wtorek, 28 lutego 2023

Zdziwko w Internecie

 

Internet żyje swym własnym życiem,

wie o tym każdy, to nieodkrycie,

czasami jednak zdziwić potrafi,

jak znajdziesz siebie nie w tej parafii. 



Swoim zwyczajem w trakcie gotowania obiadu słucham aktualnych wiadomości w Internecie oraz wypowiedzi różnych polityków. W miniony piątek padło na Leszka Millera, na jego Live Chat z 23 lutego.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy nagle po prawej stronie, w miejscu, gdzie zapowiadane są kolejne filmiki, zobaczyłam... siebie, to znaczy moje zdjęcie — w relacji z konferencji Polski 2050.

No coś takiego! A to co się dzieje?! O co tu chodzi? — myśli zakotłowały mi się w głowie.

Przez chwilę zastanawiałam się, co też może być tego powodem. Jednak nic budującego do głowy mi nie przychodziło. W końcu parokrotnie wyłączałam i włączałam YouTube, moje zdjęcie ciągle tam jednak tkwiło.

Zdziwko mnie wzięło niesamowite. Bo jak to tak?! Z Polską 2050 nie mam nic wspólnego, a tu nagle taki numer?

Czekałam parę dni, z myślą, że to się jakoś samo wyjaśni, ale nie, do tej pory się nie wyjaśniło. Nie wiem, co mam o tym myśleć.


niedziela, 26 lutego 2023

Zabawy Krzysia i Janeczki

Janeczka radośnie

bawi się w ogrodzie

lalkami Barbetki`s

o pięknej urodzie.



Buduje im wszystkim

z dużych klocków Lego

wspaniałe pokoje

koloru żółtego.


Wyprawia im także

letni pokaz mody,

i w spodniach, i w sukniach,

ale też i w body.

 

***

Mały Krzysiu lubi

bawić się autkami.

Zaraz po śniadaniu

stawia je parami.

(Autka z Internetu)

 

Potem im z uśmiechem

urządza wyścigi.

Nie byle też jakie,

bo T-racers Ligi.


Jakże wtedy głośno

u Krzysia w pokoju.

Wyścigi to emocje;

okrzyki: — Do boju!

 

***

Potem dzieci razem,

po pysznym obiedzie,

grają w gry planszowe,

Safari” prym wiedzie.


Krzysiu i Janeczka,

grając, też się uczą,

bo zwierzęta kochają

i im dobrze życzą.


sobota, 25 lutego 2023

Bajka o biegającym Winniczku

 

Wesoły Winniczek biega po dworze,

Szybko coraz szybciej — najszybciej jak może.

Chichrają się z niego dwa przydrożne maczki;

Kwaczą rozbawione kolorowe kaczki.



Winniczek jednakże nikogo nie słyszy.

Co sił biegnie dalej, coraz głośniej dyszy.

Chce wszystkim pokazać, że biec chyżo umie

I stanąć na mecie, odważnie i dumnie.



Niestety do mety w ogóle nie dotarł.

Tchu mu wszak brakło. O kamyk się oparł,

I dysząc okropnie, rzekł mądre słowa:

Bieg jednak nie dla mnie! — i w domku się schował.

 



Z bajki tej morał wypływa taki:


Nim przejdziesz do czynu, mierz siły na zamiary,

abyś potem nie musiał tracić w siebie wiary.

***

Każdy z nas jest inny i ma inne zdolności.

Kto jest zawsze sobą, poszerza sprawności.

***

Nie staraj się na siłę wchodzić w czyjeś role,

a jeśli już to tylko w przyjaciół kole.

 

czwartek, 23 lutego 2023

O tym, dlaczego pisiory się tak roztyły

Pisowska posłanka w obronie z nagła otyłych pisiorów błysnęła intelektem i w reżimowej TVP obwieściła:

— „My nie mamy wpływu na swój wygląd”.

A kto, się pytam? Chyba nie Pan Bóg?

Z jej słów ma wynikać, że wszystkie roztyte w ostatnich siedmiu latach pisiory się rozchorowały? Czy jaka choinka?! Bo tylko choroba może być wytłumaczeniem, że nie ma się wpływu na swój wygląd... i to też nie do końca.

