poniedziałek, 31 maja 2021

Poczytaj nam Miłka... z okazji Dnia Dziecka (10)


 

Dzień Dziecka ze słonecznym

uśmiechem

 

Słoneczko dzisiaj wstało wcześniej

I w jakże wspaniałym humorze.

Radośnie strzela promykami,

Aż się weselej robi na dworze.

 


Hejże Dzieci, hejże ha,

Wasze Święto od rana trwa!


A o tym słoneczko doskonale wie,

Bo z całego serca kocha Dzieci...

Chce, by im humor dopisywał,

Więc z całej mocy na niebie świeci.


Hejże Dzieci, hejże ha,

Słoneczny uśmiech dziś każdy ma!


I my dorośli też pragniemy,

By był to dzień szczególny...

Marzenia Wasze spełniać chcemy,

Wszak DZIECI — to nasz DAR wspólny.


Hejże Dzieci, hejże ha,

Niech Wasze Święto wciąż trwa... i trwa!


***

Życzenia na Dzień Dziecka od

Miłki


W dniu Waszego pięknego święta,

Z serca Wam życzę drogie Dzieci,

By każdy dorosły o Was pamiętał

I niech Wam słońce nieustannie świeci.


Niech Wasze dzieciństwo szczęśliwe będzie:

W przedszkolu, w szkole, i w domu…

Niech radość podąża za Wami wszędzie

I niech miłości nie zabraknie nikomu. 


 

Buziaczki, Dzieciaczki!



* obrazek słoneczka — zdjęcia.nurka.pl

 

Misiek Zdziś lubi się bawić

 

Gdzieś daleko za górami,

Za wartkimi potokami,

Żyje sobie mały miś,

Co się wabi Misiek Zdziś.

 

Mieszka razem z braciszkami,

Z mamą, tatą i wujkami.

Od wakacji mieszka też

Jego kumpel Bartek Jeż.


Kiedy ciepło jest na dworze, 

Chodzą spać o późnej porze.

W piłkę grają, dokazują,

Tańczą berka, podskakują.


Rano ciężką mają głowę...

Trudno wstać im, jednym słowem.

Barłóg ciepły i mięciutki,

Śpią i śpią mimo pobudki.


A kiedy im Kos zaśpiewa,

Penetrują wzrokiem drzewa,

Po czym przez otwarte okno...

Czmych! Na drzewo migiem pomkną.

 

 


Z Kosem sobie poskakali,

Wysokości się nie bali.

Krzyków, pisków było wiele...

Tak się bawią przyjaciele.


Potem zjedli w mig śniadanie,

Posprzątali swe posłanie.

Mamie pomogli w ogrodzie...

Po chwili byli już w wodzie.


Wartki potok obok domu

Bryzga wodą po kryjomu...

W trójkę pacnęli do wody,

Chcieli zażyć ciut ochłody.


Aż tu nagle, co się dzieje?!

Czy pod wodą ktoś się śmieje?

Kto to taki, nie widzieli,

Więc ze strachu oniemieli.


Wnet się jednak wyjaśniło

I z powrotem było miło...

Kiedy Pstrąg wynurzył głowę,

Strosząc swoje płetwy płowe.


Odtąd w czwórkę się bawili,

Nie chcąc tracić ani chwili...

Inne rybki zwoływali,

Do zabawy zapraszali.


***

Kiedy dzieci więcej wkoło,

Wtedy bardziej jest wesoło.

 

Dzieci zabawy kochają,

Na nich się uczą... i dorastają.



* Ilustrację wykonała moja wnuczka

 

poniedziałek, 24 maja 2021

W nocnym lesie dziwy nad dziwami

I nic dziwnego, skoro noc zmienia wizualnie wszystko dookoła. Widzi to wyraźnie zwłaszcza ten, co ma bogatą wyobraźnię. Wszystkie obrazy stają się niezwykle tajemnicze i bajkowe wręcz.

Każdy, kto lubi zapuścić się czasem w nocy do lasu, odczuwa wszystkimi zmysłami, ile jest w nim tajemniczej siły i magii. Każdy inaczej. Każdy po swojemu. I to jest piękne... Odrobina fantazji wystarczy.



