sobota, 30 lipca 2022

Czy los można przechytrzyć? Wspomnienia i teraźniejszość

Dawno, dawno temu… (zaczynam jak w bajce, ale to nie bajka, zaręczam), los rzucił mnie wraz z dziećmi do Niemiec. Przewrotny los. Bo gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, choćby dwa lata, albo i nawet rok, że wylądujemy w Niemczech, to bym go śmiechem zabiła, mówiąc metaforycznie. Niemcy (z wiadomych dla każdego Polaka względów) były dla mnie ostatnim miejscem na Ziemi, gdzie chciałabym zamieszkać.

Stało się! Och, ten przewrotny los. A w tamtym czasie, niestety, przeciwstawić się mu z kilku bardzo ważnych powodów nie byłam w stanie, a co dopiero go przechytrzyć (nie będę jednak o tym wspominać)... No i znaleźliśmy się w Niemczech.

Na początku miałam nadzieję, ba, byłam wręcz pewna, że to tylko kraj przejściowy, że niebawem ruszymy w dalszą drogę, do mojej cioci do Kanady. Niestety, wszystkie plany, marzenia, spaliły na panewce. Z Niemiec nie mogliśmy się wydostać, a to, co tu przeżyliśmy, tylko my wiemy… no i może sam Pan Bóg. Pominę to jednak milczeniem. Zaznaczę tylko, że żadnej krzywdy od Niemców nie zaznaliśmy. Zgrzeszyłabym, gdybym powiedziała, że było inaczej.

Na szczęście mam taką naturę, że w końcu wszędzie potrafię się jakoś zaaklimatyzować. Nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Moja córka i syn mają to po mnie. A że wtedy byli jeszcze dziećmi, tym szybciej i tym łatwiej się aklimatyzowali. Potem były szkoły, jedna po drugiej, masa koleżanek, kolegów, no i nowe życie w Niemczech moim dzieciom się bardzo spodobało. Nie chciały się już nigdzie przeprowadzać. Za żadne skarby.

Szczęściem w nieszczęściu granica polsko-niemiecka w 1991 roku została otwarta i można było już bez wiz swobodnie jeździć do Polski i odwiedzać rodzinkę. Miałam też w Polsce swoje mieszkanie. Trzymałam je w odwodzie przez wiele lat. Nie byłam pewna, czy kiedyś nie wrócę z dziećmi na stare śmieci. Już mogłam. Długie lata trwałam w przekonaniu, że w Niemczech na zawsze nie zostanę... O nie!

Z takimi myślami żyłam, a lata leciały rok po roku jak szalone. Przez cały ten czas, kiedy było mi ciężko, źle, kurczowo trzymałam się myśli, że przecież po każdej ciemnej nocy przychodzi jasny dzień. Bo musi. Siłą rzeczy. To oczywiste też być musi, że i dla mnie zaświeci słoneczko. No bo jakżeby inaczej? Ciągle sobie powtarzałam, że wytrzymam, że dam radę. I dawałam. Nawet ze słabości swej ciągnęłam siłę. Musiałam. Dla moich dzieci. Dla nich byłam przecież i matką, i ojcem, i babcią, i dziadkiem, i ciocią, i wujkiem... Całą rodziną.

Na początku wiele niepomyślnych rzeczy mi się tutaj przytrafiało. Nigdzie nas tak od razu z otwartymi ramionami nie przyjmowano. Jednak z każdej porażki, potrafiłam się szybko otrząsnąć, wyciągnąć odpowiednie wnioski, a niekiedy zmienić ją nawet w zwycięstwo. Bo jakoś tak mam, że żadne niepomyślne rzeczy mnie do końca nie załamują. Owszem, przeżywam je, nieraz nawet bardzo, ale złamać się im nie daję. Co to, to nie! Zawsze uważam, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I jakoś na szczęście tak u mnie jest, że po każdym niepowodzeniu, czy nawet porażce, nagle znajduję nowe rozwiązania, o których by mi wcześniej do głowy nawet nie przyszło. Bo przecież chcę, by było dobrze i robię wszystko, co tylko w mojej mocy, co nakazuje mi sumienie, aby tak właśnie było. Wiele razy przekonywałam się też, że najpierw musi być bardzo źle, żeby później było dobrze. Żyłam w tym przeświadczeniu i nie poddawałam się nawet wtedy, kiedy bardzo źle było. Czekałam, wierząc, że ten dobry czas wkrótce nastąpi… Jednak nigdy biernie. Co tylko mogłam robiłam, aby choć w jakiejś mierze przeciwstawić się przeciwnościom losu.





***

Minęło ponad dwadzieścia lat, a my dalej żyjemy w Niemczech. I muszę przyznać, że chyba już tu zostaniemy na zawsze. Życie poszło do przodu. Moje dzieci pozakładały rodziny i mają już swoje dzieci. Żyje im się szczęśliwie i dostatnio. Jestem szczęśliwa razem z nimi. Nie wyobrażam sobie życia z dala od dzieci i wnuków.

Czy żałuję, że nie żyję w Polsce? Nie, już nie, i to z różnych powodów. Pewnie, że nadal tęsknię za Ojczyzną, ale już spokojniej, nie tak rozpaczliwie jak na początku. Inaczej. Tęsknię przede wszystkim jako za miejscem mojego radosnego dzieciństwa, wspaniałej młodości.

