Chłopcy
maszerowali energicznym i zamaszystym krokiem,
ale w milczeniu. I kiedy tak maszerując,
pokonywali akurat niewielkie wzniesienie, na jego szczycie, pomiędzy
drzewami pojawił się rudy lis. Lis wybierał się właśnie do
najbliższej wsi przylegającej do lasu, by pobuszować po
gospodarskich kurnikach i zdobyć pożywienie. Na widok tego
niezwykłego pochodu momentalnie zrezygnował ze swojego zamiaru i
poderwał się do ucieczki. Uciekał jak szalony, znacząc swą drogę
ucieczki kłakami sierści ze swej rudej kity pozostawiając ją na
kolczastych krzewach. Nawet dla tego chytrusa, dla którego widok
ludzi nie był obcy i nie wzbudzał w nim strachu, bo zawsze umiał
się odpowiednio wśród nich poruszać, przemieszczać i niezawodnie
zakradać, tym razem widok takich ludzi był nie do zniesienia.
Przestraszony ogromnie pozostał w lesie. Głodny i zły.
Chłopcy
nawet nie zwrócili uwagi na uciekającego w popłochu lisa.
Maszerowali dalej. W trakcie marszu K-1 parokrotnie zerkał na jakiś
mały przyrząd, który wyciągał z pasa bezpieczeństwa. Sprawdzał
czas. Czas swojej i Chwatka wielkości. Po którymś już z kolei
sprawdzaniu, spytał małych-wielkich chłopców, jak długo muszą
jeszcze iść, aby dotrzeć do ich domu. Chłopcy, przekrzykując się
nawzajem, odpowiedzieli, że za pół godziny będą na miejscu. To
uspokoiło K-1. Po parominutowym jeszcze marszu w milczeniu, doszli
do szerokiego duktu leśnego. Mogli więc iść dalej już w jednym
szeregu i być w lepszym kontakcie wzrokowym, widząc siebie
nawzajem. Sytuację tę Chwatko niezwłocznie wykorzystał i zaczął
zachęcać Rafała i Bronka do opowiadania o swoim życiu w Domu
Dziecka i tak ogólnie o życiu. Chwatko chciał się czegoś więcej
od nich samych dowiedzieć. Chłopcy na początku niechętnie, z
oporami, ale powoli zaczęli opowiadać. A widząc wielkie
zainteresowanie w trzech parach oczu obydwu olbrzymów, opowiadali
coraz chętniej, coraz więcej i coraz szybciej. Jakby się obawiali,
że czasu im braknie na dokończenie tej jakże swoistej i
oczyszczającej spowiedzi. Tak bardzo im potrzebnej i przynoszącej
ulgę.
Bronek opowiadał o tym, jak po śmierci jego mamy,
jakaś obca kobieta przywiozła go wraz z Basiurką do Domu Dziecka.
Miał wtedy dziewięć lat, a jego siostrzyczka miała zaledwie dwa
latka. Bronek mówił, że tego okropnego dnia nie zapomni do końca
życia. Był wtedy bardzo przerażony, bo stracił wszystko prawie w
jednym dniu. Wszystko, co najukochańsze: mamę, dom, ojca. Bardzo
często wtedy płakał. Zwłaszcza w łóżku, gdy nikt nie widział.
A malutka siostrzyczka Basia płakała
prawie bez przerwy bardzo długi jeszcze czas. W końcu się jakoś
przyzwyczaili i pogodzili ze swoim losem. Ojciec ich czasami
odwiedzał, ale Bronek ostatnio nie lubił jego odwiedzin. Na
początku ich pobytu w Domu Dziecka, może przez pierwsze dwa lata,
kiedy do nich przychodził, bardzo przeżywali jego wizyty. Czekali
zawsze na niego z wielkim utęsknieniem, a najgorsze to już były
pożegnania. Czepiali się jego spodni z wielkim płaczem i nie
chcieli go puścić. Ojciec wtedy zawsze obiecywał, że za niedługo
zabierze ich do domu, że jeszcze parę dni i będą już w domu.
Bronek z tamtych lat zapamiętał dziwnie spuchniętą twarz ojca i
taki dziwny, nieprzyjemny zapach z jego ust. Szybko mu przyszło się
o tym dowiedzieć, co to za zapach i dlaczego twarz ojca była taka
zmieniona. Starsi, a co bardziej złośliwi koledzy nieraz mu
dokuczali, nazywając jego ojca starym pijanicą, moczymordą,
ochlaptusem, i takie tam podobne wyzwiska ciskali mu prosto w oczy. W
Bronku przez wszystkie te lata złość na ojca wzbierała się coraz
bardziej. Tak że teraz, jedynymi uczuciami jakimi darzył ojca, był
wstyd, pogarda, a przede wszystkim ogromny żal. A tłumaczenia ojca,
że pije z rozpaczy po śmierci ich matki, zupełnie do niego nie
przemawiały. Wręcz przeciwnie, rozbudzały w nim jeszcze większą
niechęć do niego. Czasami tak bardzo go złość, a nawet
wściekłość ogarniała, że aż musiał zrobić coś złego, aby
odreagować te dekonstruktywne uczucia i lepiej się poczuć. Popadał
więc w błędne koło. Jak było mu źle, stawał się dla
wszystkich zły, dokuczliwy, nieprzyjemny. Nawet dla Basiurki, którą
tak bardzo przecież kochał, był wtedy złym bratem i lekceważył
ją. Czasami, zwłaszcza wieczorami, kiedy leżał już w łóżku,
targały nim bolesne wyrzuty sumienia. Zawsze wtedy widział smutną
twarz matki. Za każdym razem postanawiał wówczas, że w następnym
dniu postara się być już lepszym. Ale gdy nastawał dzień, jego
postanowienia były bardzo szybko weryfikowane przez takie, a nie
inne życie w ich niechcianym domu, że niezwykle łatwo zapominał o
wszystkich postanowieniach. Żal mu było Basiurki, że nie może na
nim polegać. Że nie jest dla niej wsparciem, a przede wszystkim, że
musi się wstydzić za niego, starszego brata. Na koniec swojego
opowiadania Bronek powiedział coś, co Chwatka i K-1 wprawiło w
wielkie zdumienie. Nawet Rafał, słuchający o dziwo z wielkim
przejęciem historii kolegi, zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Otóż
Bronek powiedział, że w życiu widocznie już tak jest, że jak
człowiek jest złym człowiekiem, to w tym złu musi upaść aż na
same dno, aby mieć się od czego odbić i powoli wypływać do góry,
ku lepszemu „ja”, ku lepszemu życiu. I tym właśnie dnem dla
niego była ucieczka przed nim jego własnej siostrzyczki, której
zamiast pomóc, ścigał ją dla paru grosiczków po lesie jak
ostatni szubrawiec. Gdy mówił o tym, dwie olbrzymie łzy jak grochy
spłynęły mu po policzkach. Zatrzymał się na chwilę i kiedy
wszyscy chłopcy też się zatrzymali, rzucił się na ducha leśnego
i ducha podziemia i zaczął ściskać ich za uda. Łkając, wyraził
im swą wielką wdzięczność, że mu pomogli to „dno” w jego
życiu spostrzec. Gdyż nie był pewien, czy by go sam zauważył. A
jak już, to czy miałby siłę i ochotę w ogóle się od niego
odbić. Najprawdopodobniej pozostałby na dnie i coraz bardziej
pogrążałby się w złu.
