piątek, 29 listopada 2019

Czy przyjaźń polsko-rosyjska jest możliwa?

Bardzo bym chciała, aby doszło do znormalizowania i ocieplenia stosunków między naszymi krajami. Skoro udało nam się to z Niemcami, to dlaczego nie miałoby się udać z Rosją? Wierzę, że jest to możliwe. Wierzę, że nasze kraje mogą przejść ponad dramatem trudnej historii do lepszego rozdziału związanego z przyszłością polsko-rosyjskich relacji. Jak wskazują sondaże, większość Polaków tego pragnie i w to wierzy.
Muszę przyznać, że w Niemczech, my, emigranci z Polski i z Rosji, najbardziej do siebie lgniemy. Najbardziej się rozumiemy — pośród innych nacji. Jakoś to tak samo od siebie wypływa. Pewnie to coś znaczy. W końcu jesteśmy narodami słowiańskimi, sąsiadami... i wiele nas łączy.

Wszyscy wiemy, że stosunki polsko-rosyjskie mają niezwykle dramatyczną, a zarazem bardzo złożoną historię. W historii tej były strony jasne, ale też trudne i ciemne. Jednak bardzo ważne jest, aby starać się w życiu oddzielić przeszłość od teraźniejszości, jakakolwiek ona była. W przeciwnym wypadku nasze Narody zawsze będą zakładnikami przeszłości. Oczywiste jest to, że nie możemy zapominać o lekcjach historii. Nawet nie mamy prawa o nich zapomnieć. Lecz z lekcji tych powinniśmy przede wszystkim wyciągnąć wnioski na przyszłość, aby już nigdy nie dopuścić do podobnych tragedii między naszymi Narodami. 

Obrazek z Internetu.


Jestem pacyfistką i bardzo bym chciała, żeby wreszcie zapanowała zgoda między naszymi Narodami. Marzy mi się nawet przyjaźń. Mimo wszystko... Mimo że Rosja Sowiecka dużo złego zrobiła też i mojej rodzinie. Nie będę tu jednak przytaczać tych tragicznych historii. Wspomnę tylko o tym, że pozbawiła moich przodków korzeni, ograbiła z majątku i wyrzuciła na Ziemie Odzyskane. Nikt z mojej rodziny jednak nie pała — z tego powodu — nienawiścią do Rosjan. Takie były wtedy czasy. Tak wyglądał świat.
Polska także ma niechlubne karty w swojej historii. Jest ich niemało. O tym też musimy pamiętać.

Chcę wierzyć, że ludzi dobrej woli, myślących podobnie — jest więcej. Że coraz więcej pacyfistów będzie się rodzić na Świecie. Że między Polakami i Rosjanami dojdzie do zrozumienia, pojednania i przyjaźni. Że na Świecie zapanuje pokój — jak Bóg przykazał... każdy Bóg, w każdej religii. Mrzonka? Być może. Ale ja w to chcę wierzyć... i wierzę. Inaczej życie straciłoby dla mnie sens. 




Czy Światem już zawsze rządzić będą źli ludzie?


Światem rządzą źli ludzie. Tak było. Tak jest. Tak będzie? Odpowiedzi na to pytanie ludzkość szuka u swoich Bogów od zarania dziejów… A źli ludzie jak rządzili światem, tak rządzą.






wtorek, 26 listopada 2019

Czosnek na uśmiech

Mówi się, że osoby spożywające czosnek są osobami o pogodnym usposobieniu i że na twarzy mają zawsze uśmiech. Myślę, iż wiele w tym prawdy. Sama jestem fanką czosnku i należę do osób uśmiechniętych. Pewnie nie tylko z tego powodu, bo przede wszystkim z natury, ale czosnek lubię. Lubię go jako dodatek do potraw, a przede wszystkim, spożywam go jako lek. Lek na wszystko. I to już od wielu, wielu lat, tj. od kiedy doczytałam się w jakimś magazynie medycznym, że zjedzenie ząbka czosnku dziennie trzymać mnie będzie z dala od lekarzy. A że ja nie cierpię latać po lekarzach, ochoczo zabrałam się za wprowadzanie kuracji czosnkowej w swoje życie. Od tej też pory często przed spaniem i przed umyciem zębów zjadam ząbek czosnku. Sam, bez niczego. Przegryzam go w ustach i żuję jak najdłużej, po czym powoli połykam. Trochę piecze, ale co tam. Czego się nie robi dla zdrowia. Na początku mojej kuracji piekło jak diabli. I to nie tylko w ustach i w przełyku lecz też i w żołądku. Nie przejmowałam się tym jednak, gdyż po wcześniejszym przestudiowaniu przebiegu kuracji czosnkowej wiedziałam, że to normalne, ponieważ sok czosnku zabijając bakterie chorobotwórcze wchłania się w pojawiające się ranki w miejscach gdzie one się gnieździły. Na początku też po połknięciu czosnku odczuwałam niekiedy wzmożone bicie serca, ale wiedząc o tym, że to naturalna reakcja, wręcz uzdrawiająca, znosiłam i te niewygody. Naczynia krwionośne w taki właśnie sposób regenerują się i oczyszczają, Jeszcze jedną niewygodą był na początku niezbyt przyjemny smak w ustach rano po przebudzeniu, ale po umyciu zębów znikał. Teraz, po tylu latach, nie odczuwam już żadnego nieprzyjemnego smaku w ustach. Zapachu z ust też nie. Inni też nie czują. Sprawdzałam. Mój organizm do czosnku zdążył się już przyzwyczaić. Ale są też na to bardzo proste sposoby, aby czosnkowego zapachu z ust się pozbyć. O tym poniżej.

