niedziela, 28 lipca 2019

Wspomnieniowe ciekawostki z planu filmu „Lubię nietoperze”

Wieś Moszna znana jest przede wszystkim z niezwykłego zamku, który zasłynął dzięki swojej eklektycznej architekturze i pięknych wież i wieżyczek. W sumie jest ich wszystkich dokładnie 99. Nadają one tej budowli niezwykłego uroku i to właśnie ze względu na nie zamek często określany jest jako "polski Disneyland" lub "bajkowy zamek".

Z lewej strony zamku widać oszkloną oranżerię. Zdjęcie z Internetu.

Moszna znana jest także ze stadniny koni — szlachetnej półkrwi, znajdującej się tuż przy zamku. Urodzone w Mosznej konie odnoszą liczne sukcesy na torach wyścigowych w Polsce i za granicą. Przy stadninie hodowane są także psy rasy basset.
Piękno zamku w Mosznej jest niezaprzeczalne i niespotykane, nic więc dziwnego, że reżyser Grzegorz Warchoł właśnie to miejsce wybrał do realizacji swojego wampirycznego filmu grozy "Lubię nietoperze” (< zwiastun filmu). W filmie tym główną postacią jest Iza, piękna wampirzyca, która uwodzi i zabija mężczyzn. Pewnego dnia zgłasza się do psychiatry Rudolfa Junga i prosi go, by wyleczył ją z wampiryzmu. Lekarz początkowo nie daje jej wiary, jednak analiza zdjęcia rentgenowskiego przekonuje go, iż jego pacjentka rzeczywiście nie jest człowiekiem. Postanawia jej pomóc, jednak w szpitalu Iza znów zaczyna mordować.
Sceneria zamku w Mosznej okazała się być idealnym tłem do takich wampirycznych akcji. Reżyser Grzegorz Warchoł wiedział co robi.

Kiedy do zamku zjechała ekipa filmowa Warchoła, wypoczywałam tam w sanatorium, które znajdowało się wówczas właśnie w zamku. Z chwilą ich przyjazdu w sanatorium wszystko stanęło na głowie. Pacjenci i lekarze z wielkim zainteresowaniem śledzili poczynania ekipy filmowej. A było na co popatrzeć. Nie tylko znani aktorzy budzili sensacje, ale też wszystko to, co z filmem było związane. Wszelkie akcesoria i rekwizyty filmowe. O, chociażby murawa z rolki, którą ułożono dookoła basenu z fontannami na tyłach zamku. Rosnące dookoła — w kilku barwnych odmianach — piękne azalie i różaneczniki jeszcze bardziej wypiękniały przy takiej soczystej zieloności.
Aktorzy i obsługa filmu w przerwach między kręceniem scen łazili sobie na luzie między nami i chętnie nawiązywali kontakty. Sami nocowali w hotelu w Krapkowicach, ale w ciągu dnia byli w zamku i wszędzie było ich pełno. Często przesiadywali z nami w zamkowej kawiarence, opowiadając o swoim życiu i przy okazji... opalając nas z papierosów. Takie to były czasy, prawie wszyscy palili.

Mnie osobiście opalał przede wszystkim Andrzej Grabarczyk, który grał w filmie rolę ogrodnika... a potem i trupa zakopanego w hałdzie ziemi przy oranżerii. Ale nawet i Marek Barbasiewicz — grający rolę psychiatry Rudolfa Junga — parę razy przychodził do mnie po papieroska. Zadziwiał mnie wtedy bardzo. Taki piękny mężczyzna a zawsze trzymał się na uboczu. W naszej zamkowej kawiarence ciągle sam przesiadywał przy stoliku, zagłębiony w jakiejś lekturze. Później się dowiedziałam dlaczego. Zaś Andrzej Mrozek skumplował się ze mną. Najwięcej ze sobą rozmawialiśmy, spacerowaliśmy... i razem nawet „graliśmy”. Ale o tym potem. Mrozek opowiadał mi wiele o swojej niezbyt wtedy dobrej sytuacji rodzinnej. Nie będę jednak o tym pisać. Uchylę tylko rąbka tajemnicy, że mieszkał wtedy w nowym domu we Wrocławiu wraz z młodszą od siebie o 13 lat żoną.

Reżyser Grzegorz Warchoł parę razy prosił mnie, abym się zgodziła statystować w niektórych scenach. Długo nie chciałam się zgodzić. Ale kiedy charakteryzatorka (nie pamiętam już jej nazwiska, pamiętam za to, że była ulubienicą aktora Jana Nowickiego. Przyjeżdżał do niej z wizytą) przyszła do mnie do pokoju na polecenie reżysera, przynosząc ze sobą strój do joggingu, w końcu się zgodziłam. Ale pod warunkiem, że statystować będę w swoim ubraniu. I tak też było. Razem z Mrozkiem, który grał rolę pacjenta, braliśmy udział w scenach pod zamkiem. Z tą różnicą, że on pacjenta grał, a ja pacjentką byłam i tylko statystowałam. Na planie razem „uprawialiśmy” jogging, biegając po ogrodzie przy zamku dookoła basenu z fontannami. A biegaliśmy z dwoma psami, dalmatyńczykami.