Chwatko i
K-1 byli bardzo wzruszeni smutną historią życia Bronka, ale nic
nie mówili, tylko ze współczuciem poklepali go delikatnie po
ramieniu.
Przyszła
kolej na Rafała. I jak się okazało, jego historia była jeszcze
smutniejsza. Rafał opowiadał, że on wcale nie zna swoich rodziców.
I nie wie nawet czy oni żyją, czy nie. A to dla niego, jako dla
dorastającego chłopca, jest jeszcze gorsze uczucie. Wolałby
bodajże być pewnym, że rodzice jego nie żyją, niż nie wiedzieć
o nich zupełnie nic. Ta świadomość niewiedzy wykańczała go
przez całe jego życie. Rafał od kiedy sięgał pamięciom, zawsze
był w domach dziecka. W różnych domach dziecka, bo ciągle był
przerzucany z jednego do drugiego, zwłaszcza w ostatnich paru
latach. A działo się tak najczęściej z jego własnej winy, bo był
konfliktowy i nielubiany. Taką przynajmniej wystawiano mu
każdorazowo opinię. Rafał mówił, że nie jest z kamienia i też
czasami czuł, że jest złym chłopcem, że przesadza najczęściej
swoim złym zachowaniem, ale tyle miał złości w sobie na
niesprawiedliwość świata, że takim właśnie zachowaniem chciał
zagłuszyć w sobie ból. Ból bycia podrzutkiem. Gdy był jeszcze
malutkim dzieckiem, słowo: „podrzutek” słyszał na każdym
kroku. To słowo przylgnęło do niego na długie lata. Wszystkie
dzieci wołały go: — „Rafcio podrzutek”. I kiedy podrósł już
na tyle, żeby zrozumieć znaczenie tego słowa, taki bunt i
wściekłość się w nim zebrała, że bił każdego, kto tylko
wypowiedział to słowo. A bił wściekle, gdzie popadło i czym
popadło. I chociaż za każdym razem został za to ukarany przez
wychowawców, nigdy żadnemu z nich nie udało się w nim wywołać
uczucia skruchy. A samą karę Rafał zawsze przyjmował z
satysfakcją, bo czuł się wtedy kimś ważnym. Dał porządną
nauczkę jakiemuś dziecku i jeszcze do tego zwrócił na siebie
uwagę dorosłych. Takim to dziwnie pokręconym sposobem na życie
rósł w przekonaniu, że jego jest na wierzchu i że to on sam
najlepiej zadba o swoją przyszłość. Wszystkich wokół siebie
urabiał więc po swojemu. Rósł również w przekonaniu, że nie
może dopuścić do tego, aby ktoś go jeszcze w życiu skrzywdził.
Ponieważ krzywda, jaką mu wyrządzili jego rodzice, a którą nosi
skrywaną w sercu i nosić będzie już do końca życia jest tak
ogromna, że na inną krzywdę nie ma już miejsca. Rafał uwielbiał
pastwić się nad dziećmi. Ot tak po prostu, zapobiegawczo i na
wszelki wypadek, gdyby to one miały zamiar jemu zrobić jakąś
krzywdę. A pastwił się zwłaszcza nad dziećmi, których rodzice
żyją, albo przynajmniej jeden z ich rodziców. Nieważne to dla
niego było z powodu jakiej tragedii rodzinnej dzieci te znalazły
się w domu dziecka. Bardziej podświadomie niż świadomie, wybierał
sobie właśnie taką ofiarę do wymyślnego terroryzowania. Zaczynał
się już domyślać dlaczego — z powodu zżerającej go zazdrości.
Był okrutnie zazdrosny. Był zazdrosny o to, że dzieci te miały
gdzieś tam jakiegoś rodzica. Nieważne jakiego, dobrego, a nie
mającego możliwości zajęcia się wychowywaniem własnego dziecka,
czy też złego, przed którym schronienie w domu dziecka było dla
niego najlepszym z możliwych rozwiązań. Dlatego też pastwił się
nad Basiurką, i często, nawet nad swoim najlepszym kolegą
Bronkiem. I chociaż na swój sposób lubił Bronka, to jednak
dokuczał mu, wyzywając jego ojca od najgorszych pijaków i jego
samego od potomków moczymordy i tym podobnych. A robił to tylko i
wyłącznie z zazdrości, że Bronek ojca ma. Ba, zazdrościł mu
nawet jego nieżyjącej matki.
Rafał
wyrzucał z siebie całą historię swego życia bez żadnych już
oporów, jakby liczył na to, że przyznając się do wszystkiego i
mówiąc o wszystkim, co leży mu na sercu, uzyska zrozumienie i może
nawet rozgrzeszenie. Ale słuchający go z wielką uwagą K-1 i
Chwatko domyślali się, że to było przede wszystkim jego swoiste i
zawoalowane — wołanie o pomoc. Żal im było Rafała, pogubionego
w tym, co dobre, a co złe. Żal im było Bronka, męczącego się ze
słabością ojca. Żal im było wszystkich dzieci mieszkających w
domach dziecka. Dlatego obaj postanowili z całych sił im pomóc. A
postanowili o tym bez słów, zerkając tylko czasami na siebie w
trakcie chłopców opowiadania. Nawet Gryzio co chwilę cichaczem
wyglądał z plecaka i ze współczuciem patrzył na wielkich
chłopców. Żal mu było obu jednakowo, za ich smutne i pełne zła
życie. I on też, ten malutki chłopaczyna z plecaka, tak bardzo
chciał im pomóc.
Chłopcy
powoli zbliżali się do Domu Dziecka. K-1 jeszcze raz sprawdził
czas, popatrzył znacząco na Chwatka i zarządził krótki postój.
Chwatka to nieco zdziwiło, bo według niego nie mieli już zbyt dużo
czasu, ale pomyślał sobie, że K-1 chyba wie co robi. Najwyżej,
gdy przyjdzie już czas na ich dekompresję i będą wracać do
siebie, do własnej skóry, to odbędzie się to byle gdzie. Byle nie
na oczach wielkich chłopców. A że odbędzie się to wtedy bez
wspomagania dekompresji, której urządzenie znajduje się w
ludokompresorze i będzie o wiele bardziej bolesne, to nic. Dla
Basiurki, a teraz jeszcze i dla Bronka i dla Rafała zniosą
wszystko, najokropniejszy nawet ból. Byle im jakoś pomóc w ich
smutnym życiu.
— Słuchajcie,
Rafał i Bronek! — zawołał K-1 i sięgnął ręką do pasa
bezpieczeństwa. — Chciałbym wam coś pokazać. Patrzcie, ten
przedmiot, co go trzymam w ręku, nazywa się duszdiaskop, a służy
on do wyświetlania bolączek ludzkiej duszy. Duszdiaskop potrafi
zaglądnąć do najgłębszych nawet zakamarków duszy i na ekranie
pokazać co one kryją, a ponadto, wskazać lekarstwo na męczące
bolączki. Czy chcecie, abym wam za jego pomocą pokazał, co wam w
duszy gra?
Bronek i
Rafał milczeli. Byli tak bardzo zaskoczeni i zarazem zafascynowani
tym, co usłyszeli od K-1, i tym, co zobaczyli w jego ręku, że sami
nie wiedzieli, co mają powiedzieć. Popatrzyli niepewnie na ducha
leśnego Chwatka. Chwatko był nie mniej zaskoczony niż oni, jednak
zaskoczenie swe skrzętnie przed nimi ukrył i szeroko się do nich
uśmiechnął. Ośmieleni tym mali-wielcy chłopcy popatrzyli na
siebie i z wielkim zachwytem w oczach, a i z ogromną nadzieją,
zawołali jednocześnie:
— Jasne,
że chcemy!
— W
porządku! Stańmy więc tu, obok tego grubego drzewa, którego pień
posłuży nam za tło ekranu. A teraz każdy z was, po kolei, ma się
rozumieć, dotknie duszdiaskop, o, w tym miejscu i będzie mógł sam
odczytać na ekranie co męczy jego duszę. No, to który z was chce
jako pierwszy?
— Ja! —
krzyknęli jednocześnie chłopcy.
— No,
to musicie losować, po sprawiedliwości — zadecydował duch
podziemia K-1. — Duchu leśny, zerwij liść z drzewa i ukryj go w
dłoni, a Rafał i Bronek będą losować. Kto wskaże na twoją dłoń
z liściem, będzie pierwszy zaglądał w swą duszę. Najpierw
oczywiście dotknie duszdiaskop, a ja wypiszę na nim jego imię. No
i wszystko na ekranie stanie się jasne.
Duch
leśny Chwatko natychmiast wykonał polecenie ducha podziemia. Zerwał
liść ze starego klonu i ukrył go za plecami w prawej dłoni. Potem
wyciągnął obie ręce, krzyżując je przed sobą, no i chłopcy
przystąpili do zgadywania. Odgadł Bronek. Wtedy duch podziemia
wyciągnął do niego rękę z duszdiaskopem. Bronek był bardzo
zdenerwowany i dotknął go drżącą ręką. Duch podziemia
uśmiechnął się do niego i zaczął na duszdiaskopie coś tam
palcem wystukiwać, coś, co miało być imieniem Bronka. Chwatkowi
od razu to podpadło, gdyż zauważył, że tego wystukiwania było o
wiele więcej niż liter w imieniu Bronka. Nie skomentował tego
jednak, tylko milcząc, czekał dalszego ciągu. Wielcy chłopcy
natomiast, byli tak przejęci tym, co za chwilę ich spotka, że
kompletnie nic nie kojarzyli i nic nie wzbudzało ich podejrzeń.
Wpatrywali się tylko, to w ducha podziemia, to w ducha leśnego, to
znów w pień klonu, gdzie miało się wyświetlić wnętrze ich
duszy. Po chwili duch podziemia skierował swą dłoń z trzymanym w
niej duszdiaskopem w kierunku drzewa i na jego pniu rozbłysł mały
złocisty ekran, a na nim, czarnymi literami wypisało się najpierw
imię Bronka, a potem taka oto treść:
Dusza pragnie miłości;
Dusza woła o
bezpieczeństwo;
Dusza przepełniona
lękiem;
Dusza krzyczy z żalu do
ojca;
Dusza strwożona o
przyszłość.
Bronek ze
łzami w oczach odczytał wszystko co stało na ekranie, i
podciągając nosem, rzucił w jego kierunku pytanie:
— I co
dalej?! Co mam począć z moją duszą, by jej pomóc?
K-1, jako
duchowi podziemia, właśnie o takie pytanie chodziło. Poklepał po
ramieniu Bronka, wpatrującego się ciągle we „wnętrze swojej
duszy” i spytał go jak nazywa się ta choroba, która trapi jego
ojca. Bronek nie od razu zrozumiał o co pyta go duch podziemia, ale
gdy duch powtórzył mu pytanie, wykrzyczał odpowiedź:
— Pijaństwo!
Chlanie! Opilstwo!
Wszyscy
chłopcy, i mali i duzi, aż się przerazili tego krzyku Bronka.
Zapadła chwilowa cisza. Przerwał ją duch podziemia K-1. I bardzo
dobrze, bo wszystkim już się wydawało, że ta cisza jest zła i
też krzyczy.
— Bronek,
proszę cię, gadaj jak człowiek i nie wrzeszcz. To dla twojego
dobra przecież.
— Wybacz
mi, duchu podziemia, wszyscy mi wybaczcie, że mnie tak poniosło—
powiedział Bronek spokojniejszym już tonem, ale drżąc ciągle na
całym ciele. — Pani dyrektor mówi, że mój ojciec cierpi na
uzależnienie alkoholowe, które wyniszcza jego organizm i jego
osobowość...
— No
właśnie! Pani dyrektor ma rację — duch podziemia wszedł
Bronkowi w słowo. — Powiedz mi teraz, a jak nazywa się twój
ojciec?
— Walenty.
Nazywa się Walenty — odpowiedział Bronek, robiąc przy tym duże
oczy. — A co do mojej duszy ma mój ojciec? Duszdiaskop miał
pokazać przecież lekarstwo na moją obolałą duszę, a nie…
— Poczekaj,
Bronek! — duch podziemia znów przerwał Bronkowi. — Duszdiaskop
działa również jak wyrocznia, i zanim pokaże ci lekarstwo na
twoją konkretnie duszę, przede wszystkim musi się czegoś
dowiedzieć o twoich najbliższych… Więc mówisz, że twój ojciec
nazywa się Walenty… dobrze, no to zobaczymy jego duszę.
Duch
podziemia K-1 znów wystukiwał coś na tak zwanym duszdiaskopie, i
według Chwatka, znów ciut za długo, aniżeli trwałoby
wystukiwanie imienia Walenty, łącznie z nazwą jego choroby.
Chwatko jednak dalej milczał jak zaklęty. Bardzo go zainteresował
duszdiaskop i jego wyrocznia. A ponad wszystko był bardzo wdzięczny
K-1, że przejął na siebie ciężar naprowadzania wielkich chłopców
na drogę, nie cnoty, nie, lecz na drogę normalności, o istnieniu
której chłopcy też niewiele wiedzieli.
— O,
proszę, przeczytaj Bronek, co kryje się w duszy twojego ojca —
zawołał duch podziemia, gdy na ekranie wypisało się imię Walenty
i zaczęła się wypisywać następująca treść:
Dusza cierpi — po
stracie ukochanej żony;
Dusza ogromnie cierpi —
po utracie ukochanych dzieci;
Dusza przeogromnie cierpi
— z powodu choroby uniemożliwiającej powrót dzieci do domu;
Dusza jest przepełniona
cierpieniem;
Dusza woła o pomoc!
Po chwili
na ekranie wypisała się treść mówiąca o tym, że ojciec jego
cierpi na poważną chorobę nałogową wywołaną wielką tragedią,
jaką przeżył w przeszłości. Że choroba nałogowa opanowała
jego psychikę i osłabiła ją tak bardzo, iż sam już nie jest w
stanie sobie pomóc. Że potrzebna jest jemu pomoc najbliższych,
pomoc dzieci, które tak bardzo kocha. I że bez pomocy dzieci nigdy
nie znajdzie w sobie siły, aby zerwać z nałogiem i po prostu
umrze.
— Widzisz,
Bronek, to twój chory ojciec jest lekarstwem na twoją obolałą
duszę — powiedział poważnym i doniosłym głosem duch podziemia.
— Paradoks! Ale to prawda. Tak mówi wyrocznia. A mówi jeszcze, że
to choroba ojca jest przyczyną wszystkich twoich bolączek duszy. I
abyś mógł wyleczyć własną duszę, najpierw musisz zająć się
chorą duszą ojca i pomóc mu w jego chorobie.
— Mamusiu
moja kochana, czy to prawda?! Czy i ty tego chcesz? — zawołał z
przejęciem Bronek, rękami mocno ściskając głowę i spoglądając
w niebo. W końcu najnormalniej w świecie się rozpłakał. Jak małe
dziecko.
Wśród
chłopców znów zaległa cisza. Każdy ze współczuciem patrzył na
Bronka i nie chciał przerywać mu jego uzdrawiającego płaczu.
Każdy, bo nawet w Rafała oczach było widać niewielki, ale zawsze
to cień współczucia. A malutki Gryzio, swą malutką osóbką, to
już cały był wypełniony współczuciem.
Bronek,
szlochając, ukrywał twarz w dłoniach. Trochę się wstydził swego
płaczu. Nie mógł się jednak powstrzymać. Po chwili przestał
płakać, wydmuchał nos w chusteczkę, którą podał mu znów
Chwatko, i siląc się na spokój, powiedział:
— Tak,
właśnie tak! Tak zrobię! Dla ojca, dla Basiurki, dla mamusi i…
dla siebie. Od tej pory będę robił wszystko, aby ojca wyciągnąć
z nałogu… Mamusia mi świadkiem… i duch podziemia, i duch leśny
również… nawet Rafał mi świadkiem… że tak zrobię!
— I od
tej pory, będzie ci się żyło o wiele łatwiej, wznioślej i
bliżej szczęśliwości — skomentował entuzjazm Bronka duch leśny
Chwatko pełnym patosu głosem.
— To może teraz ja?
— prawie szeptem spytał Rafał. — Skoro Bronkowi ta wyrocznia
tak pomogła, to może i mnie pomoże?
— Jeżeli
tylko będziesz chciał i będziesz wierzył, że ci pomoże, to na
pewno tak będzie. Wiara czyni cuda! — rzekł uroczyście duch
podziemia. — A więc, dotknij duszdiaskop i patrz na ekran.
Zanim na
ekranie cokolwiek się wyświetliło K-1 musiał się dobrze
napracować i wiele razy wystukiwać coś na swym małym
przedmiociku. Gdy wreszcie skończył, na pniu starego klonu zaczęła
się wypisywać taka oto treść:
Dusza cierpi na brak
miłości;
Dusza woła o miłość;
Dusza walczy z ogromną
zazdrością;
Dusza ugina się pod
naporem zła umysłu i ciała;
Dusza przechowuje w swych
zakamarkach duże pokłady dobra;
Dusza błaga o pomoc!
Rafał
nie do końca zrozumiał, co drzemie w jego duszy i czego jego dusza
pragnie. Wyciągnął więc z kieszeni spodni mały notesik z
ołówkiem, który służył mu do zapisywania kto i co jest mu
winien (za co, nie pisał, bo sam nie wiedział) i zaczął na szybko
zapisywać wszystko to, co stało na ekranie. Tym sposobem chciał
uwiecznić czyjeś zainteresowanie swoją osobą. Czyjeś
zainteresowanie — wlewające balsam na jego skołataną duszę.
Czyje to zainteresowanie, nie wiedział, ale to już nie było takie
ważne. Ważne, że oto ktoś, albo coś, albo nawet i coś i ktoś
jednocześnie — zainteresował się nagle jego osobą, i nie
krzycząc na niego, nie złorzecząc mu za jego niecne postępki, nie
wypominając mu jego grzechów, chce mu pomóc. Ot tak, po prostu
pomóc, i już! To było dla niego niepojęte. W zakamarkach swej
duszy (istnienie której przecież nieraz wyczuwał) tak bardzo
pragnął czyjegoś szczerego zainteresowania sobą — tym złym
Rafałem, że to, co działo się od jakiegoś czasu w towarzystwie
duchów, traktował jak wielkie święto. Nieważne już dla niego
było, że przeżył chwile zgrozy, a nawet najokrutniejsze dla niego
chwile zniewolenia i poniżenia. Był już nawet skłonny przyznać,
że to mu się należało. A teraz jeszcze, do tego wszystkiego,
duszdiaskop ze swą wyrocznią zajmuje się jego wnętrzem, jego
ukrytą duszą. Zajmuje się nim — Rafałem — takim, jakim jest.
Nie bacząc na to, że wszyscy mają do niego ogromne pretensje i
żal. I to on — Rafał — jest teraz ważny i godny
zainteresowania. Rafał analizował w myślach wszystkie te swoje
spostrzeżenia oraz odczucia i był bardzo wzruszony tym, co go
spotkało. Był bliski płaczu. A kiedy skończył notować tajniki
swej duszy, popatrzył na ducha podziemia oczami pełnymi łez i
oczekiwania.
— Słuchaj,
Rafał! Z gruntu jesteś dobrym człowiekiem! — doniosłym głosem
powiedział duch podziemia. — Niesamowite! Ale to musi być prawda.
Tak mówi wyrocznia. Chyba sam w to nie bardzo wierzysz, co?...
Wyrocznia wskazuje na twoje dobre, ale nie przebudzone jeszcze serce,
na czułą i wrażliwą duszę artysty… Na to wygląda, że masz
jakiś talent, o którym sam jeszcze nie wiesz i dlatego nie
rozbudziłeś go w sobie. Wyrocznia radzi ci porzucić wszelką
zazdrość, bo ona wyrządza tylko szkodę. Wyrządza szkodę nie
tylko innym, ale przede wszystkim tobie, bo to nie jest zdrowe
uczucie, lecz wyniszczające. Radzi ci, byś nauczył się cieszyć
szczęściem i powodzeniem innych, zamiast im zazdrościć. Gdyż
wtedy, to szczęście i powodzenie innych, zawsze będzie się i
tobie udzielało. Sam będziesz się wtedy lepiej czuł, chociaż to
szczęście i powodzenie nie będzie ciebie osobiście dotyczyło.
Radzi, abyś zawsze starał się mieć przed oczami uśmiechnięte i
zadowolone twarze innych ludzi, zamiast rozgniewanych i płaczących.
A żeby tak było, musisz sam zadbać o to, by ich twarze właśnie
takie uczucia wyrażały. Musisz być im pomocny, wyrozumiały i
czuły. A te pozytywne twoje odruchy i uczucia, którymi ich
obdarzysz, wrócą do ciebie z powrotem. Pomagając innym, pomagasz
sobie. Twoja dusza przestanie cierpieć na brak miłości. Będziesz
lubiany i kochany. Dusza twoja przestanie też walczyć ze złem
opanowującym twoje ciało, bo zła już nie będziesz czynił…
Jest jeszcze coś, na co wyrocznia wyraźnie wskazuje. To sprawa
twoich rodziców… Poczekaj, zaraz ci powiem, co ona tobie radzi…
Aha, jest już i rada… Wyrocznia radzi ci, abyś to ty sam odszukał
śladów prowadzących do nich. Nie znasz ich imienia, więc
wyrocznia nie może ci powiedzieć, czy rodzice twoi żyją… Ale to
ty sam, dla spokoju własnej duszy, powinieneś się o tym przekonać.
Powinieneś się więc dowiedzieć, czy żyją, i jeśli tak, to
gdzie. I wtedy dotrzeć do nich, poznać ich i przekonać się, co
nimi powodowało, że ciebie samego zostawili na świecie. Być może
twoi rodzice przeżyli jakąś ogromną tragedię w przeszłości i z
tego powodu zostaliście rozłączeni. Może cały czas szukają za
tobą? Może tak samo cierpią jak i ty, że nie jesteście razem?
Może też potrzebują twojej pomocy? Ale sami są już zbyt starzy,
albo zbyt schorowani, by mieć siły szukać za tobą… Rafał,
obudź się! Obudź swoje uczucia! Obudź swoje zdolności!... I żyj,
żyj pełnią życia! Życie może być takie piękne, o ile ty je
sam wokół siebie pięknym uczynisz… To wszystko!
Duch
podziemia K-1 skończył przemawiać słowami wyroczni i zamilkł.
Schował do pasa bezpieczeństwa wysłużony duszdiaskop i spojrzał
na Rafała. Był bardzo ciekaw, jakie uczucia w nim wzbudził.
Rafał
stał bez ruchu i w dalszym ciągu wpatrywał się w ducha podziemia,
który przed chwilą słowami wyroczni powiedział mu, że on, Rafał,
jest dobrym człowiekiem, że ma dobre serce i posiada nawet jakiś
talent. Nie mógł w to uwierzyć. Dlatego w myślach powtarzał
sobie to po kilka razy: — „Ja, Rafał, jestem dobrym człowiekiem,
mam dobre serce i mam talent. I to jest prawda, bo wyrocznia tak
mówi. A wszystkie rady wyroczni dotyczą właśnie mojego życia”.
— W myślach starał się przypomnieć sobie również wszystkie te
rady i zapamiętać je na zawsze. Był już pewien, że spełni je
wszystkie, bo tak bardzo pragnął czyjegoś uczucia, czyjeś
akceptacji, dobrego słowa, czyjegoś uśmiechu. Ta wzniosła
atmosfera wśród duchów (pomimo chwil zgrozy, o których już nie
pamiętał) sprawiła, że nagle poczuł, iż nienawiść do rodziców
opuściła go. Zastąpiła ją wielka nadzieja. Nie znał tego
uczucia wcześniej i był zaskoczony, że to uczucie sprawia mu
przyjemność, że jest takie wzmacniające i budujące. Postanowił
rozbudzać je w sobie jeszcze bardziej. Ale nie tylko nadzieją
chciał żyć. Domyślał się, że z czasem sama nadzieja mu nie
wystarczy, więc od razu, niewiele się zastanawiając, jako cel na
najbliższą przyszłość postawił sobie — za radą wyroczni —
odszukanie śladów prowadzących do rodziców. I ta myśl, stała
się jego myślą przewodnią. Myślą, którą będzie hołubił w
sercu, a w życiu wprowadzał w czyn. Myśli jego stały się
wzniosłe, bo czuł się wzniośle. Ta wspaniała i wzniosła
atmosfera, w jakiej szczęśliwym zrządzeniem losu przyszło mu się
znaleźć, udzieliła mu się bardzo mocno. Czuł miłe ciepło
rozchodzące się wokół jego serca. Czuł, że budzi się ze snu, z
jakiegoś koszmarnego snu. Czuł, że po tym przebudzeniu staje się
rześki, radosny, a świat wygląda jakoś inaczej. Wygląda
barwniej, milej, weselej, piękniej…
Wszyscy
czterej chłopcy wpatrywali się w Rafała niczym w cudowny obraz.