A czy za dzisiejszą Polską tęsknię? Hmm… sama już nie wiem. W każdym razie już nie tak. W Polsce te dwadzieścia ostatnich lat to czas transformacji, największych przemian. Wiele się zmieniło. Nie mówię, że na złe, wręcz przeciwnie, ale ludzie niestety w wielu przypadkach zmienili się na gorsze.

Przez wszystkie lata, kiedy odwiedzałam Polskę, nieraz ciężko mi było się odnaleźć w jej nowej rzeczywistości. Wiele mnie też różnych przykrości w czasie mojego pobytu spotykało. Między innymi wielokrotnie byłam okradana, i to kilka razy przez sąsiadów. Nie będę jednak o tym szerzej wspominać, bo to bardzo przykre. Na szczęście — dla higieny własnej psychiki — potrafię szybko zapominać o złych rzeczach a tylko te dobre pamiętać.

Teraz, kiedy z perspektywy czasu patrzę na koleje mojego życia poza krajem, śmiało mogę powiedzieć, że jednak udało mi się stworzyć swój mały świat na obczyźnie. Szczęśliwy świat. Pewnie, że ciągle pamiętam o swojej Ojczyźnie i na swój sposób tęsknię za nią nadal. I zawsze będę. Ale wiem już na pewno, że mam też i drugą Ojczyznę… tu, gdzie mój dom. Szczęśliwy dom.

Niemcy, maj 2010

***

Czy po kolejnych dwunastu latach, coś bym jednak zmieniła w tym swoim wspomnieniu? Nie, nic. Dodałabym tylko coś. Co? A to, że od siedmiu niemalże lat, za przyczyną Kaczyńskiego, jestem zniesmaczona sytuacją w kraju. Za jego despotycznych rządów — z tylnego siedzenia — Polska zmieniła się nie do poznania. Oczywiście na gorsze w moich oczach. Tak jak i w oczach większości Polaków. A tylko dlatego, jak swojego czasu pisał New York Times, że: „znajduje się w szponach bólu, zemsty i paranoi"? Na to wygląda. Trudno się z tym pogodzić, że z powodu widzimisię jednego człowieka cały naród musi znów cierpieć.

Bo jakże to tak? Przez kilkadziesiąt lat Polacy obalali reżim komunistyczny po to tylko, żeby teraz dać się zniewolić temu oderwanemu od rzeczywistości człowiekowi — spychającemu Polskę w odmęty zacofania? Po to, żeby wraz z rozpasanymi purpuratami władającymi kościołami mógł z buciorami włazić w osobiste życie Polaków?... Toż to się w głowie nie mieści.

Jeszcze jedno bym dodała. A mianowicie to, że bardzo zawiodłam się na opozycji. Generalnie jest do bani. Nad czym bardzo ubolewam.

No dobra, muszę jednak przyznać, że od czasu powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki zaczęła się jawić nadzieja, że w najbliższym czasie opozycja weźmie się wreszcie porządnie w karby i się zjednoczy, i że wreszcie odsunie od rządzenia tego nienawistnego, małego (nie tylko wzrostem) człowieka.

Pamiętam dokładnie, jakie zdanie o swoich synach-bliźniakach miał ich ojciec. Otóż Rajmund Kaczyński wielokrotnie przestrzegał przed oddaniem władzy Lechowi i Jarosławowi:

— „Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami”.

Niejednokrotnie też powtarzał:

— „Moim dzieciom nie wolno dawać władzy. Zniszczą każdego, kto jest od nich lepszy, bo są złośliwi”.

Skoro tak, trudno nie zadać sobie pytania. Zresztą, ono samo się nasuwa:

Czy ojciec może się mylić w opinii o własnych dzieciach?

Ostatnio, despota Jarosław Kaczyński, jako niedoszły „emerytowany zbawiciel narodu” (to jego marzenie, o którym nieraz mówił) sam się opozycji boleśnie podkłada, wszak wyraźnie traci grunt pod nogami i nie potrafi opanować wrzenia w swojej niby to zjednoczonej prawicy.

Nadzieja rośnie więc z dnia na dzień. Jeszcze trochę, a Polska znów się podniesie. Polakom będzie się żyło znów normalnie i z czasem coraz dostatniej, dzięki swojej pracy i Unii Europejskiej. A Kaczyński pójdzie wreszcie na emeryturę i wraz ze swoją świtą zostanie sprawiedliwie rozliczony: za zawłaszczenie TV publicznej; za zakłamywanie historii; za zawłaszczanie kościołów; za korupcje; za nepotyzm; za przekręty... i wreszcie — za wszystkie afery, których się dopuścił wraz z innymi członkami PiS. A jest już ich, jak wypunktowali dziennikarze — ponad siedemset.

Mam głęboką nadzieję, że mu się nie uda przechytrzyć losu i przed odpowiedzialnością zwiać na Węgry wraz ze swoimi wybrańcami, gdzie, jak twierdzą niektórzy dziennikarze, nad Balatonem szykują sobie rezydencję, po to też, aby po utracie władzy — wpływać stamtąd na losy Polski... No nie daj Bóg!


piątek, 29 lipca 2022

Uf, jak gorąco!... Jak żyć?


Ech, te letnie upały…

W kość nam straszliwie dały.
Marzy nam się chłodny cień
Albo jeden mroźny dzień. 
 

 


Europę zalewa rekordowa fala upałów. Ludzie radzą sobie na różne sposoby, aby je jakoś przeżyć. Szczęśliwi ci, którzy mogą je przeżyć przyjemnie. Na przykład: będąc nad wodą i zażywając kąpieli. Albo... o, chociażby zwiedzając jaskinie.

Są też i inne sposoby na przyjemne „wypnięcie” się na upały. Trzeba tylko pogłówkować i na swoją miarę je znaleźć.

Szybkość, wiatr we włosach, też jest dobrym sposobem. Kogo stać i umie, a przede wszystkim ma prawo jazdy, może ruszyć przed siebie kabrioletem, motocyklem, albo i quadem.

Jest też i tańszy sposób na szybkość i wiatr we włosach. Rower. Tyle że pedałując, człowiek się bardziej poci... Ale, co zaręczam swoim słowem, bo jestem doświadczoną rowerzystką, że w krótkich spodenkach, T-shircie, przewiewnym kasku, gorąca się aż tak nie czuje. Jedyne co, to w stopy może być gorąco. Jeśli oczywiście mamy na nich założone typowe buty sportowe. A ja w takich właśnie w te upały jeździłam. Ale do czasu. Bo przypomniałam sobie, że dwa lata temu u swojego lekarza homeopaty kupiłam wspaniałe obuwie, w których można się czuć jakby się było na bosaka (natürlich, barfuß "Leguano"), a które przeznaczone są nie tylko do spacerowania i biegania, ale także na rower. Teraz tylko w nich jeżdżę. Stopy się w nich ani nie przegrzewają, ani nie pocą. 

 


I luz blues... W takich butkach człowiek czuje się bardzo komfortowo i bezpiecznie, gdyż mają one specjalne podeszwy, które doskonale zabezpieczają przed urazami, w przypadku nadepnięcia na coś ostrego.

No tak, rozpędziłam się z tą szybkością i wiatrem we włosach, a tak na poważnie, to wiadomo, że w taki sposób mogą sobie radzić jednak tylko młode osoby, albo w pełni sił. A co ze starszymi? A co z niepełnosprawnymi? Tym osobom zaleca się, aby, jak nie muszą opuszczać domu, lepiej w nim pozostały. Najlepiej przy zamkniętych i zasłoniętych oknach. I tak aż do nocy, kiedy powietrze rześkości nieco nabierze, wtedy wszystkie okna powinno się pootwierać i przewietrzyć całe mieszkanie. Zaś rano, kiedy temperatura powietrza znów zacznie się podnosić, wszystkie okna na powrót pozamykać i pozasłaniać.

Jedno jest jednak wspólne dla wszystkich. I najważniejsze. W czasie tak wielkich upałów wszyscy powinniśmy pić dużo wody, koniecznie niegazowanej (broń Boże ognistej! Ani jej odpowiedników).



Lipiec się kończy, dojrzewanie roślin trwa

Z końcem lipca świat nabiera barw i zapachów. Wszystkie rośliny pięknie dojrzewają. Kwiaty pysznią się pięknymi kolorami; owoce coraz bardziej smakują; zboża powoli szykują się do żniw.

 


Ten powojnik dopiero od kilku lat pnie się po drzewach u mnie w ogrodzie. Nie wiem, skąd się wziął. Ja go nie sadziłam. Najwyraźniej jakiś samorodek, ale bardzo ładny... i jeszcze bardziej tajemniczy. 

 


Moja imienniczka w tym roku szczególnie pięknie obrodziła. Aż dziw bierze. Taka susza, a ona się czerwieni... Może ze złości?



Jabłka też powoli dojrzewają. Wprawdzie do października mają jeszcze czas, ale czy długotrwała susza je nie wykończy? Mam nadzieję, że jednak nie.

 


Zboża pięknieją,

Ich źdźbła tężeją,
Ziarna pęcznieją.

Natura tkliwa,

Wiatr łanem kiwa...
Wnet przyjdą żniwa.


W tym roku wszystkie rośliny w procesie dojrzewania mają o wiele trudniej niż chociażby w poprzednim roku, wszak deszczu było bardzo mało już w czasie wiosny i teraz susza daje im się we znaki podwójnie.

Widać jednak, że dzielnie walczą z niedogodnościami i mimo to dojrzewają... dla nas, dla naszego dobra. 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


wtorek, 26 lipca 2022

Półkolonijny Teatrzyk Dziecięcy zaprasza do świata bajek. Opowiastka Mexa

Nie wiem, jak wy, dzieci, ale ja bardzo lubię wakacyjne półkolonie. U nas co roku zaczynają się w sierpniu, bo my też dopiero na koniec lipca rozpoczynamy wakacje. Nie tak jak w Polsce pod koniec czerwca, jak mówi moja babcia. A babcia wie, bo w Polsce w szkole pracowała.

Z wielkim wytęsknieniem czekam już na te nasze półkolonie. Na nich jest zawsze mnóstwo dzieci w różnym wieku. Wszyscy jesteśmy podzieleni na grupy i mamy swoich wychowawców. A mieści się ona w takim dużym drewnianym domu położonym w pięknym, zalesionym miejscu na szczycie góry. Tam jemy drugie śniadanie, obiad i podwieczorek. Codziennie mamy dużo różnych atrakcji. Gramy w różne gry, uczymy się śpiewać, jeździmy na wycieczki. Mamy też różne pogawędki z policjantami, strażakami, lekarzami, sportowcami, a nawet aktorami. Fajnie jest na tej naszej półkolonii, mówię wam.