Komu fantazji nigdy nie brakuje,

Komu hojny los ją ofiarował,

Potrafi życie zamieniać w bajkę...

I w sobie dziecko pięknie zachować.








Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


Grunt to poczucie humoru... a będzie zdrowie i radość życia

 

Komu poczucia humoru brakuje,

Ten nieustannie innych krytykuje.

Na wszystko i wszystkich ciągle narzeka,

Dziwiąc się, kiedy ktoś przed nim ucieka.



Komu poczucia humoru brakuje,

Ten nieustannie na wolność pomstuje.

Pruderią się wsławia na każdym kroku,

Nawet żart i satyra — solą mu w oku.


* Global Players — płaskorzeźba ta została wykonana i ustawiona przez rzeźbiarza-satyryka Petera Lenka w 2005 roku w centrum jego rodzinnego miasta Bodman-Ludwigshafen (nad Jeziorem Bodeńskim). Jak sam tłumaczy, jest to satyra mówiąca o jego rozrachunku z kłamliwymi politykami i menedżerami, którzy napychają własne kieszenie.

Tę grupę najważniejszych polityków (gwoli ścisłości ;) podaję pełny skład: od lewej: Hans Eichel, Gerhard Schröder, Angela Merkel, Edmund Stoiber, Guido Westerwelle) przedstawił tuż przed wygnaniem z raju, a tam, jak zaznaczył, chodziło się bez ubrania.

Nie wszyscy podzielają jednak poczucie humoru rzeźbiarza. Niektórzy nazywają jego dzieło skandalem, wręcz pornografią. Większość jednak przyznaje mu prawo do takiej formy wypowiedzi satyrycznej i uważa, że nie przekroczył dopuszczalnych granic obyczajowych... No cóż, ze sztuką nikt jeszcze nie wygrał.


niedziela, 23 maja 2021

W kurniku wielkie poruszenie

  

Kogucik Mex wpadł do kurnika

I draka okropna tam wynikła...

Kury larum wielkie podniosły,

Wszak to moment bardzo podniosły.

Każda do przodu się przepycha,

Bo każda non stop do Mexa wzdycha.

 



Z cyklu: Zoologia stosowana”


Gdy złość w tobie wzbiera

  

Gdy złość w tobie wzbiera,

gdy ciągle się wzmaga,

i liczenie do dziesięciu

w ogóle nie pomaga:


Nu pagadi! — gromko zawołaj.





A wtedy rachu-ciachu...

i będziesz spokojniejszy.

A świat, choć często szary,

będzie radośniejszy.


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”



sobota, 22 maja 2021

Niełatwe jest życie malkontenta

 

 Gdy majowa pogoda ciągle jest licha,

gdy szlag cię co i rusz trafia, siada też psycha,

sięgnij po lekturę, podnieś swą kulturę...

nim znów za malkontenctwo oberwiesz burę.



 

* Bądźcie wdzięczni za wszystko, co macie, trzymajcie się z dala od negatywnie nastawionych ludzi, zachowajcie uśmiech i biegajcie. (Fauja Singh). Obrazek z Internetu — napieramy.pl.


Malkontent, tzw. wątrobiarz, to chodzący stres z przelewającą się w trzewiach żółcią, którą co rusz wypluwa na innych. Swoim zachowaniem wykańcza nie tylko siebie, ale i wszystkich dookoła.


Co widzimy w chmurach?

Chmury są niezwykle malowniczym zjawiskiem atmosferycznym. Tworzą je zagęszczone i zawieszone w atmosferze kropelki wody lub kryształki lodu albo też ich mieszanina powstała w wyniku kondensacji pary wodnej. Tak się dzieje, kiedy ciepłe powietrze unosi się do góry i jednocześnie ulega ochłodzeniu. Wtedy to tworzą się różnego kształtu i wielkości obłoki, kłębowiska, chmury, chmurzyska, z których spadają nam na głowy opady atmosferyczne... Albo i nie.