Gryzia to już aż ręce bolały od ciągłego wiszenia na sznurku
plecaka. Nie przejmował się jednak bólem. Bardzo chciał widzieć
zmiany zachodzące na twarzy Rafała. A było na co popatrzeć. Twarz
Rafała zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Chwatko
miał chwilami obawy, czy Rafał w ogóle będzie w stanie znieść
to wszystko, co go w tak krótkim czasie spotkało. Wpatrywał się
więc w Rafała w wielkim napięciu. I gdy zobaczył na jego twarzy
tysiące przeróżnych grymasów zmieniających się w zawrotnym
tempie, obawy jego spotęgowały się jeszcze bardziej. Zastanawiał
się, czy wydarzenia dotyczące Rafała osobiście nie wywołają w
nim zbyt dużego szoku i nie odbiją się na nim negatywnie. I czy on
i K-1 nie przesadzili z tymi umoralniającymi metodami, które mu
zafundowali. Zamiary mieli dobre. Tego był pewien. Ale ich zamiary
to przecież nie wszystko. A ich metody oddziaływania na Rafała też
nie wiadomo, czy były wystarczające. Czy w ogóle były właściwe,
no i czy można mieć nadzieję, że przyniosą oczekiwane efekty?
Tego już nie był pewien. Dążyli do zmiany Rafała, jego
postępowania oraz jego spojrzenia na świat i na własne życie I co
osiągnęli? Być może nie osiągnęli jednak żadnych pozytywnych
efektów. Może ich wysiłek spełzł na niczym? Albo co gorsza,
odniósł odwrotny skutek? Ta myśl przeraziła Chwatka na moment.
Próbował się jednak uspokoić. Tłumaczył sobie w myślach, że
przecież tak bardzo się starał i K-1 również. Że tak bardzo im
zależało, by pomóc wielkim chłopcom. Że to przez to ograniczenie
czasowe mają uwiązane ręce i nie mogą zrobić niczego więcej. O
Bronka był spokojny. Ale Rafał? Tak bardzo chciał, aby i Rafał
był dobrym chłopcem. Z coraz większym więc niepokojem i z coraz
większym napięciem wpatrywał się w Rafała. Niemal zaklinał go
wzrokiem. Był pewien, że gdyby miał zdolności hipnotyzerskie
wykorzystałby je na pewno.
Wszyscy
pozostali obserwatorzy również nie przestawali wpatrywać się w
Rafała. Zastanawiali się, co powie i w jaki sposób odniesie się
do tego, co przeczytał o swojej duszy, i tego, co usłyszał od
wyroczni, wypowiedziane ustami ducha podziemia.
K-1
zaczęło już powoli męczyć przeciągające się milczenie Rafała,
a przede wszystkim jego świdrujące spojrzenie. Przecież rolę
wyroczni zakończył już dobrą chwilę temu, a Rafał w dalszym
ciągu wpatrywał się w niego bez mrugnięcia, szeroko otwartymi
oczami. K-1 czuł coraz większe zniecierpliwienie. Chciał jak
najszybciej się dowiedzieć, czy swą wycieńczającą umysł pracą
coś osiągnął. Wreszcie nie wytrzymał, bo do tego wszystkiego
przypomniał sobie o naglącym ich czasie, więc się odezwał:
— Źle
się czujesz, Rafał?
— Nie,
nie, skąd. Czuję się świetnie. Czuję się tak, jak jeszcze nigdy
do tej pory — automatycznie odpowiedział Rafał drżącym głosem,
nie przestając wpatrywać się w ducha podziemia.
Do Rafała
powoli zaczynało docierać, że wszyscy patrzą na niego. Wcześniej
nie czuł ich spojrzeń. Nie czuł nawet ich obecności. Był tak
bardzo zajęty własnymi myślami, że aż wydawało mu się, iż
cały świat zamarł na chwilę w bezruchu. Tylko on i jego myśli
były żywe. Tylko w nim, zamyślonym głęboko, biło serce i krew
krążyła coraz żywiej w żyłach. Ocknął się wreszcie z tego
stanu wewnętrznej euforii i popatrzył na wszystkich. W ich oczach
ujrzał same znaki zapytania.
— Rafał,
gadajże wreszcie, co czujesz? — wypalił w końcu zniecierpliwiony
Bronek, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Przepraszam
was, trochę to trwało zanim wszystko, czego się tutaj o swojej
osobie dowiedziałem, zdołałem sobie przyswoić, przetrawić i
utrwalić. Jestem wam niezmiernie wdzięczny, mój drogi duchu
podziemia i duchu leśny, że zajęliście się mną i dzięki wam
dane mi było przeżyć tak wzniosłe chwile. Nigdy wam tego nie
zapomnę. Od tej pory, łotr i złodziej Rafał, nie istnieje. Nikt
więcej nie będzie mnie nazywał Rafciem łotrzykiem, ani Rafciem
złodziejem. Przeproszę wszystkich i oddam im wszystko, to co im
zabrałem, albo ukradłem. To na początek. A potem już zawsze będę
spełniał wszystko to, co radziła mi wyrocznia. Zacznę od
rodziców. Tak, tak właśnie zrobię i jeszcze dziś poproszę panią
dyrektor, aby mi w tym pomogła. Cokolwiek bym się miał dowiedzieć
o moich rodzicach, nawet najgorsze rzeczy, ale się dowiem, bo od
tego zależy spokój mojej duszy…
— No a
co z twoim talentem? — zapytał Bronek ucieszony widoczną zmianą
Rafała. — Przecież ty umiesz bardzo ładnie malować. Wszystko
się zgadza. Rafał, ty masz talent!
Chwatko i
K-1 byli niezmiernie zadowoleni. Malutki plecakowy Gryzio również.
Mogli wreszcie odsapnąć. Najważniejsze zadanie wykonane. Nie mieli
jednak wiele czasu na delektowanie się wspólnym powodzeniem, bo
nagle Gryzio ze swej ambony obserwatorskiej zobaczył w oddali jakieś
postacie przemykające między drzewami. Szybko wspiął się jeszcze
wyżej po sznurze plecaka i głową podniósł jego wierzchnią
klapę. Po czym wdrapał się na klapę najwyżej jak tylko mógł i
naszeptał Chwatkowi do ucha o tym, co zobaczył. Chwatko natychmiast
zareagował.
— Słuchajcie,
chłopcy. Jest nam miło, że my duchy mogliśmy wam pomóc odnaleźć
się w życiu i znaleźć jego sens. Możemy więc spokojnie wracać
do siebie. Za chwilę przyjdzie nam się pożegnać…
— Nie,
nie… nie odchodźcie jeszcze! — zawołał Bronek i Rafał
jednocześnie. A Rafał dodał jeszcze: — Tak bardzo chcielibyśmy
się wam czymś odwdzięczyć za wasz wysiłek nad nami łotrzykami
zatraconymi. Zwłaszcza ja nim byłem, bo Bronek wcale nie był taki
zły. To ja go do wszystkiego złego zmuszałem. A mówię: „byłem”
i „był”, bo to już przeszłość. I to dzięki wam. Proszę,
powiedzcie, czym moglibyśmy się wam odwdzięczyć?
