakiegoś brzegu. Ruszyła jedną nogą… ciężko, bo ciężko, ale udało się ją wyszarpać z mulistego dna. Zrobiła krok do przodu. Potem to samo zrobiła z drugą nogą. Uszła tak może ze cztery kroki i nagle zobaczyła przed sobą jakąś belkę. Chwyciła się jej z taką desperacją, z jaką tonący brzytwy by się chwycił. Było jej już wszystko jedno co nastąpi potem, byleby tylko nie wypuścić belki z rąk. Czuła, że ta oto belka, to jej ostatnia deska ratunku. Na szczęście belka była stabilna i nie ruszała się. Mogła się jej mocno trzymać. Znów stała w bezruchu. Dookoła nadal było cicho i spokojnie. Zaczynała wreszcie ogarniać swoje myśli i powoli się uspokajać. Więcej, poczuła się już nawet trochę bezpieczniej. Dziwiła się sama sobie jak w takich warunkach może czuć się bezpieczniej, przecież nie wiedziała gdzie się znajduje i dlaczego woda, w której stoi, tak okropnie śmierdzi. Ale wiedziała na pewno, że to dzięki belce, którą mocno ściska, czuje się lepiej, a przede wszystkim, może już rozsądniej myśleć. I wtedy przyszło jej na myśl, że powinna być wręcz szczęśliwa, że stoi właśnie w wodzie, gdyż przypomniało się jej, że gdzieś czytała albo słyszała, iż zwierzę cierpiące na wściekliznę ma wodowstręt i światłowstręt. Skojarzyła od razu, że to właśnie ta woda może być jej ratunkiem. Wściekłe psisko chociaż nawet tu przyleci, to i tak jej nie dorwie i nie pogryzie, bo gdy zobaczy wodę ucieknie gdzie pieprz rośnie. Gdyby jednak próbowało się do niej zbliżyć, mogłaby mu też latarką między oczy zaświecić. Lecz ta myśl niestety zaraz ją zasmuciła, bo przypomniała sobie, że latarkę ma w kieszeni spodni, a spodnie ma całe zanurzone w wodzie. Przemoknięta latarka nie będzie działać. Musiała więc zrezygnować z ewentualnego przyprawiania psa do światłowstrętu i zadowolić się samą wodą w której stoi, a którą to może wściekłego psa przyprawić o wodowstręt. Te jej myśli spowodowały, iż poczuła się odważniejsza. Zaczęła planować dalszy ciąg akcji samoratunkowej. Postanowiła, że gdy się tylko trochę rozjaśni, spróbuje się wyzwolić z tej niechcianej kąpieli i w końcu wypełznąć jakoś na suchy ląd. Jedyne co ją w tym momencie najbardziej smuciło, to to, że chłopcy będą za nią szukać i martwić się, że jej nigdzie, gdzie się umawiali, nie ma. Miała natomiast ogromną nadzieję, że chłopcy unikną ataku wściekłego psa. Nie chciała nawet myśleć, że mogłoby być inaczej. Zmuszała siebie, aby wręcz uwierzyć w to, że tak będzie. — „A może wściekła bestia pójdzie sobie stąd precz i chłopcy jakimś cudem mnie tu odnajdą?” — pocieszała się też w duchu. — „Muszę mieć nadzieję i wierzyć, że wszystko się dobrze zakończy”. — Wiara i nadzieja, dwa wszechmocne uczucia, jakie nagle przepełniły jej duszę pod wpływem własnych myśli, wlały w jej serce trochę ciepła i otuchy. Strach opuszczał ją. Czułaby się już całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że zaczęła odczuwać autentyczne zimno. Woda była zimna, a ona stała bez ruchu. Zdała sobie