niedziela, 5 grudnia 2021

Tierpark Jägerhof - Mini ZOO w Pfullendorf

Tierpark Jägerhof to kolejna atrakcja* w Pfullendorf. Zostało założone przez Josefa Jäger w 2000 roku. To niewielkie prywatne ZOO jest licznie odwiedzane, zwłaszcza przez rodziny z dziećmi. Przecież to wielka atrakcja przyglądać się z bliska życiu zwierząt. Jest ich tu ponad 300 różnych gatunków. Można je samemu karmić. Specjalny pokarm jest do kupienia na terenie ZOO.

Niektóre zwierzaki można głaskać i wśród nich przebywać w ich zagrodzie. Dzieci mogą sobie pojeździć na kucyku. Mogą także pobierać naukę jazdy konnej. Taką możliwość mają również dorośli i młodzież.

Kiedy ostatni raz z dziećmi odwiedzałam to ZOO, była deszczowa pogoda. Niektóre zwierzaki pochowały się i niestety nie wszystkie mogliśmy zobaczyć. Ale i tak było fajnie, bo wiele do nas jednak podchodziło lub podfruwało i mimo deszczu łasiło się przymilnie. Oczekując oczywiście, że coś im się pysznego do dzioba, czy też mordki dostanie. Udało mi się więc trochę zdjęć im zrobić.

 


Po przekroczeniu oryginalnego wejścia świat zwierząt stanął przed nami otworem. Najpierw swoje kroki skierowaliśmy do ptactwa. Było ich mnóstwo. Nie wszystkie jednak były nami zainteresowane... Pewnie były już nakarmione przez wcześniejszych gości.

 


Kaczuchom deszcz nie przeszkadzał. Hurmem okupowały swój wybieg, kwacząc wniebogłosy. Gęsi podobnie. Jak "zmokłe kury" przemierzały przejścia między klatkami, i śpiesząc się, podchodziły do nas. Głośno gęgając, niecierpliwie czekały
na smakołyki. Tak niecierpliwie, że aż mi obiektyw podziobały. Został ślad na zawsze. Natomiast kury wszelkiej maści, gdacząc w różnej tonacji, siedziały w klatkach, deszcz je więc nie zmoczył, ale pewnie wolałyby słońce i wybieg.

 


Z kolei szop na nasz widok zwiał do swojego domku. Nie wiem, co mu się w nas nie spodobało. Jednak na naszą usilną prośbę, popartą smakołykiem w dłoni, wyszedł łaskawie na chwilkę.

 


Zajączków było dużo, ale tylko jeden do nas przykicał, inne się pochowały w kojcu i tylko zaglądały z zaciekawieniem na nas. Zaś świnki morskie, wiadomo, ze względu na ich mało przewidywalną naturę, musiały siedzieć w swoich domkach. A było ich mnóstwo. Jedna przez drugą przepychały się do siatki i proszącym wzrokiem domagały się czegoś do mordki. Dostały. Tylko nie wiem, czy wszystkie.

 


Azjatyckie wiewiórki na żywo widziałam po raz pierwszy. Były jednak tak strasznie szybkie, że nie sposób było zrobić im zdjęcie. Po klatkach poruszały się w szalonym tempie jak... bakterie pod mikroskopem. To unikalne gryzonie. W dzisiejszych czasach coraz trudniej znaleźć je w naturalnych warunkach.

Najmłodsza wnuczka była bardzo zawiedziona, że nie mogła się lepiej przyjrzeć tym szalonym zwierzaczkom. Ze smutkiem stwierdziła, że pewnie jej nie lubią. W drodze do restauracji (na ciepłe "papu") wytłumaczyliśmy jej dlaczego te akurat wiewiórki są takie szybkie. Zrozumiała. 

 


Z tymi dziwnymi kozicami pochodziliśmy sobie po małej łączce przy stadninie. Były bardzo przymilne. Co rusz zatrzymywały się jednak, i podnosząc swe rogate głowy, patrzyły nam prosto w oczy... Co chciały?

 


Ech, te konie!... Dla mnie to najpiękniejsze zwierzęta na świecie. Zwłaszcza czarne. Mogłabym tak stać i stać i podziwiać je bez końca... Mimo deszczu.


* kolejna atrakcja, gdyż już wcześniej pisałam o tamtejszym niezwykłym Parku Wodnym (Seepark Linzgau)