Nieprawda? Dla tych, co nie wierzą, mamy dowody.
Może to właśnie oni pomogą nam w końcu wyleczyć nasz coraz
bardziej chory Świat... Skoro żadne inne siły odgórne nam nie pomagają; skoro wypinają się na ludzkość, pozwalając kilku
tyranom rządzić naszym życiem.
Byliśmy
na wycieczce w lesie. Wspaniale nam się wędrowało. W wyśmienitych
humorach uszliśmy już chyba z dziesięć kilometrów, rozmawiając
na różne tematy kiedy nagle niebo się zaciągnęło ciemnymi
chmurzyskami a spośród nich zaczął się wyłaniać dziwny obiekt
i powoli, przy dźwiękach cichutkich dzwoneczków, osiadać na
polanie. Kiedy osiadł już całkowicie. Niebo ponownie się
rozjaśniło.
Staliśmy
z rozdziawionymi buziami lekko przestraszeni, ale też i bardzo
zaciekawieni. Co to może być?! Długo
nie musieliśmy czekać na wyjaśnienie zagadki. Bo nagle
zobaczyliśmy jak z tego obiektu, wyglądającego jak nic na pojazd
pozaziemski, dostojnym krokiem wychodzi jakiś przybysz i stawia
stopy na naszej kochanej Planecie Ziemia. A robił to bardzo
delikatnie. Po czym rozglądnął się dookoła, i nagle, my,
Ziemianie, zebrani w tym miejscu, usłyszeliśmy jego słowa.
Brzmiały one nieco dziwnie, tak jakoś bardzo zgrzytająco, ale
zrozumieliśmy je doskonale, gdyż mówił w naszym języku:
— To
jest mały krok Kosmity, ale wielki krok kosmicznej cywilizacji.
I wtedy z
wnętrza pojazdu wyszło jeszcze trzech kolejnych Przybyszów, czyli
Kosmitów, jak się okazało. Stanęli w jednym rzędzie, patrząc na
nas swoimi ogromnymi, zielonymi oczami i uśmiechając się
tajemniczo. Byli odziani w piękne kombinezony połyskujące złotem
i srebrem. Nie byli wysokiego wzrostu, ale z sekundy na sekundę
rośli nam w oczach. Po chwili wszyscy naraz podnieśli obie ręce do
góry i puścili do nas oczko. Jeden po drugim… Aż tu nagle,
nieziemski błysk oświetlił cały las, nas i ich. Wszystko dookoła
stało się niebiesko-żółte. Z każdą kolejną sekundą barwy te
tężały, stawały się coraz intensywniejsze.
To był
przepiękny widok. Z zachwytu aż piszczeliśmy. Byliśmy
zafascynowani Przybyszami z Kosmosu i ich połyskującym błękitem
pojazdem. Cudowny zapach wanilii roznoszący się wokoło był
dopełnieniem naszej ogromnej fascynacji. Zaś tym, co usłyszeliśmy,
byliśmy niesamowicie wzruszeni.
Cóż za
przeżycie! Staliśmy tak dobrą chwilę, bez ruchu, jak zaczarowani.
Z zachwytem wpatrywaliśmy się w Kosmitów i delektowaliśmy się
wszystkim, co widzimy, słyszymy i czujemy.
Wreszcie,
coraz intensywniejszy zapach buchającej spod ich pojazdu waniliowej
pary otrzeźwił nas i odzyskaliśmy rezon. I chociaż słowa tu
wypowiedziane ciągle brzmiały nam w uszach, uwagę swą
przenieśliśmy na stojący, a właściwe lekko już lewitujący
kosmiczny pojazd. Był nieziemsko piękny. Zrobił na nas niesamowite
wrażenie. Także na wszystkich innych Ziemianach, którzy, słysząc
dziwne dźwięki dochodzące z polany, a także nasze piski zachwytu,
wybiegali z gęstwin lasu coraz liczniej i zaciekawieni gromadzili
się za naszymi plecami.
Patrząc
na miłe buzie Kosmitów, lekko uśmiechnięte, nabraliśmy odwagi i
zaczęliśmy podchodzić bliżej.
Na co oni
szybko zareagowali i wolnym krokiem ruszyli nam naprzeciw, śmiejąc
się już głośno i wesoło. Prawie tak samo jak zwykły człowiek.
Och, cóż za radość ogarnęła nasze serca! Stanęliśmy wszyscy
naprzeciw siebie i wtedy oni zawołali jednogłośnie:
— Witamy
Ziemian! Przybyliśmy do was, by wam pomóc odzyskać pokój i radość
na waszej pięknej zielonej Planecie Ziemia.
Staliśmy
oszołomieni, nie bardzo wiedząc, co powinnyśmy zrobić. Po chwili
jednak spostrzegliśmy, że oni tak jakby znów oczka do nas
puszczają. A jeden z nich, ten pierwszy przez nas poznany, przekręca
coś na głowie, co do berecika z antenką było podobne, tyle że
metalowego, i wtedy, ni stąd, ni zowąd, właz pojazdu cicho
zazgrzytał i zaczął się powiększać. To nas ośmieliło.