sprawę, że do świtu jeszcze wiele godzin. Targające całym jej ciałem dreszcze sprawiły, iż zaczęła się obawiać, że jej organizm takiego wychłodzenia nie zniesie. Pomyślała wtedy, że może by tak spróbować zagwizdać na chłopców? Może wściekłego psa już nie ma? Przecież nie może się ze swoją wścieklizną obnosić w jednym tylko miejscu? Zdecydowała się gwizdnąć. Wprawdzie najlepiej i najgłośniej umiała gwizdać na czterech palcach, ale ze względu na to, że belki nie mogła puścić, chciała zagwizdać na zgiętym palcu wskazującym. Tak też umiała dobrze gwizdać. Nie tak głośno z pewnością, ale chłopcy znali ten rodzaj jej gwizdu. Lewą ręką puściła belkę i ze zgiętym już palcem wskazującym podniosła ją do ust. Niestety, palca do ust nie dała rady włożyć, gdyż ohydny smród, jaki wtedy poczuła, spowodował u niej odruch wymiotny. Aż się jej w głowie zakręciło. Zaczęła szybko oddychać, aby się odruchu tego jak najszybciej pozbyć. Wiedziała, że nie może dopuścić do wymiotów, gdyż wtedy zdarza jej się tracić przytomność. Po prostu mdleje. A w takiej sytuacji, w jakiej się znajdowała, nie mogła przecież zemdleć. To byłby jej koniec. Otwartymi ustami łapała powietrze i oddychała szybko niczym zziajany pies. Pomogło. Po chwili poczuła się już lepiej. Przez chwilę nawet przestało jej być zimno. Wydawało jej się, że jest wręcz spocona. Jednak wkrótce znów targnęły nią dreszcze. — „Boże, to co ja mam robić? — Ponownie zaczęło ją dopadać obezwładniające uczucie beznadziei. I kiedy tak stała, obejmując z całych sił zbawienną belkę i walcząc ze swoimi na powrót ogarniającymi słabościami, nagle gdzieś w oddali usłyszała jakieś szmery. W pierwszym momencie się wystraszyła, ale wytrwale patrzyła w tamtym kierunku skąd one dochodziły. Ku jej przeogromnej radości, na tle gwieździstego nieba zauważyła trzy przemykające postacie. Od razu rozpoznała w nich chłopców. Po ich ruchach. Mogła przecież dość wyraźnie widzieć, gdyż, zważywszy na to, że wpadając do tej dziwnej wody, znalazła się o wiele niżej powierzchni łąki, najlepiej co widziała, było właśnie niebo. Widok chłopców tak bardzo ją uszczęśliwił, że natychmiast odrzuciła od siebie wszystkie swoje słabości, zebrała się w sobie, i ile tylko tchu w płucach, wrzasnęła:
— Rooobek…! Chłoooopcy…! Tu jeeesteeem!
Jaka była jej radość, kiedy zauważyła, że
chłopcy momentalnie się zatrzymali i po krótkiej chwili zaczęli
biec w jej kierunku.
— Tuuu…
tuuu jeeesteeeem! — wołała dalej.
— Rany
boskie! Michaśka, co ty robisz w tym gnojowniku? — spytał Robek
przerażonym głosem, zatrzymując się wraz z braćmi Potylickimi
tuż nad głową kuzynki.
— Chryste
Panie, gnojownik…?! Jaki gnojownik? — wydusiła z siebie
Michaśka.
— Toż
stoisz na samym środku zbiornika na gnojówę — poinformował
kuzynkę Robek.
— I co,
muszę już tu zostać? Czy mi jakoś pomożecie z tej wody się
wydostać? — Michaśka nie chciała dopuścić do siebie tej
obrzydliwej prawdy.
— Daj
mi rękę, Michaśka. Ja ci pomogę — zaofiarował się Emil.
— No
coś ty głupi, chcesz wylądować obok niej?! — Robek zgromił
kolegę. — Kamil, ty jesteś cięższy, ważysz prawie tyle co ja,
więc ty wyłaź na belkę… Poczekaj, sprawdzę tylko czy belka
jest stabilna… W porządku. Powinno nam się udać…. Wyłaź więc
z tej strony, a ja wejdę po jej drugim końcu, i kiedy spotkamy się
na środku, podamy Michaśce ręce i powoli będziemy ją wyciągać
do góry. Gdy będzie już na belce, będziemy ją prowadzić aż na
brzeg zbiornika. A ty Emil szukaj za jakimś kijem, tyczką, albo coś
w tym rodzaju. Będziesz nas asekurował w razie czego i pomagał
zachować równowagę.
Trójka
chłopców bez szmerania ruszyła do wykonania zadania. Robek jeszcze
raz sprawdził czy przerzucona przez połowę zbiornika belka nie
będzie się chybotać i gdy z zadowoleniem stwierdził, że wszystko
gra, dał hasło do rozpoczęcia akcji. I kiedy niczym dwóch
gimnastyków na równoważni zaczęli podchodzić z obydwu końców
belki, by ponad głową Michaśki spotkać się w jej połowie, Emil
zdążył już znaleźć kawał jakiegoś kostura i stał w
pogotowiu. Wyglądało na to, że akcja ratunkowa przebiegnie
pomyślnie.
Michaśka,
widząc zbliżające się wybawienie, poczuła ogromną wdzięczność
do Opaczności. I tak samo ogromną, a może nawet i ogromniejszą,
do chłopców. Wreszcie będzie uratowana. Bez żadnego już lęku
puściła belkę i podała chłopcom ręce.
Chłopcy szybko i sprawnie wyciągnęli Michaśkę na
belkę i bez potrzeby asekuracji Emila wyprowadzili na suchy ląd.
— Chryste Panie, chłopcy, co tak śmierdzi? —
spytała Michaśka, stojąc już pewnie na nogach na twardej ziemi.
— To tylko normalny zapach gnojówy — poinformował
kuzynkę Robek. — Wiesz, bydło robi siusiu i kupkę, a ludzie to
zbierają do takiego zbiornika jak ten, w którym zażywałaś
kąpieli, i potem spożytkowują na polach jako naturalny nawóz.
— Robek, chcesz się ze mnie teraz akurat nabijać?! —
Michaśka wrzasnęła cała rozdygotana, i z zimna, i z obrzydzenia.
— Muszę do wody! Do normalnej wody… Biegiem!... Zaraz, a gdzie
wściekły pies?
— Jaki wściekły pies? — zdziwił się Robek.
—
No ten, co jak zdziczała bestia po łące latał.
—
Żadnej bestii nie było —
zapewnił Michaśkę Emil. — Potem
będziemy gadać. A teraz dawaj rękę i biegiem do rzeki.
Michaśka
posłusznie podała rękę Emilowi i razem ruszyli z kopyta. Za nimi
ruszyli Robek i Kamil. Michaśka gnała tak szybko, jakby chciała co
najmniej uciec od smrodu, jakim była przesiąknięta. Narzuciła
takie tempo, że Emila wprost ciągnęła za sobą. A Robek i Kamil
ledwie nadążali za nimi.
Kiedy po
paru minutach dobiegli już do rozlewiska Nysy, Michaśka w biegu
skoczyła do wody. Zanurzyła się cała i dobrą chwilę siedziała
pod wodą.
Chłopcy
stali na brzegu, i sapiąc jak stare lokomotywy, uważnie wpatrywali
się w to miejsce, w którym zniknęła. Dopiero wtedy, kiedy
wystawiła głowę ponad powierzchnię wody, zrobiło im się lżej i
sapać przestali.
—
Wiecie co, chłopaki, nie ma wyjścia, musimy się
podzielić z Michaśką naszym ubraniem —
rzekł Robek po namyśle, wpatrując się w wystającą z wody głowę
kuzynki. — W swoim ubraniu nie może
przecież zostać. I to aż z dwóch powodów… nie może. Po
pierwsze: jej ubranie jest mokre, a po drugie…
—
Chłopcy, bylibyście tacy kochani? —
Michaśka usłyszała o czym mówił Robek.