Pamiętam, że już od dziecka lubiłam zapach czosnku i dużo go jadłam. Zwłaszcza świeży. Uwielbiałam tosty z masłem pocierane od spodu ząbkiem czosnku. Niekiedy i dziś takie tosty sobie robię. Rzadko kiedy choruję. Jestem pewna, że to w dużej mierze dzięki kuracji czosnkowej tak się dzieje.
Czosnek jest rośliną o wszechstronnym działaniu. Jest skuteczną bronią przeciwko infekcjom bakteryjnym, wirusowym oraz pasożytniczym. Zmiażdżony świeży czosnek wydziela substancję, tzw. allicyną, która posiada, jak potwierdzają naukowcy, silniejsze działanie antybiotyczne niż nawet penicylina. Można więc czosnku z powodzeniem używać w leczeniu bólu gardła, przeziębień, gryp, infekcji oskrzeli i płuc oraz przewodu pokarmowego. Poprzez powodowanie pocenia się, czosnek pomaga w obniżaniu gorączki. Jest też skutecznym środkiem na niszczenie robaków w organizmie. Poprawia trawienie pokarmowe, pomaga w wydalaniu gazów, poprawia wchłanianie i przyswajanie pokarmów. Uważany jest również za cudowny środek w obniżaniu poziomu cukru we krwi u ludzi cierpiących na cukrzycę, ponieważ wzmaga produkcję insuliny wytwarzanej przez trzustkę.
Obniża też poziom cholesterolu we krwi. Ponadto redukuje ciśnienie krwi, a co za tym idzie, pomaga w zapobieganiu ataków serca i wylewów. Bo też czosnek ma zdolność otwierania naczyń krwionośnych, i tym samym, zwiększa przepływ krwi do tkanek. Doskonale więc leczy choroby krążenia.
Ostatnie badania naukowe dowiodły, że czosnek działa też jako skuteczny przeciwutleniacz, a jego siarkowe składniki posiadają właściwości przeciwrakowe. Jest również udowodnione, że chroni nasze ciało przed wpływami zanieczyszczenia środowiska i nikotyny.
Związki czynne czosnku znoszą bóle głowy i ułatwiają zasypianie. Stosowany zewnętrznie może być pomocny w leczeniu trudno gojących się ran, ropni, czyraków
Jest stosowany w różnych postaciach: jako świeży, suszony, sproszkowany lub w postaci kapsułek. Trzeba jednak pamiętać o tym, że najbardziej aktywny jest świeży, świeżo rozdrobniony. Poddany obróbce termicznej traci swoje właściwości bakteriobójcze. Najlepiej profilaktycznie spożywać jeden ząbek czosnku dziennie. Świeże ząbki ściera się, kroi, lub miażdży i spożywa z dodatkiem mleka, miodu lub cytryny. Można też zjadać w całości. Piecze wtedy bardziej... Ale cóż znaczą te niewygody? Dla zdrowia warto pocierpieć. Jeśli zaś chodzi o nieprzyjemny zapach i smak w ustach, to jest na to dobra rada. Otóż jedno i drugie zanika zupełnie, jeśli pożuje się drobno posiekaną natkę pietruszki, albo skórkę z cytryny, czy też z pomarańczy. W tym celu można też zjeść jabłko lub wypić herbatę z cytryną i miodem.
Jeśli ktoś nie lubi jednak ostrego smaku czosnku, to może łykać olejowy wyciąg czosnku. Jedna kapsułka dziennie, wieczorem przed snem, wystarczy.
Przeciwwskazań do stosowania świeżego czosnku jest niewiele. Są to: ostre nieżyty żołądka i jelit, skłonność do niskiego ciśnienia krwi oraz okres karmienia piersią... Tylko tyle.

Dowiedziono również, że czosnek neutralizuje wprowadzony jad przez osy, pszczoły, komary, meszki, kleszcze, mrówki, a nawet skorpiony i żmije. Jest tylko jeden warunek, trzeba go natychmiast przyłożyć na ukąszone miejsce. Oczywiście w postaci miazgi.

Czosnek to zarazem gatunek warzywa, przyprawa do potraw. W kuchni stosowany jest do przyprawiania dań mięsnych, sosów i majonezów, zup ziołowych, sałat i różnych potraw z ziemniaków. Wspaniale harmonizuje z mocnymi ziołami i innymi przyprawami do słonych potraw.

Historia czosnku sięga około 5 tysięcy lat wstecz. Czosnek pochodzi z Azji, skąd rozprzestrzeniony został jako roślina uprawna do Europy i północnej Afryki. Z czasem trafił na pozostałe kontynenty. Uprawiali go Rzymianie, Asyryjczycy, Egipcjanie, Grecy, Hebrajczycy i Arabowie. Już wtedy dowiedziono, jakie właściwości posiada.

Myślę, że warto poznać te wszystkie dobrodziejstwa czosnku, i zawsze go stosować. Gorąco wszystkim polecam — ku zdrowotności i... uśmiechowi.

Obrazek z internetu.


Wiewiórki to okropne zapominalskie

To rzeczywiście prawda. Wiewiórki są okropnymi zapominalskimi. Napracują się niebożęta, zapasów narobią, nazakopują się ich… i chwilę później, zapominają gdzie je zakopały. A potem, kiedy przyjdzie zima, biegają jak szalone i szukają za nimi. Szukają i biegają, biegają i szukają… i bardzo często nie znajdują, bo za nic nie mogą sobie przypomnieć, w którym miejscu je zakopały.
Wiewiórki nie zapadają w sen zimowy. Mieszkają samotnie w dziuplach lub gniazdach wybudowanych przez siebie wysoko nad ziemią w rozwidleniach gałęzi. Albo też w gniazdach adoptowanych po ptakach. W zimie żywią się zapasami gromadzonymi przez całą jesień w dziuplach. A także tymi, które pracowicie zakopywały sobie w ziemi. I tu właśnie może pojawić się problem. Bo wiewiórki, jako że mają słabą pamięć, często nie mogą znaleźć ukrytego przez siebie pożywienia. Dlatego też, kiedy nadejdzie mroźna zima, z obfitymi opadami śniegu, warto je dokarmiać.
Zakopywane przez wiewiórki nasiona, a później przez nie zapomniane, nie idą jednak na marne. Wiedzą o tym leśnicy, kiedy wiosną znajdują kiełkujące to tu, to tam nasiona drzew. I są im za to bardzo wdzięczni. Zwierzątka te żyją około 5 lat. Do rozsiewu drzew zdążą się więc bardzo przyczynić.

Nad Europę nadciąga zima. Pierwsze jej oznaki odczujemy już za kilka dni. Synoptycy zapowiadają przymrozki, a także obfite opady śniegu. Czas przygotować ciepłe kurtki, czapki, rękawiczki. A wiewiórki…?
Wiewiórki wyczuwają nadchodzącą zimę i zaprzestają już zbierania zapasów. Uwijają się już tylko na drzewach przy swoich dziuplach lub gniazdach i porządkują wypełnione po brzegi spiżarnie. W ferworze krzątaniny momentami wyglądają zza konarów drzew i dumnie stroszą swoje długie puszyste ogonki, które przed zimą stały się jeszcze bardziej puszyste. Nie bez powodu tak się dzieje. Natura wie, co robi. Puszyste ogonki niczym kołderki będą służyć im do okrywania się w zimowe mroźne dni.



 

niedziela, 24 listopada 2019

Samotny łabędź z niespełnioną chcicą

 
Samotny biały łabędź poczłapał nad morze...
Pragnął se pofruwać, jak zwykle o tej porze,
ale że z niego niemożliwy sobiepanek,
nikogo nie chciał spotkać w ten piękny poranek.




Gdy wreszcie na plażę samotnie doczłapał,
z nagła do fruwania minął mu zapał.
Bo tam zobaczył przecudną łabędzicę,
i co tu ukrywać, straszną dostał chcicę.
 

Przechadzać się zaczął wzdłuż linii brzegowej,

dostojnym krokiem, jak w rundzie honorowej.
Na dorodną łabędzicę co rusz spoglądał...
Chciał, by mu się oddała, wręcz ją pożądał.



A ta łabędzica, gdy go zobaczyła,

natychmiast w morskie fale zwinnie wskoczyła.
Samotny łabędź pozostał sam na plaży,
przestając się łudzić, że „coś” się wydarzy.
 