Na zakończenie turnusu urządzamy zawsze przedstawienie dla naszych rodziców, dziadków, ale też i dla innych gości. W tym roku z pewnością będzie podobnie. Póki co, opowiem wam o przedstawieniu z poprzedniego roku:

Pogoda w tym ważnym dla nas półkolonistów dniu była deszczowa i deszcz co rusz popadywał, ale to nie przeszkadzało ani nam aktorom, ani widzom. Bo też wśród aktorów i publiczności atmosfera była gorąca. Przedstawienie odbyło się na dworze, na specjalnie zmontowanej scenie. Do świetlicy wszyscy przenieśliśmy się później, na dalszą część imprezy.

Swoje role z różnych bajek odgrywaliśmy z wielkim przejęciem. Była i mała trema, ale gromkie brawa widzów dodawały nam odwagi i przedstawienie szło jak… z płatka, jak to babcia nieraz mówi.

Wszyscy byliśmy pięknie ucharakteryzowani. Wyglądaliśmy jak prawdziwe postacie z bajek. A scenografia? Ha, ta to była dopiero wspaniała. Jak na teatr przystało, wymagała też trochę wyobraźni, ale przecież o to chodzi, aby każdy z widzów swoją wyobraźnię przyjemnie wytężał. Dzieciaki same scenerię przygotowały, rekwizyty także. Najwięcej dziewczynki ze starszych grup.

 

 

Kiedy graliśmy na scenie, niektórzy aktorzy po wypowiedzeniu swoich pierwszych kwestii, rozglądali się po widowni, szukając wzrokiem swoich bliskich. Ten, który kogoś ze swojej rodzinki wypatrzył, uradowany szybciutko się uśmiechnął, kiwnął rączką… i dalej grał swoją rolę. Jednak zdarzało się i tak, że nie każdy od razu potrafił się przestawić na granie i sufler musiał niektórym z nas tekst podpowiadać. Mnie też raz musiał. Wtedy, gdy rozproszyło mnie szczęknięcie naszego psa Aramisa i na chwilkę się zawiesiłem. Bo moją mamę, tatę, babcię i starszą siostrę to ja już wcześniej widziałem, gdy tylko w roli małpki dumnie wchodziłem na scenę. Wszyscy razem siedzieli uśmiechnięci w drugim rzędzie. Aramis też.

Tak że sufler miał co robić... Tak, tak, jak na szanujący się teatrzyk przystało, mieliśmy też i suflera. Nawet dwóch. Obaj dzielnie trwali w ukryciu, jeden z prawej strony sceny, drugi z lewej i co rusz nam podpowiadali, jak zaszła taka potrzeba.

Po odegraniu wszystkich przygotowanych przez nas inscenizacji, przyszedł czas na tańce i śpiewy. No, to wtedy już było superowo, bo i reszta dzieci, a także widzowie się dołączyli i śpiewali razem z nami, klaszcząc przy tym do rytmu. Och, jakże głośno i wesoło było na scenie i na widowni. Pewnie aż cały las tętnił naszym radosnym śpiewem, a pracowite jak zawsze echo niosło te dźwięki jeszcze dalej.

Na koniec, kiedy już śpiewać przestaliśmy, podziękowaliśmy wszystkim naszym wychowawcom za wspaniały wspólnie spędzony czas i paniom kucharkom za pyszne jedzenie, a także gościom za tak liczne przybycie... i roześmiani zeszliśmy ze sceny. Wszak czekał na nas jeszcze pyszny poczęstunek i wiele innych atrakcji, jak na przykład uwielbiana przez nas loteria fantowa.

W międzyczasie, my, aktorzy teatrzyku, i pozostałe dzieciaki, chętnie pozowaliśmy do zdjęć... I słusznie! Tak myślę, bo był to nasz wielki i radosny dzień. A że widzów, uśmiechów i braw było sporo, to i zdjęć było sporo.

Przed rozejściem się do domów, jak co roku, wszystkie dzieciaki na szybko ustawiły się w dwuszeregu i zawołały chórem:

Do następnego roku! Zapraszamy wszystkich!

Do następnego! Dziękujemy za zaproszenie! Będziemy na pewno! — też chórem odpowiedzieli goście.


sobota, 23 lipca 2022

Już niedługo, prezesie Kaczyński


 
(Fot. Piotr BlawickiEast News)


Od siedmiu niemalże lat, za przyczyną Kaczyńskiego, jestem zniesmaczona sytuacją w kraju. Za jego despotycznych rządów — z tylnego siedzenia — Polska zmieniła się nie do poznania. Oczywiście na gorsze w moich oczach. Tak jak i w oczach większości Polaków. A tylko dlatego, jak swojego czasu pisał New York Times, że: „znajduje się w szponach bólu, zemsty i paranoi"? Na to wygląda. Trudno się z tym pogodzić, że z powodu widzimisię jednego człowieka cały naród musi znów cierpieć.

Bo jakże to tak? Przez kilkadziesiąt lat Polacy obalali reżim komunistyczny po to tylko, żeby teraz dać się zniewolić temu oderwanemu od rzeczywistości człowiekowi — spychającemu Polskę w odmęty zacofania? Po to, żeby wraz z rozpasanymi purpuratami władającymi kościołami mógł włazić z buciorami w osobiste życie Polaków?... Toż to się w głowie nie mieści.

Bardzo zawiodłam się też na opozycji. Generalnie jest do bani. Nad czym bardzo ubolewam. No dobra, muszę jednak przyznać, że od czasu powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki zaczęła się jawić nadzieja, że w najbliższym czasie opozycja weźmie się wreszcie porządnie w karby i się zjednoczy, i że wreszcie odsunie od rządzenia tego nienawistnego, małego (nie tylko wzrostem) człowieka.