Jest wiele rodzajów chmur. Nazwy niektórych pamiętamy jeszcze ze szkoły, o innych możemy sobie przypomnieć, zaglądając do Wikipedii:

 

Cirrus (Ci) – pierzasta

Cirrocumulus (Cc) – kłębiasto – pierzasta 

Cirrostratus (Cs) – warstwowo – pierzasta

Altocumulus (Ac) – średnia kłębiasta

Altostratus (As) – średnia warstwowa

Nimbostratus (Ns) – warstwowa deszczowa

Stratocumulus (Sc) – kłębiasto – warstwowa

Stratus (St) – niska warstwowa

Cumulus (Cu) – kłębiasta

Cumulonimbus (Cb) – kłębiasta deszczowa

 

Można je podzielić na wiele innych jeszcze sposobów, np. ze względu na: wysokość występowania; kształt; budowę wewnętrzną; sposób powstania.

Ale ta wiedza o nich bardziej jest potrzebna meteorologom niż nam, zwykłym obserwatorom nieba.

Z pewnością wielu z nas lubi namiętnie spoglądać na chmury. A już szczególnie romantycy. Ja też do nich należę. I co wtedy widzimy? Widzimy chmury jasne lub ciemne, deszczowe lub burzowe, zwiastujące dobrą pogodę lub złą... Jednak najbardziej interesują nas obłoki, które z czasem wyparowują, nie przynosząc żadnych opadów. Szczęśliwi jesteśmy, kiedy możemy sobie posiedzieć w ogrodzie, czy też na tarasie albo balkonie, albo, co jeszcze przyjemniejsze, poleżeć na łące i je po niebie płynące chłonąć wzrokiem.

Czasami doszukujemy się w nich podobieństw do różnych zjawisk, zdarzeń, rzeczy. Mało kto się wtedy zastanawia, które to cumulusy, a które cumulonimbusy, albo cirrusy, cirrocumulusy, stratocumulusy, stratusy, altocumulusy, czy też jeszcze inne. Bo i po co? Niech tym zajmują się specjaliści. My, romantycy, spoglądając w niebo, chcemy spokojnie pobujać sobie w obłokach... I tyle!



Od zawsze lubię spoglądać w niebo i pomarzyć sobie, podziwiając białe obłoki leniwie przesuwające się po firmamencie. Pewnie mam coś z „Dyzia marzyciela”, tyle że marzenia mam inne.

W obłokach czasami widzę naprawdę niesamowite rzeczy. Nie będę jednak zdradzać jakie. Są zbyt osobiste i nikomu nic do nich.

Niech każdy, kto ma ochotę oczywiście, obejrzy sobie uwiecznione przeze mnie chmury, a z pewnością znajdzie w nich coś dla siebie. Coś, co pobudzi jego wyobraźnię, marzenia... A może też zupełnie inne odczucia? Niektóre może nawet i grozę?

 










Z cyklu: „A niebo nad nami”


środa, 19 maja 2021

Wiosna z lotu ptaka

Maj nie jest zbyt łaskawy w tym roku. Ale i tak trudno usiedzieć w domu. Nawet w deszczową pogodę. Tak przynajmniej jest ze mną. Chociaż kilka razy w tygodniu staram się wybyć w plener. Albo rowerem, jeśli aż tak bardzo deszcz nie leje. Albo z kijkami, nawet kiedy leje. A może zwłaszcza kiedy leje.

Deszcz oferuje nam swoje dwie dobroczynne moce: dźwięk i zapach. Odgłos padającego deszczu wycisza emocje, uspokaja umysł. Zaś jego zapach niezwykle kojąco wpływa na nerwy. Wspaniale się wtedy maszeruje. Nie wspominając już o cudownym zapachu ziemi po deszczu, zwanym petrykora (petrichor z ang.).

 


Dzisiaj, choć chłodno, słońca jest jednak więcej. Zrobiłam sobie więc dłuższą wycieczkę rowerem obrzeżami kotliny, w której leży nasze miasto. Z lotu ptaka jego krajobrazy wyglądają przepięknie. Soczysta zieloność — w dole, błękit przetykany białymi obłoczkami — w górze. Napatrzeć się nie można. A do tego jeszcze te przyjemne zapachy, ten cudowny śpiew ptaków... Ech, chce się żyć!

