piątek, 29 września 2023

Choć lata mijają, wspomnienia pozostają... i na teraźniejsze życie mocno wpływają

Jak wspomnę moje dzieciństwo i młodość, przypominam sobie, iż zawsze najchętniej bawiłam się z chłopakami. Zwłaszcza w aktywnych zabawach na powietrzu. Z dziewczynami jakoś nie bardzo mi zabawy wychodziły. Bo też dziewczyny denerwowały mnie czasami niesamowicie. Wystraszone to to jakieś. Powolne. Nieużyte, jedna z drugą. Tego się boi, to ją przeraża, tego się brzydzi, to dla niej za trudne, to niemożliwe… itd… itp. A już najbardziej wnerwiały mnie takie, które się myszy albo pająków bały. O rany, jak można się bać takich małych stworzonek? Do dziś tego pojąć nie mogę. Jedynie z Jolką miałyśmy wspólny język, choć nie w każdej sprawie, ale jednak najbardziej żeśmy się dogadywały.



Nie wiem, czemu tak ze mną było, że bardziej chłopięca byłam w zabawach i czasem nawet i w zachowaniu. Chociaż co do ubrań, to już dziewczęca byłam, że ho ho! Mama, jako że sama szyła mi i moim dwóm starszym siostrzycom większość ubrań (zwłaszcza sukienki) miała czasem nie lada kłopot, aby mi dogodzić. Byłam wymyślata okropnie. Pamiętam, że nie lubiłam zbyt dużo jakichś tam falbanek, falbaneczek, ani żabotów.

A może dlatego, taki dziwoląg był ze mnie, bo miałam urodzić się chłopcem? Wszak moi rodzice bardzo marzyli o synu. Dwie córeczki już mieli. Pewnie to ich ogromne marzenie miało taką moc oddziaływania, że choć zrobiłam im psikusa i się dziewczynką urodziłam, to jednak urodziłam się z wyższą dawką testosteronu niż normalnej dziewczynce przynależna.

Nieraz mi to wypominali, że miałam się chłopcem urodzić, bo i tak dawałam im „popalić” jak nie jeden, a kilku chłopców naraz. Pewnie tak było, że słysząc ich ciągłe gadki o syneczku, już jako embrion w łonie matki nachapałam się testosteronu ponad miarę. Tak na wszelki wypadek. Bo skąd mogłam wiedzieć przez te nudne dziewięć miesięcy w okropnej ciasnocie, że żaden ogonek mi nie rośnie? I że mnie jednak dziewczynką spłodzili. A sama przecież nie miałam wpływu na swoją płeć.

Przyszłam więc sobie na świat dziewczynką, ale z chłopięcą dawką testosteronu. Bo jeśliby wierzyć naukowcom z University of Liverpool, to chyba tak było. A oni właśnie dowiedli, że u osób płci obojga, będących posiadaczami palca serdecznego dłuższego od palca wskazującego, jak nic, wskaźnik stężenia testosteronu we krwi jest wyższy, niż norma przewiduje.

A ja akurat jestem posiadaczką takowego serdecznego paluszka… Ba, nawet dwóch. Naukowcy udowodnili też, że to właśnie testosteron w życiu płodowym wpływa na proporcję palców. I im bardziej palec serdeczny jest dłuższy od wskazującego, tym więcej testosteronu działało na płód. Że to właśnie testosteron w życiu płodowym wpływa na budowę mózgu i kształtuje zachowanie człowieka w dorosłym życiu. Osoby z taką proporcją palców są odważne, twarde, nieustępliwe, potrafią walczyć, ale są też mniej egoistyczne. No i udowodnili właśnie jeszcze to, że dziewczynki z takimi paluszkami wolą zabawy chłopięce i chłopców jako uczestników wspólnych zabaw. Ha, no to wypisz, wymaluj — ja.

Zresztą, pal sześć wszelkich naukowców, bo ja sama też wiem, że cosik mi nieraz we krwi buzuje, i to jak oszalałe… Toż musi to być testosteron. No bo co by innego?

Dobrze mi się jednak żyje z takim buzowaniem… chociaż jestem przez to większą ryzykantką w życiu niż większość istot rodzaju żeńskiego, a w niektórych przypadkach i męskiego. Czasami aż tak bardzo, iż sama siebie się boję. Bo nie wiem, jak daleko w tym ryzykowaniu mogę się jeszcze posunąć. Ale że lubię się bać, bo to jeszcze dodatkowo i adrenalinka buzuje mi we krwi, nieraz w życiu balansuję nad przepaścią. W dosłownym i niedosłownym tego słowa znaczeniu.

Na szczęście, mam chyba szczęście, bo jak do tej pory, z każdej ryzykownej sytuacji wychodziłam cało. Może też dlatego, żem w niedzielę rodzoną? No, serio, akurat w niedzielę przyszłam sobie na świat… A co?! Musiałam się postarać, aby moje przyjście było bardziej spektakularne, skoro już po myśli rodziców nie było.

Od najmłodszych lat słyszałam: — "Gdzie diabeł nie może, tam Mintka* pośle”. Czasem jeszcze i dziś słyszę. Ale lubię siebie taką, bo też moje życie było i jest bogate w przygody. Ciągle coś się dzieje. Nie znam słowa „nuda”.

Moja testosteronowa dziwolągowatość nie tylko ryzykanctwem się objawia, ale też potrzebą niesienia pomocy innym. Za wszelką cenę. Nigdy nie przeszłam obojętnie obok człowieka potrzebującego pomocy. Ba, nawet do bójki potrafiłam się wmieszać, kiedy widziałam, że biją słabszego. Nieraz przez to zdarzało mi się z podbitym okiem chodzić. Nigdy jednak tego nie żałowałam. W takiej sytuacji zawsze reaguję. Bez wahania. Już tak mam. To jest silniejsze ode mnie.


I choć lata mijają i cyferek nieubłaganie mi w dzień urodzin przybywa, to jednak buzowanie testosteronu ciągle jeszcze czuję. Może już nie jego nadmiar, ale wiem, że nadal wpływa na moje codzienne życie. Z czego jestem bardzo zadowolona, bo starzeję się wolniej, ale z godnością — na swą własną miarę... I oby tak było do końca moich dni.


* Mintek — tak w dzieciństwie nazwał mnie dziadziuś, żeby było bardziej chłopięco — Halintek-Mintek.