sobota, 30 lipca 2022

Czy los można przechytrzyć? Wspomnienia i teraźniejszość

Dawno, dawno temu… (zaczynam jak w bajce, ale to nie bajka, zaręczam), los rzucił mnie wraz z dziećmi do Niemiec. Przewrotny los. Bo gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, choćby dwa lata, albo i nawet rok, że wylądujemy w Niemczech, to bym go śmiechem zabiła, mówiąc metaforycznie. Niemcy (z wiadomych dla każdego Polaka względów) były dla mnie ostatnim miejscem na Ziemi, gdzie chciałabym zamieszkać.

Stało się! Och, ten przewrotny los. A w tamtym czasie, niestety, przeciwstawić się mu z kilku bardzo ważnych powodów nie byłam w stanie, a co dopiero go przechytrzyć (nie będę jednak o tym wspominać)... No i znaleźliśmy się w Niemczech.

Na początku miałam nadzieję, ba, byłam wręcz pewna, że to tylko kraj przejściowy, że niebawem ruszymy w dalszą drogę, do mojej cioci do Kanady. Niestety, wszystkie plany, marzenia, spaliły na panewce. Z Niemiec nie mogliśmy się wydostać, a to, co tu przeżyliśmy, tylko my wiemy… no i może sam Pan Bóg. Pominę to jednak milczeniem. Zaznaczę tylko, że żadnej krzywdy od Niemców nie zaznaliśmy. Zgrzeszyłabym, gdybym powiedziała, że było inaczej.

Na szczęście mam taką naturę, że w końcu wszędzie potrafię się jakoś zaaklimatyzować. Nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Moja córka i syn mają to po mnie. A że wtedy byli jeszcze dziećmi, tym szybciej i tym łatwiej się aklimatyzowali. Potem były szkoły, jedna po drugiej, masa koleżanek, kolegów, no i nowe życie w Niemczech moim dzieciom się bardzo spodobało. Nie chciały się już nigdzie przeprowadzać. Za żadne skarby.

Szczęściem w nieszczęściu granica polsko-niemiecka w 1991 roku została otwarta i można było już bez wiz swobodnie jeździć do Polski i odwiedzać rodzinkę. Miałam też w Polsce swoje mieszkanie. Trzymałam je w odwodzie przez wiele lat. Nie byłam pewna, czy kiedyś nie wrócę z dziećmi na stare śmieci. Już mogłam. Długie lata trwałam w przekonaniu, że w Niemczech na zawsze nie zostanę... O nie!

Z takimi myślami żyłam, a lata leciały rok po roku jak szalone. Przez cały ten czas, kiedy było mi ciężko, źle, kurczowo trzymałam się myśli, że przecież po każdej ciemnej nocy przychodzi jasny dzień. Bo musi. Siłą rzeczy. To oczywiste też być musi, że i dla mnie zaświeci słoneczko. No bo jakżeby inaczej? Ciągle sobie powtarzałam, że wytrzymam, że dam radę. I dawałam. Nawet ze słabości swej ciągnęłam siłę. Musiałam. Dla moich dzieci. Dla nich byłam przecież i matką, i ojcem, i babcią, i dziadkiem, i ciocią, i wujkiem... Całą rodziną.

Na początku wiele niepomyślnych rzeczy mi się tutaj przytrafiało. Nigdzie nas tak od razu z otwartymi ramionami nie przyjmowano. Jednak z każdej porażki, potrafiłam się szybko otrząsnąć, wyciągnąć odpowiednie wnioski, a niekiedy zmienić ją nawet w zwycięstwo. Bo jakoś tak mam, że żadne niepomyślne rzeczy mnie do końca nie załamują. Owszem, przeżywam je, nieraz nawet bardzo, ale złamać się im nie daję. Co to, to nie! Zawsze uważam, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I jakoś na szczęście tak u mnie jest, że po każdym niepowodzeniu, czy nawet porażce, nagle znajduję nowe rozwiązania, o których by mi wcześniej do głowy nawet nie przyszło. Bo przecież chcę, by było dobrze i robię wszystko, co tylko w mojej mocy, co nakazuje mi sumienie, aby tak właśnie było. Wiele razy przekonywałam się też, że najpierw musi być bardzo źle, żeby później było dobrze. Żyłam w tym przeświadczeniu i nie poddawałam się nawet wtedy, kiedy bardzo źle było. Czekałam, wierząc, że ten dobry czas wkrótce nastąpi… Jednak nigdy biernie. Co tylko mogłam robiłam, aby choć w jakiejś mierze przeciwstawić się przeciwnościom losu.





***

Minęło ponad dwadzieścia lat, a my dalej żyjemy w Niemczech. I muszę przyznać, że chyba już tu zostaniemy na zawsze. Życie poszło do przodu. Moje dzieci pozakładały rodziny i mają już swoje dzieci. Żyje im się szczęśliwie i dostatnio. Jestem szczęśliwa razem z nimi. Nie wyobrażam sobie życia z dala od dzieci i wnuków.

Czy żałuję, że nie żyję w Polsce? Nie, już nie, i to z różnych powodów. Pewnie, że nadal tęsknię za Ojczyzną, ale już spokojniej, nie tak rozpaczliwie jak na początku. Inaczej. Tęsknię przede wszystkim jako za miejscem mojego radosnego dzieciństwa, wspaniałej młodości.

