Żeby być precyzyjną, podam oryginalną nazwę tego wydarzenia: "Mega Marsch Stuttgart die 100 Kilometer Challenge in Stuttgart und Umgebung 9-10.09.2023".
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że duma mnie rozpiera, gdyż moja Córka brała w nim udział, maszerując z kijkami Nordic Walking. Jak ona to wytrzymała, nie mam pojęcia.
Jesteśmy usportowioną rodziną, to fakt, ale maszerować tyle kilometrów w upalny dzień i całą noc, to nie byle jaki wyczyn i ciężko jest mi to sobie wyobrazić.
Przyznam szczerze, że martwiłam się o nią... Tak normalnie, jak każda matka. Tym bardziej że akurat dzień przed zawodami, pech chciał, zraniła sobie środkowy palec u prawej nogi. Myślałam, że z tego powodu zrezygnuje ze startu, ale nie! Nie moja uparta Córka.
Start miał miejsce w sobotę w południe. Trzeba było pokonać 100 km trasę wokół Stuttgartu w ciągu 24 godzin. W zawodach startowało 1226 zawodników. W różnym wieku. Najwięcej było młodych mężczyzn, szli jak burza.
Wiele osób jednak już na początku rezygnowało, schodząc z trasy. Pewnie nie wszyscy mogą znieść taki ogromny wysiłek w upalny dzień.
Nie byłam tam obecna, ale miałam cały czas kontakt z Zięciem, który czuwał bezpośrednio nad swoją Żoną i na wyznaczonych punktach podrzucał jej coś odpowiedniego do jedzenia i picia. No i przede wszystkim świeże i suche ubranie, łącznie z butami, bo też po takim wysiłku w niemiłosiernym upale moja kochana zawodniczka co kilkadziesiąt kilometrów była mokra jak szczur. Zięć potem zdawał mi relacje, jak się sprawy mają i wysyłał zdjęcia.
Szczęśliwe Dziewczyny tuż przed startem z mapką trasy do pokonania. Jeszcze nie wiedzą, co je czeka. ;)
Obie w punkcie regeneracyjnym po pokonaniu 50 km. Oklejają plastrami pęcherze na stopach. Godzina 22:00.
A tu w kolejnym punkcie regeneracyjnym po pokonaniu 63 km. Godzina 2:00.
Córka zakończyła marsz o godzinie 6:00 w niedzielę. Tak jak sobie zaplanowała przed zawodami, uzgadniając ze swoim centrum dowodzenia, chciała pokonać trasę 80 km, no i pokonała. Dokładnie 81 km, maszerując po wzniesieniach wokół miasta. A wzniesienia te rozciągają się na wysokości ponad 1560 m n.p.m. Czyli musiała zasuwać raz w górę, raz w dół... Najpierw w upale, a później całą ciemną noc.
Tak zwane lizanie ran po zawodach... O rany, jakie pęcherzysko urosło! Bólu nie czuć, adrenalina jeszcze działa. :D
Wcześniej, 2,5 tygodnia temu, Córka brała udział w zawodach wokół naszego miasta na dystansie 60 km i zaliczyła je bez większego wysiłku. Teraz chciała pobić swój rekord o 20 km. I to się jej też udało... Już planuje na wiosnę wziąć udział w jakiś zawodach i koniecznie pokonać całe 100 km. Taki z niej uparciuch!
A muszę przyznać, że w sportach wyczynowych ma już doświadczenie. Po urodzeniu trzeciego dziecka już po paru miesiącach zaczęła biegać na dystansie 10 kilometrów. O jednych takich jej niezwykle ważnych zawodach w mieście Tübingen pisałam tutaj > Tübinger ERBE-Lauf, publikując tam wiele ciekawych zdjęć (m.in. mistrza olimpijskiego, które te zawody organizował i sławnego piosenkarza, który je otwierał) oraz kilka filmików (m.in. z finiszu Kenijczyków).
Oto jedno ze zdjęć z tamtego wydarzenia. Zrobiłam je tuż przed startem. Na nim Córka wraz ze swoją trójeczką dzieci i koleżankami: