piątek, 21 czerwca 2019

Noc Świętojańska i jej moc

Po tych niesamowitych afrykańskich upałach poczułam się tak bardzo wypluta, wyżymana, wymaglowana, wysuszona, wy... wy... już sama nie wiem, jaka jeszcze „wy...”, że koniecznie musiałam się zrelaksować. Ot, taki wewnętrzny mus. Postanowiłam więc wybrać się w nocy do lasu. Wszak to Noc Świętojańska. Albo jak kto woli, Sobótka albo Kupalnocka albo też Noc Kupalna. Jak zwał, tak zwał, ważne by w tę szczególną noc, najkrótszą w roku, w której następuje letnie przesilenie słońca, nie być w łóżku a w lesie… No i byłam. A jakże!
Muszę jednak przyznać, że jak już do lasu dotarłam, byłam trochę zawiedziona. Dlaczego? Ano dlatego, że nikogo w lesie nie spotkałam. Żadnych sobótkowych imprezowiczów. No, może za wyjątkiem jednej parki, która kokosiła się w aucie na parkingu przed lasem. Ale kiedy sobie przypomniałam gdzie jestem, od razu uczucie zawodu mnie opuściło. No bo też kogo miałam spotkać w niemieckim lesie? Przecież Sobótka to słowiańskie święto. Germańcy pojęcia nie mają co to za święto... i niechaj żałują.
To nagłe odkrycie jednak nic a nic mnie nie zniechęciło i dalej zasuwałam w głąb lasu. Bo też wiem, że roślinność jest tutaj taka sama jak w Polsce i paproci w lasach rośnie na zabój.
Idąc raźnie ścieżynką przez las, niemalże z każdym krokiem nabierałam coraz to większego przeświadczenia, że jeśli kwiat paproci nie jest mitem to i w niemieckim lesie znajdę go z pewnością. No i znalazłam!


Pięknego kwiatuszka paproci nie zerwałam jednak, gdyż przypomniałam sobie z baśni Kraszewskiego, że choć kwiat paproci spełnia wszystkie życzenia i w mig można stać się bogatym i szczęśliwym, to jednak ani bogactwem ani szczęściem nie można się z nikim dzielić. To po co mi taki kwiat? Po co mi takie bogactwo? Sama nigdy bogatą być nie chciałam i nie chcę. Szczęśliwą zaś jestem od dawna... Nauczyłam się, sama, i żadna nadprzyrodzona moc nie była mi do tego potrzebna.
Eee tam, do kitu taki kwiatuszek! Pstryknęłam mu tylko fotkę i ze śpiewem na ustach: — ”Hej, Sobótka, Sobótka, dzień jest długi noc krótka...”, szczęśliwa, powędrowałam przez las.

Miałam cichą nadzieję, że chociaż jakąś czarownicę spotkam. Wszak w Noc Świętojańską powinny być bardzo aktywne. A wiem, że i w Niemczech jest ich niemało, i to wszelkiej maści. Ale gdzie tam, ani w głębi lasu ani na rozstaju żadnej nie spotkałam. Phiii!... a mówiło się kiedyś o sabacie czarownic w noc sobótkową, a tu ani jednej. A może się mnie wystraszyły? Kto wie?

Zawiedziona nieco powędrowałam dalej. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu. Szłam, wsłuchując się w chrupanie kamyczków pod stopami i zastanawiałam się nad światem. A miałam się nad czym zastanawiać, bo też od jakiegoś już czasu nurtuje mnie natrętna myśl, że świat stał się jakiś taki nijaki... Taki, że nawet czarownice tracą swą moc. No, może nie wszystkie... Ale jednak!

Kiedy dotarłam do leśnej polanki, postałam na niej na jednej nodze i podumałam jeszcze przez chwilę. Po czym zrobiłam kilka głębokich oddechów, coby na zapas napełnić płuca tym pachnącym świętojańskim powietrzem, i zaczęłam rozglądać się dookoła. Stwierdziłam, że zaczyna już świtać, wtedy radośnie zawołałam sama do siebie:
No, Czarodziejko, jazda z lasu! — i czując w sobie przeogromną moc, jakiej do tej pory jeszcze nie zaznałam, chichocząc, udałam się do domu.
Z kategorii: Niby-bajka