A czy za dzisiejszą Polską tęsknię? Hmm… sama już nie wiem. W każdym razie już nie tak. W Polsce te dwadzieścia ostatnich lat to czas transformacji, największych przemian. Wiele się zmieniło. Nie mówię, że na złe, wręcz przeciwnie, ale ludzie niestety w wielu przypadkach zmienili się na gorsze.

Przez wszystkie lata, kiedy odwiedzałam Polskę, nieraz ciężko mi było się odnaleźć w jej nowej rzeczywistości. Wiele mnie też różnych przykrości w czasie mojego pobytu spotykało. Między innymi wielokrotnie byłam okradana, i to kilka razy przez sąsiadów. Nie będę jednak o tym szerzej wspominać, bo to bardzo przykre. Na szczęście — dla higieny własnej psychiki — potrafię szybko zapominać o złych rzeczach a tylko te dobre pamiętać.

Teraz, kiedy z perspektywy czasu patrzę na koleje mojego życia poza krajem, śmiało mogę powiedzieć, że jednak udało mi się stworzyć swój mały świat na obczyźnie. Szczęśliwy świat. Pewnie, że ciągle pamiętam o swojej Ojczyźnie i na swój sposób tęsknię za nią nadal. I zawsze będę. Ale wiem już na pewno, że mam też i drugą Ojczyznę… tu, gdzie mój dom. Szczęśliwy dom.

Niemcy, maj 2010

***

Czy po kolejnych dwunastu latach, coś bym jednak zmieniła w tym swoim wspomnieniu? Nie, nic. Dodałabym tylko coś. Co? A to, że od siedmiu niemalże lat, za przyczyną Kaczyńskiego, jestem zniesmaczona sytuacją w kraju. Za jego despotycznych rządów — z tylnego siedzenia — Polska zmieniła się nie do poznania. Oczywiście na gorsze w moich oczach. Tak jak i w oczach większości Polaków. A tylko dlatego, jak swojego czasu pisał New York Times, że: „znajduje się w szponach bólu, zemsty i paranoi"? Na to wygląda. Trudno się z tym pogodzić, że z powodu widzimisię jednego człowieka cały naród musi znów cierpieć.

Bo jakże to tak? Przez kilkadziesiąt lat Polacy obalali reżim komunistyczny po to tylko, żeby teraz dać się zniewolić temu oderwanemu od rzeczywistości człowiekowi — spychającemu Polskę w odmęty zacofania? Po to, żeby wraz z rozpasanymi purpuratami władającymi kościołami mógł z buciorami włazić w osobiste życie Polaków?... Toż to się w głowie nie mieści.

Jeszcze jedno bym dodała. A mianowicie to, że bardzo zawiodłam się na opozycji. Generalnie jest do bani. Nad czym bardzo ubolewam.

No dobra, muszę jednak przyznać, że od czasu powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki zaczęła się jawić nadzieja, że w najbliższym czasie opozycja weźmie się wreszcie porządnie w karby i się zjednoczy, i że wreszcie odsunie od rządzenia tego nienawistnego, małego (nie tylko wzrostem) człowieka.

Pamiętam dokładnie, jakie zdanie o swoich synach-bliźniakach miał ich ojciec. Otóż Rajmund Kaczyński wielokrotnie przestrzegał przed oddaniem władzy Lechowi i Jarosławowi:

— „Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami”.

Niejednokrotnie też powtarzał:

— „Moim dzieciom nie wolno dawać władzy. Zniszczą każdego, kto jest od nich lepszy, bo są złośliwi”.

Skoro tak, trudno nie zadać sobie pytania. Zresztą, ono samo się nasuwa:

Czy ojciec może się mylić w opinii o własnych dzieciach?

Ostatnio, despota Jarosław Kaczyński, jako niedoszły „emerytowany zbawiciel narodu” (to jego marzenie, o którym nieraz mówił) sam się opozycji boleśnie podkłada, wszak wyraźnie traci grunt pod nogami i nie potrafi opanować wrzenia w swojej niby to zjednoczonej prawicy.

Nadzieja rośnie więc z dnia na dzień. Jeszcze trochę, a Polska znów się podniesie. Polakom będzie się żyło znów normalnie i z czasem coraz dostatniej, dzięki swojej pracy i Unii Europejskiej. A Kaczyński pójdzie wreszcie na emeryturę i wraz ze swoją świtą zostanie sprawiedliwie rozliczony: za zawłaszczenie TV publicznej; za zakłamywanie historii; za zawłaszczanie kościołów; za korupcje; za nepotyzm; za przekręty... i wreszcie — za wszystkie afery, których się dopuścił wraz z innymi członkami PiS. A jest już ich, jak wypunktowali dziennikarze — ponad siedemset.

Mam głęboką nadzieję, że mu się nie uda przechytrzyć losu i przed odpowiedzialnością zwiać na Węgry wraz ze swoimi wybrańcami, gdzie, jak twierdzą niektórzy dziennikarze, nad Balatonem szykują sobie rezydencję, po to też, aby po utracie władzy — wpływać stamtąd na losy Polski... No nie daj Bóg!