Warto w tym miejscu też przypomnieć, jakie zdanie o swoich synach miał ich ojciec. Otóż Rajmund Kaczyński wielokrotnie przestrzegał przed oddaniem władzy Lechowi i Jarosławowi:

— „Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami”.

Niejednokrotnie też powtarzał:

— „Moim dzieciom nie wolno dawać władzy. Zniszczą każdego, kto jest od nich lepszy, bo są złośliwi”.

Pytanie nasuwa się więc samo: — Czy ojciec może się mylić w opinii o własnych dzieciach?

Ostatnio despota Kaczyński, jako niedoszły „emerytowany zbawiciel narodu” (to jego marzenie, o którym nieraz mówił), sam się opozycji boleśnie podkłada, wszak wyraźnie traci grunt pod nogami i nie potrafi opanować wrzenia w swojej niby to zjednoczonej prawicy.

Nadzieja rośnie więc z dnia na dzień. Jeszcze trochę, a Polska znów się podniesie. Polakom będzie się żyło znów normalnie i z czasem coraz dostatniej, dzięki swojej pracy i Unii Europejskiej. A Kaczyński pójdzie wreszcie na emeryturę i wraz ze swoją świtą zostanie sprawiedliwie rozliczony: za zawłaszczenie TV publicznej; za zakłamywanie historii; za zawłaszczanie kościołów; za korupcje; za nepotyzm; za przekręty... i wreszcie — za wszystkie afery, których się dopuścił wraz z innymi członkami PiS. A jest już ich, jak wypunktowali dziennikarze — ponad siedemset.

Mam głęboką nadzieję, że mu się nie uda przechytrzyć losu i przed odpowiedzialnością zwiać na Węgry wraz ze swoimi wybrańcami, gdzie, jak twierdzą niektórzy dziennikarze, nad Balatonem szykują sobie rezydencję, po to też, aby po utracie władzy — wpływać stamtąd na losy Polski... No nie daj Bóg!

 

czwartek, 21 lipca 2022

Taxi Babcia przyjechała. Opowiastka Mexa

 Dzisiaj w przedszkolu mieliśmy bardzo ważną uroczystość. Witaliśmy dwójkę nowych przedszkolaków. Chłopczyka i dziewczynkę. Wszystkie dzieci były tym faktem niesamowicie podniecone, ale dzięki naszym paniom przedszkolankom uroczystość przebiegła miło i radośnie. Nowe przedszkolaki szybko pozbyły się tremy i poczuły się swobodnie. Były śpiewy, były tańce, a potem wspólny obiad i po nim zabawy w ogrodzie.

Gdy przyszedł czas powrotu do domu, zaczynali się schodzić rodzice dzieci, albo dziadkowie. Ja wyczekiwałem na moją babcię.

Kiedy tylko zajechała na parking przedszkola i wychodziła z auta, wyskoczyłem zza żywopłotu ze swoim aparacikiem fotograficznym, który dostałam od niej na urodziny i... pstryk!, zrobiłem jej zdjęcie, i zaraz zawołałem:

Taxi Babcia przyjechała! — Babcia się śmiała, a ja razem z nią.


Bardzo lubię, kiedy babcia mnie odbiera z przedszkola, bo potem jedziemy do niej do domu i w jej ogrodzie gramy w piłkę nożną. Babcia już dawno nauczyła mnie grać, jak byłem jeszcze bardzo malutki. A jak się już zmęczymy kopaniem piłki, wtedy proszę babcię, aby mi puściła na YouTube filmik o Bolku i Lolku. Uwielbiam tych dwóch braci i ich niezwykłe przygody.

Czasami babcia mi czyta też książeczki o nich, które sama napisała. Dzisiaj, zanim poszliśmy do ogrodu grać w piłkę, poprosiłem ją, aby przeczytała mi tę książeczkę o Bolku i Lolku, w której witają nowych przedszkolaków. Chciałem sprawdzić, czy podobnie witali jak my. No i babcia mi przeczytała.

W książeczce tej najbardziej podobał mi się wierszyk, bo już całkiem upewnił mnie, że tak jest naprawdę. Bolek i Lolek witali nowych przedszkolaków podobnie miło jak my, i są to tacy sami chłopcy jak my. Babcia też to potwierdziła. I dodała jeszcze, że wszystkie dzieci, w każdym kraju, na całym świecie — są kochane.

Po wysłuchaniu całej książeczki, poprosiłem babcię, aby mi ten wierszyk wydrukowała. Chcę go sobie powiesić na ścianie nad łóżkiem. Na nim będę się uczyć czytać. Zanim pójdę za rok do szkoły, to sam już go sobie cały po polsku przeczytam. Bo pamiętacie dzieci z moich poprzednich opowiadań, że ja się urodziłem i mieszkam w Niemczech i że to babcia mnie nauczyła mówić po polsku.

Babcia nieraz się ze mnie śmieje, że ja rozmawiam po polsku jak stary Polak. Nie wiem, czy to dobrze, ale myślę, że tak. No to i czytać muszę umieć po polsku — jak stary Polak. I ten babciny wierszyk mi w tym pomoże:

Witajcie Przedszkolaki

(wierszyk z opowiadania babci pt. „Bolek i Lolek witają nowych przedszkolaków”)


Hejże „wy nowi”, chodźcie tu do nas...