—
Nie ma sprawy! —
zawołał Emil. — Ja mogę ci dać
moje spodnie, bo na szczęście pod spodem mam dłuższe spodenki.
—
To ja koszulę —
zadeklarował się Kamil.
—
To w takim razie ja daję swoje buty. —
Robek zakończył kompletowanie ubioru dla Michaśki.
—
Kochani jesteście! Co ja bym bez was zrobiła?!
— Michaśka głośno wyraziła swoje
zadowolenie i ponownie zanurkowała pod wodę.
Tym razem
jeszcze dłużej siedziała pod wodą. Chłopcy zaczęli się już na
poważnie niepokoić. I kiedy Robek chciał już skakać jej na
ratunek, nagle wystawiła głowę na powierzchnię.
—
No co, jeszcze tu ciągle stoicie ubrani w moje
ubrania? — spytała bulgocząc wodą.
— Pośpieszcie się, bo jestem goła
już jak święty turecki. Moje ubranko podarowałam Nysie… Za
nasze szczęście.
—
Czyś ty zwariowała?! —
wrzasnął Kamil. — Takie porządne,
miejskie rzeczy puściłaś do morza z nurtem Nysy. Zdurniałaś z
kretesem… Ciekawy jestem, co ci tak zaszkodziło?
—
Ty, Kamil, ty nie bądź taki dociekliwy! —
warknęła Michaśka, prychając wodą na wszystkie strony. —
Miałabym to prać? W życiu! Natura spaskudziła. Natura wypierze…
Ojejku, chłopaki, zimno mi!
—
Już, już, Michaśka, już się rozbieramy —
uspokajał przyjaciółkę Emil. —
Proszę, tu są moje spodnie… Chłopaki, wyskakujcie z ciuchów!
—
Właśnie, już się robi —
zgodził się Robek, zdejmując swoje trampki. —
Michaśka, wszystkie te rzeczy położymy ci tu na brzegu, a sami
pójdziemy nazbierać trochę chrustu na ognisko, żebyś się mogła
rozgrzać. Zrozumiałe, że jest ci zimno po takiej podwójnej
kąpieli, tu i…
—
Nie musisz być aż tak dokładny i mówić po
jakiej… — Michaśka weszła w słowo
kuzynowi. — Chłopaki, mam prośbę.
Moglibyście być dla mnie teraz trochę delikatniejsi niż
normalnie? I przede wszystkim nie nabijać się ze mnie? Niedługo…
Aż wywietrzeje ze mnie ten ohydny zapach i o nim zapomnę.
—
Da się zrobić —
zarechotał Robek. — Tu
masz nasze ubranie. I wyłaź już wreszcie z wody. Mało się
namokłaś? W końcu się rozchorujesz. Patrz, tu masz moją koszulę
po jabłkach. Wytrzyj się nią do sucha. Aha, nasze rzeczy są
niestety trochę przepocone… No wiesz… to twoja wina.
Podyktowałaś nam takie tempo, od jednej twojej kąpieli do drugiej,
że siłą rzeczy musieliśmy się spocić. A swoją drogą, nie
wiedziałem, że z ciebie taka sprinterka. W pogoni za Krasulą
pokazałaś już mistrzowską klasę, ale teraz to przeszłaś samą
siebie… No dobra, już dobra… Jadaczkę swą szanowną zamykam i
w poszukiwaniu chrustu w krzakach znikam.
Chłopcy
pognali w krzaki. A Michaśka powoli zaczęła się wynurzać z wody.
I gdy chłopcy już zupełnie w krzakach zniknęli, wyszła na brzeg.
Wytarła się szybko Robkową koszulą i ubrała się w ich ubrania.
Wyglądała
nieco komicznie, gdyż ubrania chłopców były na nią za małe.
Zwłaszcza spodnie Emila były zbyt krótkie. Choć wszyscy byli
rówieśnikami (jedynie Emil był o rok młodszy), to jednak Michaśka
była o wiele wyższa. No cóż, tak to już bywa w tym wieku, że
prawie wszystkie dziewczynki są wyższe od chłopców. Ale Michaśkę
jej wygląd wcale nie interesował. Ważne, że było jej już sucho,
ciepło, a przede wszystkim nie tak... śmierdząco. W każdym razie
nie aż tak ohydnie jak przedtem.
—
Och, jak mi dobrze! —
westchnęła na głos i pobiegła za chłopcami w krzaki.
Ledwie
minął kwadrans, a wszyscy już siedzieli przy ognisku strzelającym
skrami. Robek był specem od rozpalania ogniska. Ogniomistrz Robek
(jak go Michaśka czasem nazywała) zawsze był przygotowany do
zrobienia ogniska i zawsze miał przy sobie zapałki oraz kawałek
gazety na rozpałkę. Sam zresztą uwielbiał ogień i bardzo chętnie
i sprawnie ognisko potrafił rozniecić. Dla uciechy własnej i
swoich przyjaciół.
Wszyscy,
wpatrując się w magię ognia, znów byli szczęśliwi i zadowoleni
z życia. Chłopcy piekli sobie jabłka na długich kijach, a
Michaśka zajadała się świeżymi jabłkami.
—
Michaśka, coś ty plotła o jakiejś dzikiej
bestii? — spytał Kamil, podając jej
następne dwa dorodne jabłuszka.
—
Nawet mi nie przypominaj! —
Michaśka rzuciła ogryzkiem w ogień. —Myślałam,
że umrę ze strachu. Ogromne, wściekłe psisko latało mi przed
nosem, a ja tam na łące nie miałam nawet gdzie się schować przed
nim.
—
Co ty pleciesz? —
zachichotał Kamil. — My żeśmy tego
psa też widzieli. I on wcale nie był wściekły, tylko normalny. To
był pies naszego leśniczego. Leśniczego zresztą też widzieliśmy.
—
Coś ty, oprócz psa nikogo innego nie widziałam.
— Michaśka była strasznie zaskoczona
tym, co usłyszała. — Przecież się
rozglądałam bez przerwy. Nikogo tam nie było.
—
Był. Skoro my go widzieliśmy —
przekonywał kuzynkę Robek. —
Nawet się dziwiliśmy dlaczego ty nie gwiżdżesz. Obawialiśmy się
już, że może leśniczy ciebie dorwał. Dlatego czekaliśmy jeszcze
chwilę, choć byliśmy już gotowi i worek był pełny. Chcieliśmy
się zorientować w sytuacji i zobaczyć, czy mamy ci wyskakiwać na
pomoc, czy lepiej się nie ujawniać. Ale kiedy zobaczyliśmy, że
leśniczy ze swoim psem Brutusem poszedł w kierunku Pilcza,
wyleźliśmy z sadu. Nawoływaliśmy ciebie wszędzie, lecz ciebie
wcięło z kretesem. Poszliśmy potem na nasze umówione miejsce przy
rowerach. Tam ciebie też nie znaleźliśmy, no to już się
wystraszyliśmy. Zostawiliśmy jabłka i w te pędy zaczęliśmy
ganiać dookoła sadu, a nawet plebani. Tam też żadnego śladu po
tobie nie znaleźliśmy. Potem rozdzieliliśmy się i każdy z nas
szukał ciebie gdzie się dało. Po godzinie spotkaliśmy się znów
nad brzegiem Nysy i wtedy postanowiliśmy iść do pierwszych
zabudowań Krosnowic. No i na szczęście, tym razem udało nam się
ciebie odnaleźć… Powiedz, Michaśka, jakie licho cię podkusiło,
żeby tam poleźć?
—
Nie licho, tylko wściekły pies… jak
przypuszczałam. — Michaśka poczuła
się głupio, a płomienie ogniska uwidoczniły jej zażenowaną
minę.
—
Eee tam… było minęło. Nie przejmuj się już
tym. — Emil natychmiast zabrał się
za uspakajanie przyjaciółki. —
Każdemu z nas tak by się wydawało. I tak jesteś odważna. Sama
bez szmerania zostałaś na obcym terenie i nie bałaś się. Dam
głowę, że gdyby naszej starszyźnie nie przyszło na myśl dzisiaj
akurat straszyć nas wścieklizną, to byś się żadnego psa nie
wystraszyła… Już ja cię znam. Tak że zapomnij już o całej tej
historii i… bawmy się dalej.
—
Dzięki, Emil! Od razu mi lżej. —
Michaśka odsapnęła, że całkiem na tchórzliwego durnia w oczach
chłopców nie wyszła. — A to, co
przeszłam, zapamiętam jednak do końca życia. Bo w życiu nie
byłam jeszcze tak przerażona. Mówię szczerze. Najpierw z powodu
wścieklizny, a potem z powodu… no, dość powiedzieć… z bardzo
śmierdzącego powodu… A w ciemnościach nie wiedziałam gdzie
wpadłam. Myślałam, że się tam utopię, bo grzęzłam w mulistym
dnie coraz bardziej… No dobra, Kamil, nie rób takiej rozweselonej
miny! Teraz wiem, co to za muł był, ale przedtem, skąd miałam
wiedzieć? Teraz tak sobie myślę, że to i dobrze, że nie
wiedziałam, bo chyba wcześniej umarłabym z obrzydzenia, a dopiero
potem bym się utopiła.
—
Biedna Michaśka! —
Emil pożałował przyjaciółkę.
—
Nie, biedna to ja chyba nie jestem. —
Michaśka poklepała Emila po ramieniu. —
Jestem…
—
Tylko pechowa —
dokończył Robek, chichocząc.
—
Pechowa, powiadasz…? Czy ja wiem? —
zastanawiała się Michaśka. — Ale
jedno, co jest pewne, mam zawsze szczęście. No, może bardziej w
nieszczęściu, ale zawsze to szczęście. A ono cieszy mnie jeszcze
bardziej niż samo szczęście.
—
No, to cieszymy się razem z tobą —
rzekł Robek z uśmiechem od ucha do ucha. —
A cieszymy się tym bardziej, że swoim szczęściem w
nieszczęściu szalenie ubarwiasz nam nasze wakacje.
—
Cieszę się szalenie! —
Michaśka parsknęła śmiechem i palnęła Robka po plecach. —
No to jak macie ze mnie tyle pożytku, to dla mnie też powinniście
coś zrobić…
—
Jasne! —
zadeklarował się Emil, spoglądając na miny Robka i Kamila. —
Gadaj co.
—
Nikomu ani mru-mru!
— Łeee, tylko tyle? — zdziwili się wszyscy chłopcy
naraz.
— Aż tyle... Bo zdaję sobie sprawę, że milczenie
jest dla was bardzo ciężkim zadaniem. Zawsze was jęzory swędzą,
aby o mnie przynajmniej Przemkowi poopowiadać, i to z szeroką gamą
ubarwienia. Nalać wody ile wlezie. Byleby tylko śmieszniej było i
było się z czego pośmiać. Już ja was znam, ananaski… O
cholewcia! Tak gadam i gadam i macam się po kieszeni spodni i dziwię
się, że mam latarkę, a przecież podarowałam ją Nysie wraz ze
spodniami. I teraz dopiero sobie uzmysłowiłam, że przecież mam na
sobie spodnie Emila. No i przypomniało mi się od razu, że
niestety, ale podarowałam Nysie też i moje pieniądze. Kurka wodna,
całkiem zapomniałam, że miałam je w kieszeni spodni.