A zegar tyka i tyka

Zegar tyka dla każdego jednakowo. Jednakowo wskazuje czas. Czas jednak nie dla każdego jednakowo jest łaskawy.






środa, 20 listopada 2019

Kiedy dziecku umiera zwierzątko

Kiedy dziecku umiera ukochane zwierzątko, ogarnia je czarna rozpacz. Jego śmierć jest bowiem dla niego bardzo, ale to bardzo smutnym przeżyciem. Nic w tym dziwnego, wszak dziecko traktuje swoje zwierzątko jak przyjaciela, jak członka rodziny. I my, dorośli, nie możemy jego rozpaczy bagatelizować. Mówić mu, że nie powinno się smucić, bo to tylko zwierzę.
Gdy mojej wnuczce umarła świnka morska, miałam okazję doświadczyć, jak bardzo dziecko potrafi cierpieć z powodu utraty swojego ukochanego zwierzątka-przyjaciela. Było to w dniu, w którym była z rodzicami i z młodszym braciszkiem na wycieczce. Po powrocie do domu rodzeństwo od razu pobiegło do swoich dwóch świnek, by je nakarmić i pobawić się z nimi. Niestety, okazało się, że świnka wnuczki, Lucy, leży i się nie rusza, zaś świnka wnuczka, Mercy, w bezruchu stoi nad nią. Oboje wpadli w rozpacz i zaczęli głośno płakać.
Moja córka, słysząc przejmujący płacz, przerażona, natychmiast zbiegła za dziećmi do pomieszczenia świnek. Gdy zobaczyła co się stało, sama się rozpłakała.
Po chwili moja wnuczka z płaczem zadzwoniła do mnie.
Babciu, moja świnka nie żyje!
Och, jakie to smutne! — zawołałam do słuchawki wystraszona jej płaczem. — Biedna... No ale cóż mamy zrobić, moja kochana? Tak już w życiu jest, że wszystkie żywe istoty muszą kiedyś odejść do innego wymiaru... Ale wiesz co, one tylko ciałem odchodzą, bo tak po prawdzie żyją nadal... Żyją tak długo, jak długo będziemy o nich pamiętać... i pamięć o nich w sercu nosić.
Po krótkiej rozmowie udało mi się wnuczkę jakoś uspokoić. Opowiedziałam jej wtedy jeszcze o moich zwierzątkach z dzieciństwa, a także o zwierzątkach jej mamy.
Bardzo mi było żal wnuczki. Wnuczka zresztą też. Tak samo był smutny. Jak to dobrze, że, wiedziona przeczuciem, już wcześniej kupiłam im pluszowe świnki morskie o takich samych futerkach jakie mają Lucy i Mercy. Od tej pory śpią z nimi. Oczywiście każdy ze swoją. Teraz te przytulanki jeszcze bardziej będą im potrzebne.
Natomiast te dwie żywe świnki morskie moja córka kupiła im już ponad dwa lata temu. W jednym z wolnych pokoi urządziła świnkom istny raj. Dwie duże klatki połączyła ze sobą i w jednej zrobiła im jadalnię i sypialnię, a w drugiej wybieg z różnymi przyrządami do zabawy. Pokój przystroiła różnymi obrazkami zwierzątek, kwiatami, a naprzeciw klatek urządziła kącik dla dzieci, ze stolikiem i krzesełkami włącznie.
Kiedy uspokoiłam wnuczkę, obiecałam jej przeczytać raz jeszcze moją bajeczkę o świnkach pt. „Przygoda świnek nie z tej planety”, którą napisałam dawno temu, a do której ona później, jako 7-latka (wtedy) zrobiła ilustrację. Wprawdzie bohaterkami mojej bajki nie są świnki morskie, a świnki z kosmosu, ale zawsze to świnki.

Potem porozmawiałam jeszcze z córką. Ustaliłyśmy, że pochowamy świnkę w ogrodzie, obok złotej rybki, która zmarła rok temu. Wnuczka, słysząc to, znów buchnęła płaczem. Po chwili się jednak uspokoiła i przystała na to. Na drugi zaś dzień poprosiła mamę, aby kupiła jej nową świnkę morską. Smutnym głosem powiedziała, że o Lucy nigdy nie zapomni, bo bardzo ją kochała, ale teraz, kiedy jej nie ma, martwi się bardzo o Mercy, że jak będzie sama to ze smutku też może umrzeć. Córka oczywiście chciała natychmiast spełnić jej prośbę, byleby już tak nie cierpiała. Po lekcjach w trójkę objeździli wszystkie sklepy zoologiczne w mieście, a świnki morskie jakby wcięło, w żadnym sklepie w tym dniu akurat świnek nie było. W końcu w oddalonej o 50 km miejscowości udało im się świnkę kupić. Taką malutką... za to dwa razy droższą.



Z mojego dzieciństwa pamiętam, jaka sama zrozpaczona byłam, kiedy mój piesek zginął pod kołami pędzącego ulicą samochodu. Miałam wtedy jakieś siedem lat. Niosłam go z płaczem do domu, nie bacząc nawet, że całe moje białe rajtuzki były brudne od jego krwi... i kupy. A muszę w tym miejscu dodać, że już wtedy straszliwą pedantką byłam. Moja mama zawsze mówiła, że kiedy tylko zdarzyło mi się wybrudzić, zaraz biegłam się przebrać. Tym razem, z rozpaczy, nie w głowie mi były moje białe rajtuzki. Tak bardzo kochałam mojego pieska Mikusia. I tak strasznie żal mi go było. Pochowałam go w ogrodzie. Zrobiłam mu piękny grób, posadziłam stokrotki i nawet malutką figurkę aniołka na grobie mu postawiłam. Codziennie biegałam tam z nim rozmawiać. To było dla mnie straszne przeżycie... Musiało nim być, skoro to wszystko tak dokładnie pamiętam do dziś.


Magia nagich drzew

Jesień postrącała liście z drzew… Smutne? E, nie bardzo. Nagie drzewa także mają swój urok. Wiele w nich tajemniczej siły, magii, którą roztaczają wokół. Każdy, będąc w lesie, może ją odczuć. Każdy inaczej. Każdy po swojemu. I to jest piękne. Wystarczy mieć choć odrobinę wyobraźni.
Listopadowe drzewa swoją niezwykłością przyciągają spojrzenia. Nie można koło nich przejść obojętnie. Wiedzą o tym zwolennicy dendroterapii. A jeszcze bardziej — osoby o wrażliwej duszy. 


Z cyklu: "Fotofantasmagorie".


poniedziałek, 18 listopada 2019

Wrażliwość to błogosławieństwo czy przekleństwo?