 




Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


Jedyna tego typu wodna jaskinia

Dzień nie był zbyt piękny, jeśli chodzi o pogodę, ale w rezultacie i tak przyjemnie go spędziliśmy na wycieczce po Jurze Szwabskiej (Schwäbische Alb). Naszą destynacją była jaskinia Wimsener (Wimsener Höhle) w okręgu Zwiefalten. Po latach zapragnęliśmy ją zwiedzić ponownie.

Jurę Szwabska to kraina, która wynurzyła się przed milionami lat z morza jurajskiego. Jej oryginalne formy geologiczne przeplatają się z łagodnymi wzniesieniami. To charakterystyczne niewysokie pasmo o szerokości 50 kilometrów, ciągnie się na długości około 220 kilometrów i przecina na ukos Badenię-Wirtembergię od zachodnich brzegów Jeziora Bodeńskiego (Bodensee) aż po kotlinę Nördlinger Ries. 

 

    

W czasach prehistorycznych zionęły tu ogniem wulkany. Kosmos też tu zadziałał, gdyż spuścił w to miejsce ogromny meteoryt. Wskutek czego powstały dwie kotliny: Nördlinger Ries i Steinheimer Becken.

Jura Szwabska była jednym z najbardziej wulkanicznych obszarów na ziemi. Wiele występujących w tutejszej przyrodzie znalezisk i fenomenów związanych z historią ziemi, czyni z tej krainy jedyny w swoim rodzaju park geologiczny. Rzadkie skamieliny pradawnych zwierząt można tu znaleźć jeszcze i dziś.

Po półtoragodzinnej jeździe dotarliśmy do Wimsener Mühle. Na zdjęciu widoczny jest stary młyn (Mühle) zaadaptowany na gospodę.



W stawie obok gospody w krystalicznie czystej wodzie pływają sobie piękne rybki — Forelle (pstrągi), widać je na tle wodorostów.

 

 

Obok gospody znajduje się także zabytkowy jaz (Wehr), pochodzący z XII w. — od kiedy powstały tutaj młyny.



Od czasu wybudowania jazu, jaskinia Wimsener została zalana wodą i można się po niej poruszać jedynie łódką. Jest to jedyna w Niemczech tego typu wodna jaskinia. A oto i wejście do niej:

 

 

Chwilę musieliśmy czekać na łódkę, ponieważ po jaskini może pływać tylko jedna. Ta, która już wypływa z turystami, musi na ostatnich metrach czekać aż druga łódka wpłynie do środa, inaczej by się nie zmieściły.

 


No to wpływamy w czeluście jaskini. Bardzo miły i wesoły przewodnik nam się trafił. Co rusz buchaliśmy salwą śmiechu, choć on tylko o historii tutejszego regionu opowiadał. Miał ogromne poczucie humoru. Lubię takich ludzi.

 


Przewodnik umiejętnie wprawiał łódkę w ruch, i to bez żadnego wiosła, jedynie odpychając się rękoma od ścian jaskini. Jej sklepienie jest tak niskie, że co chwilę trzeba nam było się schylać, aby głową nie zahaczyć... Oj, ale by bolało!

 



Trasa przepływu po jaskini jest pięknie oświetlona świecami. Wspaniałe to wrażenie. Skały mienią się w przeróżnych barwach, a niezwykle krystaliczna woda (głębokość miejscami 4-5 m) połyskuje zielenią szmaragdu. 

 

 

Szkoda tylko, że sam rejs po niej jest taki krótki, bo około 10 minut. A czas oczekiwania prawie godzinę. Ale i tak się jest zadowolonym z tego jakże niezwykłego przeżycia.

 


Dopływamy do końca trasy dozwolonej dla turystów. Tu musieliśmy już niestety zawrócić, bo to bardzo niebezpieczne miejsce. Głębokość 70 m. Miejsce dostępnie jedynie dla grotołazów. W tym właśnie miejscu nurkują, aby dostać się do kolejnych, niżej położonych jaskiń...

