Pierwszy poważny atak zimy nastąpił u nas w tym tygodniu. Narzekać więc nie możemy, gdyż po raz pierwszy od wielu lat zima zaatakowała nas o wiele później. A do tego, ten jej atak jest całkiem znośny i łatwy do odparcia.
Wprawdzie śnieg sypał z nieba dużymi płatkami już parę dni temu, to jednak na ziemi nie utrzymało się go dużo. Temperatura była plusowa i śnieg w zetknięciu z ziemią się po prostu topił.
W ostatnich latach zima najczęściej atakowała nas dużo wcześniej. Bywało, że już nawet w połowie października.
Najbardziej utrwalił mi się w pamięci atak zimy w październiku parę lat temu, bo wtedy mało życia nie straciłam pod spadającymi konarami, łamiącymi się pod ciężarem śniegu.*
Wszystkie drzewa, jak to w październiku, mają jeszcze liście, i po prostu nie wytrzymywały ciężaru śniegu, który za przyczyną liści właśnie, zatrzymywał się na nich. A muszę przyznać, że wtedy bardzo duża masa śniegu na nie napadała. Sypało gęstym śniegiem przez całą noc i dzień. Pod naporem tak ogromnej masy śniegu zdarzało się, że nawet grube konary drzew łamały się jak zapałki.
Tym razem pierwszy atak zimy mi się nawet podobał. Wędrowało mi się po górach i lasach całkiem fajnie. Powietrze było rześkie i oddychało się przyjemnie.
Pomna jednak swoich przeżyć sprzed lat, ciągle nasłuchiwałam, zwłaszcza kiedy przechodziłam przez gęsty las, czy nie rozlegnie się gdzieś ten charakterystyczny dźwięk łamiących się drzew. Tak na wszelki wypadek, żeby samemu się strzec… i sobą, jakby co, nikomu głowy nie zawracać.
Bardzo mi się podoba to miejsce na szczycie góry. Parę dni wcześniej wyglądało tak:
A w czasie mojej dzisiejszej wędrówki wyglądało tak:
Przyroda jest wspaniałym artystą.
***
Pierwszy śnieżek u nas już
Spadł bardzo nieśmiało...
Coraz piękniej wokół jest,
Wszak robi się biało.
Choinki w białej szacie
Do lasu zapraszają...
O nadchodzących świętach
Nam przypominają.
Leśnicy wystraszeni
Sprzęt swój porzucili
I do swoich domów
Pędem spinkolili.
Stoję na tle bieli,
Śniegu się nie boję...
Coraz mocniej sypie,
Ja wciąż sobie stoję.
I będę słupem stała,
Aż bałwanem się stanę...
Że co, że nim już jestem?
Trudno, tak i pozostanę. ;)
No, dobra! Wracam do domu…
Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"
* „Mało życia nie straciłam pod spadającymi konarami, łamiącymi się pod ciężarem śniegu” — pisałam o tym we Wspomnieniu pt. „Mam jeszcze... żyć”.