Pewnie bardzo różnie u każdego. Moja rodzinka natomiast, jak co roku, spędziła je razem. Wiele się działo przez te świąteczne dni. Najwięcej w pierwszym dniu. Najpierw tradycyjne śniadanie u mojej córki, po nim zaś wyczekiwany przez wnuczki moment szukania w ogrodzie prezentów od zajączka.
Zanim przed śniadaniem przekroczyłam próg domu córki, uśmiałam się zdrowo już w progu, bo oto jaki obrazeczek zastałam pod wejściowymi drzwiami.
Na talerzyku leżała marchewka z karteczką o treści: „Für den Osterhase” (tłum. Dla wielkanocnego zajączka). To najmłodsza wnuczka wpadła na taki pomysł, by zachęcić zajączka do wejścia w progi ich domostwa. I potem, jak opowiadała córka, biegała co rusz do drzwi wejściowych i zaglądała, czy aby marchewka już zniknęła. Za każdym razem wracała smętna, że jeszcze nie, po czym zaczynała biegać od okna do okna, sprawdzając, czy zajączek skądś jednak nie nadchodzi. W końcu się zmęczyła i usiadła w kuchni przy oknie, robiąc sobie na nim punkt obserwacyjny na ogród.
A zajączek, jak to zajączek, wprawdzie progu nie przekroczył, ale marchewkę spałaszował. A to był znak (o czym donośnym głosem oznajmił tata), że można już w ogrodzie zacząć szukać prezentów. No i się zaczęło szukanie (z głośnym okrzykiem radości oczywiście), pod każdym krzaczkiem, pod każdym drzewem, pod każdą ławeczkę. Radości przy tym szukaniu było co niemiara. I choć było trochę mokro, gdyż w nocy padał deszcz, dzieciaki ochoczo biegały po ogrodzie. A każdy znaleziony prezencik wywoływał u nich salwę niepohamowanej radości. U starszyzny także.
Wszystkie znalezione prezenciki wnuczki znosiły w jedno miejsce przy schodach i dalej gnały szukać. Kolejnych. A każde gnało w inną stronę ogrodu. I tylko się nawoływały, informując się nawzajem, czy coś znalazły. Nagle starsza wnuczka zawołała:
— Babciu, tu jest coś dla ciebie!
— No coś ty?! — zawołałam w odpowiedzi, udając niedowierzanie.
— Przecież widzę, tu jest napisane: „Dla babci”... Choć zobacz!
No rzeczywiście, zajączek był bardzo łaskawy (jak co roku zresztą)... i babcię też obdarował.
Prezentów się nazbierało całe mnóstwo. Kiedy „zajączek” w osobie mamy ogłosił, że to już wszystkie, rozpoczął się bardzo podniecający moment. Rozpakowywanie. Wnuczki były przeszczęśliwe... A kiedy dzieci są szczęśliwe, dorośli podwójnie są szczęśliwi.
No a potem, kiedy dzieciaki nacieszyły się już prezentami, ruszyliśmy na daleką wędrówkę po górach, lasach, polach i łąkach.
W czasie świątecznych dni pogoda była niezbyt przyjemna. Choć słońce świeciło, za ciepło jednak nie było. Chyba dlatego, że wiał silny wiatr... Ale co tam, wszyscy byliśmy odpowiednio ubrani. Humory dopisywały więc wszystkim. Bo jakżeby inaczej? Przecież wiosna, wszystko budzi się do życia… To nic, że powoli. Ważne, że się budzi!
Kiedy wróciliśmy do domu, wręczyłam najmłodszej wnuczce w nagrodę za dotrzymanie kroku w 12 kilometrowej wędrówce, ale przede wszystkim za poranne marchewkowe wabienie zajączka. A był to obrazek mojej kuzynki Ewy Kuryluk, który wraz życzeniami otrzymałam przed świętami... Podskoków radości nie było końca.
Na koniec świąt wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że minęły nam bardzo miło. A jeśli chodzi o śmigus-dyngus, czyli lany poniedziałek, to tym razem nie laliśmy się za bardzo, gdyż zbyt zimno było na dworze. Ale i tak fajnie było. Naśmialiśmy się zdrowo. A że śmiech to zdrowie, jesteśmy nadal zdrowi i pandemicznej zarazie się nie dajemy, wierząc, że przyszłe święta będą już całkowicie normalne.