Kto żre bez umiaru, pęcznieje w oczach, i tak nam właśnie z dobrobytu (za nasze) pisiory napęczniały... Ot i cała prawda!


Moja satyra z dnia 12 stycznia br. m.in. o tym właśnie mówi:


Trudno będzie obalić PiS

 Przez siedem wszak ostatnich lat

waga partii mocno wzrosła...
Nie o ważność jednak chodzi,
lecz o tuszę każdego posła.*
 
 
(zdjęcie z Internetu) 
 
 

Się obżarli, obłowili,

spuchli tęgo z dobrobytu,
tak im służą Polską rządy...
A lud pieje wciąż z zachwytu.
 

Władzy przeto nie oddadzą,

zrobią wszystko — co w ich mocy,
A że moc ich leży w służbach,
bój się ludu nawet w nocy.

***

Tyko PADzik jakby zmądrzał,

nabrał siły i odwagi...
myśląc o swej już przyszłości,
rezolutnie spada z wagi.

 

* Przez siedem ostatnich lat waga PiS bardzo wzrosła… w kilogramach. ;)

 

Mamy przedwiośnie?

Wygląda na to, że tak. Sprawdziłam. Jak? Ano tak, że swoim zwyczajem, jak co roku, w połowie lutego popędziłam nad leśny potoczek i upewniłam się, czy jest zamarznięty, czy płynie wartkim nurtem. Bo z nim jest tak, że jeśli jest zamarznięty, znaczy, że zima jeszcze potrzyma, jeśli zaś płynie wartkim nurtem, oznacza niezbicie, iż właśnie zaczyna się przedwiośnie.

 


Poznaję też po ptaszkach odwiedzających mój ogród. Głośniej śpiewają i już nie potrzebują dokarmiana. W mroźne i śnieżne dni zawsze je dokarmiam. Z moich obserwacji wynika, że najwięcej korzystają z niego kosy i sikorki.

Tym razem miałam też sarenki w ogrodzie. Kiedy leżał śnieg i nawet kiedy się już stopił. Od trzech dni już ich jednak nie widzę. Pewnie poczuły przedwiośnie i wróciły do lasu. Oby! Bo tam ich miejsce... Chociaż je bardzo polubiłam.

Też w samym lesie wyraźnie widać zmiany. Jeszcze parę dni temu trochę śniegu gdzieniegdzie leżało. Zwłaszcza w tych miejscach, gdzie słońce mało operuje. Jednak dzięki dodatniej temperaturze już go nigdzie nie widać.

 

Natomiast w moim ogrodzie przebiśniegi pięknie kwitną już od przeszło dwóch tygodni. Nawet żonkile wypuściły już listki z ziemi. Ba, nawet tulipany... Hmm, tyle tylko, że je sarenki nieco oskubały podczas ostatniej u mnie wizyty. U córki z kolei natknęłam się na piękne, delikatne krokusiki.

No i co?! Ano to, że już śmiało można powiedzieć:

Mamy przedwiośnie!

 

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


środa, 22 lutego 2023

Z poślizgiem, ale szczęśliwym trafem bez szwanku

W minioną sobotę wybrałam się na wędrówkę rowerową nieświadoma sytuacji na leśnych dróżkach. Jak się później przekonałam, na każdej królował lód na przemian z błotem pośniegowym. Gdybym wcześniej o tym wiedziała, pewnie roweru bym nawet nie wyciągała. Poszłabym na kijki. Jednak skoro się już wybrałam, to wrócić nie mogłam.

Z natury jestem uparta... I nie ma zmiłuj. Jak już coś postanawiam, robię wszystko, aby postanowienie to zrealizować do końca. Także wędrówkę rowerową zaliczyłam. A jakże! Chociaż mogłam zawrócić, jak tylko do ściany lasu dojeżdżałam i zobaczyłam, że droga ni jak nie nadaje się do jazdy rowerem i się domyśliłam, co może mnie czekać w głębi lasu. Nie zawróciłam jednak.



Ślisko było jak na lodowisku, nie tylko z powodu lodu, ale także błota pośniegowego. Dałam jednak jakoś radę. Ani razu nawet nie wyrżnęłam. Tyle że byłam totalnie oblepiona błotem.