W odpowiedzi na tak postawione pytanie zapewne wielu z nas bez większego zastanowienia odpowie, że może być jednym i drugim. Bo też taka jest prawda. Wrażliwość ma dwa oblicza.
Wrażliwość jest błogosławieństwem, ponieważ osoby nią obdarzone mają bardzo bogaty świat wewnętrzny. Potrafią odczuwać bodźce wszystkimi zmysłami, które dla innych mogłyby zupełnie nie istnieć. Potrafią zauważać wiele pięknych rzeczy, obok których inni przechodzą obojętnie. Potrafią zachwycać się przyrodą i w każdym niemalże jej elemencie dostrzegać wielkie bogactwo. Ba, w każdym nawet detalu otaczającego świata widzą jego głębię i wychwytują płynące w ich kierunku dźwięki. Wiele pięknych wrażeń czerpią również z ciszy. Także zapachami potrafią się delektować. Zapamiętują je na całe życie. Mają dużą zdolność do empatii, do uczuciowego utożsamiania się z drugim człowiekiem. To dzięki swojej wrażliwości doskonale rozumieją stany emocjonalne innych.
Wrażliwość potrafi być też niestety przekleństwem. Osoby wrażliwe są wewnętrznie skomplikowane, dlatego często niezrozumiałe dla otoczenia. Bywa więc tak, że za swoją wrażliwość płacą wysoką cenę, cenę wyobcowania, czasem nawet odrzucenia i samotności. Są też bardziej podatne na depresje. Za to są jak papierek lakmusowy, szybko wyczuwają sytuacje w jakiej się znaleźli. Rozumieją świat jak mało kto, gdyż potrafią odbierać go całościowo — całą gamą wyostrzonych zmysłów. Ale to zrozumienie może być czasem przekleństwem także, bo czasami, zwłaszcza ostatnio — w tym jakże zwariowanym świecie — lepiej byłoby wielu rzeczy nie wiedzieć, lepiej nie rozumieć.
Wrażliwość często też kojarzy nam się ze słabością. Kogoś wrażliwego bardzo łatwo zranić, dotknąć. Bywa, że wrażliwość jest jak piętno, utrudnia życie, utrudnia funkcjonowanie w społeczeństwie. Bo też ludzie, to w większości bezwrażliwcy. Niektórzy zatruci wręcz jadem nienawiści.
Osoby wrażliwe narażone są na wiele przykrości ze strony złych ludzi. By życie nie sprawiało im nieustannego bólu, muszą nauczyć się żyć z takimi trudnościami. Muszą utworzyć rodzaj pancerza, by chronić w sobie to co delikatne i podatne na ciosy… I nie poddawać się. Warto pozostać sobą, wrażliwym człowiekiem. Wrażliwość to bogactwo, to wrota do piękna i miłości.
Wrażliwi potrafią pięknie żyć. Wielu z nich to bardzo płodni artyści. To dzięki swojemu wyjątkowemu spojrzeniu i rozumieniu świata mają tak ogromny potencjał. Potrafią w umiejętny sposób przelewać własne myśli na papier czy też płótno.
Wrażliwość to sposób w jaki reagujemy na świat i w jaki odbieramy samych siebie i innych. Wrażliwość działa w różnych obszarach, bo też wrażliwym można być na różne zjawiska, i to na każde inaczej. W zależności od osobistego poziomu wrażliwości i umiejętności skojarzeń. Są osoby, które wrażliwe są na wiele zjawisk, ale są też takie, których wrażliwość skupia się na bardzo wąskim obszarze. Na przykład: ktoś jest wrażliwy na piękno muzyki i wzrusza się na każdy jej dźwięk, ale bólu drugiego człowieka nie dostrzega, przechodzi obok niego obojętnie.
Osoby wrażliwe mają duże poczucie humoru. Ich humor łączy się zawsze z twórczością i otwartością, ze skojarzeniami, którymi rozbawić potrafią niemalże każdego. Są także perfekcjonistami, co nie zawsze jednak jest cechą pozytywną. Niekiedy bywa bardzo negatywną.

Niektóre wrażliwe osoby potrafią być bardzo upierdliwe*. To wynika z ich perfekcjonizmu. Niestety, w tym przypadku jako cechy negatywnej. Dzieje się to wtedy, kiedy taki jeden z drugim wrażliwy perfekcjonista niestrudzenie dąży do zaplanowania celu idealnego, i nie bacząc na zdanie innych, upierdliwie (albo jak to woli: nachalnie) narzuca im ten swój plan i sposób jego realizacji. Takie osoby nie są lubiane. Otoczenie je unika… i prędzej czy później, pozostają same na placu boju... (A place są różne ).
Ludzie wrażliwi potrafią kochać mocno i szczerze. W życiu bardzo ważna dla nich jest rodzina. Są dobrymi przyjaciółmi, są serdeczni. Nie ranią, są empatykami. Żyją świadomie i dojrzale. Wiedzą więcej niż inni, gdyż chłoną świat wszystkimi zmysłami. Nieustająco żądni są też wiedzy.

Każda osoba, którą cechuje duża wrażliwość, powinna raz na zawsze wyzbyć się przekonania, że jest to jej wadą. Wrażliwość to ogromna wartość, a osoby nią obdarzone — wyjątkowe… To wybrańcy losu.





* upierdliwy — (wg sł.) nachalny, namolny, natrętny, natarczywy


Co z tą wrażliwością?

Wrażliwość jest najwspanialszą cechą, jaką człowiek został obdarzony… Pozwala świat widzieć piękniejszym i czyni życie bogatszym.






