Za komuny dzieciom się nigdy nie nudziło. Zawsze miały jakieś zajęcia, które absorbowały je przez cały dzień. Zwłaszcza poza domem w czasie wakacji. Były też przeto zdrowsze i radośniejsze niż dzisiejsze dzieciaki, które w dużej mierze są uzależnione od Internetu i gier komputerowych. Bo też u nich często się zauważa, że są zmienne emocjonalnie, mają huśtawki nastroju, i co tu dużo ukrywać, bywają bardziej zbuntowane, agresywne i niestety depresyjne. Mają również wiele problemów zdrowotnych związanych z budową ciała, zwłaszcza z kręgosłupem.
Za komuny wiele instytucji i zakładów pracy organizowało dzieciom rozmaite atrakcje w czasie wakacji. Chętne wysyłano na kolonie w ciekawe miejsca, albo też organizowano półkolonie w miejscu zamieszkania.
I takie właśnie półkolonie organizowała nam w naszym miasteczku Cukrownia. Pamiętam ten nasz zielony barak drewniany, w którym mieściła się półkolonia. Mieliśmy w nim dużą salę ze sceną, kuchnię i jadalnię. Na dworze zaś umywalnie i ubikacje. A także niewielki plac zabaw z drewnianymi huśtawkami. Barak jak to barak, ale nam wydawał się wtedy ogromną i piękną budowlą.
Dzieci na półkolonii zawsze było pełno. W wieku chyba od siedmiu do czternastu lat. Podzieleni byliśmy oczywiście na grupy wiekowe, osobno dziewczynki, osobno chłopcy.
Pamiętam, że co roku z wielkim utęsknieniem czekałyśmy z siostrzyczkami na półkolonię. Wszak na niej mieliśmy zapewnione wiele atrakcji. Niemalże codziennie po śniadaniu ze śpiewem na ustach wędrowaliśmy po okolicach. Kiedy zaś padał deszcz, w ogromnej sali graliśmy w różne gry, nie tylko planszowe, i uczyliśmy się nowych piosenek. A także przygotowywaliśmy przedstawienie na zakończenie półkolonii, na które zapraszani byli nasi rodzice.
Do dziś pamiętam nawet zapach wydobywający się z półkolonijnej kuchni. Panie kucharki bardzo dbały o to, abyśmy mieli dobre i zdrowe (chyba?) jedzenie. Z tego co mi się przypomina, na śniadanie była zupa mleczna i różne kanapki. Za to na obiad była zawsze królewska wyżerka. Najbardziej smakowały nam placki ziemniaczane, naleśniki i kotleciki mielone z mizerią. Był oczywiście też po poobiedniej ciszy, czyli leżakowaniu, podwieczorek — w postaci budyniu albo kisielu i paczki herbatników, które maczaliśmy sobie w kubku herbaty. Ależ to było pyszne!
Przypomniała mi się też piosneczka, którą wyśpiewywaliśmy naszym paniom kucharkom, stojąc pod zamkniętymi drzwiami do jadalni, głodni niemożebnie po powrocie z wędrówek:
"Kuchnia, kuchnia, jeść nam się chce!
Genezą tego wspomnienia stało się zdjęcie dziewczynek ze wszystkich grup wiekowych z jednej z półkolonii, które niedawno otrzymałam od mojej starszej siostry. Bardzo mnie ono wzruszyło. Zupełnie o nim zapomniałam. Nie miałam go w swoim archiwalnym albumie z lat dzieciństwa.
Długo mu się przyglądałam z rozrzewnieniem i przypomniałam sobie nawet imiona i nazwiska większości dziewczynek na nim uwiecznionych. Jest też i mały chłopczyk. To synek jednej z naszych wychowawczyń, która w naszej Szkole Podstawowej uczyła języka rosyjskiego. Natomiast ta najwyższa pani była nauczycielką biologii.
Nie mam niestety kontaktu z żadną z tych dziewczynek. Nie wiem też, czy można je spotkać na jakimś portalu społecznościowym. Może to zdjęcie pomoże, może któraś z nich rozpozna siebie i da o sobie znać. Byłoby mi bardzo miło. Ciekawa też jestem, czy mnie i moje siostrzyczki ktoś rozpozna?
Wspomnienia z dawnych lat, wiadomo, każdy ma inne, ale my, dzieci komuny, wspominamy tamten czas bardzo ciepło, z wielkim sentymentem, gdyż był to czas naszego dzieciństwa i młodości, a do nich — mimo głębokiej komuny — bardzo miło się wraca.
Mało mieliśmy wówczas rzeczy materialnych, wszystkiego było mało, jednak ludzie byli lepsi, spokojniejsi, serdeczniejsi, bliżsi sobie. Dzieci natomiast umiały okazywać szacunek dorosłym... i w ogóle — czas płynął o wiele wolniej.