czwartek, 6 czerwca 2019

K-X ląduje (15 cz.)

Chłopcy maszerowali energicznym i zamaszystym krokiem, ale w milczeniu. I kiedy tak maszerując, pokonywali akurat niewielkie wzniesienie, na jego szczycie, pomiędzy drzewami pojawił się rudy lis. Lis wybierał się właśnie do najbliższej wsi przylegającej do lasu, by pobuszować po gospodarskich kurnikach i zdobyć pożywienie. Na widok tego niezwykłego pochodu momentalnie zrezygnował ze swojego zamiaru i poderwał się do ucieczki. Uciekał jak szalony, znacząc swą drogę ucieczki kłakami sierści ze swej rudej kity pozostawiając ją na kolczastych krzewach. Nawet dla tego chytrusa, dla którego widok ludzi nie był obcy i nie wzbudzał w nim strachu, bo zawsze umiał się odpowiednio wśród nich poruszać, przemieszczać i niezawodnie zakradać, tym razem widok takich ludzi był nie do zniesienia. Przestraszony ogromnie pozostał w lesie. Głodny i zły.
Chłopcy nawet nie zwrócili uwagi na uciekającego w popłochu lisa. Maszerowali dalej. W trakcie marszu K-1 parokrotnie zerkał na jakiś mały przyrząd, który wyciągał z pasa bezpieczeństwa. Sprawdzał czas. Czas swojej i Chwatka wielkości. Po którymś już z kolei sprawdzaniu, spytał małych-wielkich chłopców, jak długo muszą jeszcze iść, aby dotrzeć do ich domu. Chłopcy, przekrzykując się nawzajem, odpowiedzieli, że za pół godziny będą na miejscu. To uspokoiło K-1. Po parominutowym jeszcze marszu w milczeniu, doszli do szerokiego duktu leśnego. Mogli więc iść dalej już w jednym szeregu i być w lepszym kontakcie wzrokowym, widząc siebie nawzajem. Sytuację tę Chwatko niezwłocznie wykorzystał i zaczął zachęcać Rafała i Bronka do opowiadania o swoim życiu w Domu Dziecka i tak ogólnie o życiu. Chwatko chciał się czegoś więcej od nich samych dowiedzieć. Chłopcy na początku niechętnie, z oporami, ale powoli zaczęli opowiadać. A widząc wielkie zainteresowanie w trzech parach oczu obydwu olbrzymów, opowiadali coraz chętniej, coraz więcej i coraz szybciej. Jakby się obawiali, że czasu im braknie na dokończenie tej jakże swoistej i oczyszczającej spowiedzi. Tak bardzo im potrzebnej i przynoszącej ulgę.
Bronek opowiadał o tym, jak po śmierci jego mamy, jakaś obca kobieta przywiozła go wraz z Basiurką do Domu Dziecka. Miał wtedy dziewięć lat, a jego siostrzyczka miała zaledwie dwa latka. Bronek mówił, że tego okropnego dnia nie zapomni do końca życia. Był wtedy bardzo przerażony, bo stracił wszystko prawie w jednym dniu. Wszystko, co najukochańsze: mamę, dom, ojca. Bardzo często wtedy płakał. Zwłaszcza w łóżku, gdy nikt nie widział. A malutka siostrzyczka Basia płakała prawie bez przerwy bardzo długi jeszcze czas. W końcu się jakoś przyzwyczaili i pogodzili ze swoim losem. Ojciec ich czasami odwiedzał, ale Bronek ostatnio nie lubił jego odwiedzin. Na początku ich pobytu w Domu Dziecka, może przez pierwsze dwa lata, kiedy do nich przychodził, bardzo przeżywali jego wizyty. Czekali zawsze na niego z wielkim utęsknieniem, a najgorsze to już były pożegnania. Czepiali się jego spodni z wielkim płaczem i nie chcieli go puścić. Ojciec wtedy zawsze obiecywał, że za niedługo zabierze ich do domu, że jeszcze parę dni i będą już w domu. Bronek z tamtych lat zapamiętał dziwnie spuchniętą twarz ojca i taki dziwny, nieprzyjemny zapach z jego ust. Szybko mu przyszło się o tym dowiedzieć, co to za zapach i dlaczego twarz ojca była taka zmieniona. Starsi, a co bardziej złośliwi koledzy nieraz mu dokuczali, nazywając jego ojca starym pijanicą, moczymordą, ochlaptusem, i takie tam podobne wyzwiska ciskali mu prosto w oczy. W Bronku przez wszystkie te lata złość na ojca wzbierała się coraz bardziej. Tak że teraz, jedynymi uczuciami jakimi darzył ojca, był wstyd, pogarda, a przede wszystkim ogromny żal. A tłumaczenia ojca, że pije z rozpaczy po śmierci ich matki, zupełnie do niego nie przemawiały. Wręcz przeciwnie, rozbudzały w nim jeszcze większą niechęć do niego. Czasami tak bardzo go złość, a nawet wściekłość ogarniała, że aż musiał zrobić coś złego, aby odreagować te dekonstruktywne uczucia i lepiej się poczuć. Popadał więc w błędne koło. Jak było mu źle, stawał się dla wszystkich zły, dokuczliwy, nieprzyjemny. Nawet dla Basiurki, którą tak bardzo przecież kochał, był wtedy złym bratem i lekceważył ją. Czasami, zwłaszcza wieczorami, kiedy leżał już w łóżku, targały nim bolesne wyrzuty sumienia. Zawsze wtedy widział smutną twarz matki. Za każdym razem postanawiał wówczas, że w następnym dniu postara się być już lepszym. Ale gdy nastawał dzień, jego postanowienia były bardzo szybko weryfikowane przez takie, a nie inne życie w ich niechcianym domu, że niezwykle łatwo zapominał o wszystkich postanowieniach. Żal mu było Basiurki, że nie może na nim polegać. Że nie jest dla niej wsparciem, a przede wszystkim, że musi się wstydzić za niego, starszego brata. Na koniec swojego opowiadania Bronek powiedział coś, co Chwatka i K-1 wprawiło w wielkie zdumienie. Nawet Rafał, słuchający o dziwo z wielkim przejęciem historii kolegi, zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Otóż Bronek powiedział, że w życiu widocznie już tak jest, że jak człowiek jest złym człowiekiem, to w tym złu musi upaść aż na same dno, aby mieć się od czego odbić i powoli wypływać do góry, ku lepszemu „ja”, ku lepszemu życiu. I tym właśnie dnem dla niego była ucieczka przed nim jego własnej siostrzyczki, której zamiast pomóc, ścigał ją dla paru grosiczków po lesie jak ostatni szubrawiec. Gdy mówił o tym, dwie olbrzymie łzy jak grochy spłynęły mu po policzkach. Zatrzymał się na chwilę i kiedy wszyscy chłopcy też się zatrzymali, rzucił się na ducha leśnego i ducha podziemia i zaczął ściskać ich za uda. Łkając, wyraził im swą wielką wdzięczność, że mu pomogli to „dno” w jego życiu spostrzec. Gdyż nie był pewien, czy by go sam zauważył. A jak już, to czy miałby siłę i ochotę w ogóle się od niego odbić. Najprawdopodobniej pozostałby na dnie i coraz bardziej pogrążałby się w złu.
Chwatko i K-1 byli bardzo wzruszeni smutną historią życia Bronka, ale nic nie mówili, tylko ze współczuciem poklepali go delikatnie po ramieniu.
Przyszła kolej na Rafała. I jak się okazało, jego historia była jeszcze smutniejsza. Rafał opowiadał, że on wcale nie zna swoich rodziców. I nie wie nawet czy oni żyją, czy nie. A to dla niego, jako dla dorastającego chłopca, jest jeszcze gorsze uczucie. Wolałby bodajże być pewnym, że rodzice jego nie żyją, niż nie wiedzieć o nich zupełnie nic. Ta świadomość niewiedzy wykańczała go przez całe jego życie. Rafał od kiedy sięgał pamięciom, zawsze był w domach dziecka. W różnych domach dziecka, bo ciągle był przerzucany z jednego do drugiego, zwłaszcza w ostatnich paru latach. A działo się tak najczęściej z jego własnej winy, bo był konfliktowy i nielubiany. Taką przynajmniej wystawiano mu każdorazowo opinię. Rafał mówił, że nie jest z kamienia i też czasami czuł, że jest złym chłopcem, że przesadza najczęściej swoim złym zachowaniem, ale tyle miał złości w sobie na niesprawiedliwość świata, że takim właśnie zachowaniem chciał zagłuszyć w sobie ból. Ból bycia podrzutkiem. Gdy był jeszcze malutkim dzieckiem, słowo: „podrzutek” słyszał na każdym kroku. To słowo przylgnęło do niego na długie lata. Wszystkie dzieci wołały go: — „Rafcio podrzutek”. I kiedy podrósł już na tyle, żeby zrozumieć znaczenie tego słowa, taki bunt i wściekłość się w nim zebrała, że bił każdego, kto tylko wypowiedział to słowo. A bił wściekle, gdzie popadło i czym popadło. I chociaż za każdym razem został za to ukarany przez wychowawców, nigdy żadnemu z nich nie udało się w nim wywołać uczucia skruchy. A samą karę Rafał zawsze przyjmował z satysfakcją, bo czuł się wtedy kimś ważnym. Dał porządną nauczkę jakiemuś dziecku i jeszcze do tego zwrócił na siebie uwagę dorosłych. Takim to dziwnie pokręconym sposobem na życie rósł w przekonaniu, że jego jest na wierzchu i że to on sam najlepiej zadba o swoją przyszłość. Wszystkich wokół siebie urabiał więc po swojemu. Rósł również w przekonaniu, że nie może dopuścić do tego, aby ktoś go jeszcze w życiu skrzywdził. Ponieważ krzywda, jaką mu wyrządzili jego rodzice, a którą nosi skrywaną w sercu i nosić będzie już do końca życia jest tak ogromna, że na inną krzywdę nie ma już miejsca. Rafał uwielbiał pastwić się nad dziećmi. Ot tak po prostu, zapobiegawczo i na wszelki wypadek, gdyby to one miały zamiar jemu zrobić jakąś krzywdę. A pastwił się zwłaszcza nad dziećmi, których rodzice żyją, albo przynajmniej jeden z ich rodziców. Nieważne to dla niego było z powodu jakiej tragedii rodzinnej dzieci te znalazły się w domu dziecka. Bardziej podświadomie niż świadomie, wybierał sobie właśnie taką ofiarę do wymyślnego terroryzowania. Zaczynał się już domyślać dlaczego — z powodu zżerającej go zazdrości. Był okrutnie zazdrosny. Był zazdrosny o to, że dzieci te miały gdzieś tam jakiegoś rodzica. Nieważne jakiego, dobrego, a nie mającego możliwości zajęcia się wychowywaniem własnego dziecka, czy też złego, przed którym schronienie w domu dziecka było dla niego najlepszym z możliwych rozwiązań. Dlatego też pastwił się nad Basiurką, i często, nawet nad swoim najlepszym kolegą Bronkiem. I chociaż na swój sposób lubił Bronka, to jednak dokuczał mu, wyzywając jego ojca od najgorszych pijaków i jego samego od potomków moczymordy i tym podobnych. A robił to tylko i wyłącznie z zazdrości, że Bronek ojca ma. Ba, zazdrościł mu nawet jego nieżyjącej matki.
Rafał wyrzucał z siebie całą historię swego życia bez żadnych już oporów, jakby liczył na to, że przyznając się do wszystkiego i mówiąc o wszystkim, co leży mu na sercu, uzyska zrozumienie i może nawet rozgrzeszenie. Ale słuchający go z wielką uwagą K-1 i Chwatko domyślali się, że to było przede wszystkim jego swoiste i zawoalowane — wołanie o pomoc. Żal im było Rafała, pogubionego w tym, co dobre, a co złe. Żal im było Bronka, męczącego się ze słabością ojca. Żal im było wszystkich dzieci mieszkających w domach dziecka. Dlatego obaj postanowili z całych sił im pomóc. A postanowili o tym bez słów, zerkając tylko czasami na siebie w trakcie chłopców opowiadania. Nawet Gryzio co chwilę cichaczem wyglądał z plecaka i ze współczuciem patrzył na wielkich chłopców. Żal mu było obu jednakowo, za ich smutne i pełne zła życie. I on też, ten malutki chłopaczyna z plecaka, tak bardzo chciał im pomóc.
Chłopcy powoli zbliżali się do Domu Dziecka. K-1 jeszcze raz sprawdził czas, popatrzył znacząco na Chwatka i zarządził krótki postój. Chwatka to nieco zdziwiło, bo według niego nie mieli już zbyt dużo czasu, ale pomyślał sobie, że K-1 chyba wie co robi. Najwyżej, gdy przyjdzie już czas na ich dekompresję i będą wracać do siebie, do własnej skóry, to odbędzie się to byle gdzie. Byle nie na oczach wielkich chłopców. A że odbędzie się to wtedy bez wspomagania dekompresji, której urządzenie znajduje się w ludokompresorze i będzie o wiele bardziej bolesne, to nic. Dla Basiurki, a teraz jeszcze i dla Bronka i dla Rafała zniosą wszystko, najokropniejszy nawet ból. Byle im jakoś pomóc w ich smutnym życiu.
Słuchajcie, Rafał i Bronek! — zawołał K-1 i sięgnął ręką do pasa bezpieczeństwa. — Chciałbym wam coś pokazać. Patrzcie, ten przedmiot, co go trzymam w ręku, nazywa się duszdiaskop, a służy on do wyświetlania bolączek ludzkiej duszy. Duszdiaskop potrafi zaglądnąć do najgłębszych nawet zakamarków duszy i na ekranie pokazać co one kryją, a ponadto, wskazać lekarstwo na męczące bolączki. Czy chcecie, abym wam za jego pomocą pokazał, co wam w duszy gra?
Bronek i Rafał milczeli. Byli tak bardzo zaskoczeni i zarazem zafascynowani tym, co usłyszeli od K-1, i tym, co zobaczyli w jego ręku, że sami nie wiedzieli, co mają powiedzieć. Popatrzyli niepewnie na ducha leśnego Chwatka. Chwatko był nie mniej zaskoczony niż oni, jednak zaskoczenie swe skrzętnie przed nimi ukrył i szeroko się do nich uśmiechnął. Ośmieleni tym mali-wielcy chłopcy popatrzyli na siebie i z wielkim zachwytem w oczach, a i z ogromną nadzieją, zawołali jednocześnie:
Jasne, że chcemy!
W porządku! Stańmy więc tu, obok tego grubego drzewa, którego pień posłuży nam za tło ekranu. A teraz każdy z was, po kolei, ma się rozumieć, dotknie duszdiaskop, o, w tym miejscu i będzie mógł sam odczytać na ekranie co męczy jego duszę. No, to który z was chce jako pierwszy?
Ja! — krzyknęli jednocześnie chłopcy.
No, to musicie losować, po sprawiedliwości — zadecydował duch podziemia K-1. — Duchu leśny, zerwij liść z drzewa i ukryj go w dłoni, a Rafał i Bronek będą losować. Kto wskaże na twoją dłoń z liściem, będzie pierwszy zaglądał w swą duszę. Najpierw oczywiście dotknie duszdiaskop, a ja wypiszę na nim jego imię. No i wszystko na ekranie stanie się jasne.
Duch leśny Chwatko natychmiast wykonał polecenie ducha podziemia. Zerwał liść ze starego klonu i ukrył go za plecami w prawej dłoni. Potem wyciągnął obie ręce, krzyżując je przed sobą, no i chłopcy przystąpili do zgadywania. Odgadł Bronek. Wtedy duch podziemia wyciągnął do niego rękę z duszdiaskopem. Bronek był bardzo zdenerwowany i dotknął go drżącą ręką. Duch podziemia uśmiechnął się do niego i zaczął na duszdiaskopie coś tam palcem wystukiwać, coś, co miało być imieniem Bronka. Chwatkowi od razu to podpadło, gdyż zauważył, że tego wystukiwania było o wiele więcej niż liter w imieniu Bronka. Nie skomentował tego jednak, tylko milcząc, czekał dalszego ciągu. Wielcy chłopcy natomiast, byli tak przejęci tym, co za chwilę ich spotka, że kompletnie nic nie kojarzyli i nic nie wzbudzało ich podejrzeń. Wpatrywali się tylko, to w ducha podziemia, to w ducha leśnego, to znów w pień klonu, gdzie miało się wyświetlić wnętrze ich duszy. Po chwili duch podziemia skierował swą dłoń z trzymanym w niej duszdiaskopem w kierunku drzewa i na jego pniu rozbłysł mały złocisty ekran, a na nim, czarnymi literami wypisało się najpierw imię Bronka, a potem taka oto treść:

Dusza pragnie miłości;
Dusza woła o bezpieczeństwo;
Dusza przepełniona lękiem;
Dusza krzyczy z żalu do ojca;
Dusza strwożona o przyszłość.

Bronek ze łzami w oczach odczytał wszystko co stało na ekranie, i podciągając nosem, rzucił w jego kierunku pytanie:
I co dalej?! Co mam począć z moją duszą, by jej pomóc?
K-1, jako duchowi podziemia, właśnie o takie pytanie chodziło. Poklepał po ramieniu Bronka, wpatrującego się ciągle we „wnętrze swojej duszy” i spytał go jak nazywa się ta choroba, która trapi jego ojca. Bronek nie od razu zrozumiał o co pyta go duch podziemia, ale gdy duch powtórzył mu pytanie, wykrzyczał odpowiedź:
Pijaństwo! Chlanie! Opilstwo!
Wszyscy chłopcy, i mali i duzi, aż się przerazili tego krzyku Bronka. Zapadła chwilowa cisza. Przerwał ją duch podziemia K-1. I bardzo dobrze, bo wszystkim już się wydawało, że ta cisza jest zła i też krzyczy.
Bronek, proszę cię, gadaj jak człowiek i nie wrzeszcz. To dla twojego dobra przecież.
Wybacz mi, duchu podziemia, wszyscy mi wybaczcie, że mnie tak poniosło— powiedział Bronek spokojniejszym już tonem, ale drżąc ciągle na całym ciele. — Pani dyrektor mówi, że mój ojciec cierpi na uzależnienie alkoholowe, które wyniszcza jego organizm i jego osobowość...
No właśnie! Pani dyrektor ma rację — duch podziemia wszedł Bronkowi w słowo. — Powiedz mi teraz, a jak nazywa się twój ojciec?
Walenty. Nazywa się Walenty — odpowiedział Bronek, robiąc przy tym duże oczy. — A co do mojej duszy ma mój ojciec? Duszdiaskop miał pokazać przecież lekarstwo na moją obolałą duszę, a nie…
Poczekaj, Bronek! — duch podziemia znów przerwał Bronkowi. — Duszdiaskop działa również jak wyrocznia, i zanim pokaże ci lekarstwo na twoją konkretnie duszę, przede wszystkim musi się czegoś dowiedzieć o twoich najbliższych… Więc mówisz, że twój ojciec nazywa się Walenty… dobrze, no to zobaczymy jego duszę.