czwartek, 14 listopada 2019

Przeklętość rasizmu

Wracając dzisiaj autem z miasta do domu, spostrzegłam, że po chodniku biegnie jakiś czarnoskóry mężczyzna. Nie wydałoby mi się to aż takie dziwne, gdyby nie fakt, że biegnąc, ciągle odwracał się za siebie. To i ja popatrzyłam w tamtym kierunku. Mogłam sobie na to pozwolić, gdyż zatrzymałam się akurat na światłach. No i co zobaczyłam? Otóż zobaczyłam jak kilku jakiś wyrostków rzuca za nim kamykami zza ogrodzenia domu. Ależ się wkurzyłam. No myślałam, że mnie coś trafi. Po zmianie świateł ruszyłam ze skrzyżowania, ujechałam kilkadziesiąt metrów, wjechałam na krawężnik chodnika i zatrzymałam się tuż przed nosami tych wstrętnych wyrostków. Wyskoczyłam z auta i krzyknęłam:
A wy co wyprawiacie?! Nie macie nic mądrzejszego do roboty?!
Właśnie mamy… — zachichotał jeden z nich. — Przepędzamy czarnucha do Afryki.
No nie! Myślałam, że dam smarkaczowi po jego głupawej, roześmianej fizjonomii, tak się zdenerwowałam. Tym bardziej, że wszystkie wyrostki naraz zarżały z uciechy.
A ty jeden z drugim myślisz, że jesteś u siebie? — już nie zdzierżyłam, widząc, że są to same tureckie wyrostki. — A gdyby to was ktoś chciał przepędzić do Turcji? Jakbyście się czuli? Co?!
My tu urodzeni! — fuknął drugi z nich.
A skąd wiesz, że ten czarnoskóry mężczyzna nie? Zresztą, każdy może żyć w takim kraju, w jakim chce… i wam nic do tego. Tym bardziej że, sami w swoim kraju nie jesteście. Co za bezczelność! Kto was tego nauczył?
Ojciec mówił, że oni tylko pracę zabierają! — wykrzyczał jeszcze inny z wyrostków.
A to samo właśnie rodowici Niemcy mogą powiedzieć o waszych ojcach i matkach… Miło by się to wam słuchało?
Ale my jesteśmy z Europy… — wyseplenił najwyższy z nich, ukazując swoje braki w uzębieniu. — Bo z europejskiej części Turcji, a ten tam, z Afryki, więc kto ma większe prawo?
Wszyscy mają jednakowe prawo. Bez względu na narodowość, religię, czy kolor skóry. Zapamiętajcie to sobie!
Wszystkie łebki, rozdziawiając buzie, popatrzyły na mnie spode łba i zamilkły na moment. Już chciałam wracać do auta, kiedy nagle zauważyłam jakąś bluzę leżącą na chodniku.
Ktoś z was zgubił bluzę? — spytałam.
Nie, to ten czarnuch… Cha, cha, cha…! — zarechotał znów ten wyrostek z przetrzebionym uzębieniem. — Spieprzał, mało nóg nie pogubił… cha, cha, cha… to i bluzę zgubił!
Jesteś niewychowanym, bezdusznym smarkaczem! — huknęłam w jego kierunku. Chwyciłam za bluzę i wskoczyłam do auta.
Zawróciłam auto z piskiem opon i pojechałam wzdłuż ulicy, rozglądając się za czarnoskórym mężczyzną. Zobaczyłam go na samym końcu ulicy na przejściu dla pieszych, prowadzącym do przystanku autobusowego. Dodałam gazu, bo obawiałam się, że wsiądzie do nadjeżdżającego akurat autobusu.
Halo, proszę pana! — zawołałam przez otwartą szybę. — Proszę poczekać!
Mężczyzna się zdziwił, ale się zatrzymał. Zahamowałam tuż przed przystankiem i wyskoczyłam z auta z bluzą w ręce. Popatrzył na nią i momentalnie skierował wzrok na swoją torbę zawieszoną na ramieniu.
To moja bluza — powiedział ucieszony. — Musiałem ją zgubić po drodze i nawet się nie zorientowałem kiedy. Oj, żona by mi chyba głowę urwała, gdybym wrócił bez niej do domu. To prezent od niej na moje urodziny… Dziękuję ci, dobra kobieto! — zawołał jeszcze i skłonił się nisko.
Nie ma mi pan za co dziękować. To nic takiego. Domyśliłam się, że pan ją zgubił, to ją panu przywiozłam — powiedziałam z uśmiechem, i dodałam: — A niech się pan tymi wyrostkami nie przejmuje. Głupie to to jeszcze… Tak to już jest na tym świecie, że źle wychowane dzieci potrafią być gorszymi rasistami niż niejeden dorosły zły człowiek. Nie warto sobie takimi głowę zaprzątać.
Wielkie dzięki za dobre słowo! — śpiewnym głosem odrzekł czarnoskóry mężczyzna i szeroko się do mnie uśmiechnął, ukazując swoje piękne białe zęby.
Jadąc już prosto do domu, przypomniał mi się mój stary wiersz satyryczny pt. „Zatwardziały rasista”, i jakoś wcale mnie nie rozbawił. Ciągle się zastanawiałam, skąd w ludziach bierze się tyle nienawiści rasowej. Przecież w ostatnich latach świat się tak bardzo przetasował i prawie w każdym kraju różne nacje żyją obok siebie. Cóż, życie pokazuje, że mimo to uprzedzenia rasowe w ludziach są nadal bardzo żywe… A może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej? Straszliwa to ułomność ludzka. Taki swoisty życiowy daltonizm. Czy uleczalny? Śmiem wątpić. Nie ma innego wyjścia, trzeba się nam po prostu nauczyć z takimi osobnikami żyć. Co nie oznacza, że powinniśmy być obojętni na ich objawy rasizmu. Powinniśmy wszelkimi sposobami je napiętnować a im samym zwracać uwagę na to, że rasizm to choroba, która trawi ich od środka. Że dzień po dniu zżera ich wnętrze, czyniąc ich nieszczęśliwymi. Że sami powinni zwalczać w sobie to potworne choróbsko, jeśli chcą w życiu zdrowo funkcjonować.
Czy postępowaniem takim zmienimy świat na lepsze? Pewnie niewiele. Ale nie robiąc z kolei nic, pozwolimy na jeszcze większe szerzenie się rasizmu wokół nas samych.


Zatwardziały rasista

Że jest rasistą, przyznaje się szczerze,

A kto nim nie jest, za złe mu bierze…

Każdego obcego własną miarką mierzy,

Że rasizm jest dobry, mocno w to wierzy.


Wkurza go jazz, więc Czarnych nie lubi.

Bluesa nie rozumie, w sensie się gubi.

Krwistoczerwoni wstrętem go napawają,

Bo mu o komunie wciąż przypominają.


Fantazja Feng Shui go fascynuje,

Lecz Chińczyków nie lubi, ma ich za szuje.

— „Bo jak ufać Żółtkom?” — dyskusje wciąż toczy.

— „Skoro im nie można spojrzeć prosto w oczy?”


Na wszystkich obcych i innej rasy,

Mówi: — „Niedojdy i wstrętne brudasy!”

Choć sam higieną i werwą nie grzeszy,

To to akurat jakoś go nie peszy.


Swoich poglądów wcale się nie wstydzi,

Bo: — „Za zło całego świata winni są Żydzi”.

— „Za dużo kolorowych…” — przeto jest rasistą.

Nie przyznaje się jednak, że jest — daltonistą.


Bóg a religie

Skoro jeden tylko Bóg na Niebie, to skąd tyle — zwalczających się — religii na Ziemi?






środa, 13 listopada 2019

Czas na rewolucję?

