Wracając
dzisiaj autem z miasta do domu, spostrzegłam, że po chodniku
biegnie jakiś czarnoskóry mężczyzna. Nie wydałoby mi się to aż
takie dziwne, gdyby nie fakt, że biegnąc, ciągle odwracał się za
siebie. To i ja popatrzyłam w tamtym kierunku. Mogłam sobie na to
pozwolić, gdyż zatrzymałam się akurat na światłach. No i co
zobaczyłam? Otóż zobaczyłam jak kilku jakiś wyrostków rzuca za
nim kamykami zza ogrodzenia domu. Ależ się wkurzyłam. No myślałam,
że mnie coś trafi. Po zmianie świateł ruszyłam ze skrzyżowania,
ujechałam kilkadziesiąt metrów, wjechałam na krawężnik chodnika
i zatrzymałam się tuż przed nosami tych wstrętnych wyrostków.
Wyskoczyłam z auta i krzyknęłam:
—
A
wy co wyprawiacie?! Nie macie nic mądrzejszego do roboty?!
— Właśnie
mamy… — zachichotał jeden z nich. — Przepędzamy czarnucha do
Afryki.
No
nie! Myślałam, że dam smarkaczowi po jego głupawej, roześmianej
fizjonomii, tak się zdenerwowałam. Tym bardziej, że wszystkie
wyrostki naraz zarżały z uciechy.
— A
ty jeden z drugim myślisz, że jesteś u siebie? — już nie
zdzierżyłam, widząc, że są to same tureckie wyrostki. — A
gdyby to was ktoś chciał przepędzić do Turcji? Jakbyście się
czuli? Co?!
— My
tu urodzeni! — fuknął drugi z nich.
— A
skąd wiesz, że ten czarnoskóry mężczyzna nie? Zresztą, każdy
może żyć w takim kraju, w jakim chce… i wam nic do tego. Tym
bardziej że, sami w swoim kraju nie jesteście. Co za bezczelność!
Kto was tego nauczył?
— Ojciec
mówił, że oni tylko pracę zabierają! — wykrzyczał jeszcze
inny z wyrostków.
— A
to samo właśnie rodowici Niemcy mogą powiedzieć o waszych ojcach
i matkach… Miło by się to wam słuchało?
— Ale
my jesteśmy z Europy… — wyseplenił najwyższy z nich, ukazując
swoje braki w uzębieniu. — Bo z europejskiej części Turcji, a
ten tam, z Afryki, więc kto ma większe prawo?
— Wszyscy
mają jednakowe prawo. Bez względu na narodowość, religię, czy
kolor skóry. Zapamiętajcie to sobie!
Wszystkie
łebki, rozdziawiając buzie, popatrzyły na mnie spode łba i
zamilkły na moment. Już chciałam wracać do auta, kiedy nagle
zauważyłam jakąś bluzę leżącą na chodniku.
— Ktoś
z was zgubił bluzę? — spytałam.
— Nie,
to ten czarnuch… Cha, cha, cha…! — zarechotał znów ten
wyrostek z przetrzebionym uzębieniem. — Spieprzał, mało nóg nie
pogubił… cha, cha, cha… to i bluzę zgubił!
— Jesteś
niewychowanym, bezdusznym smarkaczem! — huknęłam w jego kierunku.
Chwyciłam za bluzę i wskoczyłam do auta.
Zawróciłam
auto z piskiem opon i pojechałam wzdłuż ulicy, rozglądając się
za czarnoskórym mężczyzną. Zobaczyłam go na samym końcu ulicy
na przejściu dla pieszych, prowadzącym do przystanku autobusowego.
Dodałam gazu, bo obawiałam się, że wsiądzie do nadjeżdżającego
akurat autobusu.
— Halo,
proszę pana! — zawołałam przez otwartą szybę. — Proszę
poczekać!