Chłopczyku, dziewczynko, wołamy was!

Wita was całe przedszkole nasze,

Które od dzisiaj — będzie też wasze.


A że przedszkole — to właśnie my,

Bawmy się razem… więc zapraszamy!

Zabawki różne na nas czekają,

Już nas do siebie szeptem wołają.


Książeczki także mamy ciekawe,

A w nich piękny świat, przygody klawe.

Będziemy śpiewać i tańczyć cudnie.

Razem nie będzie nam nigdy nudnie.


Możemy się bawić też i w ogrodzie.

Hasać tam wesoło przy pięknej pogodzie;

Stawiać w piaskownicy duże zamki z piasku;

Zażywać kąpieli w słoneczka blasku.


Tam huśtać się może też każdy z nas.

Wysoko, coraz wyżej... przez długi czas.

Może też wpaść na nasze boisko.

Kto lubi sport, znajdzie tam wszystko.


Nasze przedszkole jest dla nas wspaniałe.

I my to wiemy, przedszkolaki małe.

Dlatego kochamy to miejsce nasze,

Które od dzisiaj — jest też i wasze! 

 

środa, 20 lipca 2022

Niby-bajka o współczesnym Czerwonym Kapturku

 

Czerwony Kapturek już dzisiaj

po lesie samotnie nie chodzi...

Nie ze strachu przed groźnym wilkiem,

lecz złem — co od ludzi pochodzi.


Dzisiaj w lesie natknąć się można

na koszmarnych ludzkich potworów,

co groźniejsi od dzikich są zwierząt,

a nawet pozaziemskich stworów.

 

A taki jeden potwór z drugim,

to zło wcielone z natury.

Trudno jest dziecko przed nim ustrzec... (?)

 

— Dość tego! Pokażmy pazury!

 

Idź w stronę słońca...

Idź, a poczujesz niesamowity przypływ energii. Człowiek źle się czuje w szarościach dnia. Kiedy tylko słońce wyjrzy zza chmur, automatycznie kieruje głowę w stronę słońca. To normalny atawistyczny odruch.

Póki więc lato trwa i spośród wszechobecnej zieleni słońce strzelać będzie w nas swoimi złocistymi ciepłymi promykami, ba, czasami wręcz gorącymi, będziemy czuć się dobrze. Niech więc nam strzela do końca świata... a nawet i dłużej. 

 


Także i zimową porą warto korzystać z promieni słonecznych i ładować swoje akumulatory. Słońce to nasze zdrowie, to nasze dobre samopoczucie. 

 


Nawet kiedy przebywamy gdzieś w zamkniętym pomieszczeniu, kierujmy się ku słońcu. Słońce to życie. Bez niego świat by nie istniał... my też nie. 

 


Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


niedziela, 17 lipca 2022

Poczytaj nam Miłka (17)

 

Książeczek mam mnóstwo! —

zaprasza dzieci Miłka. —

Siadajcie wokół mnie

przeczytam wam kilka:


Nadchodzą wakacje,

więc o nich dziś będzie.

W ich czar was wprowadzić

 wszak mam na względzie.



Niech żyją wakacje


Zakwitły już akacje,

cudowne białe kwiatki...

Zaczynają więc wakacje

wszystkie szkolne dziatki.


Znów gwarno będzie wkoło,

bo jakżeby inaczej,

gdy dzieciom jest wesoło,

to musi być tak raczej.



Radosnych więc wakacji,

życzę z serca mego,

dzieciom każdej nacji...

ze świata calutkiego!



Wakacje czas zacząć

 

Lato, lato, piękne jest lato!

Wie o tym mama, wie także tato.

I każde dziecko też świetnie wie:

To czas wakacji... każdy ich chce.


Wszak wakacje to fajna rzecz,

Każde z nas — powinno je mieć,

By przyrody bliżej być,

By ją podziwiać i pięknie żyć.


Na wakacjach przygód moc

Czeka dzieciaki — aż po noc.

Słońce raduje — po szary zmierzch...

Ten cudny czas garściami bierz!


A więc w drogę! Ruszać pora!

Nie zapomnij wziąć śpiwora.

No i ruszaj w szeroki świat...

Wciąż wesół bądź, z wakacji rad.

 


Wakacje z naturą

 

Hen za miastem rośnie las
I zaprasza dzieci was…
Pięknie wokół szumią drzewa,
A chór ptaków głośno śpiewa.

Chodźcie dzieci — wszystkie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!!!


No to w drogę, przyszła pora,
Odejść od kompa i telewizora.
Torbę szkolną rzucić w kąt,
Siedzieć w domu — wielki błąd!

Chodźcie dzieci — wszystkie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!!!

Na ramiona plecak załóż
I wygodne buty nałóż
Hej, do lasu! — Hej, per pedes!
Tak by zrobił Archimedes.

Chodźcie dzieci — wszystkie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!!!



Gdy do lasu już dotrzemy
W kole wielkim się zbierzemy,
Zaśpiewamy głośno wraz
Aż odpowie echem las.

Chodźcie dzieci — wszystkie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!!!


Potem dalej… głębiej w las…
Śpiew na ustach… marsz… i marsz!
W środku lasu jest polana,
Zabawimy tam do rana.


Wprzódy obóz rozbijemy
I ognisko rozpalimy…
Potem miło już zmęczeni,
Przy ognisku zasiądziemy.


Magia ognia czyni cuda,
Nie dopadnie nas tu nuda…
Wnet gawędę rozpoczniemy,
Moc przygody poznać chcemy.