Byłam dzisiaj w szkole. Nie, nie celem pobierania nauki. Moja edukacja — szkołami zorganizowana — już dawno temu się zakończyła. Byłam w szkole u mojej wnuczki, by zawieźć jej zeszyt, który wczoraj u mnie zapomniała po odrobieniu zadania domowego.
Wpadłam do gmachu szkoły, nie powiem, co nieco speszona, bo choć szkoła w Polsce była dla mnie miejscem pracy, to jednak już od wielu lat, od kiedy mieszkam w Niemczech, bardzo rzadko w szkole bywam. Chociaż nie, wcześniej i owszem, bywałam u moich dzieci, ale to już też przeszłość. No a zanim moje dzieci dorobiły się dzieci i ich dzieci poszły do szkoły, trochę czasu minęło. I teraz, w ostatnich latach, jak już zdarza mi się być w szkole, to jedynie na rozpoczęciu roku szkolnego moich wnuków. Wtedy, kiedy jest uroczyście i luźna atmosfera. W normalnym czasie pracy szkoły bywam jedynie pod szkołą, aby odebrać któreś z nich. Natomiast dzisiaj, dzisiaj byłam po raz pierwszy w szkole, ba, nawet w samej klasie mojej wnuczki. W II klasie Grundschule, tzn. Szkoły Podstawowej.
Zapukałam do drzwi i weszłam. Z uśmiechem przywitałam się z panią wychowawczynią klasy i z dzieciakami. A podchodząc do biurka nauczycielki, wydukałam (po niemiecku oczywiście) po co przyszłam. Jednak to, co tam w klasie zobaczyłam, spowodowało, że mina mi szybko zrzedła. Moja wnuczka i jeszcze jeden chłopczyk siedzieli oparci rączkami o blat ławki i płakali. Okazało się, że oboje zapomnieli zeszytów w domu i dostali burę od pani. Ja zdążyłam przywieźć zeszyt, wprawdzie nie tak całkiem w porę, bo już się mojej wnuczce oberwało… ale jednak. Moja wnuczka na mój widok najpierw uśmiechnęła się przez łzy, a za moment rozpłakała na dobre. Nauczycielka się nieco speszyła tym faktem, ale w mig odzyskała rezon i swoim normalnym, niezbyt miłym głosem, powiedziała:
Urwanie głowy z tymi dziećmi! Ciągle czegoś zapominają.
Zapominać zdarza się nawet i dorosłemu — odrzekłam, siląc się tym razem na uśmiech. Bardzo żal mi było wnuczki. Jej płaczącego kolegi również.
Dorosłym może, ale nie im… — fuknęła i gestem ręki wskazała na klasę. — Ja ich uczę nie zapominać.
A przecież niezapominania nie można tak do końca nauczyć, bo w życiu, jak to w życiu, mogą zaistnieć różne sytuacje, z powodu których, można to czy owo zapomnieć — nie dawałam za wygraną, bo wkurzała mnie jędzowata mina nauczycielki.
Proszę mi tu rewolucji nie wprowadzać. To ja jestem nauczycielką… i wiem, co mówię! — Pani nauczycielka najwyraźniej coraz bardziej traciła nerwy.
Rewolucji to może wprowadzać nie będę, ale za to wyprowadzę moją wnuczkę z klasy, aby ją uspokoić. Szkoda mi jej. Nie chcę, aby płakała — powiedziałam spokojnym i stanowczym głosem.
Nauczycielka zrobiła bardzo niezadowoloną minę, ale ja już nawet nie czekałam, czy ona ma zamiar jeszcze coś dopowiedzieć, czy nie. Podeszłam do wnuczki i spłakaną wyprowadziłam z klasy.
No coś takiego! Co to za nauczycielka?! Co za zgorzkniały babsztyl?! Obserwuję ją już od początku szkoły mojej wnuczki, bo też często wnuczkę odbieram spod szkoły i widzę ją wtedy, jak wyprowadza dzieci do autobusu, gdyż część dzieci dojeżdża z innych dzielnic miasta. Jeszcze nigdy nie widziałam jej uśmiechniętej. Zawsze tylko krzyczy i burczy na dzieci.
W pewnym sensie byłabym w stanie nawet ją zrozumieć, bo też ma już swoje lata i z pewnością wiele zdrowia straciła w szkole… Ale… ale czy to tłumaczy jej tak mało pedagogiczne podejście do dzieci, nieustający brak humoru i wręcz agresję? Taką, to nawet przy zwierzętach bym nie zatrudniała. Słyszałam, że wielu rodziców skarży się na nią, a dzieci jej nie lubią i boją się jej. Jednak z powodu chronicznego braku nauczycieli ona ciągle pracuje… czyli pastwi się nad dziećmi. Odreagowuje swoje frustracje, swoje dolegliwości związane ze zdrowiem, z nadmierną tuszą, z podeszłym wiekiem… i sam Pan Bóg raczy wiedzieć z czym jeszcze. Bo że ma ich od groma, to widać po jej ciągle zgorzkniałej twarzy.
Gdybym mogła, to słowo daję, wszystkich takich „z bożej łaski” nauczycieli powyrzucałabym na zbity... Bo jakże to tak? Rodzice mogą się starać i mądrze, z sercem wychowywać swoje dzieci, a taki pseudonauczyciel wpędza je w kompleksy i nerwicę? A gdybym tak mogła — jakimś cudem — dostać się do rządu, to jako pierwsze, zrobiłabym rewolucję w oświacie. Bardzo znacząco podniosłabym zarobki nauczycieli, a w ślad za tym, przeprowadziłabym dogłębną selekcję szanownego ciała pedagogicznego. Na nauczycieli mianowałabym jedynie osoby z powołaniem, dobre, wrażliwe, oddane dzieciom, a nie frustratów, którzy z racji niespełnienia swoich życiowych wyborów, z braku laku, wybrali zawód nauczyciela i później odreagowują swoje frustracje, wyżywając się na dzieciach. Przecież od tego, co z naszych dzieci wyrośnie, zależy nie tylko ich przyszłość, ale i przyszłość narodu. Przyszłość kraju, przyszłość świata wreszcie.
Wkurzam się za każdym razem, kiedy tylko o tym pomyślę. Chyba same beznadziejne tłuki siedzą w rządzie po obu stronach Odry (i nie tylko), że tego nie rozumieją… A to przecież takie proste, jak budowa cepa, że dla dobra narodu przede wszystkim pracownicy oświaty, służby zdrowia i policji powinni należycie spełniać swoje zadania. Jednak by mogli je należycie spełniać, muszą być należycie wynagradzani. Wtedy dopiero będzie można od nich wymagać profesjonalizmu, oczekiwać pomocy, życzliwości, ufać im. Myślę, że ci u koryta jednak bardzo dobrze o tym wiedzą, ale z wiadomych względów, nie przykładają się do tych dziedzin życia swojego narodu. Mają inne priorytety.
A my, my normalni obywatele, to co? Co z naszymi priorytetami, ba, co z naszymi podstawowymi potrzebami, co z potrzebami naszych dzieci?! I wcale nie chodzi mi tu o potrzeby materialne, chodzi mi o potrzeby duchowe. Szkoła winna wspomagać rodziców w wychowywaniu dzieci, a nie kaleczyć ich psychikę.
Coraz częściej i głośniej podnoszą się głosy po obu stronach Odry, że w szkołach nie dzieje się dobrze... No to jak tak, to chyba już najwyższy czas na rewolucję w oświacie i edukacji?


Jakie życie, taka starość?

Jakie życie, taka starość... Kto zdrowo żyje, z uśmiechem na twarzy, starości nie musi się lękać.






czwartek, 7 listopada 2019

Urok brunatnej jesieni

Nie często mamy okazję podziwiać brunatną jesień. Najczęściej po złotej jesieni nastają mrozy, silne wiatry (czasami już nawet w jej trakcie) i liście szybko spadają z drzew. Nie zdążą pociemnieć, przejść ze złotej barwy w brunatną. W tym roku jest inaczej. W tym roku jesień jest cudowna. Możemy podziwiać całą gamę jesiennych kolorów, które zmieniają się bardzo powoli i bardzo bajecznie.
Tegoroczna jesień najwyraźniej chce nam zrekompensować nazbyt upalne, męczące lato... i trwa, i trwa! Cudownie trwa. Nawet w zamglony poranek, nawet w pochmurny dzień ma swój urok. W takich momentach jej brunatność jest jeszcze bardziej zaakcentowana.


