sobota, 7 stycznia 2023

Pieskie życie Malwiny… i moje z nią (część 2)

Lato jest piękne. Przed dwoma tygodniami wróciłam z dziećmi i psem znad morza. Byliśmy tam prawie trzy tygodnie. W Międzyzdrojach. Po powrocie do domu wyszykowałam córkę na kolonię do Wisły. Po raz pierwszy wybywała z domu beze mnie. Sama. Bardzo to przeżywałam. Ona z kolei była tym faktem wniebowzięta. Po tygodniu pojechałam wraz młodszym synem ją odwiedzić. Nadal była wniebowzięta. Tak bardzo się jej te kolonie podobały.

Skoro tak, skoro mogę być o nią spokojna, postanowiłam w tym czasie ruszyć z synem w Polskę. Wakacje przecież ciągle trwały. Okazja nadarzyła się całkiem fajna, bo szczęśliwym trafem moje obydwie siostry ze swoimi rodzinkami od tygodnia urlopowały już nad jeziorem Kuźnickim. Z tym, że najstarsza siostra na polu namiotowym, a średnia, ze względu na kilkumiesięczną córeczkę, u teściów w pobliskiej miejscowości.

Siostry nie musiały mnie zbyt długo zachęcać. Spakowałam się natychmiast. Ze szkoły, gdzie pracowałam, wypożyczyłam sobie wygodny namiot… i w drogę! Po paru godzinach dojeżdżaliśmy już pociągiem do Poznania.

Nad jeziorem Kuźnickim bardzo mi się podobało. Synowi również. A naszej suczce Malwinie (Malwie w skrócie) dopiero. Na polu namiotowym czuła się w swoim żywiole. Potrafiła mi znikać nawet na godzinę.

Wszyscy dookoła bardzo ją lubili, bo też z niej niezwykłe psisko było. Raz, że to rasa basset i jej wygląd ze smętnymi, dużymi oczami i uszami do samej ziemi robiły wrażenie, a dwa, że lubiła się przymilać do każdego. No może nie do każdego, ale do tych, w których wyczuwała dobrego człowieka. Była jeszcze jedna rzecz, którą zwracała na siebie uwagę: lubiła rozrabiać. I też często rozrabiała jak, nie przymierzając, pijany zając w kapuście. A co gorsza, miała skłonności do kradzieży... i kradła na potęgę.

Skąd się wzięły te jej szczególne przypadłości, jak i kilka przykładów jej rozrób — opisałam w pierwszej części wspomnienia pod tym samym tytułem:Pieskie życie Malwiny… i moje z nią” (link na końcu).

 


Malwa lubiła też pływać. A nade wszystko z rozbiegu skakać do wody z pomostu i nurkować. Bardzo długo nurkować. Czym zaskarbiła sobie wielu widzów. Kiedy się tylko z nią zbliżałam do jeziora, ludzie się zatrzymywali, czekając na jej popisy. A było co oglądać i podziwiać. Nie tylko jej efektowne rozbiegi i skoki z furkoczącymi w powietrzu uszyskami, ale przede wszystkim jej wspaniałe nurkowanie. Woda w jeziorze była czyściutka, wyraźnie więc można było ją widzieć jak szoruje nimi po dnie. W wodzie jej uszy dopiero śmiesznie wyglądały. Jak dwie ogromne płetwy.

Na lądzie zaś, jak przystała na nałogową złodziejkę, kradła dalej. I to coraz bardziej bezczelnie. Niedaleko naszego namiotu rozbiło swój namiot małżeństwo w średnim wieku. Państwo Kowalscy. Też mieli ze sobą psa, jamnika szorstkowłosego. Malwa się z nim od razu zaprzyjaźniła. Miała swoje powody. Rano i wieczorem wyczekiwała na odpowiedni moment, i kiedy nikt nie widział, wskakiwała pod ich namiot i z miski jamnika wyżerała wszystko dokładnie. Jej natomiast miska stała nieruszona.

Dobrze że ci państwo byli bardzo mili i nie mieli oto pretensji. Śmiali się tylko. Najwyraźniej polubili tego mojego czorta. Ja jednak zaczęłam się martwić, że może kupiłam złą karmę i jej nie smakuje, dlatego jamnikowi wyżera. Postanowiłam to sprawdzić. Zrobiliśmy razem z państwem Kowalskich eksperyment. Wymieniliśmy się pełnymi miskami i zaczailiśmy się za namiotem, czekając na Malwy reakcję. No i z eksperymentu tego się dowiedzieliśmy, że jej wcale nie chodzi o rodzaj karmy, a o adrenalinę. Po prostu kradzież ją rajcowała... I tyle!

Któregoś dnia do państwa Kowalskich przyjechali goście. Wszyscy razem zasiedli za ogromnym drewnianym stołem z ławkami znajdującym się nieopodal naszych namiotów i posilali się, rozmawiając przy tym wesoło. Miedzy innymi o Malwie... i co rusz buchali śmiechem.

Goście państwa Kowalskich oprócz domowego obiadu przywieźli ze sobą ogromną blachę pysznego makowca na deser. Wiem, że był pyszny, bo nas poczęstowali.

Malwina podekscytowana krążyła wokół jak sputnik. Zapach makowca najwyraźniej drażnił jej nozdrza. Nie dostała jednak ani okruszynki. Raz, że nas było dużo do jego podziału, a drugi raz, że to makowiec, czyli ciasto z maku. Od razu skojarzyłam go z opium. A to właśnie po opium parę miesięcy wcześniej Malwa sfiksowała. Skąd opium wziął się w jej psim organizmie? Opisałam w pierwszej części wspomnienia.

Państwo Kowalscy wraz ze swymi gośćmi ciągle siedzieli przy stole i raczyli się makowcem. Malwa nagle gdzieś zniknęła. Po chwili od stołu biesiadników uszu moich dobiegł czyjś krzyk, a po chwili głośny, chóralny śmiech. Nie wiem czemu, ale od razu przyszła mi na myśl Malwina.

Nie myliłam się. Otóż okazało się, że ta czorcica zaczaiła się w pobliżu stołu, i kiedy pan Kowalski trzymany w ręku kawałek makowca kierował akurat do ust, szeroko je otwierając, ni stąd, ni zowąd coś zafurkotało w powietrzu i makowiec znikł. „Coś”? Uszyska Malwy oczywiście! Ona też zniknęła. Z makowcem w pysku.

Byłam przerażona. Zaczęłam wszystkich przepraszać. Pana Kowalskiego szczególnie. Biesiadnicy żadnych jednak przeprosin nie chcieli. Wręcz przeciwnie, jeszcze mi dziękowali, trzymając się za brzuchy, że dzięki mojemu psu tak się ubawili. A potem jeden przez drugiego opowiadali o swoich wrażeniach, jakich doznali na widok fruwającej Malwy. I wszyscy razem, i każdy z osobna, buchali kolejną salwą śmiechu.

Tak że śmiechom nie było końca. Aż przechodzący obok ludzie się zatrzymywali, i patrząc na nas, śmiali się także... Chociaż pewnie nie za bardzo wiedzieli z czego.

 

* Pieskie życie Malwiny… i moje z nią (część 1)

* Basset... nasz uparciuch i złodziej


Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"