 


Do domu wróciłam brudna jak nieboskie stworzenie, ale rześka i szczęśliwa. Raz, że udało mi się wrócić w całości, a dwa, że nawdychałam się dużo świeżego powietrza. A świeże powietrze i leśne widoki na każdego działają dobroczynnie. Bez względu na pogodę... Chyba że z nieba żabami ciepie albo wali piorunami.

Już nawet w styczniu była lepsza pogoda do rowerowania. W ciągu miesiąca udało mi się zaliczyć nawet kilka pięćdziesięciokilometrowych wędrówek każda. Było zimniej, to fakt, ale ani razu nie zmarzłam. Jak się ostro pedałuje, to się poci. W moim przypadku tym bardziej, gdyż jeżdżę tylko leśnymi dróżkami po górach. To jak tu się zdrowo nie napedałować... i nie napocić? Za każdym razem do domu wracałam zadowolona i pełna wrażeń... I o to mi chodziło! Też za każdym razem.

Jestem zdania, że jeśli się ma możliwości, a przede wszystkim chęci, dobrze jest wykorzystywać każdą pogodę — na jakąś aktywność fizyczną — ku zdrowotności i przyjemności.

Rowerem jeżdżę cały rok na okrągło. Tylko w zimie siłą rzeczy nie tak często jakbym chciała. Należę jednak do osób dość odważnych, toteż ryzyko mi niestraszne. Mam tak od dziecka. Brawury zaś nie znoszę. Najbardziej lubię jeździć sama. Nikt mnie wtedy nie strofuje i nie narzeka.

Pamiętam jak kilka lat temu, któregoś dnia lutego, też mi się przytrafiło jeździć po lesie w czasie odwilży i też byłam porządnie strzaskana błotem, ale zwykłym, nie pośniegowym. Wracając do domu, postanowiłam ostatni odcinek drogi z góry nie pokonywać leśnymi dróżkami a pięciokilometrową asfaltówką przeznaczoną dla leśników. Droga ta wiedzie przez gęsty las bezpośrednio do miasta, tyle że ostro w dół. Rzadko nią jeżdżę. Tylko wtedy, kiedy mam jakiś poważny powód. W tamtym dniu był nim mocno zabłocony rower, którym coraz trudniej mi się pedałowało. W upalne dni też mi się czasem zdarza po niej śmigać. Z prostej przyczyny, aby się nieco ochłodzić. Na niej jest zawsze dużo niższa temperatura, ponieważ słońce tam prawie w ogóle nie dociera.

Wtedy w lesie temperatura oscylowała w granicach czterech do pięciu stopni plus. Nie przyszło mi więc na myśl, że na asfaltówce może mi coś zagrażać. Niestety, zagrażało, i to bardzo.

Nieświadoma złej sytuacji na drodze i jakiegokolwiek ryzyka, jak zwykle puściłam się z górki, osiągając zawrotną szybkość jak na rower (lubię szybką jazdę), kiedy nagle zauważyłam, że czarny do tej pory asfalt zmienił kolor na biały. I to na całej swej szerokości.

Tylko nie to! — wrzasnęłam w myślach.

Jednak to było to, czyli szron na drodze. Droga tak mocno była zaszroniona, że za czorta nie można było hamować. A ja tu z górki pędzę jak szalona. Spróbowałam jednak lekko nacisnąć na hamulce, by choć trochę zmniejszyć szybkość, ale tak rowerem zarzuciło, że ledwie udało mi się go wyprostować i nie wyrżnąć. Nie powiem, wystraszyłam się na dobre.

Zabiję się jak nic! — jęknęłam z przerażenia.

Rower nabierał coraz większej szybkości, a ja nic nie mogłam zrobić tylko pruć drogą w dół na złamanie karku. Przed oczami stanęło mi całe moje życie i moi bliscy.

Muszę się jakoś ratować! No przecież nie mogę tak głupio zginąć! — przez głowę przeleciała mi desperacka myśl.

Natychmiast poderwałam się z siodełka i stanęłam na pedałach, schylając się pod odpowiednim kątem. Liczyłam na to, że balansując ciałem, choć trochę wyhamuję szybkość. A gdyby jednak nie, gdyby mi przyszło mimo wszystko wpaść w poślizg i z niego nie wyjść, to może z takiej pozycji w trakcie spadania udałoby mi się przynajmniej zwinąć w tak zwaną „starą skarpetkę” i w zderzeniu z asfaltem mniej się poturbować.

