Baju,
baju, baju baj
baje bajki
Miłka...
Siądźcie
dzieci wokół niej,
będzie ich
dziś kilka.
Będzie bajka
o Ołówku
i o
Detektywie.
Będzie także
o Koniku
i o chorej
Krowie.
Cicho dzieci, cicho sza!
Miłka
zaczyna bajać...
Pierwsza baja
o Koniku,
Konik Pegazek
Konik Pegazek skacze po łące…
Biały jakoby skąpany w mące.
Białe ma nóżki i ogon cały,
czarne oczęta i nosek mały.
Konik Pegazek jest bardzo wesoły,
z łąki przybiega wprost do stodoły.
W stodole bryka co sił po sianie,
wciąż
wypatrując, czy idzie śniadanie.
Pan niesie czarę pełniutką owsa.
Pegazek na to
i hop!, i hopsa!
Biegnie do stajni szybkim galopem,
otwiera bramę siarczystym kopem.
Staje przy żłobie, w napięciu czeka…
Pan sypie
owsa, nijak nie zwleka,
śmiejąc się przy tym bardzo donośnie:
— Brawo
Pegazek, pięknie mi rośniesz!
A gdy już będziesz koniem na schwał,
Razem ruszymy przed siebie w cwał
i popędzimy,
gdzie oczy poniosą...
rankiem o brzasku… poranną rosą.
Szacunek ołówka
Wyskoczył ołówek z
piórnika…
— Dlaczego długopis
mnie unika?! —
Wykrzyczał pytanie z
obrażoną miną,
Jakby wszystko co złe,
nie było jego winą.
— Jestem starszy,
szacunku żądam! —
Wrzasnął, i spod oka na
piórnik spogląda.
Długopis nic sobie z tego
nie robi,
I dalej gumkę myszkę,
malując — zdobi.
Ołówek wściekły do
temperówki wskoczył.
— Temperuj na ostro!
Będę walkę toczył!
Skoro długopis szanować
starszych nie umie,
Nauczę go moresu, aż w
końcu zrozumie.
— Poczekaj! — gumka z
piórnika zawołała,
I wystawiając wymalowaną
buzię, dodała:
— Powiem ci, bo nawet
sympatią cię darzę…
Szacunek z wiekiem nie
zawsze idzie w parze.
Ołówek aż podskoczył,
strasznie obrażony.
(W gumce — od zawsze —
był zadurzony).
— Wstydź się, bo
głupio jesteś pomalowana!
I nie wiesz co mówisz…
myszko kochana!
— Oj, chyba wiem, ołówku
mój drogi!
Kto nie zna tolerancji, w
szacunek jest ubogi…
Życzliwość i
Wyrozumiałość — to dwie dobre wróżki,
Które mi o tym
co wieczór szepczą do poduszki.
Myszka
detektyw
— Co tam się
dzieje, czy któraś z was wie? —
Spytała Myszka
Rybki dwie.
— Coś się
dzieje, lecz co, nie wiemy.
Same to dziwo
wciąż obserwujemy...
I z niczym nam
się nie kojarzy,
To coś, co się
tam na drzewie jarzy.
Myszka tym
czymś zaciekawiona,
Chce sprawę
wyjaśnić, jak to ona.
Nie darmo
detektywem zwą ją przyjaciele,
A to
zobowiązuje… i znaczy wiele.
Myszka myśli:
— Może to ogień? E, chyba nie,
Dawno by zgasł,
wszak wiaterek dmie.
— Podpłyńcie
do brzegu, Rybki kochane,
I zostańcie w
ukryciu do pomocy przygotowane.
A ja tymczasem
skoczę do norki,
Przyniosę
piasku ze dwa worki,
Bo gdyby to coś
się ogniem okazało,
Gasić tylko
wodą będzie za mało. —
Myszka
szybciutko do norki wskoczyła,
Ubranko
Sherlocka Holmesa założyła,
Dużą lupę do
ręki złapała…
I z norki jak z
procy wyleciała...
O workach
piasku zapominając,
Gnała brzegiem
rzeki niczym zając.
Myszka detektyw
już pod drzewem stoi…
Zagląda do
góry. Niczego się nie boi.
— Nic się
nie jarzy, nie widzę już blasku.
Dobrze że nie
tachałam ze sobą piasku,
Bo to nie
ogień… lecz co u licha?
