Niestety, i to coraz bardziej. Świadczą o tym zwierzęta błąkające się w poszukiwaniu pożywienia po wsiach, a nawet po ulicach miast. Niektórych ludzi takie obrazki bawią. Innych przerażają. A jeszcze innych smucą. Mnie smucą, bo to przykry widok. Widok, który mówi nam o tym, że coś tu nie gra. Że zwierzęta nie są szczęśliwe, że przestały się dobrze czuć, skoro opuszczają swoje naturalne środowisko.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy wczoraj wczesnym rankiem, siedząc przy biurku i pisząc na komputerze, kątem oka zobaczyłam coś dużego w moim ogrodzie...
— Pies sąsiada — w ułamku sekundy przeleciała mi myśl po głowie. Natychmiast odwróciłam głowę i spojrzałam przez szklane drzwi na zewnątrz.
Rany, to nie pies, to sarenka! Stoi bez ruchu przy schodkach i patrzy na mnie swoimi ogromnymi oczami. Oniemiałam! Nie wiedziałam, co mam robić. Bałam się, że jak się ruszę, to ona ucieknie. Ale nie! Stała i wciąż patrzyła na mnie.
Powoli odsunęłam więc fotel od biurka i wstałam. Biurko mam przy samych drzwiach, toteż nie musiałam wykonywać wiele ruchów by móc przykleić nos do szyby. Sarenka ciągle stała jak stała, czyli bez ruchu, i dalej patrzyła na mnie. Bez żadnego lęku.
Ten nasz kontakt wzrokowy trwał i trwał... W końcu naszła mnie ochota zrobić jej zdjęcie. Pech chciał, że aparat fotograficzny miałam akurat w drugim pokoju, a telefon komórkowy w kuchni. Zaryzykowałam. Wolnym krokiem odeszłam od okna, po czym szybko pobiegłam po komórkę do kuchni, bo bliżej.
Kiedy wróciłam, sarenki niestety przy schodkach już nie było... Ha, ale ciągle jednak była w ogrodzie, tyle że nieco wyżej, na wzniesieniu.
Po cichu otworzyłam drzwi i z komórką w ręku stanęłam na schodku. Sarenka odwróciła się w moją stronę i znów wpatrywała się we mnie bez ruchu. Wykorzystałam ten moment i drżącą ręką pstryknęłam jej kilka zdjęć... A ona dalej stała.
Nagle dźwięk telefonu stacjonarnego oderwał mnie od tego emocjonującego zajęcia. Szybko pognałam do pokoju stołowego, pogadałam krótką chwilę i na powrót udałam się na miejsce fotografowania. Sarenka nadal stała, ale wnet się odwróciła i poszła... do ogrodu sąsiada, wykorzystując mały prześwit w żywopłocie.
Widziałam ją między krzewami jak wygrzebuje coś z ziemi i zjada. Obserwowałam ją dobrą chwilę, kiedy nagle... moim oczom ukazały się przy niej kolejne trzy sarenki. Och, aż łzy mi się w oczach zakręciły... Biedulki! Odechciało mi się robić zdjęcia. Nie chciałam je spłoszyć. Niech się już najedzą, skoro tam coś do jedzenia znalazły... Póki sąsiad nie wypuści swojego wilczura.
Trudno mi jest pogodzić się z tym widokiem sarenek. Przecież mój dom stoi w odległości około dwóch kilometrów od lasu. To co one tu robią? Nigdy jeszcze nie widziałam dużych dzikich zwierząt w mieście, choć mieszkam tu już ponad trzydzieści lat.
Jakieś dwa tygodnie temu też miałam przygodę z sarenkami. Otóż kiedy autem wracałam z kijkowania z lasu i wjechałam w pierwszą ulicę, nagle zauważyłam na jej prawym chodniku sześć sarenek próbujących przez nią przebiec, i to tuż przed maską mojego auta. Dwie się odważyły i jak szalone przebiegły od razu. Cztery jednak spanikowały i się wycofały. Zaskoczona takim widokiem musiałam ostro hamować, aby w nie nie uderzyć. Dopiero jak się zatrzymałam przebiegły pozostałe. I co to ma znaczyć? Gdzie się wybrały? Może to te same wczoraj były u mnie w ogrodzie?
Muszę spytać znajomego leśnika, co to właściwie oznacza, że sarenki nagle się w mieście pojawiły, i co w takim przypadku powinno się robić. Jestem pewna, że w lasach pożywienia im nie brakuje. Leśnicy o to bardzo dbają. Widzę to od lat.
A może to po tej wariackiej strzelaninie w noc sylwestrową sfiksowały? A może to drwale ze swoimi przeraźliwie głośnymi piłami z lasu je wypłoszyły?
Smutne to wszystko... I nie ma co urywać, że za taki stan rzeczy odpowiadają ludzie. I tylko ludzie, gdyż w ten, czy inny sposób coraz bardziej upośledzają naturalne środowisko dzikich zwierząt.
***
No nie! Dzisiaj skoro świt znów do mnie przyszły. Niestety! Niestety, bo nie wiem, co z nimi zrobić. Koniecznie muszę wejść w kontakt z leśniczym.
Gdzieś tak po godzinie dziesiątej pies sąsiada tym razem je przegonił. Ujadał na nie jak szalony. Biedulki! Mało raciczek nie pogubiły, tak uciekały... Och, jak mi ich żal.