Na szczęście moja opatrzność czuwała nade mną. Udało mi się nie wyrżnąć. Na ostatnim kilkusetmetrowym odcinku przed wjazdem do miasta ta nie przyjazna rowerzystom droga znów była czarna.

Dzieciom nawet nie wspomniałam o tej mojej przygodzie na rowerze, bo znów bym dostała opieprz. No, może bardziej od córki, bo syn jest tak samo szalony jak ja i ma więcej dla mnie zrozumienia... W końcu urodziłam go w dniu swoich urodzin. A i imienin, żeby było śmieszniej.

 

wtorek, 21 lutego 2023

Sarenki wybrały życie w mieście?

Na to wygląda, bo znów są u mnie w ogrodzie. Co drugi albo trzeci dzień. Nawet jeden jelonek dokooptował do nich. Nie powiem, martwi mnie to. Wcześniej myślałam, że to tylko z powodu drwali i ich głośnych pił uciekły z lasu, szukając spokoju. Bo z powodu obfitego śniegu w lesie z pewnością nie, gdyż pokarm nawet w najbardziej śnieżną i mroźną zimę mają zapewniony przez leśniczych. Jak zawsze.

To co się z nimi właściwie stało, że teraz, kiedy drwale skończyli już swoje prace i śniegu w lesie prawie już nie widać, a one znów zjawiły się u mnie w ogrodzie?

Zauważyłam też, że nawet niekiedy śpią u mnie. Za każdym razem jest ich cztery. Myślę, że to są ciągle te same, plus ten jelonek. Tę jedną odważną sarenkę poznaję najbardziej, bo tylko ona podchodzi bliżej do mnie. Inne na mój widok wycofują się w głąb ogrodu.

Naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim myśleć i co z nimi mam zrobić? Leśniczego do tej pory jakoś nie udało mi się w lesie spotkać. One mnie w zasadzie nie przeszkadzaj, ale przecież to nie jest normalne, aby błąkały się po mieście. Toż mogą wpaść gdzieś pod samochód, albo jacyś źli ludzie krzywdę im zrobią.

Może powinnam zadzwonić do jakiegoś Ośrodka Opieki nad Zwierzętami i zameldować o tym fakcie? A może one jednak z wiosną poczują zew natury i same wrócą do lasu?... Byłoby wspaniale. Poczekam więc jeszcze trochę i zobaczę, co się będzie z nimi działo.

 

 

Na zdjęciu widać, że ta odważna sarenka stoi bez ruchu i patrzy na mnie. Inne zmykają, chowając się w głębi ogrodu. Widać tylko pupę ostatniej zmykającej sarenki. A może to zad jelonka? Tak szybko w podskokach zwiewały, że trudno mi było je rozróżnić.

 

* Człowiek upośledza naturalne środowisko dzikich zwierząt

* Sarenki wróciły do mojego ogrodu


niedziela, 19 lutego 2023

Wiosna stoi u progu?

Zima w tym roku daje nam w kość. Jest jakaś dziwna i bardziej upierdliwa. Bo albo śnieżna potwornie, albo mroźna niesamowicie, albo znów wiosną pachnąca. Na szczęście czas jej już kończy się powoli. Jeszcze trochę i będzie się zbierać do odwrotu. I dobrze! Zresztą, żadna to łaska. Taki jest porządek świata.

Z wielkim żalem żegnać się z nią chyba nie będziemy, wszak nadchodzi czas na najpiękniejszą porę roku, budzącą do życia przyrodę, i nie tylko, bo i ludzi także.

Póki jednak to nastąpi, póki odwrót zimy stanie się faktem, sprawdzam na dworze, czy natura jest już gotowa na tę zmianę pór. Efekt? Ano taki, że... aż serce się raduje. Otóż od kilku dni w moim ogrodzie kwitną już najcudowniejsze kwiatuszki. Tak, najcudowniejsze, bo niezaprzeczalnie zwiastują one wiosnę.


 

— Wnet cię zimo pożegnamy. Powoli kieruj się już na półkulę południową. Wprawdzie został jeszcze miesiąc twojego u nas panowania, ale przebiśniegi pięknie kwitnące w lutym dają nam nadzieję, że jednak szybciej się z tobą rozstaniemy... I dobrze!