Wszystkie osoby z ekipy filmowej były bardzo sympatyczne. Ale wóda lała się wśród nich ciurkiem. Jonasz Kofta, który grał rolę narkomana i pacjenta zarazem, często "padnięty" spał na ziemi gdzie popadło. Wszyscy pili. Kasia Zadrożna (Walter), która grała swoją pierwszą główną rolę, rolę Izy, pięknej wampirzycy, także popijała. Kiedy parokrotnie musiała powtarzać scenę pływania w basenie, co z niego wyszła, od samego reżysera dostawała stakańczyk wódki na rozgrzewkę. Bywało tak, że z samego rana, niektórzy z nich (kto, o tym sza!) prosili mnie, abym od lekarza wydębiła im jakieś tabletki uspokajające, bo po przepiciu, skacowani, nie mogli się skupić na grze. Bardzo mi się to nie podobało, ale w końcu raz uległam ich usilnym prośbom i poszłam do swojego lekarza, z tym, że powiedziałam mu prawdę dla kogo to... I o dziwo!, on mi te tabletki dał bez szemrania. Ba, nawet z pobłażliwym uśmiechem. Więcej nie dałam się na ten proceder namówić, skoro okazał się być takim łatwym do zrealizowania, a jakby nie patrzeć, szkodliwym, i to pod wieloma względami.

W tym samym czasie poznałam w Mosznej także i Majkę Piwońską. Była tam, podobnie jak ja, kuracjuszką. Za nią też Warchoł chodził, żeby zgodziła się statystować do filmu. Ona się jednak nie zgodziła, bo już wtedy była znaną wokalistką grupy „Trzeci Oddech Kaczuchy”. Polubiłyśmy się z Majką i zaprzyjaźniłyśmy. Majka również zwierzała mi się ze swojego życia. Rany, książkę by można było napisać, tyle ta dziewczyna przeżyła. Do niej z kolei przyjeżdżał wtedy znany aktor i artysta kabaretowy, Andrzej Zaorski.

Jak już wspominałam, obok zamku była ogromna stadnina koni, miałam tam zaplanowaną naukę jazdy konnej przez zawodowego instruktora. Przyznam, że trochę nielegalnie, ale co tam, wtedy w Polsce wszystko było możliwe. Niestety, nauka jazdy konnej nie doszła do skutku, ponieważ okazało się, że dzień wcześniej, późnym wieczorem, aktorka Elżbieta Panas, grająca w filmie rolę pielęgniarki, samowolnie puściła się koniem galopem i z niego spadła, łamiąc sobie nogę. Ależ wtedy była afera! Nie dość, że instruktor mało z pracy nie wyleciał, to jeszcze ona na drugi dzień miała grać akurat scenę miłosną z Andrzejem Grabarczykiem (ogrodnikiem) w przyzamkowej oranżerii. Czy zagrała? Oczywiście. Aż huczało, tak grała! Warchoł się wściekał jak cholera, widząc ją z nogą w gipsie, ale wybaczył... i do zagrania swojej roli zmusił. Wszystkich gapiów z planu przygotowanego w oranżerii oczywiście wyproszono. Ale Mrozek potem mi opowiadał, że operator Krzysztof Palulski musiał się zdrowo nagimnastykować, aby w kadrze dobrze ująć kochającą się na stojąco parę... i co rusz wrzeszczał do Elki: — „Chowaj nogę, chowaj nogę... znów widzę twój gips!”. A oto i dowód, że zagrała... i że nogi w gipsie nie widać.

(fotosy z Internetu)


Premiera filmu odbyła się 14 lipca 1985 r. Ja sama nigdy nie miałam okazji tego filmu zobaczyć. Niedługo po tym, wyjechałam już za granicę. Ale pamiętam, z tego co mi mówiono, że przy montowaniu filmu wiele scen z Mosznej, nie wiedząc czemu, wycięto.


Miałam bardzo dużo zdjęć z aktorami z tamtego czasu, a już najwięcej z Majką Piwońską, z jej dedykacjami. Niestety, żadne się nie zachowały, bo kiedy wyjechałam za granicę, mieszkanie swoje wynajęłam. Nawet nie wspomnę, w jakim stanie splądrowania je po latach zastałam. Wśród makulatury jakimś cudem ostało się jedynie pożółkłe czasopismo „Film”, w którym o tym filmie pisano i zamieszczono parę fotosów.