Piękna
nazwa tej niezwykłej rośliny pochodzi od greckiego słowa
archangelos, które oznacza archanioła. Inne jej nazwy to:
archangielski korzeń, anielskie ziele, anielski korzeń, anżelika,
arcydzięgiel litwor albo arcydzięgiel lekarski lub po prostu
dzięgiel.
Roślinie
tej przez wieki towarzyszyło mnóstwo legend. Przypisywano jej
cudowne właściwości, także magiczne.
Legenda
głosi, że kiedy w Mediolanie w 1510 roku szalała epidemia dżumy,
Paracelsus, lekarz i przyrodnik (zwany ojcem medycyny nowożytnej)
zwrócił uwagę na korzystne działanie archangelicy w leczeniu tej
potwornej zarazy. Ponoć miał
mu się przyśnić Archanioł Gabriel, który wskazał tę roślinę
jako najlepszy lek na dżumę.
Dla
Europejczyków archangelica stała się równie cenną rośliną jak
żeń-szeń dla Chińczyków.
Archangelica
jest dwuletnią, szybko rosnąca byliną, osiągającą 1,5 m
wysokości. Kwitnie od lipca do września. Kwiaty zebrane są w
baldachy i są koloru białawozielonego lub żółtawozielonego.
Zapylane są głównie przez muchówki.
Owocem
archangelicy jest rozłupnia rozpadająca się na dwie rozłupki.
Cała roślina przyjemnie pachnie. Archangelicę można spotkać
najczęściej na terenach podmokłych, przy wodach, a także na
pogórzu i w górach. Często jest też uprawiana.
W
zielarstwie archangielica (albo dzięgiel, jeśli ktoś woli)
stosowana jest przy zapaleniu żołądka, biegunkach, niestrawności,
braku łaknienia na tle nerwowym, nieżytach jelita grubego,
zapaleniu jelita cienkiego, jak również przy niewydolności
wątroby. Może być także stosowany objawowo: przy bólach brzucha,
wzdęciach, zgadze. Ma także zewnętrzne zastosowanie. Do wcierań
przy nerwobólach czy też bólach gośćcowych — w postaci olejku.
Kulinarne
zastosowanie ta niezwykła roślina także ma. Końcówki pędów
oraz młode liście po ugotowaniu można podawać jako jarzynę albo
używać jako dodatek do zup i sosów. Świeże korzenie wykorzystać
można do surówek. Suszone zaś, jako przyprawę do pierników i
różnych ciasteczek.
Owoce
archangelicy (albo z kolei arcydzięgla litwora, jeśli ktoś woli)
wykorzystuje się natomiast przy produkcji likierów ziołowych.
Kto z nas
nie zna naszej rodzimej podhalańskiej litworówki? Albo czeskiej
Becherovki? Pamiętam, że za komuny zawsze się ją przywoziło z
Czechosłowacji… Musowo! ;)