Do bajkowych jaskiń naciekowych, wyczarowujących różne podziemne światy — mówił nasz przewodnik. Och, jakże bym chciała tam być... skoro bajkowe.

Po wyjściu z jaskini urządziliśmy sobie jeszcze wędrówkę po Geopark Schwäbische Alb. Cóż to za cudowne miejsce... Opis jego piękna i nasze wrażenia z wędrówki po nim, to jednak materiał na odrębny artykuł.


* Ostatnie zdjęcie z Internetu (schumann_41I7860_WEB)


poniedziałek, 17 maja 2021

Zwierzaki... a przywary ludzkie (2)

 

O braciszkach mniejszych przysłów jest wiele

I nie są to żadne trele-morele.

Wszystkie do człowieka się odnoszą,

Jeśliś nie gamoń, pojmiesz o czym głoszą.

***



Ślimak Pomrów to zatwardziały nudysta.

Na plażę nudystów wciąż jeździ do Ystad.

Prężąc mięśnie, paraduje tam ochoczo,

Jest przekonany, że wygląda uroczo.

***



Świerszczyk w trawie pięknie ćwierka.

Każdy za nim wokół zerka...

Niełatwo w takim anturażu

Ujrzeć mistrza kamuflażu. 

 ***



Strasznie upierdliwa Mucha

Lata wokół mego ucha.

Brzęczy, brzęczy tak natrętnie,

Że ją packą pacnę chętnie.

 ***


 

Smukłą talią się Osa chlubi.

Je bardzo mało, choć jeść lubi.

Lecz ją zazdrość bardziej podnieca,

Nią się żywi, przeto ją wznieca.

 ***



Jaka jest kaczka, każdy to widzi,

Jeden ją lubi, drugi z niej szydzi.

Ale ta kaczka ma wszystkich w nosie

I dalej się pławi we własnym sosie.


Z cyklu: Zoologia stosowana”



Chora baba

Przyszła baba do doktora,

Bo znów była bardzo chora.

Doktor spytał, co jej jest

I czy dopadł ją znów pest.


(Znaczy ciężka cholera,

co to od środka zżera).


Oglądnął babę doktor leciwy,

Zbadał, opukał, bo litościwy.

Do gardła zerknął bardzo głęboko,

Spojrzał raz w lewe, raz w prawe oko.


Ponuro sapnął, bryle poprawił,

Dumając chwilę, diagnozę postawił:

Tyś całkiem zdrowa kobieto miła...

Tylko twa podłość ci zaszkodziła.


niedziela, 16 maja 2021

Przygody w Parku Bosonogich

W tygodniu, kiedy czas pozwala i żabami z nieba nie ciepie, ruszamy do wcześniej wybranych i ciekawych miejsc. Tym razem padło na Dornstetten. Jeździmy tam niemalże każdego roku, gdyż jest to miejscowość, w której znajduje się słynny Barfusspark, czyli Park Bosonogich.

Park ten powstał 25 lat temu w pobliskim lesie i mieści w sobie cały ciąg przeróżnych przyrządów do ćwiczeń gimnastycznych oraz kilkukilometrową, specjalnie przygotowaną do kuracji stóp ścieżkę. A skoro się chce z tej kuracji w pełni skorzystać, trzeba przez cały park zasuwać na bosaka.

Byłam zadowolona z wyboru destynacji, bo uwielbiam chodzić na bosaka. Mam to po babci. Po półtoragodzinnej jeździe byliśmy na miejscu. Ledwie wysypaliśmy się z auta na nowo powstałym parkingu, a moją uwagę przykuł remontowany obok pensjonat. Od razu postanowiłam go sfotografować, choć w danym momencie nie do końca wiedziałam dlaczego.



Gdy sięgnęłam po aparat fotograficzny i zaczęłam robić zdjęcia, córka, która z dziećmi poszła już do przodu, odwróciła się nagle i zawoła w moim kierunku:

Co, skojarzenia cię naszły?

