Od dziecka mam szczególny sentyment do drzew. Zwłaszcza do samotnych drzew. Gdzie tylko jestem — na ich widok — od razu łapię za aparat fotograficzny i uwieczniam.
Podobnie było z samotną sosną, którą mam okazję czasami podziwiać w czasie wycieczek rowerowych. Stoi dumnie przy dróżce na polanie, nie poddając się żadnym wichurom. A tych u nas niemało. Najpiękniej wygląda oczywiście w wiosennym i letnim anturażu:
Nie wiem tylko, jak w czasie śnieżnej zimy wygląda, gdyż wtedy rowerem nie zapuszczam się tak daleko.
Wiem jednak, że jesienią i bezśnieżną zimą też robi wrażenie... I pewnie coś jeszcze? Bo akurat obok niej dziki znalazły sobie żerowisko i co roku ryją tam jak wściekłe... A może głodne?
Może w tym akurat miejscu jest jednak coś do zjedzenia? Być może. Wprawdzie z ciekawości penetrowałam już je parokrotnie i to dość dokładnie, koniecznie chciałam wiedzieć, co to może być, niczego jednak nie znalazłam. No ale ja nie dzika świnia, trudno więc, abym widziała albo czuła to co one.
Takie oto pobojowisko jesienną porą po nich zostaje:
Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"