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Kiedy niebo tonie w odcieniach purpury

Cudowny był u nas wczoraj zachód słońca. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w aż tak intensywnych kolorach niebo widziałam.

Czytałam niedawno, że nad Europą już od jakiegoś czasu obserwuje się nietypowe zachody słońca — w różnych odcieniach purpury. I że przyczyną tego zjawiska są wulkany, które w czasie erupcji wystrzeliwują w atmosferę setki tysięcy ton dwutlenku siarki, a także drobne pyły. A że aerozole mają zdolność do rozpraszania niebieskiego światła w atmosferze i kiedy wymieszają się z tradycyjną czerwienią zachodu słońca, wtedy właśnie możemy podziwiać tak bajecznie kolorowe niebo.

Miejmy nadzieję, że to tylko wulkany, straszliwie niebezpieczne skądinąd, są tego zjawiska przyczyną.

 

Niebo nad moim ogrodem — wczoraj.


Niebo nad moim ogrodem - cztery lata temu pewnego zimowego wieczora.


A to piękne niebo uwiecznił mój syn dwa lata temu w czasie urlopu we Włoszech. No cóż, do Etny było niedaleko.  


Z cyklu: „A niebo nad nami”


piątek, 17 lutego 2023

Yamka i Moki z wizytą u wuja Kokhi

 

Indiańskie dzieci, Yamka i Moki

wybrały się dziś do wuja Kokhi.

Wujo radośnie dzieci powitał

i do siedzenia im matę podał.


Zmęczone dzieci chętnie usiadły,

po długiej drodze wszak z sił opadły.

Czekając aż wuj gawędę zacznie,

draże ze smakiem chrupały grzecznie.


Dzieci kochają gawędy wuja,

są wiarygodne, wszak wuj nie buja.

Słuchają ich zawsze z zapartym tchem,

otwartą buzią i chłonnym uchem.


Najbardziej lubią te z czasów dawnych,

o dziejach Indian znanych i sławnych.

To ich historie zapamiętują,

wielki szacunek do wszystkich czując.


W końcu czas przyszedł ogień rozpalić.

Yamka i Moki na to czekali...

Ogień to życie, to też zabawa

i spotkań Indian piękna oprawa.




środa, 15 lutego 2023

Przepowiednie Irlmaiera*

 

Podłe psychole rujnują nasz świat,

pozostawiają po sobie zgliszcza.

Na nich już nigdy nie urośnie kwiat...

Ziszczają się wizje sławnego wieszcza:


Ludzkość znów czeka czas niepokoju,

wojen tyranów, klęsk żywiołowych,

ataków, gwałtów, morderstw, rozboju,

płaczu, depresji, spuszczania głowy.



Lecz kiedy przyjdzie tyranów koniec,

kiedy Bóg wyprze zło z tego świata,

ludzkość odtańczy pokoju taniec,

znów każdy będzie bratem dla brata.


Ludzie rozpoczną życie od nowa,

tam, gdzie pradziadowie rozpoczynali.

Planeta Ziemia żale swe schowa...

Ludzie już będą o rytm jej dbali.



* Alois Irlmaier (1894 —1959). To słynny bawarski wizjoner, który w swoich wizjach opisuje między innymi III wojnę światową, która ma nadejść. Także katastrofy naturalne oraz wykorzystanie śmiercionośnego pyłu, który zdziesiątkuje ludzkość. Wśród wielu jego wizji znalazła się też inwazja armii rosyjskiej na Słowację i Czechy. Okupacja Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD), Polski, Czechosłowacji i Węgier.

Opowiadał też o potężnych siłach rosyjskich wojsk, które zajmą Europę Środkową, przechodząc przez Ukrainę na zachód do Lwowa (ówczesny Leopolis).

Miał także wizje wybuchu wojny domowej w Rosji. Widział dużo zwłok na drogach, aż tyle, że nie można było ich usunąć. I o tym, że wielcy spośród przywódców partii popełniają samobójstwo, a ich krew zmywa wszelkie winy.

Widział również szerzącą się inflację i spadek wartości pieniądza wraz załamaniem się waluty europejskiej.