— Najważniejsze
dla nas jest to, że zrozumieliście swoje błędy i że
postanowiliście zmienić swoje życie — uroczyście powiedział
duch leśny Chwatko. — Ale jeśli chcielibyście zrobić nam
przyjemność, to i owszem, możecie podarować nam kwiaty. W waszym
ogrodzie rosną takie piękne kwiaty. Kwiaty te są symbolem
czystości i niewinności, a nazywają się białe lilie. Więc o ile
nie sprawi wam to trudności, to moglibyście nam kilka łodyżek
lilii wraz z cebulkami ofiarować. Za zgodą pani dyrektor
oczywiście. Przynieście je tu i zostawcie pod tym starym klonem,
ale koniecznie przed zmierzchem. Nas już nie będzie, ale swoim
sposobem, znanym tylko nam, odbierzemy je na pewno.
— Zrobimy
tak z pewnością — zapewnił Bronek. — Ale tak bardzo chciałbym
was jeszcze kiedyś zobaczyć. Duchu leśny, duchu podziemia, proszę…
prosimy… Będzie to możliwe?
— W
zasadzie nie. My ujawniamy się tylko złym ludziom, aby im pokazać
właściwą drogę w ich życiu. Potem znikamy. I jeżeli ludzie ci
zmieniają swoje życie na lepsze, nie pokazujemy im się więcej na
oczy, bo nie jest to potrzebne. Chyba, że nie wpłynęliśmy
wystarczająco na nich i oni dalej czynią zło, no, to wtedy
ujawniamy się po raz kolejny, a nasze metody są wówczas niezwykle
ostre. Dobrych ludzi nie niepokoimy sobą, bo i po co. Lecz gdybyście
mocno pragnęli nas kiedyś zobaczyć, to nie mówię nie. Może
kiedyś w przyszłości będzie to możliwe… Prawda, duchu
podziemia?
— Nie
przeczę, nie przeczę — odrzekł duch podziemia K-1 i z uciechy po
kryjomu puścił oczko do Chwatka, gdyż już wcześniej język go
świerzbił, aby to właśnie samemu powiedzieć.
— Pragniemy
tego gorąco — zapewnił Rafał i uradowany nadzieją, poklepał
Bronka po plecach.
— Słuchajcie,
jestem pewien, że za wami i Basiurką ruszyły już poszukiwania —
oznajmił duch leśny Chwatko. — Widzę tam, za tą dużą polaną,
po południowej jej stronie, biegające pomiędzy drzewami dzieci i
kilkoro dorosłych. Na pewno są to dzieci z Domu Dziecka i wasi
wychowawcy. Czas, abyśmy się rozstali i żebyście wrócili do
domu… Albo… poczekajcie jeszcze na chwilę. Ukryjcie się na
razie za pniem klonu, a ja na moment zniknę wraz z duchem podziemia.
Ale niebawem znów wam się tu objawimy…
Dwa duchy
znikły w pobliskich zaroślach, a Bronek i Rafał posłusznie
schowali się za drzewem.
— Słuchaj,
K-1 — szeptem odezwał się Chwatko, kiedy już stali w zaroślach
na tyle daleko, by wielcy chłopcy ich nie słyszeli. — No i co
robimy? Jak wyglądamy z czasem? Bo wiesz, tak by mi się marzyło
pójść z nimi pod sam Domu Dziecka i upewnić się, czy nie ma
szans, aby spotkać tam panią Klotyldę. Bo obawiam się, że ona
swoim niechlubnym postępowaniem i traktowaniem dzieci może zepsuć
cały nasz wysiłek. Od źle traktowanych dzieci trudno jest
oczekiwać dobrego zachowania i właściwego postępowania. Gdyby
udało mi się ją dorwać, jeszcze przy moim obecnym wyglądzie, to
wpłynąłbym na nią odpowiednio. I albo się zmieni, albo… już
sam nie wiem co. Ale mam takie przeczucie, że warto by było ją
postraszyć. Sam się już chyba przekonałeś, że źli ludzie są
najczęściej wielkimi tchórzami i trzęsą portkami o siebie z byle
powodu. Co myślisz, K-1?
— Też
tak myślę, że warto by było na nią wpłynąć — odpowiedział
K-1, drapiąc się po dolnej brodzie.
— Bezapelacyjnie…
nastraszyć starą jędzę, i… basta! — huknął malutki Gryzio
Chwatkowi prosto do ucha.
— Gryziu,
czyś ty z kretesem oszalał w tym plecaku? A ty czemu tak
wrzeszczysz? — wysyczał przerażony Chwatko, bo wydawało mu się,
że też i cały las usłyszał to, co on.
Okazało
się, że Gryzio wygramolił się na powierzchnię plecaka, bo chciał
wziąć bezpośredni udział w naradzie chłopców, i to bez żadnych
przeszkód wzrokowych. W szerokim rozkroku stał nogami na jego
klapie i rękami opierał się o ramię Chwatka, tuż pod jego lewym
uchem.
— Uspokój
się, Chwatko. Nikt Gryzia nie usłyszy. On stoi przy twoim uchu. Nie
czujesz go? — wesołym głosem odezwał się K-1, ubawiony widokiem
dwóch kuzynów. — Ale wracając do sprawy, to muszę wam
powiedzieć, że zostało nam jeszcze jakieś trzy kwadranse i…
wracamy Chwatko do własnej skóry. Aha, jeżeli mowa o skórze, to
chciałem się ciebie spytać, czy ciebie też tak skóra potwornie
swędzi?
— Swędzi,
ale mogę to znieść. Tylko ostatnio mam jakieś dziwne zawroty
głowy. A gdy one mijają, zaczyna mi coś syczeć w głowie i czuję
się tak, jakby powietrze ze mnie uchodziło.
— To są
pierwszy symptomy dekompresji — poważnym głosem powiedział K-1.