Duch podziemia K-1 znów wystukiwał coś na tak zwanym duszdiaskopie, i według Chwatka, znów ciut za długo, aniżeli trwałoby wystukiwanie imienia Walenty, łącznie z nazwą jego choroby. Chwatko jednak dalej milczał jak zaklęty. Bardzo go zainteresował duszdiaskop i jego wyrocznia. A ponad wszystko był bardzo wdzięczny K-1, że przejął na siebie ciężar naprowadzania wielkich chłopców na drogę, nie cnoty, nie, lecz na drogę normalności, o istnieniu której chłopcy też niewiele wiedzieli.
O, proszę, przeczytaj Bronek, co kryje się w duszy twojego ojca — zawołał duch podziemia, gdy na ekranie wypisało się imię Walenty i zaczęła się wypisywać następująca treść:

Dusza cierpi — po stracie ukochanej żony;
Dusza ogromnie cierpi — po utracie ukochanych dzieci;
Dusza przeogromnie cierpi — z powodu choroby uniemożliwiającej powrót dzieci do domu;
Dusza jest przepełniona cierpieniem;
Dusza woła o pomoc!

Po chwili na ekranie wypisała się treść mówiąca o tym, że ojciec jego cierpi na poważną chorobę nałogową wywołaną wielką tragedią, jaką przeżył w przeszłości. Że choroba nałogowa opanowała jego psychikę i osłabiła ją tak bardzo, iż sam już nie jest w stanie sobie pomóc. Że potrzebna jest jemu pomoc najbliższych, pomoc dzieci, które tak bardzo kocha. I że bez pomocy dzieci nigdy nie znajdzie w sobie siły, aby zerwać z nałogiem i po prostu umrze.
Widzisz, Bronek, to twój chory ojciec jest lekarstwem na twoją obolałą duszę — powiedział poważnym i doniosłym głosem duch podziemia. — Paradoks! Ale to prawda. Tak mówi wyrocznia. A mówi jeszcze, że to choroba ojca jest przyczyną wszystkich twoich bolączek duszy. I abyś mógł wyleczyć własną duszę, najpierw musisz zająć się chorą duszą ojca i pomóc mu w jego chorobie.
Mamusiu moja kochana, czy to prawda?! Czy i ty tego chcesz? — zawołał z przejęciem Bronek, rękami mocno ściskając głowę i spoglądając w niebo. W końcu najnormalniej w świecie się rozpłakał. Jak małe dziecko.
Wśród chłopców znów zaległa cisza. Każdy ze współczuciem patrzył na Bronka i nie chciał przerywać mu jego uzdrawiającego płaczu. Każdy, bo nawet w Rafała oczach było widać niewielki, ale zawsze to cień współczucia. A malutki Gryzio, swą malutką osóbką, to już cały był wypełniony współczuciem.
Bronek, szlochając, ukrywał twarz w dłoniach. Trochę się wstydził swego płaczu. Nie mógł się jednak powstrzymać. Po chwili przestał płakać, wydmuchał nos w chusteczkę, którą podał mu znów Chwatko, i siląc się na spokój, powiedział:
Tak, właśnie tak! Tak zrobię! Dla ojca, dla Basiurki, dla mamusi i… dla siebie. Od tej pory będę robił wszystko, aby ojca wyciągnąć z nałogu… Mamusia mi świadkiem… i duch podziemia, i duch leśny również… nawet Rafał mi świadkiem… że tak zrobię!
I od tej pory, będzie ci się żyło o wiele łatwiej, wznioślej i bliżej szczęśliwości — skomentował entuzjazm Bronka duch leśny Chwatko pełnym patosu głosem.
To może teraz ja? — prawie szeptem spytał Rafał. — Skoro Bronkowi ta wyrocznia tak pomogła, to może i mnie pomoże?
Jeżeli tylko będziesz chciał i będziesz wierzył, że ci pomoże, to na pewno tak będzie. Wiara czyni cuda! — rzekł uroczyście duch podziemia. — A więc, dotknij duszdiaskop i patrz na ekran.
Zanim na ekranie cokolwiek się wyświetliło K-1 musiał się dobrze napracować i wiele razy wystukiwać coś na swym małym przedmiociku. Gdy wreszcie skończył, na pniu starego klonu zaczęła się wypisywać taka oto treść:

Dusza cierpi na brak miłości;
Dusza woła o miłość;
Dusza walczy z ogromną zazdrością;
Dusza ugina się pod naporem zła umysłu i ciała;
Dusza przechowuje w swych zakamarkach duże pokłady dobra;
Dusza błaga o pomoc!

Rafał nie do końca zrozumiał, co drzemie w jego duszy i czego jego dusza pragnie. Wyciągnął więc z kieszeni spodni mały notesik z ołówkiem, który służył mu do zapisywania kto i co jest mu winien (za co, nie pisał, bo sam nie wiedział) i zaczął na szybko zapisywać wszystko to, co stało na ekranie. Tym sposobem chciał uwiecznić czyjeś zainteresowanie swoją osobą. Czyjeś zainteresowanie — wlewające balsam na jego skołataną duszę. Czyje to zainteresowanie, nie wiedział, ale to już nie było takie ważne. Ważne, że oto ktoś, albo coś, albo nawet i coś i ktoś jednocześnie — zainteresował się nagle jego osobą, i nie krzycząc na niego, nie złorzecząc mu za jego niecne postępki, nie wypominając mu jego grzechów, chce mu pomóc. Ot tak, po prostu pomóc, i już! To było dla niego niepojęte. W zakamarkach swej duszy (istnienie której przecież nieraz wyczuwał) tak bardzo pragnął czyjegoś szczerego zainteresowania sobą — tym złym Rafałem, że to, co działo się od jakiegoś czasu w towarzystwie duchów, traktował jak wielkie święto. Nieważne już dla niego było, że przeżył chwile zgrozy, a nawet najokrutniejsze dla niego chwile zniewolenia i poniżenia. Był już nawet skłonny przyznać, że to mu się należało. A teraz jeszcze, do tego wszystkiego, duszdiaskop ze swą wyrocznią zajmuje się jego wnętrzem, jego ukrytą duszą. Zajmuje się nim — Rafałem — takim, jakim jest. Nie bacząc na to, że wszyscy mają do niego ogromne pretensje i żal. I to on — Rafał — jest teraz ważny i godny zainteresowania. Rafał analizował w myślach wszystkie te swoje spostrzeżenia oraz odczucia i był bardzo wzruszony tym, co go spotkało. Był bliski płaczu. A kiedy skończył notować tajniki swej duszy, popatrzył na ducha podziemia oczami pełnymi łez i oczekiwania.