Miał także pozytywną wizję. Mówił, że po katastrofie zmieni się klimat. Będzie dużo cieplej. Że każdy będzie się mógł osiedlić w dowolnym miejscu na świecie. Że ciężkie czasy ludzkość będzie miała za sobą i na długo nastanie pokój. Ludzie będą musieli jednak rozpocząć życie tam, gdzie rozpoczynali ich pradziadowie.


poniedziałek, 13 lutego 2023

Niedoszła topielica

Lato jest piękne tego roku. Przed dwoma tygodniami wróciłam z dziećmi i psem znad morza. Byliśmy tam prawie trzy tygodnie. W Międzyzdrojach. Po powrocie do domu wyszykowałam córkę na kolonię do Wisły. Po raz pierwszy wybywała z domu beze mnie. Sama. Bardzo to przeżywałam. Ona z kolei była tym faktem wniebowzięta. Po tygodniu pojechałam wraz młodszym synem ją odwiedzić. Nadal była wniebowzięta. Tak bardzo się jej te kolonie podobały.

Skoro tak, skoro mogę być o nią spokojna, postanowiłam w tym czasie ruszyć z synem w Polskę. Wakacje przecież ciągle trwały. Okazja nadarzyła się całkiem fajna, bo szczęśliwym trafem moje obydwie siostry ze swoimi rodzinkami od tygodnia urlopowały już nad jeziorem Kuźnickim. Z tym że najstarsza siostra na polu namiotowym, a średnia, ze względu na kilkumiesięczną córeczkę i małego syneczka, u teściów w pobliskiej miejscowości.

Siostry nie musiały mnie zbyt długo zachęcać. Spakowałam się natychmiast. Ze szkoły, gdzie pracowałam, wypożyczyłam sobie wygodny namiot… i w drogę! Po paru godzinach zbliżaliśmy się już do celu podróży.

Nad jeziorem Kuźnickim bardzo mi się podobało. Synowi również. A naszej suczce Malwinie dopiero. Na polu namiotowym czuła się w swoim żywiole. Potrafiła mi znikać nawet na godzinę.

Po tygodniu naszego tam pobytu najstarsza siostra miała zaplanowany powrót do domu. Kończył jej się urlop. Ja ze swoją ferajną miałam zamiar urlopować jeszcze kolejny tydzień. Aż do zakończenia kolonii córki.

Z samego rana, kiedy siostra wraz ze swoją rodzinką pakowała już swoje rzeczy do samochodu, postanowiłam przed ich pożegnaniem skoczyć nad jezioro celem porannej toalety. W moim namiocie wszyscy jeszcze spali (mój syn i najstarszy syn średniej siostry), łącznie z Malwiną. Szybko przebrałam się w strój kąpielowy, złapałam za ręcznik i kosmetyczkę i ruszyłam w stronę jeziora. Moja siostra na mój widok zawołała:

A ty gdzie się wybierasz?! My za niedługo będziemy wyjeżdżać.

Ja tylko wymyję zęby i za jakieś dziesięć minut będę z powrotem! — odpowiedziałam i przyśpieszyłam kroku.

Kiedy znalazłam się już nad jeziorem, weszłam do wody i zaczęłam się myć... I tak mi nagle ona zapachniała, że zachciało mi się choć parę minutek popływać. Rzuciłam na brzeg ręcznik i szczoteczkę i na główkę wskoczyłam do wody. Och, jak cudownie się pływało! Woda cieplutka, spokojna, nikogo nigdzie nie widać... Sielanka.

Z myślą o siostrze, postanowiłam płynąć tylko wzdłuż brzegu, by wnet wyjść z wody. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy nagle usłyszałam groźny męski głos dochodzący nie wiadomo skąd:

A pani co se nie myśli! Płoszy nam pani ryby... Cholera jasna!

Wystraszyłam się. Wzrokiem zaczęłam szukać miejsca skąd mógł dochodzić ten głos. Znalazłam. Zobaczyłam trzech facetów stojących w zaroślach z wędkami w rękach.

Przepraszam bardzo! — krzyknęłam w ich kierunku. — Już znikam!

Wrócić tak po prostu tą samą drogą nie mogłam, bo znów bym im ryby wypłoszyła. Zmieniłam więc kierunek i szybko zaczęłam płynąć w głąb jeziora. Chciałam to ich miejsce wędkowania ominąć szerokim łukiem i dopłynąć do pomostu, i stamtąd też brzegiem wrócić po swoje rzeczy.

