W tym też celu objeździłam rowerem wiele zakamarków lasu. I?… Nie znalazłam. Nigdzie ani grudeczki śniegu. I bardzo dobrze! Wcale mnie to nie zasmuciło. Wręcz przeciwnie.
Jednak kiedy przejeżdżałam z jednego lasu do drugiego, znalazłam. Na zboczu jednej z gór. Miejsce to z pewnością musiało być sztucznie naśnieżane. To stok narciarski. Nawet nie dotykałem tego białego czegoś. Tylko popatrzyłam i uwieczniłam.
Po ponad
trzygodzinnej wędrówce postanowiłam wracać do domu. Zanim jednak
puściłam się w dół w kierunku miasta, zajechałam jeszcze na
moment pod pomnik wędrowca. Bardzo ciekawy pomnik.
Ha! Dziwne! Coś jakby tych
"wotów" ubyło. Pamiętam, że jeszcze niedawno wisiały
na nim między różnymi atrybutami wędrowców — trzy biustonosze.
A nie ma już żadnego. Na to wygląda, bo oglądnęłam pomnik z
każdej strony. Komuś się przydały? Czy jaka choinka?
A to dobre! Ze śmiechem powiesiłam swój stary breloczek z plecaka i popedałowałam w kierunku domu. Po południu miałam termin u dentysty, postanowiłam więc pojechać na skróty krętą drogą asfaltową. To istna drogowa serpentyna. Można ją z góry podziwiać tylko na jej małym odcinku, i to tylko wtedy, kiedy drzewa są nagie. Za parę tygodni, gdy już będą pokryte liśćmi, takiej możliwości nie będzie.
Przypomniała mi się moja przygoda sprzed paru lat ze śniegiem w tle, który był... i się zbył*. Było to w tym samym mniej więcej czasie. Wędrowałam wtedy po lesie w innym celu, nie szukałam resztek śniegu, bo leżało go jeszcze dość sporo, tyle że się stopił w trakcie mojej wędrówki wraz z moimi śladami i nie mogłam znaleźć powrotnej drogi.