Wieś
Moszna znana jest przede wszystkim z niezwykłego zamku, który
zasłynął dzięki swojej eklektycznej architekturze i pięknych
wież i wieżyczek. W sumie jest ich wszystkich dokładnie 99. Nadają
one tej budowli niezwykłego uroku i to właśnie ze względu na nie
zamek często określany jest jako "polski Disneyland" lub
"bajkowy zamek".
Z
lewej strony zamku widać oszkloną oranżerię. Zdjęcie z Internetu.
Moszna
znana jest także ze stadniny koni — szlachetnej półkrwi,
znajdującej się tuż przy zamku. Urodzone w Mosznej konie odnoszą
liczne sukcesy na torach wyścigowych w Polsce i za granicą. Przy
stadninie hodowane są także psy rasy basset.
Piękno
zamku w Mosznej jest niezaprzeczalne i niespotykane, nic więc
dziwnego, że reżyser Grzegorz Warchoł właśnie to miejsce wybrał
do realizacji swojego wampirycznego filmu grozy "Lubię
nietoperze” (<
zwiastun filmu). W filmie tym główną postacią jest Iza, piękna
wampirzyca, która uwodzi i zabija mężczyzn. Pewnego dnia zgłasza
się do psychiatry Rudolfa Junga i prosi go, by wyleczył ją z
wampiryzmu. Lekarz początkowo nie daje jej wiary, jednak analiza
zdjęcia rentgenowskiego przekonuje go, iż jego pacjentka
rzeczywiście nie jest człowiekiem. Postanawia jej pomóc, jednak w
szpitalu Iza znów zaczyna mordować.
Sceneria
zamku w Mosznej okazała się być idealnym tłem do takich
wampirycznych akcji. Reżyser Grzegorz Warchoł wiedział co robi.
Kiedy
do zamku zjechała ekipa filmowa Warchoła, wypoczywałam tam w
sanatorium, które znajdowało się wówczas właśnie w zamku. Z
chwilą ich przyjazdu w sanatorium wszystko stanęło na głowie.
Pacjenci i lekarze z wielkim zainteresowaniem śledzili poczynania
ekipy filmowej. A było na co popatrzeć. Nie tylko znani aktorzy
budzili sensacje, ale też wszystko to, co z filmem było związane.
Wszelkie akcesoria i rekwizyty filmowe. O, chociażby murawa z rolki,
którą ułożono dookoła basenu z fontannami na tyłach zamku.
Rosnące dookoła — w kilku barwnych odmianach — piękne azalie i
różaneczniki jeszcze bardziej wypiękniały przy takiej soczystej
zieloności.
Aktorzy
i obsługa filmu w przerwach między kręceniem scen łazili sobie na
luzie między nami i chętnie nawiązywali kontakty. Sami nocowali w
hotelu w Krapkowicach, ale w ciągu dnia byli w zamku i wszędzie było ich pełno. Często
przesiadywali z nami w zamkowej kawiarence, opowiadając o swoim
życiu i przy okazji... opalając nas z papierosów. Takie to były
czasy, prawie wszyscy palili.
Mnie
osobiście opalał przede wszystkim Andrzej Grabarczyk, który grał
w filmie rolę ogrodnika... a potem i trupa zakopanego w hałdzie
ziemi przy oranżerii. Ale nawet i Marek Barbasiewicz — grający
rolę psychiatry Rudolfa Junga — parę razy przychodził do mnie po
papieroska. Zadziwiał mnie wtedy bardzo. Taki piękny mężczyzna a
zawsze trzymał się na uboczu. W naszej zamkowej kawiarence ciągle
sam przesiadywał przy stoliku, zagłębiony w jakiejś lekturze. Później
się dowiedziałam dlaczego. Zaś Andrzej Mrozek skumplował się ze
mną. Najwięcej ze sobą rozmawialiśmy, spacerowaliśmy... i razem
nawet „graliśmy”. Ale o tym potem. Mrozek opowiadał mi wiele o
swojej niezbyt wtedy dobrej sytuacji rodzinnej. Nie będę jednak o
tym pisać. Uchylę tylko rąbka tajemnicy, że mieszkał wtedy w
nowym domu we Wrocławiu wraz z młodszą od siebie o 13 lat żoną.
Reżyser
Grzegorz Warchoł parę razy prosił mnie, abym się zgodziła
statystować w niektórych scenach. Długo nie chciałam się
zgodzić. Ale kiedy charakteryzatorka (nie pamiętam już jej
nazwiska, pamiętam za to, że była ulubienicą aktora Jana
Nowickiego. Przyjeżdżał do niej z wizytą) przyszła do mnie do
pokoju na polecenie reżysera, przynosząc ze sobą strój do joggingu, w
końcu się zgodziłam. Ale pod warunkiem, że statystować będę w
swoim ubraniu. I tak też było. Razem z Mrozkiem, który grał rolę
pacjenta, braliśmy udział w scenach pod zamkiem. Z tą różnicą,
że on pacjenta grał, a ja pacjentką byłam i tylko statystowałam.