Płynąc tak i płynąc, ciągle pamiętałam o siostrze czekającej na mnie na polu namiotowym. W końcu odwróciłam głowę i zaglądnęłam do tyłu. Chciałam sprawdzić, czy już wystarczająco daleko jestem od brzegu. Byłam. Zaczęłam się więc kierować w stronę pomostu. Zbliżając się do niego, poczułam nagłe szarpnięcie i tak jakby mnie jakieś macki obłapywały.

Rany! Wodorosty! Tylko nie to! — wrzasnęłam w myślach.

Odruchowo zaczęłam walić nogami i rękoma jak oszalała, żeby mnie całkiem nie omotały. Do pomostu nie było już daleko. Pomyślałam więc, że i głębokość jeziora w tym miejscu musi być niewielka. Chciałam stanąć na dnie i się wyzwolić od tego podwodnego niebezpiecznego zielska. Szok! Nie dotknęłam dna. Poczułam za to, że mnie jeszcze mocniej oplątuje. Woda zaczęła mi się wdzierać do ust.

Nie bardzo pamiętam, jak mi się udało wyrwać z jego śmiertelnego uścisku. Pamiętam tylko, że widziałam śmierć w oczach i zapłakane twarze moich dzieci. Myślę, że to właśnie ich widok dodał mi jakiejś nadprzyrodzonej siły.

Ocknęłam się, dopiero kiedy leżałam już na pomoście. Ciężko mi się oddychało. Gdy po chwili usłyszałam w oddali głosy mojej siostry i dzieci nawołujących mnie, w momencie doszłam do siebie. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Szybko poderwałam się z podłogi i zaczęłam machać rękoma, dając im znać, gdzie jestem. Próbowałam najpierw coś do nich krzyknąć, ale nie mogłam. Z moim głosem było coś nie tak. Uwiązł mi w gardle.

Po chwili dobiegła do mnie siostra. Za nią dzieciaki. Siostra miała wystraszoną minę. Dzieci zaś miały miny roześmiane i szczęśliwe, zwłaszcza mój synuś.

Co się z tobą dzieje?! Gdzie ty byłaś tak długo?! — krzyczała siostra, łapiąc oddech. — Chryste! Już miałam najgorsze myśli.

Co, myślałaś, że się utopiłam, myjąc zęby? — wysapałam, łapiąc mojego synka w objęcia i próbując się zaśmiać.

Po chwili oddech mi się wyrównał. Wtedy i siostrę chwyciłam w objęcia i mocno ją przepraszałam za tę moją niespodziewanie długą toaletę. Okazało się, że od momentu mojego wyjścia nad jezioro minęła godzina. Nie mogłam w to uwierzyć, że aż tyle czasu „zażywałam kąpieli”.

Żeby nie wyjść na nieczułą egoistkę, pokrótce opowiedziałam jej, co mi się przydarzyło. Oczywiście wspomniałam tylko o wędkarzach, o wodorostach nie. Nie chciałam jej straszyć. Ona nie umie pływać i nigdy nawet nie próbowała się nauczyć. Od dziecka ma jakiś dziwny, niepohamowany lęk przed wodą. I wszystko, co z pływaniem jest związane, bardzo ją stresuje. Kiedy ktoś z rodziny pływa, ona lata po brzegu jak kura i nawołuje, żeby za daleko nie odpływać; żeby wychodzić już z wody... Dzisiaj już wiemy, skąd wziął się ten jej lęk przed wodą...

Całą prawdę o mojej przygodzie z wodorostami opowiedziałam jej dopiero po urlopie. Bo pociągnęła mnie za język, twierdząc, że od razu poznała po mnie, że to nie tylko długie pływanie mnie tak wtedy wykończyło.

Dzieciom natomiast jeszcze tego samego dnia opowiedziałam jak bardzo niebezpieczne mogą być wodorosty, pomijając oczywiście szczegóły mojego porannego z nimi doświadczenia. Czułam jednak, że muszę je koniecznie przestrzec, i to właśnie ze względu na moje doświadczenie, które pamiętać będę do końca swoich dni.

