Po tych
niesamowitych afrykańskich upałach poczułam się tak bardzo
wypluta, wyżymana, wymaglowana, wysuszona, wy... wy... już sama nie
wiem, jaka jeszcze „wy...”, że koniecznie musiałam się
zrelaksować. Ot, taki wewnętrzny mus. Postanowiłam więc wybrać
się w nocy do lasu. Wszak to Noc Świętojańska. Albo jak kto woli,
Sobótka albo Kupalnocka albo też Noc Kupalna. Jak zwał, tak zwał,
ważne by w tę szczególną noc, najkrótszą w roku, w której
następuje letnie przesilenie słońca, nie być w łóżku a w
lesie… No i byłam. A jakże!
Muszę
jednak przyznać, że jak już do lasu dotarłam, byłam trochę
zawiedziona. Dlaczego? Ano dlatego, że nikogo w lesie nie spotkałam.
Żadnych sobótkowych imprezowiczów. No, może za wyjątkiem jednej
parki, która kokosiła się w aucie na parkingu przed lasem. Ale
kiedy sobie przypomniałam gdzie jestem, od razu uczucie zawodu mnie
opuściło. No bo też kogo miałam spotkać w niemieckim lesie?
Przecież Sobótka to słowiańskie święto. Germańcy pojęcia nie
mają co to za święto... i niechaj żałują.
To nagłe
odkrycie jednak nic a nic mnie nie zniechęciło i dalej zasuwałam w
głąb lasu. Bo też wiem, że roślinność jest tutaj taka sama jak
w Polsce i paproci w lasach rośnie na zabój.
Idąc
raźnie ścieżynką przez las, niemalże z każdym krokiem
nabierałam coraz to większego przeświadczenia, że jeśli kwiat
paproci nie jest mitem to i w niemieckim lesie znajdę go z
pewnością. No i znalazłam!
Pięknego
kwiatuszka paproci nie zerwałam jednak, gdyż przypomniałam sobie z
baśni Kraszewskiego, że choć kwiat paproci spełnia wszystkie
życzenia i w mig można stać się bogatym i szczęśliwym, to
jednak ani bogactwem ani szczęściem nie można się z nikim
dzielić. To po co mi taki kwiat? Po co mi takie bogactwo? Sama nigdy
bogatą być nie chciałam i nie chcę. Szczęśliwą zaś jestem od
dawna... Nauczyłam się, sama, i żadna nadprzyrodzona moc nie była
mi do tego potrzebna.
Eee tam,
do kitu taki kwiatuszek! Pstryknęłam mu tylko fotkę i ze śpiewem
na ustach: — ”Hej, Sobótka, Sobótka, dzień jest długi noc
krótka...”, szczęśliwa, powędrowałam przez las.
Miałam
cichą nadzieję, że chociaż jakąś czarownicę spotkam. Wszak w
Noc Świętojańską powinny być bardzo aktywne. A wiem, że i w
Niemczech jest ich niemało, i to wszelkiej maści. Ale gdzie tam,
ani w głębi lasu ani na rozstaju żadnej nie spotkałam. Phiii!...
a mówiło się kiedyś o sabacie czarownic w noc sobótkową, a tu
ani jednej. A może się mnie wystraszyły? Kto wie?
Zawiedziona
nieco powędrowałam dalej. Nie chciało mi się jeszcze wracać do
domu. Szłam, wsłuchując się w chrupanie kamyczków pod stopami i
zastanawiałam się nad światem. A miałam się nad czym
zastanawiać, bo też od jakiegoś już czasu nurtuje mnie natrętna
myśl, że świat stał się jakiś taki nijaki... Taki, że nawet
czarownice tracą swą moc. No, może nie wszystkie... Ale jednak!
Kiedy
dotarłam do leśnej polanki, postałam na niej na jednej nodze i
podumałam jeszcze przez chwilę. Po czym zrobiłam kilka głębokich
oddechów, coby na zapas napełnić płuca tym pachnącym
świętojańskim powietrzem, i zaczęłam rozglądać się dookoła.
Stwierdziłam, że zaczyna już świtać, wtedy radośnie zawołałam
sama do siebie:
— No,
Czarodziejko, jazda z lasu! — i czując w sobie przeogromną moc, jakiej
do tej pory jeszcze nie zaznałam, chichocząc, udałam się do domu.
Z kategorii: Niby-bajka