A co, ciebie też? Wprawdzie te lwy siedzą, a nie leżą, a ten mały pałacyk to tylko pensjonat, ale popatrz, skojarzenia przywołuje — zaśmiałam się, pstrykając kolejne zdjęcie.

Ale nawet nie próbuj cokolwiek zacząć mówić na temat tego, co tam się dzieje! — zawołała jeszcze córka.

A nie, bądź spokojna, nie będę... Czuję przesyt tym tematem — wydukałam i oderwałam się od lwów.

No i ruszyliśmy do Parku Bosonogich. Kiedy tam dotarliśmy, pierwszą rzeczą, jaką nam trzeba było zrobić, to oczywiście zdjąć buty i schować na przechowanie do specjalnych szafek. Jedynie najmłodsza wnuczka zaparła się jak łosioł i butów zdjąć sobie nie dała, twierdząc, że nie lubi jak ją w nózi coś gilga. Oj, widać, że nie odziedziczyła po babci zamiłowania do bosonogich wędrówek. Ha, ale za to odziedziczyła coś innego... ale o tym sza!

Uśmialiśmy się z uparciuszki zdrowo, ale po chwili, radośni i weseli, ruszyliśmy w drogę. Tak jak znaki drogowe... a może raczej ścieżkowe, nakazywały.

Zaczęliśmy od wspinaczki po linach. Wspinaliśmy się dwójkami. Wspaniała rzecz taka wspinaczka. Serio!

 


Po takim treningu można się załapać na etat majtka na jakimś żaglowcu — wołam z góry.

No, to egzamin masz już zaliczony! — śmiejąc się, odpowiedziała córka z dołu.

Potem było jeszcze wiele różnych atrakcji sportowych, takich jak: skakanie na batutach małych i dużych, na cymbałkach do wygrywania stopami muzyki; przeskakiwanie przez różne przyrządy i wodne przeszkody... i cała masa jeszcze innych sportowych zabaw, po zaliczeniu których, ruszyliśmy na szlak wodny.

Rany, jaka ta woda lodowata, aż kości wykręca — wołałam, stając w baseniku.

 


Nie może być jednak inna, bo to hydroterapia według metody Sebastiana Kneippa (XIX w. katolicki ksiądz z Bawarii) i chociaż raz basenik trzeba było obejść.

Metodę tę znam doskonale i od wielu już lat stosuję. Dzięki temu, nigdy mnie głowa nie boli, ani kości nie łamią. Każdą kąpiel też kończę zimnym prysznicem. Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz zażywałam jakąś tabletkę przeciwbólową.

Po chwili brodzenia w lodowatej wodzie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczął się ciąg ścieżynek wyłożonych różnymi kamyczkami, i nie tylko, bo i szkłem.

 


Całkiem fajnie się jednak szło po takich ścieżynkach. Szkło w ogóle nie kaleczyło stóp.

Później spacerowaliśmy po przeróżnych kamyczkach, po żużlu, po trocinach, po bruku drewnianym, ba, nawet po wysuszonym krowim łajnie. Naprawdę! Na szczęście wcale nie śmierdziało. Było bezzapachowe.

W następnej kolejności było już błoto różnego gatunku... i różnej konsystencji. Nawet fajnie się po nim idzie... z poślizgiem.

 

 

Pomału zbliżaliśmy się do końca Parku Bosonogich. A na koniec znaki ścieżkowe nakazywały nam dać już odpocząć stopom i poćwiczyć górne kończyny — poprzez „zwis chodzący”... cokolwiek to znaczy. No ale że coś oznaczał, to się czuło. Oj, nawet bardzo! 

 


Córce szło wyśmienicie, aż trzy razy pomaszerowała rękami tam i z powrotem. No to i ja gorsza nie chciałam być. Już się szykowałam do startu. Byłam pewna, że dam radę. Zawsze dawałam. I przecież to ja córkę w dzieciństwie nauczyłam tego „chodzącego zwisu” na ścieżce zdrowia jeszcze w Polsce. Podskoczyłam raz, drugi, trzeci... i jakoś nie mogłam dosięgnąć drążków. Pomyślałam, że to pewnie moja torebka, którą miałam przypietą w pasie była zbyt ciężka (rany, a może ja sama?). Podskakiwałam jednak zawzięcie, ślizgając się coraz bardziej na glinianym podłożu.

