I tak codziennie od nowa w tym samym miejscu. A miejsce to, to zewnętrzna część drzwi ogrodowych pod żaluzją. Uparł się i nie ma na niego rady. Ja mu tę jego misternie utkaną sieć niszczyłam, a on za jakiś czas tkał ją od nowa.
Nie niszczyłam mu ją celowo. Gdzież tam! Niechcący. Do jej dewastacji dochodziło wtedy, kiedy, siedząc przy biurku, spuszczałam żaluzję, aby uchronić się przed niemiłosiernie grzejącym słońcem. No i za każdym razem sieć pająka poszła się... Biedulka!
Na czwarty dzień tej kołomyi już mi się naprawdę żal go zrobiło i nie spuściłam już żaluzji. Postanowiłam zaciągać tylko kotary. Nowej sieci już niestety nie było. Pająk pewnie był już tak zmęczony, że nie miał siły na taką syzyfową pracę.
Tego dnia już samego rana, przed upałem, pojechałam do lasu na kijki. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po powrocie do domu znów sieć zobaczyłam. Oczywiście w tym samym miejscu, tej samej wielkości i o tej samej fakturze. Nawet sam tkacz na niej jeszcze był.
Na mój widok pracuś jednak szybko spinkolił. Po chwili znalazłam go w baseniku ogrodowym. Wtedy już nie uciekał. Kiedy robiłam mu sesję zdjęciową, spokojnie ją znosił. Momentami się poruszał, ale trwał w tym samym miejscu, wlepiając we mnie swoje malutkie czarne oczka.
Dodam tylko, że krzyżak ogrodowy jest niegroźny dla człowieka. Swoim jadem poraża wyłącznie drobne owady zaplątane w jego sieci... Musi się czymś odżywiać.
Dopiero teraz doszłam do tego, że to nie pierwsza moja przygoda z krzyżakiem. W zeszłym roku opisałam inną przygodę pt. "Krzyżak, nieproszony gość wieczorową porą". Przygoda inna, ale rozgrywała się niemalże w tym samym miejscu.
Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"