Mężczyzna
się zdziwił, ale się zatrzymał. Zahamowałam tuż przed
przystankiem i wyskoczyłam z auta z bluzą w ręce. Popatrzył na
nią i momentalnie skierował wzrok na swoją torbę zawieszoną na
ramieniu.
— To
moja bluza — powiedział ucieszony. — Musiałem ją zgubić po
drodze i nawet się nie zorientowałem kiedy. Oj, żona by mi chyba
głowę urwała, gdybym wrócił bez niej do domu. To prezent od niej
na moje urodziny… Dziękuję ci, dobra kobieto! — zawołał
jeszcze i skłonił się nisko.
— Nie
ma mi pan za co dziękować. To nic takiego. Domyśliłam się, że
pan ją zgubił, to ją panu przywiozłam — powiedziałam z
uśmiechem, i dodałam: — A niech się pan tymi wyrostkami nie
przejmuje. Głupie to to jeszcze… Tak to już jest na tym świecie,
że źle wychowane dzieci potrafią być gorszymi rasistami niż
niejeden dorosły zły człowiek. Nie warto sobie takimi głowę
zaprzątać.
— Wielkie
dzięki za dobre słowo! — śpiewnym głosem odrzekł czarnoskóry
mężczyzna i szeroko się do mnie uśmiechnął, ukazując swoje
piękne białe zęby.
Jadąc
już prosto do domu, przypomniał mi się mój stary wiersz
satyryczny pt. „Zatwardziały rasista”, i jakoś wcale mnie nie
rozbawił. Ciągle się zastanawiałam, skąd w ludziach bierze się
tyle nienawiści rasowej. Przecież w ostatnich latach świat się
tak bardzo przetasował i prawie w każdym kraju różne nacje żyją
obok siebie. Cóż, życie pokazuje, że mimo to uprzedzenia rasowe w
ludziach są nadal bardzo żywe… A może nawet jeszcze bardziej niż
wcześniej? Straszliwa to ułomność ludzka. Taki swoisty życiowy
daltonizm. Czy uleczalny? Śmiem wątpić. Nie ma innego wyjścia,
trzeba się nam po prostu nauczyć z takimi osobnikami żyć. Co nie
oznacza, że powinniśmy być obojętni na ich objawy rasizmu.
Powinniśmy wszelkimi sposobami je napiętnować a im samym zwracać
uwagę na to, że rasizm to choroba, która trawi ich od środka. Że
dzień po dniu zżera ich wnętrze, czyniąc ich nieszczęśliwymi.
Że sami powinni zwalczać w sobie to potworne choróbsko, jeśli
chcą w życiu zdrowo funkcjonować.
Czy
postępowaniem takim zmienimy świat na lepsze? Pewnie niewiele. Ale
nie robiąc z kolei nic, pozwolimy na jeszcze większe szerzenie się
rasizmu wokół nas samych.
Zatwardziały
rasista
Że jest
rasistą, przyznaje się szczerze,
A kto nim nie
jest, za złe mu bierze…
Każdego
obcego własną miarką mierzy,
Że rasizm
jest dobry, mocno w to wierzy.
Wkurza go
jazz, więc Czarnych nie lubi.
Bluesa nie
rozumie, w sensie się gubi.
Krwistoczerwoni
wstrętem go napawają,
Bo mu o
komunie wciąż przypominają.
Fantazja Feng
Shui go fascynuje,
Lecz
Chińczyków nie lubi, ma ich za szuje.
— „Bo jak
ufać Żółtkom?” — dyskusje wciąż toczy.
— „Skoro
im nie można spojrzeć prosto w oczy?”
Na wszystkich
obcych i innej rasy,
Mówi: —
„Niedojdy i wstrętne brudasy!”
Choć sam
higieną i werwą nie grzeszy,
To to akurat
jakoś go nie peszy.
Swoich
poglądów wcale się nie wstydzi,
Bo: — „Za
zło całego świata winni są Żydzi”.
— „Za
dużo kolorowych…” — przeto jest rasistą.
Nie
przyznaje się jednak, że jest — daltonistą.