Słuchaj, Rafał! Z gruntu jesteś dobrym człowiekiem! — doniosłym głosem powiedział duch podziemia. — Niesamowite! Ale to musi być prawda. Tak mówi wyrocznia. Chyba sam w to nie bardzo wierzysz, co?... Wyrocznia wskazuje na twoje dobre, ale nie przebudzone jeszcze serce, na czułą i wrażliwą duszę artysty… Na to wygląda, że masz jakiś talent, o którym sam jeszcze nie wiesz i dlatego nie rozbudziłeś go w sobie. Wyrocznia radzi ci porzucić wszelką zazdrość, bo ona wyrządza tylko szkodę. Wyrządza szkodę nie tylko innym, ale przede wszystkim tobie, bo to nie jest zdrowe uczucie, lecz wyniszczające. Radzi ci, byś nauczył się cieszyć szczęściem i powodzeniem innych, zamiast im zazdrościć. Gdyż wtedy, to szczęście i powodzenie innych, zawsze będzie się i tobie udzielało. Sam będziesz się wtedy lepiej czuł, chociaż to szczęście i powodzenie nie będzie ciebie osobiście dotyczyło. Radzi, abyś zawsze starał się mieć przed oczami uśmiechnięte i zadowolone twarze innych ludzi, zamiast rozgniewanych i płaczących. A żeby tak było, musisz sam zadbać o to, by ich twarze właśnie takie uczucia wyrażały. Musisz być im pomocny, wyrozumiały i czuły. A te pozytywne twoje odruchy i uczucia, którymi ich obdarzysz, wrócą do ciebie z powrotem. Pomagając innym, pomagasz sobie. Twoja dusza przestanie cierpieć na brak miłości. Będziesz lubiany i kochany. Dusza twoja przestanie też walczyć ze złem opanowującym twoje ciało, bo zła już nie będziesz czynił… Jest jeszcze coś, na co wyrocznia wyraźnie wskazuje. To sprawa twoich rodziców… Poczekaj, zaraz ci powiem, co ona tobie radzi… Aha, jest już i rada… Wyrocznia radzi ci, abyś to ty sam odszukał śladów prowadzących do nich. Nie znasz ich imienia, więc wyrocznia nie może ci powiedzieć, czy rodzice twoi żyją… Ale to ty sam, dla spokoju własnej duszy, powinieneś się o tym przekonać. Powinieneś się więc dowiedzieć, czy żyją, i jeśli tak, to gdzie. I wtedy dotrzeć do nich, poznać ich i przekonać się, co nimi powodowało, że ciebie samego zostawili na świecie. Być może twoi rodzice przeżyli jakąś ogromną tragedię w przeszłości i z tego powodu zostaliście rozłączeni. Może cały czas szukają za tobą? Może tak samo cierpią jak i ty, że nie jesteście razem? Może też potrzebują twojej pomocy? Ale sami są już zbyt starzy, albo zbyt schorowani, by mieć siły szukać za tobą… Rafał, obudź się! Obudź swoje uczucia! Obudź swoje zdolności!... I żyj, żyj pełnią życia! Życie może być takie piękne, o ile ty je sam wokół siebie pięknym uczynisz… To wszystko!
Duch podziemia K-1 skończył przemawiać słowami wyroczni i zamilkł. Schował do pasa bezpieczeństwa wysłużony duszdiaskop i spojrzał na Rafała. Był bardzo ciekaw, jakie uczucia w nim wzbudził.
Rafał stał bez ruchu i w dalszym ciągu wpatrywał się w ducha podziemia, który przed chwilą słowami wyroczni powiedział mu, że on, Rafał, jest dobrym człowiekiem, że ma dobre serce i posiada nawet jakiś talent. Nie mógł w to uwierzyć. Dlatego w myślach powtarzał sobie to po kilka razy: — „Ja, Rafał, jestem dobrym człowiekiem, mam dobre serce i mam talent. I to jest prawda, bo wyrocznia tak mówi. A wszystkie rady wyroczni dotyczą właśnie mojego życia”. — W myślach starał się przypomnieć sobie również wszystkie te rady i zapamiętać je na zawsze. Był już pewien, że spełni je wszystkie, bo tak bardzo pragnął czyjegoś uczucia, czyjeś akceptacji, dobrego słowa, czyjegoś uśmiechu. Ta wzniosła atmosfera wśród duchów (pomimo chwil zgrozy, o których już nie pamiętał) sprawiła, że nagle poczuł, iż nienawiść do rodziców opuściła go. Zastąpiła ją wielka nadzieja. Nie znał tego uczucia wcześniej i był zaskoczony, że to uczucie sprawia mu przyjemność, że jest takie wzmacniające i budujące. Postanowił rozbudzać je w sobie jeszcze bardziej. Ale nie tylko nadzieją chciał żyć. Domyślał się, że z czasem sama nadzieja mu nie wystarczy, więc od razu, niewiele się zastanawiając, jako cel na najbliższą przyszłość postawił sobie — za radą wyroczni — odszukanie śladów prowadzących do rodziców. I ta myśl, stała się jego myślą przewodnią. Myślą, którą będzie hołubił w sercu, a w życiu wprowadzał w czyn. Myśli jego stały się wzniosłe, bo czuł się wzniośle. Ta wspaniała i wzniosła atmosfera, w jakiej szczęśliwym zrządzeniem losu przyszło mu się znaleźć, udzieliła mu się bardzo mocno. Czuł miłe ciepło rozchodzące się wokół jego serca. Czuł, że budzi się ze snu, z jakiegoś koszmarnego snu. Czuł, że po tym przebudzeniu staje się rześki, radosny, a świat wygląda jakoś inaczej. Wygląda barwniej, milej, weselej, piękniej…