 

Trzy siostry z małą tylko cząstką ówczesnych urlopowiczów nad jeziorem Kuźnickim. 
      

sobota, 11 lutego 2023

Pobajaj nam Miłka (19)


Baju, baju, baju baj,

baje bajki Miłka...

Siądźcie dzieci wokół niej,

będzie ich dziś kilka:


O Wróbelkach z Pcimia

i Miśku Zdzichu.

O Dziku i Kocie

i o Szpaka pechu.


Cicho dzieci, cicho sza!

Miłka zaczyna bajać...

Pierwsza baja o wróbelkach,

po czym kolejne baje:

 




Mistrzostwa Wróbelków w locie z Pcimia do Triestu


Czy już Ćwirku doleciałeś?

Przecież miałeś dać nam znać.

Coś się stało? Zapomniałeś?

Tu wciąż czeka pcimska brać.


Na twój tryumf każdy liczy,

większość jego pewna jest...

Wypatrują wszyscy oczy,

czy nadciąga kurier z Triest.


On miał przynieść nam wiadomość,

prosto z mety i od ciebie.

Już nie mamy cierpliwości.

Ślę telegram... jest na niebie.


Aż tu nagle, coś się dzieje!

Błysk na łące razi w oczy

i do tego ktoś się śmieje...

Och, to Ćwirk z medalem kroczy.



Hurrraaa!!! Ćwirk złoty medal ma!

Ćwir-ćwir! Hura! Ćwir-ćwir! Hura!

(Pcimskie Wróble duma rozpiera).

Aż serce rośnie, aż w duszy gra...

Ćwir-ćwir! Hura! Ćwir-ćwir! Hura!



Misiek Zdziś lubi się bawić


Gdzieś daleko za górami,

Za wartkimi potokami,

Żyje sobie mały miś,

Co się wabi Misiek Zdziś.


Mieszka razem z braciszkami,

Z mamą, tatą i wujkami.

Od wakacji mieszka też

Jego kumpel Bartek Jeż.


Kiedy ciepło jest na dworze, 

Chodzą spać o późnej porze.

W piłkę grają, dokazują,

Tańczą berka, podskakują.


Rano ciężką mają głowę...

Trudno wstać im, jednym słowem.

Barłóg ciepły i mięciutki,

Śpią i śpią mimo pobudki.


A kiedy im Kos zaśpiewa,

Penetrują wzrokiem drzewa,

Po czym przez otwarte okno...

Czmych! Na drzewo migiem pomkną.



Z Kosem sobie poskakali,

Wysokości się nie bali.

Krzyków, pisków było wiele...

Tak się bawią przyjaciele.


Potem zjedli w mig śniadanie,

Posprzątali swe posłanie.

Mamie pomogli w ogrodzie...

Po chwili byli już w wodzie.


Wartki potok obok domu

Bryzga wodą po kryjomu...

W trójkę pacnęli do wody,

Chcieli zażyć ciut ochłody.


Aż tu nagle, co się dzieje?!

Czy pod wodą ktoś się śmieje?

Kto to taki, nie widzieli,

Więc ze strachu oniemieli.


Wnet się jednak wyjaśniło

I z powrotem było miło...

Kiedy Pstrąg wynurzył głowę,

Strosząc swoje płetwy płowe.


Odtąd w czwórkę się bawili,

Nie chcąc tracić ani chwili...

Inne rybki zwoływali,

Do zabawy zapraszali.


***


Kiedy dzieci więcej wkoło,

Wtedy bardziej jest wesoło.


Dzieci zabawy kochają,

Na nich się uczą... i dorastają.


Buta nie popłaca


Pewien butny kocur wybrał się na łowy...

Wypatrzył myszkę, do ataku gotowy.

Natychmiast mu jednak odeszła ochota,

Bo mysz się postawiła i popędziła mu kota.




Bliskie spotkanie z dzikiem


Nie każdy dzik jest zawsze zły,

Nie każdy też ma ostre kły...

Lecz gdy w lesie spotkasz dzika,

W mig na drzewo lepiej zmykaj.





Brak kindersztuby


Baśka do szpaka wpadła z wizytą.

Na przywitanie machnęła kitą...

I bez pardonu i zaproszenia

W mig się zabrała do jego jedzenia.