Jak to
niemalże co roku u mnie bywa, na wiosnę wybrałam się autem do
Polski, aby odwiedzić moją Mamę i rodzinkę. Od kiedy mój kochany
osobisty bodyguard, Dog Arlekin, nie żyje, jeżdżę najczęściej
sama. I to za dnia. Dlatego, że od czasu kiedy stałam się, nie
wiedzieć czemu, okularnicą, jakoś nie lubię jeździć po nocach.
Najgorsza dla mnie jest jazda w nocy w czasie deszczu. Odblask
reflektorów jadących z przeciwka aut na mokrej szybie strasznie
mnie oślepia. Po każdym takim spotkaniu z nadjeżdżającym
pojazdem przez moment nic nie widzę… To znaczy widzę —
ciemność, choć oko
wykol… Pitch dark, jak mówią
Anglicy. I to mimo tego, że na moim nosie, a jakże, sterczą
specjalne okulary do jazdy samochodem. Z odpowiednim filtrem
polaryzacyjnym nawet. Wiedziona więc swoim doświadczeniem z
przymusowych jazd nocnych, na każdą dłuższą trasę, staram się
wybierać skoro świt i jechać za dnia. Tak że do Polski to już
musowo wyjeżdżam najpóźniej gdzieś tak około 6-tej rano, aby
pod wieczór być na miejscu.
Ostatnim
razem też się tak wyturlałam na trasę. Przez całą drogę
jechało mi się całkiem, całkiem. Nie było większych korków.
Można było pędzić spokojnie i przyjemnie. Po drodze, a i owszem,
robiłam sobie krótkie przerwy na rozprostowanie kości, jedzenie,
tudzież siusiu… i dalej pędziłam w rytm muzyki techno,
szczęśliwa, że już niebawem zobaczę moją kochaną Mamusię.
Będąc
już na terenie Polski, zwolniłam nieco. Jechałam bez pośpiechu,
spokojnie. Nie tyle ze względów bezpieczeństwa, co z chęci
podziwiania moich ukochanych polskich widoczków. Nie wyprzedzałam
zbyt często. Najczęściej mnie wyprzedzano. Każdy gdzieś pędził
na złamanie karku… Byłam już na obwodnicy opolskiej, kiedy nagle
zza wiaduktu wyskoczyło dwóch policjantów, i machając lizakiem,
dawali mi znak bym zjechała do zatoczki. No to im zjechałam… A
co mi tam! I kiedy się zatrzymałam im pod nosem, to oni, jeden
przez drugiego, zaczęli do mnie wrzeszczeć (wrzeszczeć, nie
mówić):
— Prawo
jazdy do kontroli! Przekroczyła pani dwukrotnie dozwoloną prędkość…
500 złotych kary… 3 punkty karne!
— Co
proszę?! — wydukałam. — Jaką prędkość…? Przecież wszyscy
przede mną pruli z jeszcze większą szybkością a ich panowie nie
zatrzymywaliście…
— Proszę
nie dyskutować, tylko prawo jazdy do kontroli okazać — powiedział
jeden z policjantów, ale już tak jakby o parę tonów ciszej i
łagodniej.
No to
dałam. A co będę dyskutować. Tym bardziej, że właśnie w tym
momencie spostrzegłam ten nieszczęsny znak z ograniczeniem
szybkości do 30 km/godz. Na pewno miałam dużo więcej na liczniku.
Ile? A skąd miałam wiedzieć, skoro podziwiałam opolski krajobraz. Wyglądało na to, że ograniczenie szybkości musiało
już być od początku obwodnicy. Czułam się winna, bo wcześniej w
ogóle na znaki drogowe nie patrzyłam. Zdawałam sobie też sprawę,
że to żadne tłumaczenie, iż inni kierowcy mnie wyprzedzali.
Dziwne jedynie wydawało mi się to, że policjanci żadnego z nich
nie zatrzymali, tylko mnie. No tak, pewnie im chodziło li tylko o
auta z niemiecką rejestracją. Nie było mi jednak w nos ponosić
karę za mój niezgodny z przepisami czyn. Tym bardziej, że w
Polsce, jak do tej pory, nikt nigdy mi jeszcze żadnego mandatu nie
wlepił. A tu nagle mam płacić? I te punkty karne jeszcze? O rany,
aż tak ostro chcą mnie ukarać? Co to, to nie! Zaczęłam się z
policjantami przekomarzać. Na wesoło oczywiście. Policjanci
okazali się być nawet bardzo podatni na takie babskie blablanie,
tak że koniec końców machnęli ręką i kazali mi jechać dalej,
życząc mi nawet szczęśliwej podróży. Ba, nawet moją Mamę
kazali mi pozdrowić. No, to ja rozumiem! Poczułam się już
zupełnie jak w Polsce.
Po
miesiącu, kiedy byłam już na powrót w domu w Niemczech, pewnego dnia, wczesnym rankiem, wyruszyłam autem do
pobliskiego lasu na jogging. Ledwie zjechałam ze swojej ulicy, a tu
nagle wyprzedza mnie radiowóz policyjny z włączonym na dachu
światłem stop. No to się zatrzymałam. Nie będę przecież uciekać. Nic na
sumieniu nie miałam. Szybkości też nie przekroczyłam.
Policjanci wysiedli z radiowozu i podeszli do mojego auta.
— Guten
Morgen, Fuhrerschien bitte!* — wydeklamował jeden z nich.
— Guten
Morgen! — odpowiedziałam z uśmiechem i nagle uśmiech zwiądł
mi na ustach. Przypomniało mi się, że prawa jazdy u mnie niet. Że
leży sobie spokojnie w domu w mojej torebce. Bladym świtem na myśl
mi nawet nie przyszło, by go do jogging anzug`u przekładać.
Cóż
miałam począć, z rozbrajającym uśmiechem zameldowałam jak się
sprawy mają. Nie powiem, żeby się policjantom to moje meldowanie
spodobało. Ale mój perlisty uśmiech chyba tak, bo uśmiechali się
do mnie bardzo miło. Podałam im swoje dane personalne i jeden z
nich na komputerku sprawdzał, czy w ogóle jestem posiadaczką prawa
jazdy. Po chwili okazało się, że jestem, więc jeszcze chwilkę
wesoło sobie pogadaliśmy i pośmialiśmy się. Na odjezdnym policjanci pożyczyli mi przyjemnego biegania po lesie i nawet
pomachali mi ręką na pożegnanie. Byłam bardzo zadowolona z takiej
kontroli, i co tu dużo ukrywać, z miłych policjantów również.
Kiedy ruszałam już w stronę lasu, wystawiłam głowę przez szybę
i spytałam:
— Bekomme
ich aber sicher keinen Schtrafzettel?**
— Nein,
nein… Bestimmt nicht!*** —
zawołali wesoło obaj policjanci jednocześnie.
Po
miesiącu z mojej skrzynki pocztowej wyciągnęłam kopertę a z
niej „przepiękny” Schtrafzettel (mandat) opiewający na kwotę
30,- € — za jazdę bez dokumentu prawa jazdy.
-------------------------------------------------------
* Dzień dobry, proszę okazać
prawo jazdy!
** Na pewno nie dostanę żadnego
mandatu?
*** Nie, nie, z pewnością nie!