Dowiem się na
pewno… To żadna pycha.
To obowiązek
detektywa…
A z obowiązkiem
już tak bywa,
Że spełniać
go zawsze trzeba —
Pomyślała
Myszka, wznosząc oczy do nieba...
I z wrażenia
aż podskoczyła, bo coś zobaczyła.
Lupę do oczu w
mig przyłożyła
I oniemiała…
Na drzewie siedziała Sroka
I bezczelnie
spoglądała spod oka.
Aż tu nagle: —
Złodzieje! Złodzieje! —
Krzyczą Rybki,
a Sroka skrzekliwie się śmieje.
Rybki oburzone:
— Łapać złodzieja!
Myszko kochana,
w tobie nadzieja. —
Wreszcie
wypełzły na rzeki brzeg,
Strzepały z
siebie żabi skrzek,
I zaszlochały:
— Ktoś ukradł nam puzderko,
A z nim i nasze
piękne lusterko…
W czym się
będziemy teraz przeglądały,
Łuski nasze
modelowały, o wygląd dbały?
— Nie
rozpaczajcie, Rybeńki wy moje,
Ja was w
rozpaczy zaraz ukoję…
Fantazji
detektywistycznej popuszczam wodze
I metodą
dedukcji — do wniosku dochodzę,
Że złodzieja
daleko szukać nie muszę...
Siedzi na
drzewie i nastawia uszu.
Tak, to Sroka
ukradła wasze lusterko…
Oddawaj
natychmiast, Sroko złodziejko!
Słoneczko twój
czyn niecny zdradziło,
Gdyż po
lusterku mocno świeciło…
Kradniesz
bezczelnie wszystko, co się świeci,
Większej
złodziejki nie masz na tym świecie!
Pojmij ty
wreszcie, że kradzież nie popłaca,
Bo od złodzieja
każdy się odwraca…
Masz jednak
szanse naprawić swe wady.
Posłuchaj więc
Sroko mej dobrej rady:
Przeproś Rybki
i przyznaj się do kradzieży,
Gdyż tylko
wtedy każdy ci uwierzy,
Żeś błąd
swój zrozumiała i chcesz się poprawić.
Wyrządzoną
zaś krzywdę musisz naprawić.
I zapamiętaj,
ten kto krzywdzi innych,
Na samotność
jest skazany z własnej winy.
Krzywdząc więc
innych, krzywdzi najbardziej siebie…
Niechaj to
złodziejko dotrze do ciebie.
No jak Sroko,
do poprawy gotowa?
Czy trzeba ci
tłumaczyć wszystko od nowa?
Chora
krowa
Przyszła krowa
do doktora…
— Panie
doktorze, jestem chora —
Zamuczała
smętnym głosem:
— Na ból
brzucha lek poproszę.
Oglądnął
krowę doktor leciwy,
Zbadał,
opukał... bo był litościwy.
Do mordy
zaglądnął jej głęboko,
Spojrzał w
lewe i w prawe oko.
Pokręcił
nosem, okulary poprawił,
Chwilę podumał
i diagnozę postawił:
— Jesteś
zdrowa, krowo miła…
Trawa ci tylko
zaszkodziła.
Krowa
zbaraniała i na doktora spojrzała.
— Nie jestem
chora?! — gromko zamuczała. —
Skoro trawa mi
szkodzi, muszę być chora...
No trudno,
pójdę do innego doktora!
Doktor spod oka
popatrzył na krowę…
Wreszcie rzekł,
poklepując jej rogatą głowę:
— Jesteś
zdrowa, miła krowo,
Nie potrzeba
cię badać na nowo.
— Jestem
chora! — Krowa się upierała,
I kręcąc
mordą, trawę przeżuwała.
Rzekł wtedy
doktor do żującej krowy:
— Zalecam
żarcie zmniejszyć do połowy.
Krowa na te
słowa z odrazą zamuczała:
— Jeść
muszę, bo mleka nie będę miała.
Tylko głupi
doktor powiedzieć tak może…
Nie ma pan
honoru, panie doktorze!
— Myśl krowo
o sobie, nie o mym honorze,
Bo na twe
łakomstwo nikt ci nie pomoże —
Odrzekł pan
doktor, patrząc krowie w oczy…
Z bydłem o
honorze dyskusji nie chciał toczyć.