Na planie razem „uprawialiśmy” jogging, biegając po ogrodzie
przy zamku dookoła basenu z fontannami. A biegaliśmy z dwoma psami,
dalmatyńczykami.
Wszystkie
osoby z ekipy filmowej były bardzo sympatyczne. Ale wóda lała się
wśród nich ciurkiem. Jonasz Kofta, który grał rolę narkomana i
pacjenta zarazem, często "padnięty" spał na ziemi gdzie
popadło. Wszyscy pili. Kasia Zadrożna (Walter), która grała swoją
pierwszą główną rolę, rolę Izy, pięknej wampirzycy, także
popijała. Kiedy parokrotnie musiała powtarzać scenę pływania w
basenie, co z niego wyszła, od samego reżysera dostawała
stakańczyk wódki na rozgrzewkę. Bywało tak, że z samego rana,
niektórzy z nich (kto, o tym sza!) prosili mnie, abym od lekarza
wydębiła im jakieś tabletki uspokajające, bo po przepiciu,
skacowani, nie mogli się skupić na grze. Bardzo mi się to nie
podobało, ale w końcu raz uległam ich usilnym prośbom i poszłam
do swojego lekarza, z tym, że powiedziałam mu prawdę dla kogo
to... I o dziwo!, on mi te tabletki dał bez szemrania. Ba, nawet z
pobłażliwym uśmiechem. Więcej nie dałam się na ten proceder
namówić, skoro okazał się być takim łatwym do zrealizowania, a
jakby nie patrzeć, szkodliwym, i to pod wieloma względami.
W
tym samym czasie poznałam w Mosznej także i Majkę Piwońską. Była
tam, podobnie jak ja, kuracjuszką. Za nią też Warchoł chodził,
żeby zgodziła się statystować do filmu. Ona się jednak nie
zgodziła, bo już wtedy była znaną wokalistką grupy „Trzeci
Oddech Kaczuchy”. Polubiłyśmy się z Majką i zaprzyjaźniłyśmy.
Majka również zwierzała mi się ze swojego życia. Rany, książkę
by można było napisać, tyle ta dziewczyna przeżyła. Do niej z
kolei przyjeżdżał wtedy znany aktor i artysta kabaretowy, Andrzej
Zaorski.
Jak już
wspominałam, obok zamku była ogromna stadnina koni, miałam tam
zaplanowaną naukę jazdy konnej przez zawodowego instruktora.
Przyznam, że trochę nielegalnie, ale co tam, wtedy w Polsce
wszystko było możliwe. Niestety, nauka jazdy konnej nie doszła do
skutku, ponieważ okazało się, że dzień wcześniej, późnym
wieczorem, aktorka Elżbieta Panas, grająca w filmie rolę
pielęgniarki, samowolnie puściła się koniem galopem i z niego
spadła, łamiąc sobie nogę. Ależ wtedy była afera! Nie dość, że
instruktor mało z pracy nie wyleciał, to jeszcze ona na drugi dzień
miała grać akurat scenę miłosną z
Andrzejem Grabarczykiem (ogrodnikiem) w
przyzamkowej oranżerii. Czy zagrała? Oczywiście. Aż
huczało, tak grała! Warchoł się wściekał jak cholera, widząc
ją z nogą w gipsie, ale wybaczył... i do zagrania swojej roli
zmusił. Wszystkich gapiów z planu przygotowanego w oranżerii
oczywiście wyproszono. Ale Mrozek potem mi opowiadał, że operator
Krzysztof Palulski musiał się zdrowo nagimnastykować, aby w kadrze
dobrze ująć kochającą się na stojąco parę... i co rusz
wrzeszczał do Elki: — „Chowaj nogę, chowaj nogę... znów widzę
twój gips!”. A oto i dowód,
że zagrała... i że nogi w gipsie nie widać.
(fotosy
z Internetu)
Premiera
filmu odbyła się 14 lipca 1985 r. Ja sama nigdy nie miałam okazji tego filmu zobaczyć. Niedługo po tym, wyjechałam już za granicę.
Ale pamiętam, z tego co mi mówiono, że przy montowaniu filmu wiele
scen z Mosznej, nie wiedząc czemu, wycięto.
Miałam
bardzo dużo zdjęć z aktorami z tamtego czasu, a już najwięcej z
Majką Piwońską, z jej dedykacjami. Niestety, żadne się nie
zachowały, bo kiedy wyjechałam za granicę, mieszkanie swoje
wynajęłam. Nawet nie wspomnę, w jakim stanie splądrowania je po latach zastałam. Wśród makulatury jakimś cudem ostało się jedynie pożółkłe czasopismo „Film”,
w
którym o tym filmie pisano i zamieszczono parę fotosów.