Wszyscy czterej chłopcy wpatrywali się w Rafała niczym w cudowny obraz. Gryzia to już aż ręce bolały od ciągłego wiszenia na sznurku plecaka. Nie przejmował się jednak bólem. Bardzo chciał widzieć zmiany zachodzące na twarzy Rafała. A było na co popatrzeć. Twarz Rafała zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Chwatko miał chwilami obawy, czy Rafał w ogóle będzie w stanie znieść to wszystko, co go w tak krótkim czasie spotkało. Wpatrywał się więc w Rafała w wielkim napięciu. I gdy zobaczył na jego twarzy tysiące przeróżnych grymasów zmieniających się w zawrotnym tempie, obawy jego spotęgowały się jeszcze bardziej. Zastanawiał się, czy wydarzenia dotyczące Rafała osobiście nie wywołają w nim zbyt dużego szoku i nie odbiją się na nim negatywnie. I czy on i K-1 nie przesadzili z tymi umoralniającymi metodami, które mu zafundowali. Zamiary mieli dobre. Tego był pewien. Ale ich zamiary to przecież nie wszystko. A ich metody oddziaływania na Rafała też nie wiadomo, czy były wystarczające. Czy w ogóle były właściwe, no i czy można mieć nadzieję, że przyniosą oczekiwane efekty? Tego już nie był pewien. Dążyli do zmiany Rafała, jego postępowania oraz jego spojrzenia na świat i na własne życie I co osiągnęli? Być może nie osiągnęli jednak żadnych pozytywnych efektów. Może ich wysiłek spełzł na niczym? Albo co gorsza, odniósł odwrotny skutek? Ta myśl przeraziła Chwatka na moment. Próbował się jednak uspokoić. Tłumaczył sobie w myślach, że przecież tak bardzo się starał i K-1 również. Że tak bardzo im zależało, by pomóc wielkim chłopcom. Że to przez to ograniczenie czasowe mają uwiązane ręce i nie mogą zrobić niczego więcej. O Bronka był spokojny. Ale Rafał? Tak bardzo chciał, aby i Rafał był dobrym chłopcem. Z coraz większym więc niepokojem i z coraz większym napięciem wpatrywał się w Rafała. Niemal zaklinał go wzrokiem. Był pewien, że gdyby miał zdolności hipnotyzerskie wykorzystałby je na pewno.
Wszyscy pozostali obserwatorzy również nie przestawali wpatrywać się w Rafała. Zastanawiali się, co powie i w jaki sposób odniesie się do tego, co przeczytał o swojej duszy, i tego, co usłyszał od wyroczni, wypowiedziane ustami ducha podziemia.
K-1 zaczęło już powoli męczyć przeciągające się milczenie Rafała, a przede wszystkim jego świdrujące spojrzenie. Przecież rolę wyroczni zakończył już dobrą chwilę temu, a Rafał w dalszym ciągu wpatrywał się w niego bez mrugnięcia, szeroko otwartymi oczami. K-1 czuł coraz większe zniecierpliwienie. Chciał jak najszybciej się dowiedzieć, czy swą wycieńczającą umysł pracą coś osiągnął. Wreszcie nie wytrzymał, bo do tego wszystkiego przypomniał sobie o naglącym ich czasie, więc się odezwał:
Źle się czujesz, Rafał?
Nie, nie, skąd. Czuję się świetnie. Czuję się tak, jak jeszcze nigdy do tej pory — automatycznie odpowiedział Rafał drżącym głosem, nie przestając wpatrywać się w ducha podziemia.
Do Rafała powoli zaczynało docierać, że wszyscy patrzą na niego. Wcześniej nie czuł ich spojrzeń. Nie czuł nawet ich obecności. Był tak bardzo zajęty własnymi myślami, że aż wydawało mu się, iż cały świat zamarł na chwilę w bezruchu. Tylko on i jego myśli były żywe. Tylko w nim, zamyślonym głęboko, biło serce i krew krążyła coraz żywiej w żyłach. Ocknął się wreszcie z tego stanu wewnętrznej euforii i popatrzył na wszystkich. W ich oczach ujrzał same znaki zapytania.
Rafał, gadajże wreszcie, co czujesz? — wypalił w końcu zniecierpliwiony Bronek, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Przepraszam was, trochę to trwało zanim wszystko, czego się tutaj o swojej osobie dowiedziałem, zdołałem sobie przyswoić, przetrawić i utrwalić. Jestem wam niezmiernie wdzięczny, mój drogi duchu podziemia i duchu leśny, że zajęliście się mną i dzięki wam dane mi było przeżyć tak wzniosłe chwile. Nigdy wam tego nie zapomnę. Od tej pory, łotr i złodziej Rafał, nie istnieje. Nikt więcej nie będzie mnie nazywał Rafciem łotrzykiem, ani Rafciem złodziejem. Przeproszę wszystkich i oddam im wszystko, to co im zabrałem, albo ukradłem. To na początek. A potem już zawsze będę spełniał wszystko to, co radziła mi wyrocznia. Zacznę od rodziców. Tak, tak właśnie zrobię i jeszcze dziś poproszę panią dyrektor, aby mi w tym pomogła. Cokolwiek bym się miał dowiedzieć o moich rodzicach, nawet najgorsze rzeczy, ale się dowiem, bo od tego zależy spokój mojej duszy…
No a co z twoim talentem? — zapytał Bronek ucieszony widoczną zmianą Rafała. — Przecież ty umiesz bardzo ładnie malować. Wszystko się zgadza. Rafał, ty masz talent!
Chwatko i K-1 byli niezmiernie zadowoleni. Malutki plecakowy Gryzio również. Mogli wreszcie odsapnąć. Najważniejsze zadanie wykonane. Nie mieli jednak wiele czasu na delektowanie się wspólnym powodzeniem, bo nagle Gryzio ze swej ambony obserwatorskiej zobaczył w oddali jakieś postacie przemykające między drzewami. Szybko wspiął się jeszcze wyżej po sznurze plecaka i głową podniósł jego wierzchnią klapę. Po czym wdrapał się na klapę najwyżej jak tylko mógł i naszeptał Chwatkowi do ucha o tym, co zobaczył. Chwatko natychmiast zareagował.