Ciekawość wzięła górę. Podbiegliśmy do wejścia i za jego
przyzwoleniem, czyli kolejnym oczkiem, zaglądnęliśmy do wnętrza.
A tam tyle dziwnych rzeczy! Strasznie dziwnych, acz bardzo ciekawych.
Trudno
nam było odgadnąć, co do czego służy. Biegaliśmy wzrokiem po
całym wnętrzu, żeby jak najwięcej zobaczyć, i nagle, za plecami,
usłyszeliśmy głos Kosmitów. Jeden głos. Znów mówili chórem:
— Teraz
musimy lecieć dalej, na wschód, mamy tam bardzo ważną misję do
spełnienia, ale za kilka dni wrócimy. Chcielibyśmy was bliżej
poznać i zaprzyjaźnić się z wami.
Okrzykom
radości nie było końca. Tak bardzo nas ta wiadomość ucieszyła.
Pożegnaliśmy się z nimi bez większego smutku, bo wiedzieliśmy,
że czeka nas dalszy ciąg kosmicznych wrażeń. W mig wycofaliśmy
się i stanęliśmy w odległości kilkudziesięciu metrów od pojazdu.
Kosmici
ponownie zaśmiali się wesoło, lecz dużo głośniej i dźwięczniej.
Gęsiego podeszli do swojego pojazdu i jak na zawołanie wskoczyli
razem na małą platformę, na coś w rodzaju balkonika. Jeden z nich
nacisnął okrągły przycisk i uruchomił ją. Platforma drgnęła i
wnet z cichym szelestem wszyscy razem unosili się powoli ku
szczytowi pojazdu, który w kosmicznym tempie przybierał coraz
bardziej kształt rakiety.
W tym
samym czasie, przy dźwiękach cichutkich dzwoneczków, na samej
górze rakiety zaczął się otwierać kolejny właz. Dużo większy.
Platforma zatrzymała się przy nim i wtedy Przybysze z Kosmosu
zawołali jednocześnie:
— Do
zobaczenia, drodzy Ziemianie! — i machając na pożegnanie obiema
rękami naraz, zaczęli wchodzić do środka rakiety. Właz, przy
wzmagających się dźwiękach dzwoneczków, powoli się za nimi
zamykał.
Rakieta
swoim wyglądem zaczęła nagle przypominać gigantycznego pająka.
Dzwoneczki umilkły. Pająk ciężko sapnął i po chwili rozległ
się dźwięk silników wchodzących w coraz to większe obroty.
Pająk ociężale oderwał się od ziemi, powędrował nieco do góry,
jak gdyby po nici pajęczej, i na moment zawisł w bezruchu. Nagle z
jego długich łap buchnęły kłęby niebieskiego i żółtego dymu.
Po krótkiej chwili kłębił się już tylko w niebieskim kolorze,
tworząc po środku krąg złotych gwiazdek. Ile tych gwiazdek było,
nie zdążyliśmy policzyć, bo wtem rozległ się głośny dźwięk
podobny do dźwięku fanfar, setek fanfar, pająk-gigant zadrżał,
zawył, zasyczał, buchnął na powrót niebieskim i żółtym dymem
i... na małą chwilkę ucichł całkowicie. Po czym poderwał się
do góry na dość dużą wysokość i jeszcze raz się zatrzymał.
Trwał tak chwilę w bezruchu… Aż tu nagle, jak nie ryknie! Jak
nie buchnie ogromnym ogniem. Niebieski pająk w momencie zamienił
się w świetlistą kulę. Zaś kula ta z niesamowitą szybkością
wzbiła się w niebo i w ułamkach sekund zniknęła w przestworzach.
A my,
Ziemianie, staliśmy w niebiesko-żółtej poświacie i jeszcze długo
z zachwytem wpatrywaliśmy się w to miejsce na niebie gdzie rakieta
zniknęła.
Jak już
wszyscy doszliśmy jako tako do siebie, podbiegłem w miejsce jej
startu i z głową zadartą ku niebu, zawołałem:
— Do
zobaczenia, przyjaciele! A nie zapominajcie o nas! Nie zapominajcie o
biednych dzieciach! One czekają na waszą pozaziemską pomoc! Nasza
cała Planeta czeka na pomoc. Pomóżcie nam w walce ze złem.
Pomóżcie, aby dobro wreszcie zwyciężyło i zapanowało na całym
Świecie... Tylko w was nasza nadzieja!
Kiedy już
opanowaliśmy swoje emocje i powymienialiśmy się swoimi wrażeniami,
natychmiast zabraliśmy się za budowę rakiety. Naszej, ziemskiej.
Może się przyda. Może polecimy razem w Kosmos? Och, to by było! A
może i będzie?! Jest nadzieja, bo Kosmici, stojąc w powoli
zamykającym się włazie, serdecznie się do nas uśmiechali.
A może
nam się tylko wydawało? Może to tylko nasza wyobraźnia? E tam,
wyobraźnia, czy nie, ważne, że mieliśmy wspaniałą zabawę
rozbudzającą w nas nadzieje...