Łabędzie, te królewskie dumne ptaki, fascynują mnie
od zawsze. Uwielbiam je obserwować. Gdzie tylko je zobaczę,
zatrzymuję się i z lubością podziwiam ich
dostojne ruchy, ich zachowania. Robię tak stale, mimo że raz byłam
przez nie atakowana.
A
było to tak:
Jak
zwykle latem, wybrałam się ze swoim psem Dogiem Arlekinem nad
jezioro. Popływałam sobie z pół godziny, a potem wyłożyłam się
na wodnym materacu z zamiarem poopalania się. Mój pies ciągle
warował na brzegu i nie spuszczał mnie z oczu. Sam do wody nie
wchodził. Nie lubił wody. Nie wiem czemu. Nigdy nie pływał. W
wodzie był jedynie wtedy, kiedy go sama na siłę do niej
wepchnęłam, żeby go pochlapać i choć trochę ochłodzić w
upalne dni. Nie był wtedy zbytnio zadowolony. Gdy tylko kończyłam
zabieg chlapania, szczęśliwy, w te pędy wyskakiwał z wody. A
kiedy ja się opalałam, a opalałam się tylko na wodzie, pływając
na materacu, mój kochany bodyguard, jak zwykle, leżał na brzegu i
mnie obserwował. Wtedy też tak było. Pływałam sobie spokojnie i
przez chwilę podziwiałam pływającą w oddali łabędzią
rodzinkę. Pięknie te łabędzie wyglądały na połyskującej w
promieniach słońca wodzie. Pływały z taką gracją, z ustawionymi
piórami skrzydeł pod wiatr. To był widok! Kiedy nacieszyłam oczy
tym cudownym widokiem, wyłożyłam się wygodnie na materacu,
zamknęłam oczy, i poddałam się działaniu promieni słonecznych.
Po chwili ogarnął mnie taki błogostan, że zaczęłam słodziutko
drzemać.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, z drzemki wyrwał mnie okropny hałas. Z przerażenia mało do wody nie wpadłam. Natychmiast otworzyłam oczy i podniosłam głowę. To, co zobaczyłam, zmroziło mnie. Dwa duże łabędzie frunęły w moim kierunku nad samą wodą, łopocząc głośno skrzydłami i krzycząc donośnie. Były już tuż za mną. Oj, niemiło mi się zrobiło... Ale na szczęście tylko na moment, bo wnet usłyszałam basowe, głośne i bardzo złowrogie szczekanie mojego bodyguarda. Mało tego, zobaczyłam go nawet jak stał do połowy swojego ogromnego cielska w wodzie. Mimo chwilowego przerażenia, śmiać mi się zachciało z jego nagłej „wodnej odwagi”. A kiedy zobaczyłam, że łabędzie zmieniły kierunek lotu — na odwrotny, śmiałam się już w głos.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, z drzemki wyrwał mnie okropny hałas. Z przerażenia mało do wody nie wpadłam. Natychmiast otworzyłam oczy i podniosłam głowę. To, co zobaczyłam, zmroziło mnie. Dwa duże łabędzie frunęły w moim kierunku nad samą wodą, łopocząc głośno skrzydłami i krzycząc donośnie. Były już tuż za mną. Oj, niemiło mi się zrobiło... Ale na szczęście tylko na moment, bo wnet usłyszałam basowe, głośne i bardzo złowrogie szczekanie mojego bodyguarda. Mało tego, zobaczyłam go nawet jak stał do połowy swojego ogromnego cielska w wodzie. Mimo chwilowego przerażenia, śmiać mi się zachciało z jego nagłej „wodnej odwagi”. A kiedy zobaczyłam, że łabędzie zmieniły kierunek lotu — na odwrotny, śmiałam się już w głos.
Ten
> FILMIK (<
kliknij) tym mocniej przekonuje o niezwykłości łabędzi. Aż się
popłakałam. LUDZIE, NIE WSTYD WAM!!!