—
Jakie pieniądze? —
zaniepokoił się Emil.
—
No, te sto złotych. Pięćdziesiąt złotych od
wujka Stacha i drugie pięćdziesiąt od waszego ojca. Na siłę
wcisnęli mi je, jak mówili: „za pracę przy żniwach”. A
przecież to była dla mnie przyjemność a nie praca. Sami
widzieliście jak się wzbraniałam i nie chciałam ich przyjąć.
Już chyba podświadomie wyczuwałam, że nie powinnam ich wziąć.
No i widzicie, straciłam je…
—
Nie martw się, Michaśka, my się złożymy i
damy ci pieniądze — pocieszał Emil.
— Co nie, chłopaki? Zgadzacie się?
—
Jasne! — Robek i
Kamil zgodzili się jednocześnie.
—
Ani mi się ważcie! —
wrzasnęła Michaśka.
—
Ja nie potrzebuję żadnych pieniędzy. I niech
wam nawet do głowy nie przyjdzie urządzać jakieś składki.
Pierwszy raz, tak na poważnie, pogniewałabym się na was. Mówię
serio!
— Nie błaznuj, Michaśka! —
Robek próbował ułagodzić kuzynkę, poklepując ją delikatnie po
ramieniu. — Przecież jesteśmy razem
i razem odpowiadamy za siebie. Sama zawsze mówiłaś: „jeden za
wszystkich, wszyscy za jednego”, więc w tym przypadku, też musi
tak być. Nie będziemy tolerować takich twoich widzimisię.
Porządek musi być!
—
Masz rację, że tak mówiłam. I dalej się tego
trzymam. Ale nie w tym akurat przypadku. —
Michaśka nie dawała za wygraną. —
Siedzę u was przez całe wakacje i jeszcze pieniądze mam za to
brać?... Rany, po co ja w ogóle pozwoliłam im wcisnąć je sobie
do kieszeni? Za karę chyba mi umysł zaćmiło głupotą, dlatego
nie wyciągnęłam ich wcześniej z kieszeni spodni, tylko łaziłam
z nimi cały czas… Miałam pewien plan związany z tymi pieniędzmi.
I teraz nici z mojego planu. No trudno, za głupotę trzeba płacić.
Ale to ja muszę za nią zapłacić. Nie wy. Wiem, że zawsze mogę
na was liczyć. I bardzo to sobie cenię. Ale wierzcie mi, nie w tym
przypadku. Nie, jeżeli chodzi o pieniądze. Nie, nie, i jeszcze raz
nie!
—
Michaśka, opamiętaj się! My chcemy dla ciebie
dobrze. — Robek nadal próbował stać
przy swoim. — Nie chcemy, żebyś
tylko ty ponosiła jakieś straty. Wszystkie nasze przyjemności
dzielimy na czworo, to wszelkie straty też muszą być na czworo
podzielone. I nieważne, kto z nas bezpośrednio przyczynił się do
powstania danej straty. Bo my i tak wszędzie jesteśmy razem. Strata
jest stratą, a nas jest czworo do jej ponoszenia. Kapujesz?!
—
Nie! — krótko i
zwięźle odpowiedziała Michaśka, a po namyśle dodała: —
Chłopcy, proszę was, ten jeden jedyny raz pozwólcie mi
samej ponieść moją własną stratę. Proszę!... Bo jak nie, to
się wkurzę i więcej do Pilcza nie przyjadę… No! Zapamiętajcie
sobie!
—
Ty szantażystko, ty! —
Robek objął ramionami kuzynkę i potarmosił nią, śmiejąc się
przy tym głośno. — Nie zapomnij, że
moje życzenie musisz spełnić, bo inaczej… myszy cię zjedzą.
—
Właśnie! I to z kopytami —
dodał od siebie Kamil, tarmosząc Michaśkę z drugiej strony.
—
A wtedy byłoby nam bardzo przykro —
podsumował Emil...
cdn.