sobota, 10 kwietnia 2021

Tragedia smoleńska. Refleksje

Do katastrofy smoleńskiej musiało dojść, i to nie tylko z powodu ekstremalnych warunków pogodowych — stężenia mgły, ale przede wszystkim z powodu zbyt dużego stężenia buty, megalomani, pychy, zadęcia u niektórych pasażerów na pokładzie samolotu TU-154.

Trzeźwo myślący ludzie, i choć trochę orientujący się w sytuacji politycznej w Polsce, wiedzą w czym rzecz. Ujawnione stenogramy z tragicznego lotu tylko potwierdzają ich pogląd. Do tragedii doszło właśnie z tych przede wszystkim powodów. A nałożone na siebie polsko-rosyjskie niechlujstwo i bylejakość — dopełniły dzieła. Potwornego dzieła.

Piloci samolotów rządowych w Polsce nie mają łatwej pracy. Mimo iż są na pokładzie najważniejszymi osobami (wszak od nich zależy życie wszystkich pasażerów), to jednak tak do końca sami nie mogą decydować o przebiegu lotu i lądowania.

Cóż z tego, że nikt, jak na razie, nie doszukał się bezpośredniej, słownej presji na pilotów samolotu lecącego do Smoleńska, ani ze strony Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ani Dowódcy Sił Powietrznych Polski Andrzeja Błasika, ani też Dyrektora Protokołu Dyplomatycznego Mariusza Kazana? Tutaj nawet nie potrzeba doszukiwać się ich konkretnych słów, wystarczy sama ich obecność w kokpicie od momentu, kiedy załoga przyjęła wiadomość o ciężkich warunkach na lotnisku w Smoleńsku i miała podjąć decyzję o lądowaniu, czy też skierowaniu samolotu na lotnisko zastępcze.

Chociaż, jakby już ktoś chciał się czepiać słów, to myślę, że słowa Dyrektora PD Mariusza Kazana: — "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić" — mówią same za siebie. Wiadomym też było, że samolot ze względu na Parę Prezydencką wystartował z Warszawy z opóźnieniem. Piloci czuli więc na sobie podwójną presję. Czasową i tę… za swoimi plecami, związaną z obecnością ich dowódcy i dyrektora PD. Czy mogli postąpić inaczej i chociaż nie spróbować podejścia do lądowania?

Jest jednak wielu ludzi, którzy podobnie jak red. Jan Pośpieszalski, lubują się w sensacjach i na zawołanie tworzą spiskowe teorie. I aż się zapowietrzają w przekazywaniu ich w nienawistny sposób wszem wobec. Od pierwszych chwil po tragedii oni już wiedzieli, że to „robota Ruskich, Putina i Tuska”.

Tacy ludzie mnie przerażają. Manipulują innymi i wykorzystują skłonność Polaków do owczego pędu. A w obliczu tej potwornej tragedii idzie im to całkiem łatwo. Aż dziw bierze, że nikt z nich jeszcze nie wymyślił, że Rosjanie specjalnie rozpylili mgłę nad lotniskiem Siewernoje przed przylotem samolotu Prezydenta RP. A może i wymyślili, tylko ta ich „nowa teoria” jeszcze do mnie nie dotarła.

Tragedia smoleńska wstrząsnęła nie tylko Polską, wstrząsnęła całym światem. Nie musiało do niej dojść. Pochłonęła tylu ludzi. Ważnych ludzi. Nie pojmę tego nigdy, jak można było do tego dopuścić, a właściwie specjalnie zorganizować lot elity polskiej na pokładzie jednego samolotu? Dlaczego tragedia Casy nie nauczyła nikogo pokory? Dlaczego nie zmusiła do wyciągnięcia daleko idących wniosków i wydania odpowiednich przepisów dotyczących lotów VIP-ów? Chociaż z drugiej strony, wnioski nasuwają się same. I trudno oprzeć się wrażeniu, że taki właśnie skład elity był skrupulatnie i celowo zaplanowany. Miał służyć konkretnym celom. Politycznym. Wiadomo czyim.

Obwinianie jednak pilotów za tę tragedię, uważam za dalece nie w porządku. Jak już koniecznie trzeba doszukiwać się winy (a pewnie tak), to trzeba jej szukać tam, gdzie ona rzeczywiście leży. Winna jest mgła, która tężała nad lotniskiem z minuty na minutę. Winna jest atmosfera w samolocie, która tężała za plecami pilotów, i to nie tylko w kokpicie, ale i za otwartymi drzwiami kokpitu. Winna jest polska bylejakość, która nałożyła się w tym feralnym dniu na rosyjskie bałaganiarstwo.

Do rozbicia samolotu z pewnością by nie doszło, gdyby się nie wytworzył ten tragiczny w skutkach łańcuch powiązań.

Kontrolerzy lotów na lotnisku Siewiernoje, bojąc się skandalu międzynarodowego, nie zamknęli lotniska, a jedynie proponowali lotniska zastępcze. Zaś piloci samolotu TU-154, bojąc się uznania przez VIP-ów za „lękliwych”, próbowali lądowania. (Wiadomo kto, gdzie, i kogo tak nazwał. Jednym z tak nazwanych był właśnie pilot siedzący za sterami samolotu w dniu tego katastrofalnego lotu — Arkadiusz Protasiuk).

Wiem, że w Polsce powszechną jest zasada, iż o zmarłych nie mówi się źle. Przyznam, że trochę mnie ona dziwi. Bo niby dlaczego tak ma być? Uważam, że trzeba przede wszystkim mówić prawdę, bez względu na to, czy ona przedstawia zmarłego w dobrym świetle, czy też w złym. A jeśli chodzi o prawdę związaną z tragedią smoleńską, najlepiej ze wszystkich zna ją sam Jarosław Kaczyński. To on rozmawiał z Prezydentem 20 minut przed tragedią, wiedział więc dokładnie, jaka atmosfera panuje zarówno nad lotniskiem w Smoleńsku, jak i w salonikach VIP-ów... Do lądowania musiało dojść!... I doszło. To wielka tragedia dla rodzin ofiar, dla Polski, dla narodu polskiego.


Mam jednak nadzieję, że po tej kolejnej tragedii, jeszcze potworniejszej w skutkach, w samolotach VIP-ów (jak i w samolotach lotnictwa cywilnego) drzwi kokpitu raz na zawsze przed nimi zostaną zatrzaśnięte… dla dobra załogi, dla dobra ich samych, dla dobra ich rodzin... Dla dobra Polski i Jej dobrego imienia na świecie.


2.06.2010

***

Czy od tamtego dnia, po jedenastu niemalże latach — coś się zmieniło w opinii osób podobnie myślących o przyczynach katastrofy smoleńskiej? Czy coś przekonywującego wniósł wczorajszy film Antoniego Macierewicza o wynikach prac jego podkomisji? Na te pytania niech każdy odpowie sobie sam.