Las i polana, noc i ognisko —
Wszystko to dla nas — bardzo blisko.
Życie jest piękne! Wierzcie nam.
Żyć w zgodzie z naturą życzymy wam!

Późna noc… Ciemno wokoło…
I choć nam ciągle jest wesoło,
 Zanućmy piosnkę smętną wraz.
Tak pożegnamy cichnący las.


Do namiotu!!! Spać już pora…
Chyżo wskakujmy do śpiwora…
Do snu nas utuli gwiaździsta noc,
A ranek przyniesie znów przygód moc.

 
(zdjęcie z Internetu)


Chodźcie dzieci! Wszystkie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!
Chodźcie dzieci! Chodźcie wraz —
ZEW NATURY — wzywa nas!!!
 

wtorek, 12 lipca 2022

Pełna uciszenia melancholia zaklęta w kałużach

Deszczu mało było tej wiosny. Zbyt mało. Lato jak do tej pory też jest w deszcz ubogie. Może się jeszcze namyśli i nawodni ziemię dostatecznie? Dobrze by było, bo sucha jak pieprz. Rolnicy się martwią, że plony będą o wiele niższe.

Sucho też i w lasach. Ściółka aż skrzypi pod nogami. Wszędzie przesadne upały i co rusz słychać o kolejnych pożarach.

Deszcz, kiedy nawet trochę popada, szybko wsiąka w ziemię jak w gąbkę. Przez to i kałuż prawie nie widać. A jak już gdzieś są, to jakieś takie melancholijne. Pewnie czują, że ich żywot będzie krótki.

 

 

Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"

 

niedziela, 10 lipca 2022

Sprawiedliwość idzie za prawem?

Aequitas sequitur legem (Sprawiedliwość idzie za prawem)? Niekoniecznie. Często bywa na odwrót. Prawo i Sprawiedliwość — w rękach złych ludzi — to tylko czcze słowa. 

 


Przy takim PiS to nawet Temida kołowacieje i traci sprawność umysłową. Szkoda. Wszak powinna być bardziej odporna na zakusy tych tam — zwykłych „miękiszonów”:

 

Co z tobą, Temido?


Ludzie się rodzą...

I jak to w życiu:

Jedni żyją wolni,

Inni siedzą w kiciu.

Tymczasem nie każdy,
Co w kiciu garuje

Jest winny przestępstwa

A pokutuje.

Podważać wyroki

Ktoś chyba może?

Na Boga nie liczmy...

On nie pomoże.

Bogini Temida?

Powinna i może...

Jak plamy pozmywa

Na swoim honorze.


Słyszysz, Temido?

Niewinni błagają,

Wstaw się za nimi,

Nim w pierdlu skonają.

Raz jeszcze się pochyl

Nad dolą skazanego

I osądź od nowa

Więźnia niewinnego.


***

Niestety w życiu

I tak też bywa,

Że wolny — choć winny,

Swój sekret ukrywa...

Tymczasem powinien

Spakować manatki,

I w pierś się bijąc,

Ruszyć za kratki.

(HKCz 2019)


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


środa, 6 lipca 2022

Jakie narodziny, takie życie...

Lata lecą jak szalone i za czorta spowolnić ich się nie da. No i stało się, znów jestem o rok starsza.

Od kiedy pamiętam nie lubię swoich urodzin. Wolałabym obchodzić imieniny, ale tak się składa, że mam je akurat w tym samym dniu. Czy nie pech?!

A wszystko to wina moich rodziców, którzy oczekując na przyjście syna, zgodnie z zapewnieniem miejscowej położnej, nie brali nawet pod uwagę, że może być inaczej. Dwie córki już mieli. Wszystko mieli przygotowane więc dla chłopczyka, nawet imię.

Skoro ich więc zawiodłam, skoro pozwoliłam sobie przyjść na świat jako dziewczynka, jako trzeci dziurawiec, jak to żartobliwie mawiał mój tata, to jakąś karę musiałam ponieść. I poniosłam. Dali mi takie imię, jakie stało w kalendarzu w dniu moich narodzin.

Rodzice w końcu musieli się z tym faktem pogodzić, że nie dane im było przywitać syneczka. Niebieskie ubranka zamienili więc na różowe i ja, niby ten fakt, rosłam sobie spokojnie zupełnie nieświadoma zawodu, jaki im sprawiłam.

Przez parę kolejnych lat na nic się też godzić nie musiałam, bo też nic jeszcze nie rozumiałam. To normalne.

Jednak kiedy miałam jakieś pięć, sześć lat, no!, to zaczęłam się już wkurzać na dobre. Bo jak to tak, moje siostrzyczki dwa razy w roku obchodziły swoje święta, a ja, nie wiedzieć czemu, tylko raz?!

A to co za niesprawiedliwość! Pal sześć owe obchodzenie, ale tych dwukrotnie otrzymywanych prezentów darować przecież nie mogłam. Tłumaczenia rodziców wcale mnie nie przekonywało.

Aż do dorosłości niemalże trzymało mnie to uczucie niesprawiedliwości, tyle że z roku na rok coraz słabiej. Aż w końcu zupełnie o nim zapomniałam, bo jako dorosła dziewczyna swoje urodzino-imieniny po swojemu obchodziłam.