— Chwatko, ty decyduj, co robimy. Domyślam się, że jeżeli już
postanowisz spróbować odnaleźć panią Klotyldę i pójść z
Rafałem i Bronkiem, to będziesz chciał zrobić to beze mnie…
Nie, nie… nie przerywaj. Ja to doskonale rozumiem i wcale nie mam
ci za złe. Zdaję sobie sprawę, że swoim wyglądem narobiłbym
zbyt wiele zamieszania. A my mamy za mało czasu, aby sobie pozwolić
na jakiekolwiek niepotrzebne sytuacje. Ale zanim podejmiesz decyzję,
chciałbym ci powiedzieć, jak się sprawy mają od strony
technicznej. Otóż pięć minut przed całkowitą naszą dekompresją
mogę jeszcze spróbować skorzystać z awaryjnych trzydziestu minut.
W tym celu będę musiał K-2 radartonem dać sygnał. Wtedy ona
pobiegnie do samopojazdu i wciśnie zielony przycisk na
ludokompresorze, który uaktywni zdalne potrzymanie mocy naszej
kompresji. Mówiąc prościej, jeszcze przez pół godziny będziemy
mogli zachować wzrost i wygląd, ale niestety będziemy już o wiele
słabsi. Tak że nie będzie już mowy o żadnych siłowych sprawach
z naszej strony. Będziemy też odczuwać już silne bóle mięśni i
będą nam dokuczać coraz silniejsze zawroty głów. A syczeć to
nam będzie już wszędzie. Ale na szczęście tylko my to syczenie
będziemy słyszeć. I w trakcie tych ostatnich naszych trzydziestu
minut musielibyśmy w szybkim tempie dobiec do samopojazdu. Czy nam
się uda? Nie mogę zaręczyć. To jest dość spory kawałek drogi,
i nie wiem, czy starczy nam już sił na tak szybki bieg. I gdyby
jednak nie wystarczyło, będziemy musieli kłaść się na ziemi
gdzie popadnie, zwinąć się mocno, chwycić rękami za stopy i
brodę przycisnąć do kolan… No i czekać i… prosić Lunę… i
twój zielony bór, aby jak najszybciej doszło do dekompresji.
Chwatko, będzie bolało, ale pod żadnym pozorem nie możesz
zaciskać zębów z bólu. Staraj się wtedy tylko głęboko
oddychać. Aha, to ważne, przy oddychaniu powietrze wciągaj nosem,
a wypuszczaj ustami. Powoli, spokojnie. To bardzo pomaga.
— K-1,
wytrzymamy. Czy zdążymy dotrzeć do samopojazdu, czy nie,
jakkolwiek by się nie stało, wytrzymamy. — Chwatko podjął
decyzję bez zastanowienia. — Chodzi mi tylko o to, aby nas nikt
nie zobaczył w stanie dekompresji, gdziekolwiek miałaby się ona
odbyć.
— Zaraz,
zaraz chłopaki — zawołał Gryzio, dzwoniąc zębami z przejęcia.
— Nie zapominajcie o mnie. Co będzie ze mną?
— No,
ty Gryziu nie jesteś nikt. Ty będziesz tak jak przedtem przy nas —
odpowiedział K-1. — Chyba pamiętasz o tym, że twoim zadaniem
jest nacisnąć żółty przycisk na ludokompresorze, gdyby nam się
jednak udało dobiec do samopojazdu. Pomógłbyś nam w bólach
niezmiernie.
— Na
kły wszystkich mamutów z ery kamienia łupanego! — wrzasnął
przerażony Gryzio Chwatkowi prosto do ucha. — A co będzie jak nie
zdążycie dobiec?! Co będzie ze mną? Jak ja zniosę ten widok?
Widok dwóch rozkładających się ciał…
— O,
przepraszam, tylko nie rozkładających — powiedział Chwatko,
siląc się na wesoły ton w głosie i rozcierając nadwyrężone
ucho. — Zejdzie z nas tylko trochę powietrza, nic więcej. I
lepiej odsuń się wtedy od nas, żebyśmy ciebie niechcący nie
wydmuchali gdzieś w przestrzeń kosmiczną.
— Oj,
Chwatko, jesteś taki dzielny. K-1 zresztą też. Podziwiam was —
spokojniejszym już głosem powiedział Gryzio. — Twoje Chwatko
poczucie humoru jest rozbrajające… Ale mam tylko jedną prośbę.
Gdy już niestety dojdzie do tego, że będziecie musieli wracać do
siebie byle gdzie, to proszę cię, Chwatko, wyciągnij mnie w porę
z plecaka, bo nie chciałbym z tej wysokości wyrżnąć na ziemię…
— Załatwione.
Będę pamiętał. — Chwatko zarechotał zabawnie. — No,
chłopaki, wracajmy do Bronka i Rafała. Powiem im, iż zmieniłem
zdanie i idę z nimi po te białe lilie. Powiem, że chcę też przy
okazji uspokoić panią dyrektor i przyrzec jej, że za niedługo
przyprowadzę Basiurkę do domu. Powiem im też, że nie mają prawa
wspominać nikomu o tym, że ja jestem duchem leśnym, bo wtedy nigdy
nie będziemy mogli się im objawić w przyszłości. I nawet ich
gorące pragnienia nic by nie pomogły. A o tobie, K-1, żeby w ogóle
nie wspominali, gdyż ty będziesz szedł za nami w ukryciu i nikt
nie będzie ciebie widział. No, to już chyba wszystko?
— Zaczekaj,
Chwatko — powiedział K-1. — Jest jeszcze coś, o czym muszę ci
powiedzieć. Ja istotnie będę za wami szedł w ukryciu i będę
miał na was wejrzenie. Tak że w razie czego, będę nieopodal. Więc
gdybyś mnie potrzebował, och, przepraszam, gdybyście wy mnie
potrzebowali, bo Gryzio przecież też będzie się rozglądał
wkoło, daj mi tylko znać, a ja zaraz się zjawię. Masz, trzymaj…
daję ci taki specjalny gwizdek. W razie potrzeby, dmuchnij w niego z
całych sił. Nie obawiaj się, oprócz mnie, nikt go nie usłyszy. A
ostatnią już chyba rzeczą, o której chciałbym ci powiedzieć to
to, że gdy będzie się zbliżała trzecia godzina naszej kompresji
i ty nie wrócisz do mnie, to ja, jak już wspominałem, przy pomocy
K-2 uruchomię awaryjne przedłużenie czasu o ostateczne już
trzydzieści minut. W momencie jej zdalnej aktywizacji, poczujesz
mocne szarpnięcie całym ciałem i potężny, ale na szczęście
chwilowy zawrót głowy. Tak że wtedy najlepiej będzie, jak się
czegoś mocno uchwycisz, aby się nie wywrócić. No a potem, to już
staraj się dotrzeć do mnie. I gnamy co sił. A ile tych sił mieć
będziemy? Zobaczymy. No, chłopaki, to życzmy sobie powodzenia i
wracajmy do Rafała i Bronka...
cdn.