Wędrówki po królestwie brunatnej jesieni są fascynujące. To bajeczne uczucie tak iść i iść ścieżynkami wyścielonymi brunatnymi, dźwięcznie szeleszczącymi pod stopami liśćmi.




Jesienne drzewa

Szumi las, szumią jesienne drzewa...
Wiatr im na liściach złotem przygrywa.
Szumią o czasach dawno minionych,
O ludzkich losach dziwnie splecionych.

Długo żyjąc, wiele widziały,
Choć w jednym miejscu tylko stały.
Szumią o wszystkim, co kto woli…
O ludzkiej doli… i niedoli.

Szumią o pięknie całego Świata…
Los ludźmi wszakże po Ziemi miota.
Ludzie pod drzewem chętnie siadają,
O cudach Świata opowiadają.

Szumią o sile tkliwej miłości,
O oczarowaniu, o zazdrości.
Wszystko od ludzi to usłyszały,
Bo jak spowiednik... słuchać musiały.




wtorek, 5 listopada 2019

poniedziałek, 4 listopada 2019

Dziś przeżyłam kolejne trzęsienie ziemi

W mieście, w którym mieszkam, dzisiaj w nocy o godz. 1:59 znów zadrżała ziemia. Trzęsienie ziemi tym razem osiągnęło siłę 3,9 st. w skali Richtera. To było okropne uczucie. Ze snu wyrwał mnie potworny huk i wstrząs. W pierwszym momencie wystraszyłam się bardzo, ale zaraz zorientowałam się, że to nie eksplozja, tylko... trzęsienie ziemi. Tylko? Skąd to tylko? Ano stąd, że było to już trzecie trzęsienie ziemi jakie tu przeżyłam, nabieram więc coraz to większego doświadczenia i polegam też na informacjach tutejszych sejsmologów, a właściwie, chcę polegać.
Czy dzisiejsze trzęsienie ziemi było tragiczne w skutkach? Jak do tej pory policja nie odnotowała żadnych szkód materialnych. Jeśli zaś chodzi o szkody psychiczne, to z pewnością nie jeden obywatel miasta i okolic takowych doznał, bo też trzęsienie ziemi do przyjemności nie należy. Zwłaszcza w czasie snu.
Mam nadzieję, że wtórnych wstrząsów nie będzie. Jednak z ewentualnymi trzęsieniami ziemi muszę się niestety pogodzić, gdyż miasto nasze leży w strefie sejsmicznej. Przedostatnie trzęsienie ziemi, jakie tu przeżyłam (na szczęście nieświadomie) miało miejsce 22.03.2003 r., a miało ono siłę o wiele większą, bo aż 4,5 stopnia w skali Richtera i narobiło trochę szkód. W niektórych budynkach popękały szyby i pospadały dachówki.
Wtedy to nawet przez myśl mi nie przeszło, że to trzęsienie ziemi było. Ale to i dobrze, przynajmniej zaoszczędziłam sobie stresu. Nieświadomość bywa czasem błogosławieństwem.
A było to tak: w momencie kiedy trzęsienie ziemi miało miejsce, odbierałam akurat przez okno bio-warzywa od Bauer`a (rolnika), jakie w każdą środę mi dostarcza. A tu nagle, jak nie huknie raz po razie, jak nie dmuchnie rozedrganym powietrzem, mało nam skrzynia z warzywami z rąk nie wyleciała. Najpierw oczywiście się wystraszyliśmy, ale po chwili buchnęliśmy śmiechem, psiocząc w żartach na żołnierzy, że tym razem przesadzili z ćwiczeniami na pobliskim poligonie wojskowym.
Co to naprawdę było dowiedziałam się dopiero z radia. Epicentrum trzęsienia ziemi oddalone było jakieś 10 km od miejsca gdzie mieszkam. A tam ludzie bardzo byli przestraszeni. Czytałam w Internecie komentarze niektórych osób tam mieszkających. Porównywali je do potwornego hałasu zbyt szybko jadącej kawalkady ciężarówek, które nagle zaczęły uderzać w ściany budynków. Inni z kolei, podobnie jak ja z Bauer`em, podejrzewali o przesadę żołnierzy, którzy od kilku dni ostro ćwiczyli na działach na poligonie.

Pierwsze przeżyte przeze mnie trzęsienie ziemi zaskoczyło mnie całkowicie i potwornie przeraziło. Pojęcia nie miałam, co to takiego.
Pamiętam, że stałam wtedy w kuchni przy stole i obierałam sobie jabłko. Nagle, jak coś nie łomotnie, piekielnie głośno i przeciągle, jakby się dom walił. Wyrwałam z kuchni w tak szalonym tempie, że nawet nie zdążyłam poczuć, czy coś się zatrzęsło. Przeleciałam przez przedpokój, i wpadając do pokoju roboczego, jednym susem wyskoczyłam przez otwarte — na szczęście — drzwi do ogrodu. Na szczęście, bo nie wiem, czy w tym potwornym przerażeniu i tempie nie wyrwałabym ich z zawiasami. Kiedy znalazłam się już w ogrodzie, zobaczyłam nagle, że mam na nogach pantofle domowe. No to jak to tak?! W ogrodzie w domowych pantoflach? Dla pedantki to szok! A ja jestem niepoprawną pedantką. Niewiele myśląc, wpadłam z powrotem do pokoju i porwałam buty ogrodowe, stojące przy drzwiach... i ponownie wyleciałam na ogród. Zszokowana, trzęsąc się na całym ciele, zmieniłam obuwie, po czym usiadłam na trawę i zaczęłam się zastanawiać, co też to mogło być. (Muszę przyznać, że ta moja wolta z butami w tle urosła do rangi anegdoty, z której moi bliscy do dziś się śmieją, ja zresztą też). Moje zastanawianie się nie trwało jednak długo. Wnet odzyskałam rezon, odwaga we mnie wstąpiła i zaczęłam biegać dookoła domu, sprawdzając, czy aby w całości stoi. Kiedy robiłam już drugie okrążenie, usłyszałam nagle głos mojego sąsiada z przeciwka. Tubylca.
Droga sąsiadko, a cóż to pani tak biega dookoła? — spytał rechocząc. — Niech się pani nie martwi, naszym domom nic nie grozi, wytrzymają trzęsienie ziemi nawet o sile 7,5 stopnia w skali Richtera. Tak są budowane.
To to było trzęsienie ziemi?! — wykrzyczałam pytanie jeszcze bardziej wystraszona.
A co pani myślała, że wojna?! — jeszcze głośniej zarechotał sąsiad.
Sama już nie wiem, co ja wtedy myślałam, ale że to może być trzęsienie ziemi, to z pewnością ani mi na myśl nie przyszło. Bo i skąd, skoro trzęsienia ziemi jeszcze nigdy nie przeżyłam. Teraz już trochę wiem, co to znaczy.