Słuchajcie, chłopcy. Jest nam miło, że my duchy mogliśmy wam pomóc odnaleźć się w życiu i znaleźć jego sens. Możemy więc spokojnie wracać do siebie. Za chwilę przyjdzie nam się pożegnać…
Nie, nie… nie odchodźcie jeszcze! — zawołał Bronek i Rafał jednocześnie. A Rafał dodał jeszcze: — Tak bardzo chcielibyśmy się wam czymś odwdzięczyć za wasz wysiłek nad nami łotrzykami zatraconymi. Zwłaszcza ja nim byłem, bo Bronek wcale nie był taki zły. To ja go do wszystkiego złego zmuszałem. A mówię: „byłem” i „był”, bo to już przeszłość. I to dzięki wam. Proszę, powiedzcie, czym moglibyśmy się wam odwdzięczyć?
Najważniejsze dla nas jest to, że zrozumieliście swoje błędy i że postanowiliście zmienić swoje życie — uroczyście powiedział duch leśny Chwatko. — Ale jeśli chcielibyście zrobić nam przyjemność, to i owszem, możecie podarować nam kwiaty. W waszym ogrodzie rosną takie piękne kwiaty. Kwiaty te są symbolem czystości i niewinności, a nazywają się białe lilie. Więc o ile nie sprawi wam to trudności, to moglibyście nam kilka łodyżek lilii wraz z cebulkami ofiarować. Za zgodą pani dyrektor oczywiście. Przynieście je tu i zostawcie pod tym starym klonem, ale koniecznie przed zmierzchem. Nas już nie będzie, ale swoim sposobem, znanym tylko nam, odbierzemy je na pewno.
Zrobimy tak z pewnością — zapewnił Bronek. — Ale tak bardzo chciałbym was jeszcze kiedyś zobaczyć. Duchu leśny, duchu podziemia, proszę… prosimy… Będzie to możliwe?
W zasadzie nie. My ujawniamy się tylko złym ludziom, aby im pokazać właściwą drogę w ich życiu. Potem znikamy. I jeżeli ludzie ci zmieniają swoje życie na lepsze, nie pokazujemy im się więcej na oczy, bo nie jest to potrzebne. Chyba, że nie wpłynęliśmy wystarczająco na nich i oni dalej czynią zło, no, to wtedy ujawniamy się po raz kolejny, a nasze metody są wówczas niezwykle ostre. Dobrych ludzi nie niepokoimy sobą, bo i po co. Lecz gdybyście mocno pragnęli nas kiedyś zobaczyć, to nie mówię nie. Może kiedyś w przyszłości będzie to możliwe… Prawda, duchu podziemia?
Nie przeczę, nie przeczę — odrzekł duch podziemia K-1 i z uciechy po kryjomu puścił oczko do Chwatka, gdyż już wcześniej język go świerzbił, aby to właśnie samemu powiedzieć.
Pragniemy tego gorąco — zapewnił Rafał i uradowany nadzieją, poklepał Bronka po plecach.
Słuchajcie, jestem pewien, że za wami i Basiurką ruszyły już poszukiwania — oznajmił duch leśny Chwatko. — Widzę tam, za tą dużą polaną, po południowej jej stronie, biegające pomiędzy drzewami dzieci i kilkoro dorosłych. Na pewno są to dzieci z Domu Dziecka i wasi wychowawcy. Czas, abyśmy się rozstali i żebyście wrócili do domu… Albo… poczekajcie jeszcze na chwilę. Ukryjcie się na razie za pniem klonu, a ja na moment zniknę wraz z duchem podziemia. Ale niebawem znów wam się tu objawimy…
Dwa duchy znikły w pobliskich zaroślach, a Bronek i Rafał posłusznie schowali się za drzewem.
Słuchaj, K-1 — szeptem odezwał się Chwatko, kiedy już stali w zaroślach na tyle daleko, by wielcy chłopcy ich nie słyszeli. — No i co robimy? Jak wyglądamy z czasem? Bo wiesz, tak by mi się marzyło pójść z nimi pod sam Domu Dziecka i upewnić się, czy nie ma szans, aby spotkać tam panią Klotyldę. Bo obawiam się, że ona swoim niechlubnym postępowaniem i traktowaniem dzieci może zepsuć cały nasz wysiłek. Od źle traktowanych dzieci trudno jest oczekiwać dobrego zachowania i właściwego postępowania. Gdyby udało mi się ją dorwać, jeszcze przy moim obecnym wyglądzie, to wpłynąłbym na nią odpowiednio. I albo się zmieni, albo… już sam nie wiem co. Ale mam takie przeczucie, że warto by było ją postraszyć. Sam się już chyba przekonałeś, że źli ludzie są najczęściej wielkimi tchórzami i trzęsą portkami o siebie z byle powodu. Co myślisz, K-1?
Też tak myślę, że warto by było na nią wpłynąć — odpowiedział K-1, drapiąc się po dolnej brodzie.
Bezapelacyjnie… nastraszyć starą jędzę, i… basta! — huknął malutki Gryzio Chwatkowi prosto do ucha.
Gryziu, czyś ty z kretesem oszalał w tym plecaku? A ty czemu tak wrzeszczysz? — wysyczał przerażony Chwatko, bo wydawało mu się, że też i cały las usłyszał to, co on.
Okazało się, że Gryzio wygramolił się na powierzchnię plecaka, bo chciał wziąć bezpośredni udział w naradzie chłopców, i to bez żadnych przeszkód wzrokowych. W szerokim rozkroku stał nogami na jego klapie i rękami opierał się o ramię Chwatka, tuż pod jego lewym uchem.
Uspokój się, Chwatko. Nikt Gryzia nie usłyszy. On stoi przy twoim uchu. Nie czujesz go? — wesołym głosem odezwał się K-1, ubawiony widokiem dwóch kuzynów. — Ale wracając do sprawy, to muszę wam powiedzieć, że zostało nam jeszcze jakieś trzy kwadranse i… wracamy Chwatko do własnej skóry. Aha, jeżeli mowa o skórze, to chciałem się ciebie spytać, czy ciebie też tak skóra potwornie swędzi?
Swędzi, ale mogę to znieść. Tylko ostatnio mam jakieś dziwne zawroty głowy. A gdy one mijają, zaczyna mi coś syczeć w głowie i czuję się tak, jakby powietrze ze mnie uchodziło.