I muszę przyznać, jako że akurat w niedzielę wrzaskiem oznajmiłam swoje przekornie przyjście na świat, w moim życiu często przytrafiają mi się niesamowite sytuacje. Jakieś niezwykłe przygody; jakiś dziwne zbiegi okoliczności; jakiś pech i to szczególnie udziwniony... Ale i, co najbardziej sobie cenię: szczęście w nieszczęściu (też najczęściej mocno udziwnione). I potem te wszystkie niewiarygodne sytuacje urastały, i nadal urastają, do rangi rodzinnych anegdot. Po czasie one też i mnie bawią. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że jest inaczej. Bo jakoś tak się stało, że od dziecka mam duże poczucie humoru i potrafię śmiać się z samej siebie... Co mnie bardzo cieszy. I nie tylko mnie.

Wspominając o moim brawurowym przyjściu na świat, przypomniała mi się pewna niesamowita historia, jaką przeżyłam w dniu któryś już tam swoich urodzino-imienin. Co się wydarzyło? Już opowiadam: Otóż dzień ten już z samego rana dziwnie się zaczął, gdyż ni stąd, ni zowąd, zostałam odcięta od świata. Całkowicie. I to na wiele godzin. Telefon stacjonarny nagle przestał działać. Moja komórka również, ale że ta akurat, to wiedziałam czemu. Po prostu zapomniałam zaopatrzyć ją w nową kartę.

Byłam wkurzona tą sytuacją jak sto diabłów. Wiedziałam, że moi bliscy i znajomi zewsząd będą do mnie dzwonić z życzeniami… A tu klops! Telefon ani mru-mru. Ba, dwa telefony.

Co sobie o mnie wszyscy pomyślą? — zastanawiałam się ze zgrozą.

By ratować się jakoś w tej sytuacji, puściłam e-mailem dwa sygnały SOS do mojej córki z prośbą o ratunek. Czekając na jej reakcję, pobiegłam do kuchni i zabrałam się za przygotowywanie poczęstunku dla moich popołudniowych gości. Minęło ponad trzy godziny, w kuchni unosiły się wspaniałe zapachy, a córka jak się nie meldowała z pomocą, tak się nie melduje.

Postanowiłam zostawić wszystko i skoczyć w try miga do najbliższego kiosku po zakup karty do komórki. Zaczęłam się już ubierać, a tu nagle, wpada moja córcia z przerażoną miną i od progu zamiast życzenia deklamować, krzyczy:

A cóż to się z tobą dzieje?! Dzwoniłam już chyba ze sto razy na obydwa telefony, a ty nie odbierasz.

Pewnie się wystraszyła, że kopnęłam w kalendarz, albo co… — pomyślałam ubawiona. Bo też córka wie, że ze mnie taki już dziwoląg życiowy i nigdy nie wiadomo, co zmaluję, albo co życie mi zmaluje. Tym bardziej, że wiedziała, iż poprzedniego dnia kupiłam grzyby azjatyckie na targu. A wiadomo, jak z grzybami nieraz bywa. Kochana córeczka! Tak bardzo się o swoją matkę martwiła. Rozrzewniłam się swoimi myślami. Ale nic! Do myśli swoich się nie przyznałam, tylko odpowiedziałam pytaniem na pytanie:

A ty czemu nie zaglądasz do poczty elektronicznej? Hę?

Wreszcie powyjaśniałyśmy sobie co i dlaczego i potem były już życzenia, buziaki, prezenty… I córka zniknęła. Mówiła, że tylko na moment. Rzeczywiście, po pół godzinie zjawiła się na powrót i wręczyła mi jeszcze jeden prezent. Telefon! Piękny, nowiusieńki z przeróżnistymi bajerami. Córka uznała, że ten mój to ze starości działać przestał. Ależ zrobiła mi niespodziankę. Byłam wniebowzięta. Obie byłyśmy.

Córka natychmiast zabrała się za podłączanie tego cacka, i… i nic, cisza. Nowiusieńki telefon także nie wydał z siebie żadnego tit-tit. No i co się w końcu okazało?

Ano okazało się to, że działać nie mógł — siłą rzeczy. A rzecz miała związek z odwiedzinami mojej znajomej i jej córeczki w dniu poprzednim. Córeczka znajomej, Oleńka, przytargała z sobą swojego pupilka. Chomika. W pewnym momencie zwierzątko wymsknęło jej się z rączek, truchcikiem pognało przez pokój, i schowało się za meblami. Wszystkie trzy szukałyśmy za nim chyba ze dwie godziny i czorta nie można było znaleźć.

Oleńka była zrozpaczona. Ja również, bo nie uśmiechało mi się z tym zębiastym stworem w nocy samej zostać. W końcu, kiedy obie wybierały się już do domu ze względu na późną porę, nakazując mi zaraz dać znać jak tylko chomik skądś wylezie, to nagle ten mały stworek sam wylazł. Spoza mojego biurka.

Można się domyśleć, co tam robił... Tak, ten czort jeden przegryzł mi kabel od telefonu. A to ci bestia niewyżyta! No ale koniec końców przyznać muszę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam nowiusieńki telefon!

Od wieczornych godzin, kiedy już z życzeniami zjawił się u mnie syn, mój żywy prezent urodzinowo-imieninowy (a jak!, żeby było śmiesznie urodziłam go w dniu swoich urodzin i imienin) i przegryziony kabel wymienił, życzenia telefoniczne odbierałam przepięknym, filigranowym, bajeranckim cackiem.

No i czy nie szczęściara ze mnie? Jasne, że tak! Nie na darmo przyszłam na świat w niedzielę.

 

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"