Nagle za plecami usłyszałam rechot dwóch panów, którzy od jakiegoś już czasu deptali nam po piętach... Panów, mających się ku sobie, że tak powiem. Nietrudno było się domyśleć, gdyż cały czas szli, trzymając się czule za ręce. Naraz jeden z nich się odezwał:

Co, nie dała bozia wzrostu?

Może podsadzić? — dodał drugi, jeszcze głośniej rechocząc.

Wkurzyłam się, nie powiem, i zamiast im odpowiedzieć, podskoczyłam z jeszcze większym wybiciem. No i niestety, drążki wprawdzie końcami palców dotknęłam, ale uchwycić się ich nie zdołałam... i rymnęłam z powrotem na śliskie podłoże. A tym razem rymnęłam tak niefortunnie, że rozjechałam się jak żaba w bajorku. Dzieci w krzyk, córka w śmiech, a mający się ku sobie panowie w ryk.

A chcieliśmy podnieść...! — ryczeli obaj jak opetani. — Może teraz jednak da się pani podnieść?!

A co, naszła panów ochota na babranie się w glinie? — odparowałam i też buchnęłam śmiechem, podnosząc się z glinianego błocka. (Dopiero po chwili zaskoczyłam, jak mogło zostać zrozumiane to, co palnęłam).

Z poślizgiem, bo z poślizgiem, ale pozbierałam się w mig i stanęłam na nogi. Wnuczki natychmiast doskoczyły do mnie zabłoconej jak czort i objęły w pół. A mający się ku sobie panowie z niepysznymi minami momentalnie zrobili w tył zwrot i zaczęli się oddalać. Tylko moja córka, nie wiedzieć czemu, ciągle się śmiała i nie mogła przestać. Czyżby znała ten kawał "o pedałach i glinie"? Eeee... chyba nie! Nie dopytywałam się jednak, bo kawał jest rzeczywiście obrzydliwy... i jakoś wstyd mi się zrobiło przed samą sobą.


I to był prawie koniec bosonogiej trasy. Jeszcze tylko dwa przejścia po wyjątkowo szorstkich kamyczkach i byliśmy na mecie. A na mecie czekała na nas specjalna myjnia. Mogliśmy się bardzo szybko i przyjemnie doprowadzić do porządku. Ja, po tym pikowaniu w błocie, szczególnie miałam się z czego do porządku doprowadzać. Ku radości dzieciaków, lałam się wodą na full!

A potem, po tym tęgim zmywaniu, pozostało nam już tylko buty z szafek wyciągnąć i założyć… na jakże wydelikatnione stopy, aksamitne w dotyku, pulsujące zdrowiem i energią.

Po skonsumowaniu ogromnej porcji lodów w przyparkowej kawiarence, szczęśliwi, opuściliśmy Park Bosonogich i ruszyliśmy w stronę parkingu do auta. A tam, czekał na nas — za wycieraczką przedniej szyby — mandacik za parkowanie bez opłaty. Okazało się, że kiedy parkowaliśmy auto, nikt z nas nie zauważył stojącego po środku automatu parkingowego, i tym samym, nie uiściliśmy opłaty za parkowanie. Córce na widok mandatu mina zrzedła, ale po chwili się zaśmiała i powiedziała:

To twoja wina, mamuś, bo gdybyś za lwami nie zaglądała i na moment nie wybyła myślami na Ziemię Polską, to byś mocniej stąpała po Ziemi Niemieckiej i Parkscheinautomat z pewnością byś zauważyła.

Co prawda, to prawda! — odpowiedziałam zła na siebie, że ją zawiodłam, bo ona uważa mnie za tę najbardziej spostrzegawczą.

W końcu pośmiałyśmy się obydwie, bo okazało się, że mandat opiewał na kwotę tylko pięć euro wyższą niż sama opłata za parkowanie... To co to za kara?