To są pierwszy symptomy dekompresji — poważnym głosem powiedział K-1. — Chwatko, ty decyduj, co robimy. Domyślam się, że jeżeli już postanowisz spróbować odnaleźć panią Klotyldę i pójść z Rafałem i Bronkiem, to będziesz chciał zrobić to beze mnie… Nie, nie… nie przerywaj. Ja to doskonale rozumiem i wcale nie mam ci za złe. Zdaję sobie sprawę, że swoim wyglądem narobiłbym zbyt wiele zamieszania. A my mamy za mało czasu, aby sobie pozwolić na jakiekolwiek niepotrzebne sytuacje. Ale zanim podejmiesz decyzję, chciałbym ci powiedzieć, jak się sprawy mają od strony technicznej. Otóż pięć minut przed całkowitą naszą dekompresją mogę jeszcze spróbować skorzystać z awaryjnych trzydziestu minut. W tym celu będę musiał K-2 radartonem dać sygnał. Wtedy ona pobiegnie do samopojazdu i wciśnie zielony przycisk na ludokompresorze, który uaktywni zdalne potrzymanie mocy naszej kompresji. Mówiąc prościej, jeszcze przez pół godziny będziemy mogli zachować wzrost i wygląd, ale niestety będziemy już o wiele słabsi. Tak że nie będzie już mowy o żadnych siłowych sprawach z naszej strony. Będziemy też odczuwać już silne bóle mięśni i będą nam dokuczać coraz silniejsze zawroty głów. A syczeć to nam będzie już wszędzie. Ale na szczęście tylko my to syczenie będziemy słyszeć. I w trakcie tych ostatnich naszych trzydziestu minut musielibyśmy w szybkim tempie dobiec do samopojazdu. Czy nam się uda? Nie mogę zaręczyć. To jest dość spory kawałek drogi, i nie wiem, czy starczy nam już sił na tak szybki bieg. I gdyby jednak nie wystarczyło, będziemy musieli kłaść się na ziemi gdzie popadnie, zwinąć się mocno, chwycić rękami za stopy i brodę przycisnąć do kolan… No i czekać i… prosić Lunę… i twój zielony bór, aby jak najszybciej doszło do dekompresji. Chwatko, będzie bolało, ale pod żadnym pozorem nie możesz zaciskać zębów z bólu. Staraj się wtedy tylko głęboko oddychać. Aha, to ważne, przy oddychaniu powietrze wciągaj nosem, a wypuszczaj ustami. Powoli, spokojnie. To bardzo pomaga.
K-1, wytrzymamy. Czy zdążymy dotrzeć do samopojazdu, czy nie, jakkolwiek by się nie stało, wytrzymamy. — Chwatko podjął decyzję bez zastanowienia. — Chodzi mi tylko o to, aby nas nikt nie zobaczył w stanie dekompresji, gdziekolwiek miałaby się ona odbyć.
Zaraz, zaraz chłopaki — zawołał Gryzio, dzwoniąc zębami z przejęcia. — Nie zapominajcie o mnie. Co będzie ze mną?
No, ty Gryziu nie jesteś nikt. Ty będziesz tak jak przedtem przy nas — odpowiedział K-1. — Chyba pamiętasz o tym, że twoim zadaniem jest nacisnąć żółty przycisk na ludokompresorze, gdyby nam się jednak udało dobiec do samopojazdu. Pomógłbyś nam w bólach niezmiernie.
Na kły wszystkich mamutów z ery kamienia łupanego! — wrzasnął przerażony Gryzio Chwatkowi prosto do ucha. — A co będzie jak nie zdążycie dobiec?! Co będzie ze mną? Jak ja zniosę ten widok? Widok dwóch rozkładających się ciał…
O, przepraszam, tylko nie rozkładających — powiedział Chwatko, siląc się na wesoły ton w głosie i rozcierając nadwyrężone ucho. — Zejdzie z nas tylko trochę powietrza, nic więcej. I lepiej odsuń się wtedy od nas, żebyśmy ciebie niechcący nie wydmuchali gdzieś w przestrzeń kosmiczną.
Oj, Chwatko, jesteś taki dzielny. K-1 zresztą też. Podziwiam was — spokojniejszym już głosem powiedział Gryzio. — Twoje Chwatko poczucie humoru jest rozbrajające… Ale mam tylko jedną prośbę. Gdy już niestety dojdzie do tego, że będziecie musieli wracać do siebie byle gdzie, to proszę cię, Chwatko, wyciągnij mnie w porę z plecaka, bo nie chciałbym z tej wysokości wyrżnąć na ziemię…
Załatwione. Będę pamiętał. — Chwatko zarechotał zabawnie. — No, chłopaki, wracajmy do Bronka i Rafała. Powiem im, iż zmieniłem zdanie i idę z nimi po te białe lilie. Powiem, że chcę też przy okazji uspokoić panią dyrektor i przyrzec jej, że za niedługo przyprowadzę Basiurkę do domu. Powiem im też, że nie mają prawa wspominać nikomu o tym, że ja jestem duchem leśnym, bo wtedy nigdy nie będziemy mogli się im objawić w przyszłości. I nawet ich gorące pragnienia nic by nie pomogły. A o tobie, K-1, żeby w ogóle nie wspominali, gdyż ty będziesz szedł za nami w ukryciu i nikt nie będzie ciebie widział. No, to już chyba wszystko?
Zaczekaj, Chwatko — powiedział K-1. — Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć. Ja istotnie będę za wami szedł w ukryciu i będę miał na was wejrzenie. Tak że w razie czego, będę nieopodal. Więc gdybyś mnie potrzebował, och, przepraszam, gdybyście wy mnie potrzebowali, bo Gryzio przecież też będzie się rozglądał wkoło, daj mi tylko znać, a ja zaraz się zjawię. Masz, trzymaj… daję ci taki specjalny gwizdek. W razie potrzeby, dmuchnij w niego z całych sił. Nie obawiaj się, oprócz mnie, nikt go nie usłyszy. A ostatnią już chyba rzeczą, o której chciałbym ci powiedzieć to to, że gdy będzie się zbliżała trzecia godzina naszej kompresji i ty nie wrócisz do mnie, to ja, jak już wspominałem, przy pomocy K-2 uruchomię awaryjne przedłużenie czasu o ostateczne już trzydzieści minut. W momencie jej zdalnej aktywizacji, poczujesz mocne szarpnięcie całym ciałem i potężny, ale na szczęście chwilowy zawrót głowy. Tak że wtedy najlepiej będzie, jak się czegoś mocno uchwycisz, aby się nie wywrócić. No a potem, to już staraj się dotrzeć do mnie. I gnamy co sił. A ile tych sił mieć będziemy? Zobaczymy. No, chłopaki, to życzmy sobie powodzenia i wracajmy do Rafała i Bronka...


 cdn.

Link do powieści: "K-X ląduje" (w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).