Sprawdziłam w Internecie jakie trzęsienie ziemi było tutaj w ostatnich latach najgroźniejsze, no i doczytałam się, że 3.08.1978 r. o magnitudzie 5,7 stopnia w skali Richtera. Wtedy odnotowano bardzo dużo strat. Wiele domów popękało, wiele dróg zapadło się głęboko. Brrr...! Okropność! Gdybym wtedy wiedziała, że to trzęsienie ziemi… rany, to bym chyba... No, przynajmniej po buty nie wracała do domu.

Mam wielką nadzieję, że nasze domy rzeczywiście są solidnie budowane i wytrzymają każde trzęsienie ziemi… I jeszcze większą nadzieję, że kolejne trzęsienie ziemi tak szybko nie nastąpi, bo też takie piekielne huki i telepania, wcale nie są zabawne.



niedziela, 3 listopada 2019

Być teściową…

Dzisiaj miałam okazję potrzymać za guzik. Był u mnie kominiarz. Co roku o tej samej porze trzymam za guzik. Chociaż nie, tym razem trzymałam nieco wcześniej. Może nawet bym się nie zorientowała, ale to sam kominiarz już w progu zameldował mi, że przyszedł do mnie o trzy tygodnie wcześniej. Mówił, że za dwa dni wyjeżdża na urlop i chce wszystkich zleceniodawców obsłużyć przed urlopem, żeby na wczasach mieć spokojną głowę i dobrze wypocząć. Że w tym roku wyjątkowo ma urlop jesienną porą, a nie jak co roku, letnią, ponieważ całą lato siedziała u nich jego teściowa. Wszystko to zameldował mi jednym tchem i natychmiast zabrał się za czyszczenie i sprawdzanie stanu technicznego przewodów kominowych mojego pieca centralnego ogrzewania. Ja w tym czasie pobiegłam do kuchni zaparzyć kawę.
Kiedy podeszłam do niego z dwiema filiżankami kawy, na mój widok zawołał:
Wielkie dzięki, kawa dobrze mi zrobi! Jeszcze tylko jeden dom mam do zrobienia i potem mogę się już przygotowywać do wyjazdu na wczasy. A wie pani, aż trzytygodniowe wczasy wykupiłem, by móc zapomnieć o tym koszmarze z teściową w tle… E tam, w tle, na pierwszym planie. Ależ mnie ona wykończyła!
Co, taka niedobra? — zapytałam ze współczuciem.
Niedobra…? To zbyt delikatne określenie… — zagrzmiał. — To alte Hexe*, nie teściowa. Pół zdrowia zjadła mi przez te parę miesięcy. Żonie również.
To pańska żona nie mogła jakoś wpłynąć na swoją matkę?
A gdzież tam! Na nią wpływu nikt nie może mieć… Bo przecież ona jest najlepsza, najmądrzejsza, najinteligentniejsza, najzaradniejsza… naj, naj, naj, we wszystkim jest „naj” i nikt nawet stanąć przy niej nie może. To są jej słowa.
No to faktycznie, zarozumiałość przez nią przemawia.
A żeby pani wiedziała. I to jaka! Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że jak się jej choćby jednym malutkim słówkiem zwróci uwagę, to potem cały dzień ma się z głowy, bo ona potrafi chodzić za człowiekiem krok w krok i nadawać jak radio… jak zepsute radio, skrzeczące, trzeszczące, świdrujące uszy. Jak żyję nie spotkałem takiego babsztyla.
A wie pan, kiedyś, już dawno temu, napisałam wiersz satyryczny o podobnej teściowej — zachichotałam.
Wspaniale! Temat na satyrę pierwsza klasa. Czy mogłaby pani mi go przeczytać?
Zanim kominiarz był gotowy ze wszystkim, nasłuchałam się jeszcze o jego teściowej co niemiara. Momentami też i naśmiałam, bo na niektóre historyjki nie można było inaczej reagować.
Sama jestem teściową, i to podwójną, ale żyję z moją Synową i Zięciem na stopie przyjacielskiej. Szanujemy się i lubimy. Jesteśmy w bliskim kontakcie. Mieszkamy też blisko siebie. Nasze domy są oddalone o przysłowiowy rzut beretem. Na wczasy też nieraz jeździmy razem. Zwłaszcza mój Zięć dba o to bym z nimi jechała. Jestem bardzo szczęśliwa z naszych rodzinnych układów. I jak mniemam, moje dzieci oraz ich małżonkowie również.
Ciężko mi jest zrozumieć, dlaczego niektóre teściowe zamiast świecić dobrym przykładem dla małżonków swoich dzieci, świecą niczym jarzeniówki arogancją, zawiścią i nierzadko nawet nienawiścią. Czy tak postępują prawdziwe matki? Czy nie lepiej jest żyć w zgodzie i obopólnym szacunku?
Kiedy kominiarz zbierał się już do wyjścia, podziękował mi, że się mógł przede mną wygadać i sobie ulżyć. A ja mu na pożegnanie przeczytałam (czyt. przetłumaczyłam) mój wiersz satyryczny:

Teściowa

Jestem teściową i czasem mnie trafia,
Że w wicach wyglądamy gorzej niż mafia.
Bo ta choć groźna, ma poważanie.
A kim my jesteśmy, miłe panie?

Zewsząd słychać, nawet w eterze:
Teściowo, ty stary rowerze!
Tak nam dziękują za naszą krwawicę
I wciąż wymyślają idiotyczne wice.


Ja na ten przykład, miłe panie,
Z wielką pasją spełniam swe zadanie.
Mój zięć szanowny mi nie podskoczy,
Gdyż go kontroluję i w dzień i w nocy.

Czy dba o czystość, czy drżą mu ręce.
Czy nie ma ciągot do zezwierzęceń.
Czy się przypadkiem czymś nie zaraził.
Co mu przy ludziach z butów wyłazi.

Czy córce pomaga, czy zmywa talerze.
Jakoś blado wygląda, może coś bierze?
Jak z wiarą u niego, może niewierzący?
Czeka go wtedy schab z kwasem żrącym.

Podglądnę czasem przez dziurkę od klucza,
Czy w łóżku jest okay, czy robi za buca.
Jaka jest jego gestów wymowa...
Czy czegoś nie tuszuje albo nie chowa.

Czy darzy córkę miłością bez granic,
Czy może biedulkę od dawna ma za nic.
Co on bełkocze, o czym jest mowa,
Wszystko rozszyfruję, bom jego teściowa!


Kominiarz słuchał z zapartym tchem, a gdy skończyłam, huknął ze śmiechem:
Pani, to ta teściowa z pani wiersza, w porównaniu do mojej, to złota teściowa… Es ist mein Ernest!**


* Alte Hexe — (niem.) stara wiedźma.
** Es ist mein Ernest — (niem.) mówię poważnie.